piątek, 3 grudnia 2010

Fragment 7


^*^*^*^*^
Chcę ci tyle dać,
Chcę, byś mnie miał
Nie może nam się nic już stać
Chcę, byś mnie miał

            Nie potrafił powiedzieć, który już raz powracał przybity do tego domu. Który to już raz wracał w to miejsce w poszukiwaniu spokoju i pomocy. Który to już raz wracał z myślą, że jest jedynym mu przyjaznym miejscem na świecie. Nie było jeszcze nawet dziesiątej wieczorem, a jednak w oknach nie paliły się żadne światła. Drzwi były zamknięte i nic nie wskazywało na to, że ktoś zamierza mu otworzyć, pomimo że walił w nie pięściami od kilku dobrych minut. Z ogródka obok dobiegło go wściekłe szczekanie psa, a po chwili na tarasie pojawiła się drobna, starsza kobieta, wypatrująca włamywacza.
            - Co pan robi? – krzyknęła do Harry’ego. – Kim pan jest? – dodała podejrzliwie.
            Potterowi przemknęło przez myśl, że nie było to najrozsądniejsze pytanie, które można było zadać potencjalnemu złoczyńcy, za jakiego pewnie go miała, jednak postanowił tego nie komentować.
            - Jestem przyjacielem Rona i Hermiony – wytłumaczył jej, zbliżając się do żywopłotu, oddzielającego jej działkę od ogródka jego przyjaciół. – Musiała mnie już pani tutaj widzieć. – Stanął w świetle, padającym z lampy powieszonej nad drzwiami wejściowymi do jej domu.
            Kobieta spojrzała na niego, mrużąc oczy. Przez dłuższą chwilę przyglądała mu się bacznie, aż w końcu stwierdziła, że rzeczywiście go zna.
            - Wyszli niecałą godzinę temu – oświadczyła mu, już nieco uspokojona.
            - Wyszli? Razem? – zdziwił się.
            - No, razem, a jak inaczej? – teraz to ona była zdziwiona. – Mówimy o tej młodej parze, która mieszka tu od kilku lat, prawda? – upewniła się z lekkim uśmiechem. Harry skinął jej głową. – No, to wyszli niecałą godzinę temu. Razem – zaznaczyła.
            Potter podziękował jej i już miał odejść, kiedy przypomniała sobie, że zostawili dla niego klucze do domu.
            Zupełnie nie rozumiał, co się tutaj działo. Jak to wyszli razem? Przecież byli pokłóceni! Przecież… A może Ron przyszedł ją przeprosić, pogodzili się i gdzieś się razem udali? Może na bal? No tak, to byłoby zrozumiałe. A może w jakieś odludne miejsce, do jakiejś mugolskiej kawiarni, żeby wszystko sobie wytłumaczyć? Harry uśmiechnął się do siebie, zapalając światło w kuchni. Zagotował sobie wodę na herbatę i usiadł przy stole. Usilnie starał się zepchnąć w najgłębszy zakamarek świadomości myśli o Malfoyu i tym, co stało się niecałe pół godziny temu. Na piernikach, ułożonych w głębokiej szklanej misce, leżała kartka, zapisana starannym pismem Hermiony.

Harry!
Idziemy z Ronem do jakiejś restauracji albo kawiarni.
Wszystko wraca do normy. Nie czekaj na nas.
Hermiona

            Przeczytał kilka razy liścik, aż w końcu uśmiechnął się szczerze. Przynajmniej jedno zaczęło wracać do normy. Woda w czajniku z wściekłością wyrwała go z myśli, przypominając o sobie.

^*^*^*^*^
24 grudnia

            Miło było widzieć ich roześmiane, radosne twarze; uśmiechy, posyłane do siebie pomiędzy jednym słowem a drugim. Hermiona nie mogła się opanować, by nie przyglądać się z zadowoleniem pierścionkowi, błyszczącymi na jej szczupłym palcu, kiedy sięgała po coś na stole. Harry kręcił tylko głową, śmiejąc się z jej zachowania, a Ron po prostu pęczniał z dumy.
            Dzień wcześniej Ron spotkał się z Sophie, żeby wszystko sobie wytłumaczyć i okazało się, że tak naprawdę wcale ze sobą nie spali, że skończyło się jedynie na całowaniu. Brat Arniego, Malcolm, dosypał do ponczu jakąś dziwną substancję, coś w rodzaju narkotyku, przez co wszyscy zachowywali się… co najmniej dziwnie. Ron i tak strasznie żałował tego wszystkiego; przyszedł do Hermiony niedługo po tym, jak Harry wyszedł na bal, i opowiedział jej o wszystkim.
            Przez całą kolację wigilijną nie rozmawiali o niczym poważnym – śmiali się, żartowali i plotkowali jak za starych dobrych czasów. Potter pomyślał sobie, że tak właśnie mógłby spędzać każde święta. I że Malfoyowi na pewno również by się to spodobało, gdyby tylko wykazał się dobrą wolą. No właśnie – Malfoy. Cały dzień Harry skrywał skrzętnie emocje, które w nim buzowały, nie chcąc psuć dnia Ronowi i Hermionie, niezwykle radosnych z powodu szczęśliwego zakończenia. Harry cały dzień miał również nadzieję, że jakimś cudem pozostawione wedle tradycji puste miejsce dla niespodziewanego gościa zajmie właśnie Malfoy, który w akcie skruchy i zrozumienia zapuka do ich drzwi i powie to, czego Potter oczekiwał.
            Pod ubraną o świcie przez Rona i Hermionę choinką piętrzył się stos prezentów. Czuli się jak małe dzieci, które wręcz nie mogły doczekać się ich rozpakowania. Harry zacisnął w kieszeni palce na małym pudełku, które miał zamiar dać Malfoyowi, gdyby ten tylko miał zamiar się pojawić. Nie do końca był pewien, czy pierścionek jest dla niego odpowiednim darem, ponieważ nie chciał, żeby Malfoy poczuł się jak przy oświadczynach – co do tego, to doskonale wiedział, że nie spodobałoby mu się – jednak pomyślał, że skoro Malfoy oprócz sygnetu swojego rodu mógłby nosić także ten symbolizujący ich dwóch. Ale na ten pomysł wpadł bardzo dawno temu… Jeszcze przed tym wszystkim…
            Siedzieli do późnej nocy, grzejąc się przy kominku i zajadając piernikami. Harry przez cały czas nie tracił nadziei, że Malfoy zapuka do drzwi i… i oni również będą żyli długo i szczęśliwie. Nieważne jak naiwne i dziecinne to było. Po prostu tego chciał.
            W końcu nie mógł dłużej tego odkładać, opowiedział więc Ronowi i Hermionie o minionym wieczorze. Przyjaciele zgodzili się z nim, że teraz jedynie pozostaje czekać – jeżeli Malfoy się zjawi i szczerze go przeprosi, to wszystko będzie dobrze, a jeżeli nie… to wyraźnie nie zasługuje na Harry’ego.
            Tak więc musiał czekać…

