środa, 19 października 2011

Duch - Rozdział 9

Rozdział 9 – Magiczne upojenie

Część 1
           
            Nie mają sobie nic do zaoferowania. Harry stracił magię – kiedyś, pół roku temu, na dziedzińcu Hogwartu, poświęcając wszystko, co miał, cały sens swojego życia, by ocalić tysiące innych, całkiem mu obcych istnień. Dla Harry’ego magia była wszystkim. Kiedy był mały i dowiedział się, że jest czarodziejem, jego świat, tonący do tej pory w szarości, nagle nabrał barw. Nie było dla niego nic ważniejszego od magii. Od magii i wszystkiego, co się z nią łączyło. Jego przyjaciół.
            A teraz stracił wszystko. I siłę, i najbliższych. Stracił swoje prawdziwe życie i próbuje odnaleźć się w nowym – tej całkiem podobnej do śmierci egzystencji, która pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu.
            Harry często czuje się wyczerpany. Wie, że jest słaby. Bez przepływu mocy płynącej z różdżki, rozchodzącej się wzdłuż jego dłoni, ramienia, a później po całym ciele – nie jest już tak silny. Tak odważny. Często nie może wykrzesać z siebie dość sił, by wstać rano z łóżka. Nie ma motywacji. Nie ma wizji. Patrzy przed siebie, ale jedynym, co widzi, jest biały sufit – tuż nad jego głową. 
            Draco jest martwy. Wydaje się, że tak doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a jednak czasem, przechadzając się korytarzami Malfoy Manor, zapomina… zatraca się w murach swojego domu, przesiaduje godzinami w swoim pokoju, napawa się szelestem przewracanych kartek książek. I czasem, ale tylko czasem, jest tak bliski zajrzenia do pokoju swojej matki, ale gdy już stoi przy drzwiach, gdy ma je popchnąć i wejść do środka… nagle przypomina sobie. Świadomość wszystkiego uderza w niego zupełnie nagle i niespodziewanie.
            Jest martwy.
            W takich momentach jest nawet bardziej martwy niż zazwyczaj.
            Dla Draco decyzja o przejściu na „dobrą” stronę wcale nie była taka trudna. To było oczywiste – iść tam, gdzie zagwarantują ci wygraną. Gdzie zagwarantują ci życie. Bo Draco Malfoy zawsze bał się śmierci. A jednak, kiedy w końcu do niego przyszła, nie był zdziwiony. Był na to gotowy. Ale czy to właśnie dlatego jest teraz duchem? Bo bał się iść dalej? Bał się oderwać od ziemi? Czy ten ktoś, kto zarządzał jego dalszą wędrówką, wziął to pod uwagę? Czy może pragnienie dopełnienia obowiązku było silniejsze niż strach?
            Draco nie umie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Nawet nie chce. Spędza godziny w bibliotece swojego ojca, na tyłach domu, gdzie – jest tego pewien – jego matka nie miałaby siły się dostać, i stara się zająć myśli lekturą. Czymkolwiek – byle nie śmiercią.
            A jednak, gdy widzi Pottera w swoim własnym ciele, kiedy widzi płynące w nim wtedy życie – świadomość własnej śmierci zdaje się narastać. Potter jest żywy. I Draco zazdrości mu tego… całym sobą. 

Część 2

- Potter!
            Słyszy głos, ale jakby z oddali. Jak zza mgły.
            - Potter, obudź się!
            Czuje na rękach coś lodowatego i mokrego – jakby ktoś włożył mu ręce do wiadra z wodą.
            - Potter, do cholery!
            Otwiera oczy, ale obraz przed oczami ma rozmazany i zupełnie niewyraźny. Maca ręką szafkę nocną i zakłada okulary. Krzyk. Nie może go powstrzymać, kiedy widzi zwisającego nad sobą ducha Malfoya.
            - Oszalałeś, Malfoy?! – wrzeszczy, odsuwając się pod ścianę i naciągając na siebie mocniej kołdrę. – Chciałeś mnie zabić?!
            - Pozwolisz, że zostawię sobie tę przyjemność na później – warczy Malfoy, wracając na podłogę. – Ubieraj się i pij eliksir – nakazuje ostrym głosem. – Natychmiast.
            - O co chodzi? Co się dzieje? – Harry jednak nie rusza się z miejsca. Kręci mu się w głowie od gwałtownych ruchów. Za oknami jest szaro i pochmurno; jesienny deszcz zmoczył parapety.
            - Tak, jak się tego spodziewałem, przyszli aurorzy – oświadcza, marszcząc w zamyśleniu czoło.
            - Ale po co? – Harry nic z tego nie rozumie.
            - No nie wiem, Potter – irytuje się Malfoy. – Może dlatego, że usłyszeli jakieś pogłoski o mojej śmierci? I teraz chcą to sprawdzić, jednocześnie mając cichą nadzieję na ponapawanie się moją śmiercią? De facto – śmiercią wszystkich Malfoyów? – piorunuje Harry’ego lodowatym spojrzeniem. – Więc ubieraj się natychmiast, bo zaraz sforsują mi bramę.
            - A twoja matka? – Rzuca Harry, zrywając się z łóżka. – Co z nią?
            - W porządku. To znaczy… – Malfoy nie patrzy na niego. W zasadzie – nigdzie nie patrzy. Harry zatrzymuje się wpół kroku, próbując wyczytać coś z jego przezroczystej twarzy.
            - To znaczy? – dopytuje go zdenerwowany.
            - Pogorszyło jej się – mówi w końcu Malfoy, a jego głos jest całkowicie suchy, pozbawiony jakichkolwiek emocji.
            Harry nic już nie mówi. W normalnej sytuacji, mając do czynienia z normalną osobą, a nie Malfoyem, zapewne powiedziałby coś o tym, że jest mu przykro, że na pewno to tylko przejściowe. Ale nie dość, że doskonale wie, że nie mógłby powiedzieć mu czegoś takiego, to tak naprawdę wcale nie jest pewny, czy to nie byłoby po prostu czyste kłamstwo.
            Wyjmuje z szafki fiolkę z eliksirem wielosokowym i wypija go duszkiem. Przyzwyczaił się już do tych przemian, do rozrastających się kości i wydłużającego się ciała, do polepszającego się wzroku. Malfoy przygląda mu się bez słowa, tak jakby na chwilę zupełnie zapomniał o powodzie, dla którego tutaj przyszedł. Po chwili jednak reflektuje się i ich spojrzenia spotykają się na chwilę.
            - Będę czekać w Malfoy Manor. Pospiesz się – rzuca, wciąż jednak nie mogąc przestać przyglądać się własnemu ciału.
            - Ale… Malfoy, co ja mam właściwie zrobić?
            Malfoy robi zażenowaną minę i wywraca oczami.
            - Wyjść do nich i udawać mnie – żywego, Potter – oświadcza mu, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
            - Ee… co? – Ale Malfoya już nie ma. 