^*^*^*^*^
25 grudnia

            Tak więc czekał…

26 grudnia

            I czekał…

27 grudnia

            Czekał…

28 grudnia

            Wyznaczył sobie i Malfoyowi czas do Sylwestra. A później… Nie wiedział, co później.
            Czekał…

29 grudnia

            Wciąż czekał…

30 grudnia

            Coraz bardziej się bał, że naprawdę będzie musiał zastanowić się: „co dalej?”.

^*^*^*^*^
31 grudnia

            - Jesteś pewien, że chcesz zostać? – zapytała Hermiona z miną pełną współczucia.
            - Oczywiście – zapewnił ją Harry. – Bawcie się dobrze!
            Kolejna zabawa w Ministerstwie? Naprawdę nie miał na to ochoty. W sumie nie miał ochoty na nic. W sercu coraz częściej czuł ukłucie, wyrzuty sumienia, złość na samego siebie, że wtedy, na balu, tak to wszystko zakończył. Przecież nic by się nie stało, gdyby dokończyli to, co zaczęli, życie wróciłoby do normy i chociaż nie byłoby to jego wymarzone zakończenie, to jednak byłoby – jakiekolwiek. A tak pozostał z niczym. Z nikim. Samotny…
            Otworzył wino i napoczętego już przez Rona szampana, włączył telewizję i rozsiadł się na kanapie. Wymarzony sylwester. Hip-hip, hura!
            Było już grubo po dwudziestej trzeciej, obrazy w telewizorze śmigały mu przed oczami, głowa powoli opadała na ramię. Prawie nie dosłyszał odgłosu aportacji, dobiegającego z ogródka. Czyżby przespał północ i Hermiona z Ronem zdążyli już wrócić? Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Wydawało mu się? Śnił czy to działo się naprawdę? Wpatrywał się tępo w migający ekran, a pukanie narastało. A może jednak mu się nie wydawało?
            - Potter, ty cholerny idioto, zamarznę tutaj! Otwieraj! – rozległ się wściekły, tak dobrze znany mu głos.
            Zdecydowanie śnił. Podniósł się z kanapy i podążył w stronę korytarza. Odryglował zamek i ujrzał Malfoya. Szczękał z zimna zębami, jego policzki zaróżowiły się od mrozu, a grzywka opadła na szare oczy.
            - Wpuścisz mnie? – warknął mężczyzna, wpatrując się wyczekująco w Harry’ego, który po chwili uchylił szerzej drzwi.
            Stali w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Potter zaczynał się zastanawiać, czy to wszystko czasem nie dzieje się naprawdę. Cisza się przedłużała, Malfoy przyglądał się Harry’emu, marszcząc lekko brwi.
            - Upiłeś się? – parsknął po chwili.
            - Ta, a bo co? – syknął wyzywająco Potter.
            - Zostawiłeś trochę dla mnie? – zapytał Malfoy, uśmiechając się delikatnie.
            Brunet nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie mógł drugi raz przepuścić takiej okazji… Nagle mężczyzna zbliżył się do niego, wciąż wpatrując mu się głęboko w oczy, niemal pożerając go wzrokiem, by po chwili nachylić się i pocałować Pottera. Prosto w usta. Niespiesznie, sycąc się jego smakiem, zapachem… Jego język pieścił subtelnie wargi mężczyzny, wsuwając się powoli między nie.
            - Harry… - szepnął Malfoy, między kolejnym pocałunkiem.
            - Ta? – sapnął Potter, owiewając go alkoholowym oddechem.
            - Przepraszam – wymruczał blondyn, znowu zatapiając się w jego wargach.
            - Ty… ty mnie pszpraszasz? – stęknął Harry, próbując utrzymać wzrok na twarzy mężczyzny.
            - Na to wygląda. – Kąciki jego ust uniosły się lekko. – I tak jutro nie będziesz nic pamiętał – prychnął. – Kocham cię, popaprańcu.

Dziś nie boję się wziąć tego, co jest dobre
Dziś nie boję się,
Bo kochasz mnie ty*

Koniec.


*Agnieszka Chylińska - Nie mogę cię zapomnieć