* * *

            Przez okna w salonie widać bramę, a za nią dwójkę ludzi. Czuć, jak siła ich zaklęć przepływa nad całym dworem, jak wywołuje lekkie wstrząsy. Harry przymyka oczy i próbuje wczuć się w puls magii. Zaklęcia chroniące są niezwykle stare, wytrzymałe – nie oprą się atakom. Harry nie może oderwać się od tego niepokojąco silnego uczucia, rozpływającego się po całym jego ciele. Zupełnie tak, jakby magia zmieszała się z jego krwią i zaczęła pulsować mu w żyłach, docierając do każdego kawałka jego ciała. Tak dawno tego nie czuł… tak długo za tym tęsknił. Tak bardzo. Słyszy głos. Och, chyba to głos Malfoya. Ale jest daleko, daleko stąd – jeszcze dalej niż tego ranka. Odległy i zupełnie niewyraźny, zupełnie nieważny. Magia, magia w nim pulsuje. Magia rozgrzewa go i rozlewa się wewnątrz jego głowy. Siła niesiona magią, to zgubne uczucie gorąca i zatracenia się w niej… Takie piękne. Takie znajome.
            Potter wygląda, jakby był w transie. Na jego twarzy pojawia się uśmiech – najpierw lekki, zupełnie delikatny, prawie że nieśmiały. Ale z każdą kolejną sekundą, uśmiech ten przeradza się w uśmiech szaleńca. Cała jego twarz się uśmiecha. Śmieje się. Potter emanuje energią i radością. Zamknięte oczy. Wysokie, wygładzone czoło. Uniesione jasne brwi i wąskie usta, rozszerzone w uśmiechu. To nie Draco. To już nawet nie jest Potter. To ciało szaleńca, tak bardzo zatraconego w magii, upajającego się nią… chorego od niej.
            Draco nie czuje nic oprócz wstrząsów, wywoływanych przez zaklęcia aurorów. Tym bardziej więc przeraża go reakcja Pottera. Próbuje nim potrząsnąć, ale ten wcale nie reaguje. Jest wściekły. Coraz bardziej zirytowany. I nagle… Potter po prostu otwiera oczy. Ciemne źrenice pozostają jeszcze przez moment dziko rozszerzone. Po chwili wracają do swoich normalnych rozmiarów, jednak uśmiech nie schodzi z jego twarzy, a razem z nim śmieją się również szare oczy. Odwraca powoli wzrok. Draco Malfoy – podekscytowany, radosny, szaleńczy, jak nigdy wcześniej. Potter patrzy na niego tymi nie swoimi szarymi oczami z akcentami głębokiej zieleni, kryjącej się gdzieś w ich zakamarkach, z całą jego historią wręcz w nich wypisaną. Uśmiecha się. 
            - Poczułem ją – mówi w końcu, wypuszczając z siebie powietrze. Jakby przyniosło mu to niewymowną ulgę. Jakby to było właśnie to, na co od dawna czekał. Wpatrują się w siebie w milczeniu i Draco nie może się odezwać. Nie może wymówić ani słowa – więc tylko patrzy na Pottera, ukrytego w jego ciele, a gorycz i zazdrość wzrastają w nim. On też chce poczuć. Oddech Pottera uspokaja się powoli. Z twarzy znika uśmiech, pozostawiając ją jednak wciąż śmiejącą się, radosną i otwartą.
            - Zdejmij z twarzy ten błazeński uśmiech, Potter, albo połapią się, że coś jest nie w porządku – syczy Malfoy, nie mogąc się powstrzymać.
            Potter tymczasem odwraca wzrok i przez dłuższą chwilę wpatruje się w milczeniu w widok za oknem. Bije od niego blask. To takie absurdalne i niemożliwe, ale naprawdę tak jest. Draco niemalże to czuje. Tworzy tak niebywały kontrast z otaczającą go szarością i mrokiem; z mżawką na dworze i pochmurnym niebem. Ze śmiercią i zniszczeniem, roztaczającymi się wokoło. Kiedy w końcu ponownie zwraca na niego wzrok, wydaje się być już uspokojony. Jakby opanował w sobie poczucie spełnienia.
            - Co mam zrobić, Malfoy? – pyta tylko, a w jego oczach czai się determinacja.

* * *

            Całym sobą stara się powstrzymać uśmiech, który cały czas próbuje wpełznąć mu na twarz. Nie może przestać. To uczucie było – i cały czas jest – tak niesamowicie piękne. Ale kiedy idzie prężnie grafitową alejką, kiedy napór cudzych zaklęć ustaje, a aurorzy prostują się, zauważając jego sylwetkę, wyłaniającą się zza lekkiej mgły, pogodny nastrój zdaje się go opuszczać. Widzi Kingsleya Schacklebolta i Artura Weasleya, szczerze zdziwionych jego widokiem. W głowie Harry’ego toczy się gonitwa myśli – jedne, te, nakazujące mu myśleć trzeźwo i rozsądnie, próbują przegonić te drugie, te wszystkie, które jeszcze wciąż krążą wokół magicznego uniesienia, które chcą się nim napawać. Cały czas musi sobie powtarzać, że jest Draco Malfoyem. Że ci ludzie są dla niego prawie całkowicie obcy.
            - Hej! – rzuca do nich groźnym głosem, zanim dochodzi do wniosku, że Malfoy prawdopodobnie nie powiedziałby czegoś takiego.
            - Draco Malfoy? – Pan Weasley podchodzi bliżej bramy, przyglądając mu się badawczym wzrokiem. Schacklebolt natomiast wygląda zupełnie tak, jakby właśnie doznał kompletnego olśnienia; jakby właśnie znalazł dowód do potwierdzenia swojej tezy, którego szukał od wielu, wielu lat.
            - Pan Malfoy – poprawia go Harry, uznając, że tak właśnie zachowałby się prawdziwy Draco. Artur marszczy brwi, wyraźnie zniesmaczony jego uwagą. – Co tu się dzieje? – pyta, ogarniając ich wyniosłym wzrokiem.
            - Najwyraźniej zaistniała jakaś pomyłka – śmieje się do siebie Schacklebolt, kręcąc głową.
            - Najwyraźniej – przytakuje mu Harry. – Dlaczego dewastujecie mi bramę? To zwyczajowe postępowanie aurorów, kiedy składają komuś wizytę?
            - Wysłaliśmy znaki ostrzegawcze, ale ponad pół godziny nikt nie dawał… znaku życia – tłumaczy Weasley, podejrzliwym głosem.
            - Och. Byłem… zajęty – odpowiada, wzruszając ramionami. – Co was tu sprowadza?
            Schacklebolt puszcza jego ostatnią uwagę mimo uszu i przygląda mu się uważnie jeszcze przez chwilę, zanim podejmuje:
            - Wczoraj dotarła do nas pańska różdżka, panie Malfoy – wyciąga zza pazuchy różdżkę. – Ze Świętego Munga – dodaje, unosząc brwi. – Okazało się, że jakiś dwóch pacjentów trafiło do szpitala kilka dni temu w… dość ciężkim stanie. Twierdzili, że zamordowali Draco Malfoya. I mieli przy sobie właśnie pańską różdżkę.
            - Tak, to możliwe – odzywa się powoli, dokładnie artykułując każde słowo, niemal przedrzeźniając prawdziwego Malfoya. – Jakiś czas temu napadło na mnie dwóch bandytów… jakiś nadgorliwców dobrej strony…
            - Chciałbym zauważyć, że sam po niej walczyłeś – warczy Weasley urażonym głosem.
            - W każdym razie… – Harry zbywa go tylko zażenowanym spojrzeniem, czując się co najmniej dziwnie, zachowując się w ten sposób wobec pana Weasleya. – Zaatakowali mnie i, wstyd się przyznać, rozbroili, ale na szczęście udało mi się w porę aportować w bezpieczne miejsce.
            - Gdzie pana zaatakowali? – dopytuje Schacklebolt.
            - Tutaj, tuż przed bramą. Musieli się na mnie czaić…
            - Dałeś się tak po prostu obezwładnić? – Pan Weasley jest wyraźnie rozbawiony tą sytuacją.
            Harry nie komentuje jego wypowiedzi, unosząc tylko brew, naśladując zachowanie prawdziwego Malfoya.
            - Dlaczego nie zgłosił pan tego od razu do nas? – odzywa się Schacklebolt, wyglądając niesamowicie groźnie ze swoją wielką posturą i umięśnionymi rękami założonymi na piersiach.
            - Cóż, wydaje mi się, że zawiadomienie was o tym, że pokonali mnie… oczywiście przez przypadek, jacyś bandyci, jedynie przysporzyłoby wam powodów do radości, więc postanowiłem sobie tego oszczędzić – odpowiada Harry, piorunując wzrokiem Weasleya.
            - Zakładał pan, że różdżka sama się znajdzie? – dziwi się auror.
            - Nie do końca, ale, owszem, coś w tym rodzaju – wzrusza ramionami.
            Zapada długa cisza. Weasley i Schacklebolt wpatrują się w niego uważnym, podejrzliwym wzrokiem. Harry wie, że mu wierzą – na tyle, na ile można wierzyć Malfoyowi. Nie wzbudził ich podejrzeń.
            - Powinniśmy chyba wejść do środka i się rozejrzeć – mówi w końcu Weasley.
            - A co to? Muzeum? – prycha Harry.
            - Nie, ale to dawna kwatera Lorda Voldemorta – odparowuje Artur. Wygląda żałośnie, z mokrymi włosami, spływającymi mu na twarz, w brudnej od błota szacie i czerwieniejącą ze złości twarzą. Harry zauważa także zmęczenie długoletnią pracą i doświadczeniami, jakich dostarczyło mu życie w ostatnim czasie. W wielkiej wojnie zginęło dwóch jego synów. Obie te śmierci odbiły się mocno na jego starej twarzy.
            - Dobrze, że zaznaczyłeś „dawna”, Weasley – rzuca Harry.
            - Uważaj sobie… – grozi mu auror.
            - Dobrze, nieważne – przerywa mu Schacklebolt. – W takim razie, to chyba należy do pana, panie Malfoy? – Wyciąga w jego stronę różdżkę.
Harry przełyka ślinę. Nie wie, czy to pot, czy krople deszczu spływają mu po karku. Jeżeli różdżka nie będzie chciała go przyjąć – wszystko się wyda. A przynajmniej wzbudzi podejrzenia. Wyciąga po nią dłoń. Kiedy jego ręka znajduje się poza kratami, poza chroniącymi dwór zaklęciami, czuje się zupełnie tak, jakby zanurzył ją w jakiejś lodowatej cieczy. Schacklebolt podaje mu powoli różdżkę. Harry chwyta ją pewnie i przymyka lekko oczy. Nic się nie dzieje. Cofa rękę i przygląda jej się z ulgą.
            - Może zaprezentowałby pan jakieś zaklęcie – tak dla potwierdzenia? – proponuje Schacklebolt.
            W pierwszym odruchu Harry wręcz czuje, że jego twarz rzednie. Po chwili jednak opamiętuje się i marszczy brwi, obrzucając aurora najbardziej wyniosłym i pogardliwym spojrzeniem, na jakie go stać.
            - Chyba sobie żartujesz, Scheckbolt – warczy. – I co jeszcze? Dać wam prywatny pokaz sztuczek magicznych? – Zdecydowanym ruchem chowa różdżkę do tylnej kieszeni, tak jak to robił kiedyś ze swoją.
            Mężczyźni nie komentują tego i przez chwilę wszyscy trwają w ciszy.
            - Powiedzieliście, że… – waha się Harry, na chwilę zapominając o tym, że gra Malfoya, a Malfoy na pewno by się tak nie zachował – tamtych dwóch… jest w ciężkim stanie. Co dokładnie się z nimi stało?
            - Nie wiadomo. Coś sprawiło, że wręcz postradali zmysły. Jak po Cruciatusie, tyle że nie zastosowano żadnego zaklęcia… – Schacklebolt urywa na chwilę i przygląda się bacznie Harry’emu.
            - Schacklebolt, jeżeli uważasz, że to byłem ja, to gratuluję – parska Harry, choć nie do końca jest mu w tym momencie do śmiechu. Nie tylko dlatego, że zaraz mogą zacząć się niewygodne pytania, ale także dlatego, że mężczyźni – z niewiadomej przyczyny – są w ciężkim stanie. Coś niepokoi w tym wszystkim Harry’ego.
            - Nie miałeś różdżki, więc to by idealnie pasowało! – wykrzykuje wręcz Weasley.
            - A nie przyszło ci może do głowy, że skoro mieli przy sobie tę różdżkę, to gdybym chciał się na nich zemścić, zrobiłbym to i odebrał ją? – odparowuje Harry. Zemsta. To by tak pasowało…
            - Dobrze, nieważne – mówi po raz drugi Schacklebolt, zmęczony tym wszystkim. On też nie pozostał bez zmian po wojnie. Choć nadal jest wielkim, ciemnoskórym osiłkiem, siejącym postrach nawet wśród innych aurorów, to jednak na jego zazwyczaj poczciwej twarzy czai się mrok. – W każdym razie, naprawdę z nimi kiepsko. Nie można nawet wydobyć z nich żadnych wspomnień. Coś strasznego… – zamyśla się na chwilę. Zaraz jednak wraca do nich i uśmiecha się lekko wymuszonym uśmiechem do Harry’ego: – To by było na tyle, panie Malfoy. Przepraszamy za najście.
Harry odwraca się od nich i rusza z powrotem do Malfoy Manor. Deszcz zacina mu w twarz. Jest cały przemoczony. Różdżka w jego tylnej kieszeni pulsuje delikatną, ledwie namacalną, magią.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz