piątek, 3 grudnia 2010

Fragment 7


^*^*^*^*^
Chcę ci tyle dać,
Chcę, byś mnie miał
Nie może nam się nic już stać
Chcę, byś mnie miał

            Nie potrafił powiedzieć, który już raz powracał przybity do tego domu. Który to już raz wracał w to miejsce w poszukiwaniu spokoju i pomocy. Który to już raz wracał z myślą, że jest jedynym mu przyjaznym miejscem na świecie. Nie było jeszcze nawet dziesiątej wieczorem, a jednak w oknach nie paliły się żadne światła. Drzwi były zamknięte i nic nie wskazywało na to, że ktoś zamierza mu otworzyć, pomimo że walił w nie pięściami od kilku dobrych minut. Z ogródka obok dobiegło go wściekłe szczekanie psa, a po chwili na tarasie pojawiła się drobna, starsza kobieta, wypatrująca włamywacza.
            - Co pan robi? – krzyknęła do Harry’ego. – Kim pan jest? – dodała podejrzliwie.
            Potterowi przemknęło przez myśl, że nie było to najrozsądniejsze pytanie, które można było zadać potencjalnemu złoczyńcy, za jakiego pewnie go miała, jednak postanowił tego nie komentować.
            - Jestem przyjacielem Rona i Hermiony – wytłumaczył jej, zbliżając się do żywopłotu, oddzielającego jej działkę od ogródka jego przyjaciół. – Musiała mnie już pani tutaj widzieć. – Stanął w świetle, padającym z lampy powieszonej nad drzwiami wejściowymi do jej domu.
            Kobieta spojrzała na niego, mrużąc oczy. Przez dłuższą chwilę przyglądała mu się bacznie, aż w końcu stwierdziła, że rzeczywiście go zna.
            - Wyszli niecałą godzinę temu – oświadczyła mu, już nieco uspokojona.
            - Wyszli? Razem? – zdziwił się.
            - No, razem, a jak inaczej? – teraz to ona była zdziwiona. – Mówimy o tej młodej parze, która mieszka tu od kilku lat, prawda? – upewniła się z lekkim uśmiechem. Harry skinął jej głową. – No, to wyszli niecałą godzinę temu. Razem – zaznaczyła.
            Potter podziękował jej i już miał odejść, kiedy przypomniała sobie, że zostawili dla niego klucze do domu.
            Zupełnie nie rozumiał, co się tutaj działo. Jak to wyszli razem? Przecież byli pokłóceni! Przecież… A może Ron przyszedł ją przeprosić, pogodzili się i gdzieś się razem udali? Może na bal? No tak, to byłoby zrozumiałe. A może w jakieś odludne miejsce, do jakiejś mugolskiej kawiarni, żeby wszystko sobie wytłumaczyć? Harry uśmiechnął się do siebie, zapalając światło w kuchni. Zagotował sobie wodę na herbatę i usiadł przy stole. Usilnie starał się zepchnąć w najgłębszy zakamarek świadomości myśli o Malfoyu i tym, co stało się niecałe pół godziny temu. Na piernikach, ułożonych w głębokiej szklanej misce, leżała kartka, zapisana starannym pismem Hermiony.

Harry!
Idziemy z Ronem do jakiejś restauracji albo kawiarni.
Wszystko wraca do normy. Nie czekaj na nas.
Hermiona

            Przeczytał kilka razy liścik, aż w końcu uśmiechnął się szczerze. Przynajmniej jedno zaczęło wracać do normy. Woda w czajniku z wściekłością wyrwała go z myśli, przypominając o sobie.

^*^*^*^*^
24 grudnia

            Miło było widzieć ich roześmiane, radosne twarze; uśmiechy, posyłane do siebie pomiędzy jednym słowem a drugim. Hermiona nie mogła się opanować, by nie przyglądać się z zadowoleniem pierścionkowi, błyszczącymi na jej szczupłym palcu, kiedy sięgała po coś na stole. Harry kręcił tylko głową, śmiejąc się z jej zachowania, a Ron po prostu pęczniał z dumy.
            Dzień wcześniej Ron spotkał się z Sophie, żeby wszystko sobie wytłumaczyć i okazało się, że tak naprawdę wcale ze sobą nie spali, że skończyło się jedynie na całowaniu. Brat Arniego, Malcolm, dosypał do ponczu jakąś dziwną substancję, coś w rodzaju narkotyku, przez co wszyscy zachowywali się… co najmniej dziwnie. Ron i tak strasznie żałował tego wszystkiego; przyszedł do Hermiony niedługo po tym, jak Harry wyszedł na bal, i opowiedział jej o wszystkim.
            Przez całą kolację wigilijną nie rozmawiali o niczym poważnym – śmiali się, żartowali i plotkowali jak za starych dobrych czasów. Potter pomyślał sobie, że tak właśnie mógłby spędzać każde święta. I że Malfoyowi na pewno również by się to spodobało, gdyby tylko wykazał się dobrą wolą. No właśnie – Malfoy. Cały dzień Harry skrywał skrzętnie emocje, które w nim buzowały, nie chcąc psuć dnia Ronowi i Hermionie, niezwykle radosnych z powodu szczęśliwego zakończenia. Harry cały dzień miał również nadzieję, że jakimś cudem pozostawione wedle tradycji puste miejsce dla niespodziewanego gościa zajmie właśnie Malfoy, który w akcie skruchy i zrozumienia zapuka do ich drzwi i powie to, czego Potter oczekiwał.
            Pod ubraną o świcie przez Rona i Hermionę choinką piętrzył się stos prezentów. Czuli się jak małe dzieci, które wręcz nie mogły doczekać się ich rozpakowania. Harry zacisnął w kieszeni palce na małym pudełku, które miał zamiar dać Malfoyowi, gdyby ten tylko miał zamiar się pojawić. Nie do końca był pewien, czy pierścionek jest dla niego odpowiednim darem, ponieważ nie chciał, żeby Malfoy poczuł się jak przy oświadczynach – co do tego, to doskonale wiedział, że nie spodobałoby mu się – jednak pomyślał, że skoro Malfoy oprócz sygnetu swojego rodu mógłby nosić także ten symbolizujący ich dwóch. Ale na ten pomysł wpadł bardzo dawno temu… Jeszcze przed tym wszystkim…
            Siedzieli do późnej nocy, grzejąc się przy kominku i zajadając piernikami. Harry przez cały czas nie tracił nadziei, że Malfoy zapuka do drzwi i… i oni również będą żyli długo i szczęśliwie. Nieważne jak naiwne i dziecinne to było. Po prostu tego chciał.
            W końcu nie mógł dłużej tego odkładać, opowiedział więc Ronowi i Hermionie o minionym wieczorze. Przyjaciele zgodzili się z nim, że teraz jedynie pozostaje czekać – jeżeli Malfoy się zjawi i szczerze go przeprosi, to wszystko będzie dobrze, a jeżeli nie… to wyraźnie nie zasługuje na Harry’ego.
            Tak więc musiał czekać…

^*^*^*^*^
25 grudnia

            Tak więc czekał…

26 grudnia

            I czekał…

27 grudnia

            Czekał…

28 grudnia

            Wyznaczył sobie i Malfoyowi czas do Sylwestra. A później… Nie wiedział, co później.
            Czekał…

29 grudnia

            Wciąż czekał…

30 grudnia

            Coraz bardziej się bał, że naprawdę będzie musiał zastanowić się: „co dalej?”.

^*^*^*^*^
31 grudnia

            - Jesteś pewien, że chcesz zostać? – zapytała Hermiona z miną pełną współczucia.
            - Oczywiście – zapewnił ją Harry. – Bawcie się dobrze!
            Kolejna zabawa w Ministerstwie? Naprawdę nie miał na to ochoty. W sumie nie miał ochoty na nic. W sercu coraz częściej czuł ukłucie, wyrzuty sumienia, złość na samego siebie, że wtedy, na balu, tak to wszystko zakończył. Przecież nic by się nie stało, gdyby dokończyli to, co zaczęli, życie wróciłoby do normy i chociaż nie byłoby to jego wymarzone zakończenie, to jednak byłoby – jakiekolwiek. A tak pozostał z niczym. Z nikim. Samotny…
            Otworzył wino i napoczętego już przez Rona szampana, włączył telewizję i rozsiadł się na kanapie. Wymarzony sylwester. Hip-hip, hura!
            Było już grubo po dwudziestej trzeciej, obrazy w telewizorze śmigały mu przed oczami, głowa powoli opadała na ramię. Prawie nie dosłyszał odgłosu aportacji, dobiegającego z ogródka. Czyżby przespał północ i Hermiona z Ronem zdążyli już wrócić? Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Wydawało mu się? Śnił czy to działo się naprawdę? Wpatrywał się tępo w migający ekran, a pukanie narastało. A może jednak mu się nie wydawało?
            - Potter, ty cholerny idioto, zamarznę tutaj! Otwieraj! – rozległ się wściekły, tak dobrze znany mu głos.
            Zdecydowanie śnił. Podniósł się z kanapy i podążył w stronę korytarza. Odryglował zamek i ujrzał Malfoya. Szczękał z zimna zębami, jego policzki zaróżowiły się od mrozu, a grzywka opadła na szare oczy.
            - Wpuścisz mnie? – warknął mężczyzna, wpatrując się wyczekująco w Harry’ego, który po chwili uchylił szerzej drzwi.
            Stali w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Potter zaczynał się zastanawiać, czy to wszystko czasem nie dzieje się naprawdę. Cisza się przedłużała, Malfoy przyglądał się Harry’emu, marszcząc lekko brwi.
            - Upiłeś się? – parsknął po chwili.
            - Ta, a bo co? – syknął wyzywająco Potter.
            - Zostawiłeś trochę dla mnie? – zapytał Malfoy, uśmiechając się delikatnie.
            Brunet nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie mógł drugi raz przepuścić takiej okazji… Nagle mężczyzna zbliżył się do niego, wciąż wpatrując mu się głęboko w oczy, niemal pożerając go wzrokiem, by po chwili nachylić się i pocałować Pottera. Prosto w usta. Niespiesznie, sycąc się jego smakiem, zapachem… Jego język pieścił subtelnie wargi mężczyzny, wsuwając się powoli między nie.
            - Harry… - szepnął Malfoy, między kolejnym pocałunkiem.
            - Ta? – sapnął Potter, owiewając go alkoholowym oddechem.
            - Przepraszam – wymruczał blondyn, znowu zatapiając się w jego wargach.
            - Ty… ty mnie pszpraszasz? – stęknął Harry, próbując utrzymać wzrok na twarzy mężczyzny.
            - Na to wygląda. – Kąciki jego ust uniosły się lekko. – I tak jutro nie będziesz nic pamiętał – prychnął. – Kocham cię, popaprańcu.

Dziś nie boję się wziąć tego, co jest dobre
Dziś nie boję się,
Bo kochasz mnie ty*

Koniec.


*Agnieszka Chylińska - Nie mogę cię zapomnieć

niedziela, 28 listopada 2010

Popieprzenie

Autor: Kuma
Beta: Carietta
Paring: Tom Felton/Daniel Radcliffe
Rating: +12
Ostrzeżenia: Brak



            - Do reszty cię popieprzyło? – wypalił, zanim w ogóle zdążył się powstrzymać.
            Chłopak spojrzał na niego zdziwiony, próbując wyczytać z jego twarzy coś, co pozwoliłoby mu zrozumieć. Jednak malowało się na niej czyste szaleństwo, złość i swego rodzaju szok.
            - O co ci chodzi? – zapytał po przedłużającej się chwili milczenia. W odpowiedzi usłyszał jedynie ciszę. – Daniel?
            - Dobrze wiesz – warknął tylko, zaciskając szczęki. Skóra na jego żuchwie naciągnęła się, uwydatniając ostrą kość – zawsze tak robił, gdy był wyjątkowo wściekły i starał się hamować. Zmierzył Toma zimnym wzrokiem i odwrócił się.
            - Tak się składa, że właśnie nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz – zaśmiał się Felton, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo chrapliwie i nieprzyjemnie.

Ironia losu


Beta: Aribeth
Paring: Tom Felton/Daniel Radcliffe
Rating: +12
Ostrzeżenia: Brak


Ironia losu


            Stoją naprzeciwko siebie. Ciemnoniebieskie oczy starają się nie ślizgać po twarzy chłopaka, jednak nie mogą się powstrzymać. Natomiast szare przenikają tego drugiego, próbując wtargnąć do jego umysłu, odczytać myśli… zrozumieć pragnienia. Od kiedy tak bardzo tego chce?

            — A teraz, Tom, nachyl się nad nim… Dobrze… albo nie! Uklęknij przed nim! Uklęknij, nie patrz tak na mnie. Zrób to!
            Rozległ się chichot. Tom rozejrzał się z dezorientacją, po czym również się roześmiał. Przecież nie ma w tym nic złego, prawda? To tylko głupia scena. Głupi film. Głupi Daniel.

Chwila

Dedykowane Mamie... choć pewnie nigdy tego nie przeczyta.




                Mówi do mnie. Zawiesza głos. Wiem, że czeka na moją odpowiedź. Jednak… ona nie następuje.

niedziela, 21 listopada 2010

Rozdział 6


  ^*^*^*^*^
22 grudnia

            Kiedy obudził się rano, Hermiona jeszcze spała, odwrócona do niego plecami. Ostrożnie podniósł się i ułożył ją wygodniej, żeby nie spadła z kanapy. Kiedy spała, wyglądała zupełnie jak kiedyś, kiedy jeszcze byli dziećmi, chodzili do Hogwartu i we trójkę stawiali czoła niebezpieczeństwu. No właśnie – we trójkę. Odgarnął kilka kosmyków z jej spokojnej, nienaruszonej żadnymi zmartwieniami twarzy.
            Obudziła się niedługo po nim. Stanęła w progu kuchni, opierając się o framugę i przyglądała mu się przez dłuższą chwilę spod przymrużonych, zapuchniętych oczu. Uśmiechnął się do niej ciepło, jednocześnie próbując ukryć, jakie porażające wrażenie robiła na nim jej blada twarz, na której, wydawało się, na stałe zagościł ból.
            Bez słowa podeszła do stołu i usiadła przy nim, drżącymi dłońmi podnosząc filiżankę kawy, którą przygotował jej Harry. Nawet nie starała się uśmiechnąć. Wodziła nieprzytomnym wzrokiem po kuchni, omijając usilnie przyjaciela i wyglądała, jakby ledwie powstrzymywała się od płaczu.
            - Jak się czujesz? – zapytał Potter, przyglądając się jej ze współczuciem.
            Nic nie odpowiedziała, zamiast tego upijając łyk parującej kawy.
            Harry nie zadał już żadnego pytania. Zdawało się, że na milczeniu upłynęła im cała wieczność. Zegar tykał w powolnym, acz irytującym tempie, płatki śniegu również spadały na ziemię jakoś nienaturalnie wolno. Cały ogródek, ulice i dachy okolicznych domów przykryte były grubą warstwą białego puchu. Pojedynczy mieszkańcy odgarniali go z podjazdów, odśnieżali samochody, co niektórzy próbowali nawet je odpalić, jednak w większości bez skutku. Za oknem życie innych ludzi toczyło się w normalnym tempie. Wydawało się, że było pozbawione jakichkolwiek problemów, poza tymi z rodzaju nie chcącego odpalić pojazdu czy „gdzie usadzić gości na kolacji wigilijnej”.
            - Wiedziałeś? – zapytała znienacka Hermiona, podnosząc wzrok z filiżanki.
            - Tak – odpowiedział po dłuższej chwili Harry. – Ron wczoraj się ze mną spotkał… Nie umiał sobie z tym poradzić…
            - Trzeba będzie powiedzieć jego rodzicom, że nie przyjdziemy do nich w pierwsze święto. – Hermiona zachowywała się tak, jakby w ogóle go nie słuchała. Czuł się potwornie, z jednej strony stając w obronie przyjaciela, który zdecydowanie zawinił i którego chronić Harry naprawdę nie chciał, a z drugiej pomagając przyjaciółce, która zdecydowanie tego potrzebowała. Jak miał to wszystko ze sobą pogodzić?
            - Zamierzasz im powiedzieć? – zdziwił się. W ogóle nie myślał o państwie Weasley, rodzeństwie Rona czy o czymkolwiek innym. W tamtej chwili nagle uświadomił sobie, jakie następstwa będą miały inne wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim czasie. Prawdę powiedziawszy, wcale nie zastanawiał się nad tym, jak będą mieli pojawić się z Malfoyem na zwyczajnym Balu Świątecznym w Ministerstwie, który… Merlinie! Który miał się odbyć już jutro!
            - Chyba będę musiała – westchnęła Hermiona. W jej głosie pobrzmiewała złość, gorycz i rozpacz. Była zagubiona. Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
            - A co z… balem? – zapytał nieśmiało, mając nadzieję, że przyjaciółka zrozumie, co ma na myśli.
            Spojrzała na niego dziwnie, próbując wyczytać z jego oczu, o co mu chodzi. W końcu odwróciła wzrok i głęboko odetchnęła, na chwilę odrywając się od własnych problemów.
            - Oczywiście będziesz w nim uczestniczył – oświadczyła zdecydowanie. – Na szczęście nikt nie będzie wam kazał tańczyć ze sobą czy coś w tym stylu, jak to bywa w zwyczaju, jeśli w grę wchodzą pary heteroseksualne, ale pamiętaj, Harry, że nie powinieneś przedwcześnie dawać mediom powodów do plotek. – Nagle głos jej się załamał, spuściła głowę i zacisnęła szczęki. Po jej policzku spłynęła jedna łza, która po chwili skapnęła na blat stołu.
            Potter podniósł się z krzesła i objął ją. Hermiona rozszlochała się na dobre. Oplotła go niezdarnie w pasie i schowała twarz w jego torsie. Drżała, wypłakując się w jego koszulkę. Gładził ją delikatnie po włosach, próbując jakoś uspokoić.
            Dzień minął im na pieczeniu pierników i innych wigilijnych ciast. Ron się nie odzywał, ale Harry miał nadzieję, że przed Wigilią jego przyjaciel pojawi się i wszystko dobrze się skończy. Nie był pewien, jak on sam zachowałby się na miejscu Hermiony – czy wybaczyłby Ronowi, czy też skończył z nim na dobre, ale naprawdę nie wyobrażał sobie, by związek ich przyjaciół miał się zakończyć. Bez względu na wszystko. Próbował sam przed sobą usprawiedliwiać mężczyznę. Był pijany, nie wiedział, co robi, kochał Hermionę… Jednak zawsze, gdy zaczynał o tym myśleć, wzbierała w nim tak potworna złość, że miał ochotę wyjść z domu, odnaleźć go i potraktować porządnym Cruciatusem. A może naprawdę ktoś rzucił na niego zaklęcie Imperiusa? Nie, to byłoby bez sensu – przecież nikt nie miał po temu powodów.
            Do wieczora pogoda znowu się zepsuła i niebo z powrotem zrobiło się ciemnoszare, posypał się z niego obfity śnieg, jeszcze bardziej zasypując całe miasto, które zresztą już od zeszłej nocy walczyło z zaspami i zatarasowanymi wejściami do domów.
            Hermiona lukrowała jeszcze ciepłe pierniki, precyzyjnie, z niemal chorą dokładnością, każdy dekorując w taki sam sposób. Harry przyglądał jej się w milczeniu, rozmyślając nad tym, co robi w tym czasie Malfoy. Na pewno migdalił się właśnie z jakimś facetem w jednym z klubów, za nic mając tę całą pieprzoną magię świąt. Czy możliwe byłoby jednak to, żeby opamiętał się i nagle podczas wigilijnej kolacji wpadł do domu, rzucił się Harry’emu do stóp i błagał o wybaczenie, ślubując wieczną miłość i oddanie? Potter zaśmiał się sam do siebie, kręcąc głową. Tak, ta wizja była zdecydowanie nieprawdopodobna.
            Bał się jutra. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Może Malfoy w ogóle nie zamierzał przyjść i skończy się na tym, że Harry będzie musiał tłumaczyć wszystkim, iż jego chłopak po prostu się przeziębił? Miał nadzieję, że tak się nie stanie, ponieważ prasa na pewno tego nie kupi. Pomimo że byli ze sobą już dwa lata i media przyzwyczaiły się do tego jakkolwiek dziwnego związku, byli świadomi, że wciąż czekały na każde potknięcie. Od niemal roku, odkąd ucichły wiadomości o ich wspólnym dworku, wszelkie wiadomości o nich również przestały się pojawiać. Byli z tego bardzo zadowoleni, ponieważ spotykanie wścibskich reporterów w swoim własnym ogródku nie należało do przyjemności. A teraz mieli pokazać się na balu świątecznym w Ministerstwie Magii, udawać szczęśliwą parę i nie dawać powodów do plotek? Nie, to graniczyło z niemożliwością.
            Do późnego wieczora Harry i Hermiona siedzieli w salonie, grzejąc się przy cieple bijącym od trzaskającego w kominku ognia oraz jedząc świeżo upieczone i polukrowane pierniki. Na dworze znowu panowało istne piekło, więc wydawało się, że w domu jest jeszcze przyjemniej i cieplej, niż mogło być w rzeczywistości. Harry objął przyjaciółkę, która oparła mu głowę na ramieniu i zaczął nucić pod nosem jakąś bliżej nieokreśloną kolędę, próbując odgonić od siebie wszelkie myśli. Nieubrana choinka, która okazała się owym niezidentyfikowanym czymś, o co potknął się podczas jednej z ostatnich nocy, stała w kącie pokoju, roztaczając wokół siebie cudownie świeży, leśny zapach.
            - Dlaczego on to zrobił? – zapytała zduszonym głosem Hermiona. Poczuł delikatny ruch jej szczęki na swoim ramieniu.
            - Nie wiem – odpowiedział szczerze Harry. – Mówił, że był pijany… - zreflektował się, że nie zabrzmiałoto zbyt dobrze. – Słuchaj, jestem pewien, że nie chciał tego zrobić. Naprawdę cię kochał… i oczywiście nadal kocha. Jesteś dla niego wszystkim. – Przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy. Kilka łez spłynęło mu z jej policzków na koszulkę. – On… - Harry zawahał się, nie wiedząc, czy powinien to powiedzieć. – On chciał ci się oświadczyć… – Hermiona wstrzymała oddech. Dosłownie znieruchomiała. Po chwili wybuchła płaczem, wciskając twarz w jego ramiona. – Może da się to jakoś wytłumaczyć? Może on wcale nie…
            - Tak bardzo bym chciała, żeby tak było! – szlochała kobieta.
            - Naprawdę cię kocha… na pewno nigdy by tego nie zrobił – zapewniał ją gorączkowo, samemu starając się uwierzyć w swoje słowa. Oczywistym było, że Ron kochał Hermionę ponad życie, jednak czy było to wystarczające, skoro pod wpływem alkoholu zdradził ją z jakąś Sophie? Miał tylko nadzieję, że Ron wróci i sam to wszystko wytłumaczy. I będą żyli razem długo i szczęśliwie.
            A Harry z Malfoyem…

^*^*^*^*^
23 grudnia

Dziś otwieram się i chcę, byś był
Chcę, byś tu był
Nie mogę cię zapomnieć

            Sala balowa pękała w szwach. Sufit, zupełnie jak w Hogwarcie, został zaczarowany i sypały się z niego drobne płatki śniegu, znikające zaraz nad głowami gości. Wszędzie poustawiane były stoły ze śnieżnobiałymi obrusami i kryształową zastawą, na środku pomieszczenia znajdował sięogromny podest, przeznaczony na tańce, a zaraz za nim scena z kwartetem smyczkowym, przygrywającym jakąś cichą, melancholijną melodię.
            Co chwilę ktoś chciał się z nim przywitać, uścisnąć mu dłoń lub chociaż zamienić kilka słów. Zachowywał się jak nieprzytomny, wodząc wzrokiem na wszystkie strony, próbując odszukać tlenione włosy Malfoya i odpowiadając niezbyt zrozumiale na różne pytania. Po około piętnastu minutach miał serdecznie dość. Ominął grupę aurorów z jego wydziału, niezaprzeczalnie zmierzających w jego stronę, posyłając im przelotny, przepraszający uśmiech.
            - Harry! – Poczuł, jak ktoś zaciska palce na jego ramieniu i przyciąga do siebie.
            - Pani Weasley. Panie Weasley. – Skinął głową, nagle zdając sobie sprawę, że gdzieś na sali może również znajdować się Ron. Oczywiście miał nadzieję, że jego przyjaciel zachował dobry smak i postanowił nie przychodzić tutaj samemu, narażając siebie i Hermionę na jakieś uwagi, jednak nie mógł być tego pewien.
            - Widziałeś gdzieś Rona i Hermionę? – Na szczęście Molly sama rozwiała jego obawy. – Nigdzie ich nie widziałam.
            - Z tego, co mi mówili, mają dużo do zrobienia w domu i postanowili w tym roku zrezygnować z balu – wytłumaczył, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco.
            - Och, jaka szkoda! – zmartwiła się pani Weasley. – Ale zobaczymy ich pojutrze! – rozpromieniła się natychmiast.
            - Harry! – Tym razem była to Ginny. Pomachała mu radośnie, ciągnąc za sobą Deana. – Jak dobrze cię widzieć! Gdzie jest mój brat? Gdzie mój przyszły… bratowy? – Zaśmiała się nerwowo, rozglądając za Malfoyem.
            Kiedy wyszło na jaw, że Harry Potter jest gejem i zamierza ułożyć sobie życie z Draco Malfoyem, wiele rzeczy gruntownie się zmieniło. Weasleyowie przez dłuższy czas w ogóle się do niego nie odzywali – Harry wciąż nie był do końca pewien, czy to przez to, że zawsze wiązali nadzieję z nim i Ginny, czy też po prostu z czystej odrazy do jego orientacji. Jedynie Ron nie zerwał z nim kontaktu i wciąż był przy nim, choć Harry doskonale wiedział, że wiele go to kosztowało. Na szczęście w końcu wspólnymi siłami z pomocą Hermiony udało im się przekonać Weasleyów do Harry’ego.  Później Ginny zaczęła spotykać się z Deanem, Malfoy okazał się nie być śmierciożercą, pragnącym zamordować Harry’ego podczas snu i wszystko wróciło do normy.
            - Gdzieś mi uciekł – odpowiedział wymijająco Harry, uśmiechając się przebiegle. - Przepraszam na chwilę – mruknął do nich i szybkim krokiem oddalił się od grupki rozgadanych rudzielców, którzy ruszyli w stronę sali balowej. Wydawało mu się, że gdzieś dostrzegł Malfoya, jednak możliwe, że po prostu mu się wydawało. Zajrzał do jednego z korytarzy prowadzących na taras, wyjrzał na zewnątrz, jednak po mężczyźnie. nigdzie nie było śladu.
            Z sali dobiegł go głos Ministra Magii, dziękującego wszystkim za przybycie i składającego życzenia świąteczne. Później rozległy się głośne oklaski, dźwięk odsuwanych krzeseł… Harry zszedł po schodach do pustego holu. Stojąc przed jednym z ogromnych, zajmujących całe ściany luster, zastanawiał się nad powrotem do domu. Nie zamierzał do końca wieczora odpowiadać na rożne pytania, tłumaczyć nieobecność Malfoya albo fakt, że ze sobą nie rozmawiają. Poza tym czuł, że powinien być teraz z Hermioną, pomimo że ta kazała mu obowiązkowo iść na bal i w ogóle się nią nie przejmować. Nagle w lustrzanym odbiciu dostrzegł Malfoya, stojącego po drugiej stronie pomieszczenia. Miał na sobie, podobnie jak Harry, klasyczny, czarny garnitur zamiast czarodziejskiej szaty, którą zwykł nosić na podobne okazje, jednak i tak prezentował się po prostu oszałamiająco. Potter odwrócił się i stanął twarzą w twarz z mężczyzną. Serce biło mu jak oszalałe. Malfoy wpatrywał się w niego nieprzeniknionym wzrokiem i Harry nie potrafił określić, czy czuje to samo, co on, czy też targają nim zupełnie inne emocje.
            Przez pełną napięcia chwilę, która trwała chyba całą wieczność, Malfoy niemal niedostrzegalnym ruchem głowy wskazał schody prowadzące do sali balowej, a po kilku sekundach jego niski głos odbił się echem od ścian holu, tak jakby doskonale wiedział, o czym myślał Harry, schodząc tutaj.
            - Nie dajmy im powodów do plotek. – To powiedziawszy, ruszył w stronę stopni, rzucając Potterowi jedynie przelotne spojrzenie.
            Harry poszedł za nim, zupełnie nie wiedząc, dlaczego i co robi, ale czuł, że tak właśnie powinien postąpić. Poza tym od tak dawna nie słyszał jego głosu. Teraz, bez przyciemnionych świateł i dyskotekowej muzyki, w odświętnych strojach, na oficjalnej imprezie, wszystko było zupełnie inne. Musieli nad sobą zapanować, musieli zachowywać się tak, jakby od dawna nic się nie działo, jakby nigdy nie wydarzyło się nic złego.
            Niestety zostali usadzeni przy stole z Blaise’em Zabinim. Dwa pozostałe krzesła były przeznaczone dla nieobecnych Rona i Hermiony. Doprawdy, ktoś bardzo się postarał, przydzielając właśnie takie miejsca. Harry wytłumaczył Blaise’owi, w taki sam sposób jak Weasleyom, dlaczego jego przyjaciele nie przyszli, po czym posłał mężczyźnie znaczące spojrzenie, zerkając ukradkiem na Malfoya przyglądającemu się orkiestrze. Zabini skinął lekko głową, przenosząc wzrok to na blondyna, to na bruneta, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
            Dookoła ludzie rozmawiali i śmiali się głośno, pobrzękiwały sztućce, kwartet przygrywał coś cichego i spokojnego, nie chcąc zagłuszać rozmów, z nieba wciąż sypał śnieg, a Blaise opowiadał z natchnieniem o nowej kawiarni, którą otworzyli niedawno na Pokątnej. Malfoy prawie wcale się nie odzywał, wydając się rozważać w myślach, czy to dobrze, że został usadzony przy stole z Zabinim, który, bądź co bądź, był jego dawnym przyjacielem, czy może źle  z racji tego, że ten sam Zabini pieprzył się ostatnio z jego byłym chłopakiem.
            Harry słuchał Blaise’a, co jakiś czas pytając go lub dopowiadając coś, myślami jednak będąc przy milczącym Malfoyu, niemal stykającym się z nim łokciem. Choć Potter wyzywał się za to w duchu, czuł jednak w brzuchu przyjemny ucisk, kiedy przypadkowo ich kolana czy ręce się dotknęły. Malfoy nie odsuwał się wcale, jakby mu się to podobało, ale Harry’emu było co najmniej niezręcznie.
            Po kolacji muzyka grana przez kwartet przybrała nieco na sile, przechodząc w nieco radośniejsze i bardziej taneczne rytmy. Na parkiet zaczęły wychodzić pierwsze pary. Niezliczona ilość pierścionków, kolczyków i naszyjników błyskała w magicznym świetle, suknie oplatały nogi tańczących, tworząc wirującą mieszaninę barw. 
            Przez kilkanaście minut Blaise, Harry i Malfoy przyglądali się parom, zatopieni we własnych myślach, aż w końcu Zabini spojrzał wyczekująco na swojego przyjaciela, a gdy nie doczekał się z jego strony żadnej reakcji, wstał i schylił się dystyngowanie przed Harrym.
            - Złoty Chłopcze, czy zaszczycisz mnie tańcem? – uśmiechnął się dziko, świdrując Pottera wzrokiem. Mężczyzna spojrzał ukradkiem na Malfoya, który wyraźnie udawał, że niczego nie dostrzega ani nie słyszy, po czymchwycił podaną mu przez Blaise’a dłoń.
            Srebrzysta szata Zabiniego niemal oślepiała, gdy padało na nią światło i wszyscy wydawali się patrzeć właśnie na niego. Chwycił Harry’ego w talii, przyciągając do siebie zachłannie i zaczął kołysać się z nim w miarowym, niespiesznym tempie.
            - O co w tym wszystkim chodzi? – zapytał Pottera po dłuższej chwili wpatrywania się w siebie.
            - Wiesz, że prasa by oszalała, gdyby… - Mężczyzna urwał, patrząc znacząco na Blaise’a, który pokiwał ze zrozumieniem głową, jeszcze mocniej przyciskając Harry’ego do siebie. Potter zaśmiał się nerwowo, odwracając wzrok od przystojnej twarzy Zabiniego.
            Światła oświetlające stoły zostały zgaszone i Harry zaczął gorączkowo rozglądać się za Malfoyem, choć w żaden sposób nie mógł go teraz dostrzec. Poczuł oddech Blaise’a na swojej szyi, nagle spostrzegając, że w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób, wirował właśnie na parkiecie, przytulony do Zabiniego, trzymając mu głowę na ramieniu…
            - Blaise! – syknął mu do ucha, ale ten nie odpowiedział. Wyrywanie się byłoby zdecydowanie nie na miejscu, skoro prawdopodobnie obserwowały ich właśnie setki czarodziejów, jednak zdecydowanie mu się to… No dobrze, podobało mu się, ale nie zmieniało to faktu, że rzekomo mając chłopaka, nie powinien się w ten sposób zachowywać. Nie mógł się jednak powstrzymać i przylgnął ściśle do Zabiniego, ocierając się o niego sugestywnie i owiewając oddechem jego szyję.
            - Odbijany! – usłyszał nagle czyjś głos i został gwałtownie wyrwany z objęć Blaise’a.
            Na krótką chwilę serce przestało mu bić, by zaraz zacząć walić jak oszalałe.
            Malfoy trzymał go w zaborczym uścisku, wpatrując się w niego twardym wzrokiem, a jego twarz i usta znajdowały się zaledwie kilkanaście centymetrów od warg Harry’ego.

^*^*^*^*^

            Harry nie mógł oderwać od niego wzroku. Po prostu wpatrywał się w jego szare, głębokie oczy. Lód, który dostrzegał w nich od dłuższego czasu, wydawał się topić. Nie, nie robiły się ciepłe, pełne uczucia – po prostu nie były już tak lodowate i odpychające. Jednak na twarzy Malfoya nie malowały się żadne emocje, kamienna maska była niewzruszona, pusta, bez wyrazu. Blondyn okręcił Harry’ego wokół jego własnej osi, ani na moment nie spuszczając z niego spojrzenia. Potter nie potrafił określić tego, co właśnie czuł. Serce tłukło mu się w klatce piersiowej i był pewien, że Malfoy wyraźnie to czuje, jednak jego własne, wydawało się w ogóle nie bić – w każdym razie Harry w ogóle go nie czuł. A może bicie jego serca po prostu je zagłuszało…? Ich kroki idealnie się zsynchronizowały. Malfoy prowadził. Było zupełnie tak, jak kiedyś. Z każdym kolejnym ruchem przybliżali się do siebie coraz bardziej i jeszcze chwila, a wargi Malfoya zatopiłyby się w ustach Pottera, gdyby nie nagła zmiana na twarzy tego pierwszego.
            Harry w pierwszej chwili nie wiedział, co się dzieje i dopiero, gdy chciał zapytać o to mężczyznę, spostrzegł, że nie mógł. Stracił głos! Malfoy uśmiechnął się przebiegle, zatrzymał się, po czym pociągnął Harry’ego za sobą. Zmierzali szybkim krokiem w stronę wyjścia z sali. Potter myślał gorączkowo, przywołując na twarz pogodny uśmiech, który posyłał mijanym ludziom. Dopiero gdy wyszli na korytarz i znaleźli się poza zasięgiem wścibskich oczu, zaczął się wyrywać. Malfoy gwałtownie rzucił go na ścianę i wyciągnął różdżkę. Pogroził mu nią, wciąż jednak się nie odzywając i poprowadził w górę schodów. Harry odepchnął go, próbując wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, a gdy sięgnął do kieszeni po różdżkę, nie znalazł jej tam. Malfoy znowu uśmiechnął się w ten swój kpiący sposób i bez słowa wepchnął Harry’ego do pokoju.
            To, co działo się później, było całkowicie niezrozumiałe.
            W środku nie paliła się żadna lampa, jedynie magiczne światełka porozwieszane na drzewach piętrzących się za oknem, rzucając do pomieszczenia blade światło. Malfoy chwycił w dłonie twarz Pottera i pocałował go. To był nerwowy, gwałtowny pocałunek, ale pełen wszystkich emocji, które od dawna ich wypełniały. Harry stał jak sparaliżowany, by po chwili odpowiedzieć mężczyźnie. Z łatwością odnaleźli po omacku kanapę i Potter nie protestował, gdy został na nią rzucony ani później, kiedy poczuł na sobie gorące ciało Malfoya. Ten całował go bez opamiętania, wpychając mu język do samego gardła. Jego ręce błądziły po klatce piersiowej Harry’ego, rozpinając kolejne guziki marynarki, a później koszuli. Gdyby mógł, Potter jęknąłby przeciągle, czując na skórze dłoń Malfoya. To było to, czego pragnął od dwóch tygodni. Od czasu ich kłótni, a później tych dziwnych spotkań w klubach. Pragnął tego, by Malfoy zaczął mu nerwowo rozpinać rozporek, żeby w jego ruchach było tyle gwałtowności i pożądania, ile tylko mógł z siebie wykrzesać. Żeby poczuł jego szczupłe palce owijające się wokół swojego członka. Żeby przygryzł z rozkoszy nabrzmiałą wargę Malfoya i żeby ten jęknął cicho. Żeby kilka kropli krwi spłynęło z jego wargi i żeby Harry zlizał ją z lubością. Żeby ściągnął z Malfoya ubranie, odsłaniając jego idealną, białą skórę i mógł wodzić po niej dłońmi, badać każdy jej kawałek. Każdy kawałek tej ukochanej, gładkiej skóry. Tak rozkosznie gorącej, wręcz palącej. Pragnął, żeby Malfoy poczuł, jak jego biodra wybijają się nerwowo do góry, chcąc, by ten wziął go od razu. Tak jak lubił. Żeby dłonie Malfoya zsunęły się wzdłuż jego ud, aż do nabrzmiałego członka, wręcz drżącego z podniecenia i nieopanowanej żądzy. Chciał, żeby Malfoy zatoczył wokół niego koło, celowo się z nim drocząc, nie dotykając go, a jedynie drażniąc palcami jądra. Chciał, żeby nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, Malfoy wsunął się w niego. Albo nie… nabił go na siebie. Mocno i niespodziewanie. Chciał, żeby Malfoy usłyszał jego jęk, chciał wygiąć się pod nim, ocierając się skórą o skórę. Chciał, żeby Malfoy zaczął te swoje przeciągłe ruchy, zupełnie niczym kot. I żeby nachylił się nad Harrym i wyszeptał mu prosto w usta to, co chciał usłyszeć…
            Harry zaciskał palce na plecach Malfoya, wsunąwszy ręce pod jego rozpiętą koszulę. Zamknął oczy czując, jak członek mężczyzny rozpycha go od środka, czekając na to jedno słowo…
            I wtedy wszystko nagle pękło. Potter otworzył gwałtownie oczy i rzeczywistość powróciła do niego, uderzyła w niego z całej siły. I nagle nie miało już znaczenia, że Malfoy wbrew sobie jęknął, poruszając się rytmicznie, że miał go na sobie tak, jak chciał… Nie, to było bez znaczenia. To nie mogło tak wyglądać. To nie mogło tak być! Znieruchomiał i Malfoy dopiero po chwili to zauważył. Spojrzał na Harry’ego, a w jego oczach malowało się zdziwienie i niezrozumienie. Potter zepchnął go z siebie jednym pewnym ruchem i zerwał się na równe nogi, sięgając po marynarkę Malfoya, z której wystawała jego własna różdżka. Wypowiedział szybko w myślach zaklęcie i spojrzał na oszołomionego mężczyznę.
            - Co ty sobie wyobrażasz, Malfoy? – warknął rozeźlony.
            - O co ci chodzi, co? – Blondyn próbował dojść do siebie, wciąż ciężko oddychając.
            - Myślisz, że już po wszystkim? Że wszystko dobrze? Że przelecisz mnie i znowu będziemy szczęśliwi? Otóż nie! Mylisz się. Niczego, kurwa, nie rozumiesz. Niczego! – wrzasnął. – Niczego się nie nauczyłeś. W ogóle się, kurwa, nie zmieniłeś! Jak mógłbym być z kimś, kto nie potrafi przyznać się do pieprzonego błędu? Kto nie potrafi powiedzieć kilku pieprzonych słów? Kto nie potrafi wymówić mojego pieprzonego imienia? Myślisz, że pieprzenie wszystko załatwia, tak? Nie w moim świecie. Może w twoim, wypranym z jakichkolwiek pieprzonych zasad! – Stał, dygocząc ze złości, z koszulą niedbale zarzuconą na ramiona i spodniami opuszczonymi do samych kostek. – Pieprz się! – wyrzucił z siebie, podciągnął spodnie, chwycił marynarkę i wybiegł.

sobota, 13 listopada 2010

Rozdział 5



^*^*^*^*^
19 grudnia

A noc i zło niech śpi, niech drży
A ty już chodź, już bądź, już śpij

            W jego błyszczących, pełnych determinacji oczach migały różnokolorowe reflektory. Tańczący na parkiecie ludzie wydawali się poruszać w zwolnionym tempie. Mocne basy wstrząsały ścianami i podłogą budynku. Harry szedł równym, zdecydowanym krokiem. Minął dwóch mężczyzn całujących się przy barze, szukając wzrokiem blond włosów. Ktoś wpadł na niego, skacząc w tańcu. Przed oczami mignęła mu jasna czupryna. Uśmiechnął się przebiegle – nie dał po sobie poznać, że najchętniej zabiłby tego szczupłego bruneta, który dotykał Malfoya. Wczuł się w rytm muzyki. Poczuł czyjąś dłoń na swoim biodrze. Blond grzywka prawie całkowicie przysłaniała twarz mężczyźnie, który ukazał w uśmiechu idealnie równe, białe zęby. Harry przyciągnął go do siebie. Nie spojrzał na niego – szukał wzrokiem Malfoya. Tak, on też go zauważył. Spojrzenia, które wymienili, były przeciągłe i pełne wyzwania. Draco odwrócił wzrok i polizał swojego bruneta po wyeksponowanej, opalonej szyi. Ręce Harry’ego zsunęły się na pośladki blondyna, do któregouśmiechnął się, całując wąskie, delikatnie rozchylone usta. Mężczyzna wręcz wepchnął mu do gardła język, wplatając palce w jego włosy. Potter nie zamknął oczu – śledził każdy ruch Malfoya, który właśnie ocierał się tyłkiem o krocze bruneta, posyłając Harry’emu wyzywające spojrzenie. Potter zmrużył oczy i mocniej naparł na blondyna, odwzajemniając z natchnieniem pocałunek.
            Muzyka pulsowała w nim, czuł jej drżenie, czuł, jak wstrząsała całym jego ciałem. Jego dłonie ślizgały się po ciele blondyna, który wyginał się w lubieżnym tańcu. Harry nachylił się nad nim, całując go w kark, wręcz wbijając palce w tors odwróconego do niego tyłem mężczyzny. Malfoy szepnął coś do swojego bruneta i przelotnie spojrzał na Pottera. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Muzyka zdawała się narastać – jej brzmienie niemal rozsadzało Harry’ego. Zsynchronizował swoje ruchy z ruchami blondyna, gryząc go w szyję. Blondyn jęknął cicho i oplótł ręce wokół szyi Pottera. Harry cały czas śledził wzrokiem Malfoya idącego w stronę łazienki i trzymającego dłoń na tyłku bruneta. Spojrzał na Pottera. Zmrużył oczy, ale wciąż na niego patrzył. Harry wsunął palce pod spodnie blondyna, którym z powodu dotyku wstrząsnął dreszcz. Oddech mu przyspieszył. Malfoy wciąż patrzył na Pottera. Teraz on śledził każdy jego ruch. Ruch jego dłoni, która zaciskała się w tym momencie na nabrzmiałym członku blondyna. Odwrócił się. Drzwi od łazienki się zamknęły. Blondyn dyszał. Harry uśmiechnął się triumfalnie i pocałował mężczyznę w szyję. W głowie aż kręciło mu się z podniecenia i wypitego alkoholu.

^*^*^*^*^
20 grudnia

Chcę ci tyle dać,
Chcę, byś mnie miał
Nie może nam się nic już stać
Nie jesteś sam

            Na ścianach dark roomu wyłożono ciemnoczerwone płytki, które teraz pokrywała cieniutka warstwa pary. Powietrze aż przesiąkało wilgocią, zapachem spermy i gorącem. Jęczenie, krzyki, sapanie, dyszenie… Mężczyźni uśmiechali się do niego dziko, pożądliwie. Nie było tu Malfoya. Harry oparł się o ścianę, spoglądając sugestywnie na jednego z facetów, który podniósł się leniwie i podszedł do niego. Przyglądał się Potterowi, mierzył go wzrokiem, unosząc kąciki ust. Jego dłonie już zajmowały się paskiem jego spodni. Wtedy do ściany naprzeciwko został przygwożdżony Malfoy. Spojrzał na Pottera i chwycił włosy mężczyzny, który się do niego dobierał, po czym gwałtownie popchnął go na kolana. Harry westchnął, czując chłodne wargi oplatające jego członka. Spod przymkniętych oczu obserwował Malfoya szarpiącego czuprynę mężczyzny. Po plecach spłynęła mu strużka potu. Stłumiony jęk wyrwał mu się z gardła, kiedy wyobraził sobie, że to nie jakiś obcy facet, a właśnie Malfoy. To było takie podniecające – mokre od potu włosy Draco, przyklejające mu się do bladego czoła i policzków. Pot błyszczący na odsłoniętej szyi. Harry poruszył się niecierpliwie, widząc jego przebiegły uśmiech. Malfoy już na niego nie patrzył. Zamknął oczy i odwrócił głowę, zaciskając usta w wąską linię, nie chcąc, by wydobył się z nich jakikolwiek odgłos. Jego palce, wplecione we włosy mężczyzny, rozluźniły się i teraz dłoń Malfoya bezwiednie poruszała się wraz z ruchem głowy bruneta. Potter chciał wrzasnąć, przywołując go do porządku. Chciał, żeby na niego spojrzał. Chciał, żeby Malfoy widział na jego twarzy rozkosz. Chciał, żeby widział… Chociaż… nie, nie zobaczyłby jej. Harry odczekał jeszcze chwilę, aż mężczyzna skończył i wyszedł bez słowa, nie racząc nikogo ani jednym spojrzeniem.

^*^*^*^*^
21 grudnia

            Pokątna wręcz błyszczała od świateł bijących z wystaw sklepowych, różnokolorowych neonów i lampek zawieszonych na choinkach wystawionych w niemal każdym wolnym miejscu. Z ciemnoszarego nieba prószył delikatnie śnieg, a ludzie biegali rozhisteryzowani od sklepu do sklepu, robiąc przedświąteczne zakupy. Harry szedł wolnym krokiem, obijając się co chwilę o czarodziejów obwieszonych niezliczoną ilością toreb. Uśmiechał się lekko do siebie, widząc dzieci wpatrujące się z zachwytem w migające wystawy i ściskające za ręce swoich rodziców. Mężczyzna zacisnął dłoń w kieszeni, czując w środku coś, co bardzo przypominało mu tęsknotę i ukłucie żalu. Mijało właśnie dokładnie dziesięć dni od jego kłótni z Malfoyem. Dziewięć dni od momentu wyprowadzenia się z dworu. Cztery dni od owej nocy, kiedy to Draco postanowił również zagrać w tę paskudną, miłosną gierkę, którą Harry prowadził od dłuższego czasu. I pomimo że ostatnie dwa dni wydawały się czymś nowym, obiecującym, jak powiedziała Hermiona, to jednak on sam powoli tracił jakąkolwiek nadzieję. Powoli godził się z faktem, że stracił Malfoya na dobre, że w żaden sposób nie uda mu się już go odzyskać. Starał się o tym nie myśleć, ale to często było silniejsze od niego. Nie mógł przestać wspominać chwil, które ze sobą spędzili. Nie mógł przestać wspominać samego Malfoya. Wciąż jednak gdzieś pośród tych wspomnień pojawiała się twarz mężczyzny, szare, lodowate oczy i usta układające się w słowo „Potter”. Znowu powracał do niego moment ich ostatniej kłótni, a zaraz po nim innych złych chwil. I choć był wtedy wściekły na Malfoya, choć miał ochotę przeklnąć go za wszystko, co zrobił i co zepsuł, nadal chciał, żeby ten sam Malfoy zrzucił wreszcie swoją pieprzoną kamienną maskę, przeprosił go i zamiast „Potter” powiedział „Harry”. Żeby wszystko już się skończyło.
            Doskonale wiedział, jak bardzo było to naiwne.
            Za oknem kawiarni dostrzegł rudą czuprynę Rona, który wpatrywał się w pusty blat stołu. Harry zastukał w szybę, na co przyjaciel wyszczerzył się w dziwnym uśmiechu i wskazał głową puste miejsce. Kiedy Potter wszedł do środka i zdjął płaszcz, usiadł naprzeciwko Weasleya i zamówił sobie kawę. Przyjrzał się mu się dokładnie Ronowi. Był zdecydowanie czymś zdenerwowany – na jego czole ukształtowały się głębokie zmarszczki, wyglądał na nieobecnego, a oczy miał mocno podkrążone ze zmęczenia. Wydawały się niczego nie dostrzegać. 
            - Wszystko w porządku, Ron? – Mężczyzna nie odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku ani nie poruszając się. Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, pośród gwaru innych rozmów. – Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? Coś się stało? – Ron nadal nie odpowiadał. – Chciałeś sobie tylko posiedzieć i pomilczeć? Mogliśmy to samo zrobić w domu. Obiecałem Hermionie pomóc jej piec ciasto, więc jeżeli nie masz…
            - Zdradziłem ją – przerwał mu nagle Weasley.
            To było jak piorun. Jego słowa, wypowiedziane prawie przez zaciśnięte wargi, przecięły ze świstem powietrze. Harry siedział otępiały, wpatrując się w przyjaciela i nie wierząc temu, co usłyszał.
            Zaczął się śmiać.
            Ron spojrzał na niego z mieszaniną wściekłości i zdziwienia, podczas gdy Harry po prostu się śmiał.
            - Nie żartowałem – warknął, spuszczając wzrok.
            Potter uspokoił się dopiero po chwili. To było tak, jakby ktoś w jednej sekundzie za sprawą czarów wlepił na jego twarz uśmiech, a zaraz później mu go odebrał. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nie miał pojęcia, co myśleć. Wpatrywał się w Rona, nie będąc pewnym, czy czasem się nie przesłyszał.
            - O czym ty mówisz? – zapytał w końcu, zmuszając się do wypowiedzenia czegokolwiek.
            - To był wypadek… Harry, ja nie chciałem, przecież wiesz, jak kocham Hermionę… - Ron zaczął się gorączkowo tłumaczyć, wciąż jednak omijając wzrokiem Pottera. – Przecież wiesz, że chcę się z nią ożenić… Merlinie, jesteśmy ze sobą tak długo… ja… ja nie wiem, jak to… tak ją kocham… Nie chciałem…
            - Żartujesz sobie? – rozzłościł się Harry. – Jak to w ogóle możliwe? Z… Z kim? – zawahał się na moment, usiłując zapanować nad swoimi emocjami.
            Ron z powrotem wpatrzył się w blat stołu.
            - Arnie… no wiesz, z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, zaprosił mnie wczoraj na imprezę świąteczną. I tam była Sophie, no wiesz…
            - Nie, nie wiem – warknął Harry.
            - Oj, no ta, która teraz uczy quidditcha w Hogwarcie – wytłumaczył zirytowany Ron. – Byłem mocno wstawiony i…
            - I co? – dociekał Potter, czując, że zaraz przestanie nad sobą panować.
            - No i chyba się z nią przespałem – wyznał Weasley zduszonym głosem.
            Zapanowała świszcząca w uszach cisza. Żaden z nich nie zareagował nawet wtedy, gdy podeszła do nich kelnerka i postawiła na stoliku filiżankę parującej kawy. Jej aromat wydawał się walczyć z tą miażdżącą, ciężką atmosferą, zawisłą w powietrzu, jednak bez skutku. Harry zmarszczył brwi, zaciskając pięści. Miał ochotę uderzyć w Rona czymś twardym i ciężkim. Jak on mógł zrobić coś takiego Hermionie? Właśnie Hermionie? Dobrej, pomocnej, inteligentnej i lojalnej Hermionie, przyjaciółce i kobiecie, z którą był od pięciu lat, której zamierzał oświadczyć się za trzy dni i którą kochał ponad życie? Harry nie mógł w to po prostu uwierzyć.
            - Jak mogłeś, Ron? – warknął rozeźlony. – Kurwa, wiesz, co zrobiłeś? Zdajesz sobie sprawę z tego, że wszystko spieprzyłeś? Co ona ci takiego zrobiła, co?
            - Nic! – krzyknął Weasley. – Nic nie zrobiła – dodał ciszej i spuścił wzrok. – Harry, ja nie chciałem… tak bardzo ją kocham… nie wiem, co się stało… jak…
            - Może znudziło ci się wracanie do ciepłego domu, w którym czeka na ciebie z obiadem ukochana, oddana ci kobieta, co?
            - Nie! No co ty, stary…
            - Powiesz jej? – zapytał znienacka Harry.
            - Ja… - Ron spojrzał na niego na wpół błagalnie, na wpół z lękiem. – Nie wiem…
            - Och, może ja mam wiedzieć? – prychnął. – Trzeba było się nad tym zastanowić, zanim poszedłeś się pieprzyć z tą zdzirą!
            - Powiem jej – powiedział stanowczo Weasley.
            - Świetnie – żachnął się Harry. – Ale zanim dasz jej ten pieprzony pierścionek, dobra?
            I wyszedł, zostawiając Rona i nietkniętą kawę.

^*^*^*^*^

            Dochodziła północ, kiedy Harry aportował się przed dom Rona i Hermiony. W kuchni paliło się światło, nie słyszał jednak żadnych krzyków ani kłótni. Miał nadzieję, że było już po wszystkim. Szybkim krokiem przeszedł przez zaśnieżony ogródek i nacisnął klamkę. Zamknięte. Zastanawiał się, czy użyć zaklęcia, czy po prostu zapukać, gdy w holu ktoś zapaliłlampę i na taras wylało się światło. Potem czekał, aż otworzą się przed nim drzwi, co wydawało się zająć całą wieczność, i po chwili Harry ujrzał Hermionę, jakiej nie widział chyba od czasów wielkiej wojny.
            Miała zapuchnięte od płaczu oczy, które wciąż szkliły się od łez. Drżał jej podróbek i ręce, w których ściskała chusteczki. Pociągnęła nosem, odwróciła się i odeszła z powrotem do kuchni. Potter podążył za nią, zdejmując po drodze buty i rzucając kurtkę na wieszak. Czuł narastającą złość. Usiadł naprzeciwko niej i chwycił jej dłoń – wręcz parzyła w porównaniu z jego lodowatą. Hermiona nie patrzyła na niego, zaciskając usta i próbując powstrzymać się od płaczu.
            - Hermiono – szepnął Harry, głaszcząc ją delikatnie. Nie bardzo wiedział, co ma dalej powiedzieć.
            - Zdradził mnie – wyjąkała kobieta, podnosząc na niego orzechowe, szklące się oczy. – Zdradził mnie, rozumiesz? A później tak po prostu przyszedł i mi o tym powiedział… - zająknęła się i po policzkach popłynęły jej łzy. – Co ja takiego zrobiłam? Harry, powiedz mi, czy zrobiłam coś nie tak? Czy było mu ze mną źle? Co ona takiego miała…
            - Hermiono. – Głos Harry’ego był nieco bardziej stanowczy. – Uspokój się. Nic nie zrobiłaś. I nie było mu z tobą źle…
            - W takim razie dlaczego? – szlochała Hermiona, ukrywając twarz w dłoniach.
            - Ron… - zawahał się na chwilę, opanowując złość. – Ron bardzo cię kocha, naprawdę. Spotkał się ze mną, powiedział mi o tym. Było mu wstyd, źle się z tym czuł. Nie chciał tego. Wiem, że nic go nie usprawiedliwia, ale naprawdę… nie robił tego świadomie.
            - Czyli co? Ktoś rzucił na niego Imperiusa? – żachnęła się kobieta, patrząc ze złością na Harry’ego. – Doprawdy… - zerwała się i niemal wybiegła z kuchni.
            Wszystko się komplikowało. Czyżby te święta miał zaliczyć do jednych z najgorszych? Nie wierzył, by związek Hermiony i Rona miał się zakończyć właśnie w ten sposób. Ba, żeby w ogóle miał się zakończyć! Według niego tych dwoje pasowało do siebie jak mało kto i fakt, że przez idiotyczną wpadkę to wszystko miałoby się skończyć, był po prostu szokujący. Poza tym, co uznał za dość egoistyczne, nie wyobrażał sobie, jak miałaby wyglądać jego przyjaźń z nimi jeżeli, nie daj Merlinie, rozstaliby się, musiałby zachowywać neutralność, wysłuchiwać ich wyzywania się nawzajem i sam również byłby narażony na jakieś obelgi, gdyby spotkał się z jednym z nich, a nie z drugim. Po prostu sobie tego nie wyobrażał.
            Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Sprać Rona czy pozostawić go samemu sobie? Zdecydował, że przede wszystkim powinien zostać z Hermioną, pomagać jej i być przy niej, tak jak ona była przy nim, gdy pokłócił się z Malfoyem.
            Leżał w ciemnościach, nie mogąc zasnąć. Za oknem rozszalało się istne piekło – wiatr dudnił nieprzyjemnie w ściany, śnieg sypał jak oszalały, tworzyły się zamiecie i zawieje śnieżne, a temperatura prawdopodobnie spadła poniżej zera.  Hermiona płakała w sypialni i serce mu się kroiło, gdy to słyszał, ale nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Był skrępowany całą tą sytuacją, czuł się jak ostatni idiota, nic nie robiąc. Ale czy miałby po prostu do niej pójść? Czy ona by tego chciała, czy może wszystko jeszcze bardziej by popsuł? Gdyby życzyła sobie jego towarzystwa, sama by do niego przyszła. Zawsze sama sobie radziła. Harry odwrócił się na drugi bok, próbując zasnąć, jednak jego myśli skierowały się na Malfoya. Wiedział, że teraz, gdy jego przyjaciółka miała swój własny problem, był zdany na siebie. Nie mógłby w tej sytuacji nadal wychodzić do klubów, wiedząc, że Hermiona siedzi cały wieczór sama w domu i popada w coraz większą rozpacz. Aż do Wigilii powinien zapewnić jej opiekę i towarzystwo. W sumie bardzo mu się to podobało, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę, że dłużej nie mógłby już grać z Malfoyem w tą idiotyczną gierkę. Nie mógłby znowu całować się lub pieprzyć z jakimś obcym facetem na jego oczach ani patrzeć, jak robi to z kimś Malfoy. Postanowił na jakiś czas dać sobie z tym spokój – powiedzmy, trzy dni, do Wigilii – pozostawiając sobie i Malfoyowi czas na uspokojenie się i przemyślenie wszystkiego. Jeszcze raz przywołał w pamięci obraz jego twarzy, kiedy odwrócił wzrok i zamknął oczy… To było zupełnie tak, jakby… jakby nie chciał widzieć Harry’ego. Jakby bał się? Odrzucało go to? Jakby go bolało…? Potter mógł tylko przypuszczać, ale w jego sercu zrodziła się nadzieja, że powodem zachowania Malfoya była właśnie ta ostatnia opcja. W takim razie, wedle tego, co planowała i mówiła Hermiona, już nie długo wszystko powinno wrócić do normy.
            Coś poruszyło się na górze, w sypialni, wyrywając Harry’ego z rozmyślań, potem na korytarzu, aż w końcu rozległy się ciche kroki na schodach. Mężczyzna podniósł się, wpatrując w ciemność panującą w holu, z której wyłoniła się Hermiona. Stanęła w drzwiach.
            - Harry… - szepnęła drżącym głosem.
            - Hermiono? – Podniósł się na łokciach.
            - Mogę… - zawahała się. – Mogę… spać z tobą?
            Uśmiechnął się, choć wiedział, że nie może dostrzec jego twarzy, i poruszył się na kanapie, robiąc jej miejsce. Szybkim krokiem podeszła do niego, zanosząc się płaczem. Przytulił ją do siebie, próbując uspokoić. Głaskał po włosach i plecach, szepcząc coś niezrozumiałego na przemian z jej imieniem, a ona szlochała w jego ramię, ściskając zimnymi palcami jego koszulkę i mocząc ją łzami. Powoli zaczynała się uspokajać i w końcu, wyczerpana, zupełnie jak dziecko po prostu zasnęła, oddychając ciężko. Przytulił ją mocniej, opatulił kocem, nie przestając delikatnie jej głaskać.

wtorek, 26 października 2010

Rozdział 4


^*^*^*^*^
18 grudnia

Może czas, by ten cierń zakwitł w nas?

            Tego wieczora znowu przyszedł do „Paradise” w nadziei, że spotka Blaise’a. Nie widział się z nim od kilku dni, a w tym momencie miał ochotę na jego lekkoduszne, na swój sposób urocze towarzystwo. Zabiniego jednak nigdzie nie było i Harry, przygnębiony, usiadł przy barze.
            Od czasu wyprowadzenia się z dworku i owego pierwszego wieczoru, kiedy to przyszedł do klubu sam, bez Malfoya, a później pieprzył się z Blaise’em, spotkał wielu mężczyzn, z którymi przeżył mniej więcej to samo – całkowicie bez zobowiązań, chyba że zobowiązaniem nazwać zemstę na Malfoyu. Okazało się, że w klubie nie bywało wielu czarodziejów, co zresztą mu odpowiadało, ponieważ wiadomość o jego rozstaniu z Draco, która na pewno od razu zatrzęsłaby całym magicznym światem, wyrządziłaby wiele szkód. Poznawał za to wielu mugoli, którzy, choć nie wiedzieli o nim zupełnie nic, chętnie mu się oddawali. Pierwszy z nich, Mark, był miłym rudzielcem o przystojnej, cudownie piegowatej twarzy i ciemnych, szarych oczach. W niczym nie przypominał dość niechlujnego, umięśnionego Rona o roześmianym, zielonym spojrzeniu i bujnej czuprynie. Mark uwodził wzrokiem, a jego usta wydawały się uwodzić razem z nim. Każda część jego ciała przyciągała uwagę i nie można było mu się oprzeć. I te szare oczy, tak dziwnie znajome, wciągające i hipnotyzujące… Następnie był jakiś blondyn, Patrick czy Peter – Harry zupełnie już nie pamiętał. W pamięci pozostały mu jednak te jasne kosmyki rozsypane na jego brzuchu i głowa poruszająca się gwałtownie, lecz miarowo. Mike’a przypominał sobie doskonale – wysokiego, szczupłego chłopaka o rozbieganym spojrzeniu, absolwenta Hogwartu, cudownie wyginającego się na parkiecie. Później kolejny blondyn i jeszcze jakiś brunet. Pottera przerażała ich ilość, ale jeszcze bardziej przerażał go fakt, że nie znał imion niektórych z nich. Najgorsze jednak było to, że te wybryki działy się na oczach Malfoya. Nie, nie wszystko miało miejsce w „Paradise” – Harry starał się wybierać różne, popularne kluby, w których zazwyczaj bywał Draco i tam dalej grać w tę przeklętą, miłosną gierkę. Malfoy tylko przyglądał się z obojętnością, tańcząc lub sącząc drinki, albo po prostu prowadząc z kimś niezbyt ciekawą rozmowę i nigdy nie reagował. Nigdy nie odezwał się słowem, nawet nie drgnął, na jego twarzy nie można było dostrzec żadnych emocji, które wskazywałyby na to, że zachowanie Harry’ego w jakikolwiek sposób go poruszyło czy chociaż interesowało. Potter jednak nie dawał za wygraną, wiedząc doskonale, że pod tą kamienną maską kryją się emocje – prawdopodobnie wzburzenie i irytacja. Trzeba było tylko jeszcze trochę poczekać. Miał wielką nadzieję, że moment ten nadejdzie niedługo, bo wszystko coraz bardziej go niepokoiło i denerwowało. Owszem, seks był świetny, ale i tak nie mógł się równać z tym, co przeżywał z Malfoyem. Poza tym, za każdym razem czuł się tak, jakby właśnie zdradzał – a oprócz tego? Nic. Pustka. Kompletna obojętność na wszystko. Do czasu…
            Dochodziła godzina dziewiąta i klub niemal pękał w szwach. Harry nienawidził tego tłoku, ludzi wręcz wpadających na siebie, przygniatających się nawzajem. Usiadł przy barze w najciemniejszym z możliwych kątów i w roztargnieniu sączył swoje martini. Nie minęło dziesięć minut, a obok niego usiadł jakiś chłopak. Przyglądał mu się nieśmiało, rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Wyglądał na najwyżej siedemnaście lat.
            - Co tu robisz? – rzucił Harry, spoglądając na niego z zainteresowaniem.
            - To, co pan – odparł chłopak, uśmiechając się niepewnie.
            Po pierwsze: od dawna żaden mężczyzna, potencjalny cel na podryw, nie zwracał się do niego w ten sposób. Po drugie: chłopak był zdecydowanie słodki. Średniego wzrostu szatyn, ciemnoniebieskie, niemal burzowe oczy i równo skrojone, pełne usta. Lekko zadarty nos dodawał mu pewnej frywolności. Miał na sobie zwykły t-shirt i sprane dżinsy, co sprawiało, że wyglądał jak typowy uczniak.
            - Ile masz lat? – zapytał Harry.
            - Osiemnaście – odpowiedział nieco zbyt szybko. Potter czuł, że nie powinien mu wierzyć. Wpatrywał się w niego bezlitośnie i w końcu chłopak speszony odwrócił wzrok, nagle bardzo zainteresowany blatem baru. Nie miał pojęcia, jakim cudem wpuścili tego młodzika do klubu.
            Przez dłuższą chwilę milczeli.
            - Jestem Harry, a ty?
            - Simon. Simon Cole. – Uścisnęli sobie dłonie. Skóra chłopaka była sucha i delikatna, bardzo przyjemna. Harry mimo woli pomyślał o niej w zupełnie innych miejscach jego ciała.
            - Czeka pan na kogoś? – Potterowi wydawało się, że Cole nieco się do niego przybliżył.
            Jednak Harry, choć bardzo chciał, już go nie słuchał, a tym bardziej nie zamierzał odpowiedzieć. Malfoy właśnie wyginał się na parkiecie z jakimś wysokim brunetem imógłby przysiąc, że spojrzał na niego przelotnie, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Potterowi zdecydowanie się to nie podobało.
            - Zatańczymy? – rzucił do Simona, który wciąż czekał na odpowiedź, po czym wstał. Cole zaraz do niego dołączył.
            To była swego rodzaju nowość w tej dotychczasowej miłosnej grze, jaką toczyli ze sobą Harry i Malfoy – a dokładniej Harry z Malfoyem, który do tej pory wydawał się ją ignorować. Potter z niepokojem śledził jego uwodzicielskie, dzikie ruchy, pomimo wszystko próbując skupić się na własnym partnerze. Simon wpatrywał się w niego jak w obrazek. Harry był wręcz pewien, że chłopak zaraz padnie mu do stóp i zacznie oddawać cześć. Burzowe oczy rozjaśniły się, jakby zza chmur nagle wyjrzało słońce. „Weź się w garść, do cholery”, zganił się w myślach i przyciągnął Cole’a do siebie. Simon spojrzał na niego zszokowany, a jego policzki oblały się czerwienią, jednak chętnie oplótł ręce wokół szyi mężczyzny i wtulił się w nią, muskając skórę wilgotnymi wargami. Harry starał się zatopić w tych miękkich ustach, w dotyku i uczuciu, jakie wkładał w to wszystko Cole, jednak wciąż widział Malfoya obłapującego się z tamtym brunetem, tak namiętnego i pociągającego, jaki zazwyczaj był w łóżku, gdy próbował odciągnąć Harry’ego od pracy i zaciągnąć do sypialni.
            Wydawało się, że mózg Pottera przestał działać. Nie, inaczej – mózg pracował na największych obrotach, a sumienie i jakiekolwiek ludzkie odruchy zniknęły. Wpił wargi w szyję Cole’a i chłopak aż drgnął, gdy język Harry’ego sunął po jego rozgrzanej skórze. Dłonie mężczyzny momentalnie znalazły się na jędrnych pośladkach Simona, przyciskając go do siebie, jakby pragnąc jeszcze więcej bliskości, dotyku. Jeszcze więcej. Dużo, dużo więcej. Harry poczuł przyspieszony oddech chłopaka przy uchu i uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że Cole jest jeszcze naprawdę bardzo, bardzo młody. To jednak zupełnie mu nie przeszkadzało. Tak samo, jak nie przeszkadzał mu fakt, że w chamski sposób wykorzystywał chłopaka, wciągając go w grę, zupełnie jak bezwartościową zabawkę, jak rekwizyt, który po przedstawieniu ma być zapomniany i przez nikogo niechciany. Niepotrzebny.
            Malfoy nachylił się nad brunetem, szepnął coś do niego, na co mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie, a oczy rozjaśniły mu się jeszcze bardziej. Po chwili zeszli z parkietu i zniknęli gdzieś w pulsującym tłumie.
            Simon składał na szyi Pottera pospieszne, wilgotne pocałunki. Był tak podniecony, że Harry miał pewność, iż chłopak zaraz spuści się we własne spodnie, zanim jeszcze w ogóle przestaną tańczyć. Jego członek wydawał się próbować uwolnić z ciasnego materiału, łaknąc dotyku doświadczonych, niosących ukojenie i rozkosz dłoni. To nie było tak, że Harry również nie był pobudzony – kto by nie był, czując przy sobie młode, chętne ciało? – teraz jednak  przed oczami miał jedynie obraz Malfoya, idącego z jakimś facetem w stronę łazienek. Uczucie złości znowu walczyło z obojętnością, która nakazywała nie przerywać tego, co już zaczął.
            Rytmiczne dźwięki. Basy, zdające się wstrząsać każdym, obecnym w klubie. Jednolite pulsowanie tłumu obijającego się o siebie. Złość i szok, rozlewające się po ciele Harry’ego, gdy poruszał się wraz z Cole’em, teraz ocierającym się jędrnym tyłkiem o jego krocze. Obojętność zmieszana z chęcią wygranej tej chorej gry, blokująca jakiekolwiek inne odczucia. Właśnie wtedy poczuł dłoń ośmielonego już chłopaka, zaciskającą się na jego członku, zobaczył jego lśniące z podniecenia oczy, zarumienione, niemal płomienne policzki. Właśnie wtedy pociągnął go za sobą w stronę łazienki.
            Z kolejnych wydarzeń zapamiętał jedynie niesamowitą miękkość skóry Simona, łydki porośnięte delikatnymi, jasnymi włosami, zaciskające się kurczowo na biodrach Harry’ego. Było coś niesamowitego w urywanym, cienkim jęku chłopaka, wręcz szczenięcym skamleniu, błaganiu o więcej uwagi. Członek Pottera wbijał się gwałtownie w ciało Cole’a, penetrował je niemal z wściekłością, wyrywając z jego gardła bolesne krzyki. Przez myśl przebiegło mu – raz czy dwa – że może powinien ostrożniej się z nim obchodzić – z tym młodym, kruchym ciałem, wyginającym się pod jego własnym, jednak dopóty, dopóki słyszał jęki Malfoya, dochodzące z którejś z kabin, nie potrafił znaleźć w sobie choć odrobiny czułości.
            Znał doskonale ten głos. Jęki dość powściągliwe, a jednak zdecydowanie intensywne. Pobudzające. Wiedział, że tak naprawdę – choć mogłoby się tak wydawać – Malfoy nie miał na celu bycia jeszcze bardziej, jeżeli to w ogóle możliwe, seksownym, ale to silniejsze od niego. W jego przekonaniu wydawanie jakichkolwiek dźwięków podczas stosunku to poniżenie i oznaka słabości. Harry naprawdę nie potrafił tego zrozumieć, ale dla Malfoya tym właśnie były jęki, a tym bardziej krzyk.
            Simon drżał, ocierając się mokrym ciałem o Harry’ego. Miał zaciśnięte oczy, przygryzał dolną wargę, wydając z siebie zduszone pomruki. Gdy mężczyzna przyspieszył i ciało Cole’a podnosiło się i opadało, ślizgając się po kamiennej ścianie, Harry również przymknął oczy i kiedy zatopił twarz w mokrych włosach chłopaka, niemal czuł Malfoya. Mógł wdychać jego mocny, męski zapach, jakieś bardzo drogie perfumy, czuł tarcie skóry Draco o jego własną; słyszał ten powściągliwy jęk. Widział tak dobrze mu znane miękkie, wąskie usta, muskał je, przygryzał, ssał, sunął po nich językiem, by później wedrzeć się nim pomiędzy te ponętnie rozchylone wargi i penetrować ciepłe, wilgotne wnętrze…
            Drzwi od kabiny obok otworzyły się. Jęk już dawno ucichł. Harry otworzył gwałtownie oczy. Simon wpatrywał się w niego oszołomiony.
            - D-dlaczego… p-pan przestał? – wysapał, z trudem łapiąc oddech. – I… mam na imię… Simon. Simon Cole – dodał ciszej, a jego twarz jeszcze bardziej poczerwieniała.
            - Co? – Harry wbił wzrok w chłopaka. – Wiem, jak masz na imię – warknął, nawet nie siląc się na uprzejmość.
            - To kim jest Malfoy? – wypalił nagle Cole drżącym głosem.
            Przez kolejne kilka sekund… – a może kilkanaście? Kilkanaście minut? Kolejne godziny? Dni? Wieki? Całą wieczność? – stali naprzeciwko siebie, wciąż mocno do siebie przytuleni, oddychając szybko. Simon był jednocześnie wzburzony, oszołomiony, jak i niespełniony; jego oczy błyszczały, a na policzki wylał się rumieniec. Lecz Harry był niemal pewien, że chłopak czuje się po prostu oszukany i wykorzystany, że zrozumiał po części, o co w tym wszystkim chodziło. W końcu Potter po prostu odsunął się, podciągnął spodnie, zapiął koszulę, mruknął coś całkowicie niezrozumiałego, co mogło być jednocześnie „przepraszam”, „nieważne” czy „odwal się”, a potem wyszedł. Najnormalniej w świecie wyszedł, zostawiając zdezorientowanego półnagiego Simona w kabinie.
            W tamtym momencie coś się zmieniło. Pękło to coś, co nazywał obojętnością i beznamiętnością, to, co wypełniało go do tej pory. Roztrzaskało się w nim, raniąc od środka.

^*^*^*^*^
„Chcę, byś tu był
Nie mogę cię zapomnieć”

            Noc była wyjątkowo niespokojna – wiatr wzmógł się, sprawiając, że powietrze wydawało się jeszcze mroźniejsze. Przeszywało na wylot  i sprawiało, że nabieranie powietrza stało się wręcz bolesne. Pomimo że Harry miał na sobie ciepłą kurtkę, zapiętą pod samą brodę, ręce trzęsły mu się z zimna i szczękał zębami. Kilka łez zdawało się zamarznąć mu na policzku. Twarz miał jak z kamienia – zastygłą, nieruchomą, jakby zupełnie obcą.
            Prawie przewrócił się na zlodowaciałym bruku, prowadzącym na ganek domu Rona i Hermiony. Przeklnął, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Jeszcze tego mu brakowało, żeby złamać sobie nogę albo kark. Może jednak nie byłoby to aż takie złe? Przepełniały go negatywne myśli – nie widział w tym wszystkim najmniejszego sensu. Po chwili znowu przeklinał, że jednak nie przewrócił się i nie zabił, rozbijając sobie głowę.
            Drzwi zastał otwarte, zresztą jak zwykle, gdy wchodził wieczorem do domu. Wspólnie z Hermioną ustalili, że nie ma sensu, by domownicy czekali na jego powrót, który czasem przedłużał się do trzeciej czy czwartej nad ranem. Na początku miał mieć klucze, jednak zgubił je pierwszego dnia, prawdopodobnie w jakiejś kabinie, co zresztą nie zdziwiło przyjaciółki. Kobieta nałożyła specjalne zaklęcia i jedynie Harry mógł wejść do domu.
            - Kurwa! – warknął, zahaczając nogą o jakiś niezidentyfikowany przedmiot stojący w holu. Rozległ się trzask i przedmiot przewrócił się na niego. Harry, nie mogąc ponownie utrzymać równowagi, runął na ziemię, uderzając głową o ścianę. Przed oczami pojawiły mu się białe refleksy, świat zaczął wirować, a na skroni poczuł coś ciepłego i mokrego. – Kurwa! Kurwa! – syczał, próbując robić przy tym jak najmniej hałasu.
            Tak naprawdę miał ochotę po prostu się rozpłakać. Nieważne, jak mało męskie i bohaterskie to było – po prostu nie miał już siły. Jego starannie stworzony i pielęgnowany świat rozsypał się ponad tydzień temu, kiedy to kompletnie stracił nerwy na cholernego Malfoya i jego szczeniackie wyskoki. Tego wieczoru świat, który próbował na nowo stworzyć – jakkolwiek dziwny i całkowicie pozbawiony sensu – rozsypał się ponownie w chwili, kiedy to cholerny Malfoy postanowił również dołączyć do tej pieprzonej gry miłosnej. Harry miał tego wszystkiego stanowczo dość. Czuł, że kolejny raz nie da już rady, że nie ma siły na ponowne wkroczenie do klubu i całowanie się z jakimiś facetami na oczach swojego byłego chłopaka. To jeszcze nie byłoby aż tak złe, gdyby nie fakt, że prawdopodobnie działałoby to teraz w obie strony. Nagle wyrzuty sumienia, żal i wszystko to, co powinien do tej pory odczuwać w związku ze swoim zachowaniem, wylały się w nim, raniąc go i uświadamiając mu to, co robił. Nie miał pojęcia, jak Malfoy mógł wytrzymywać patrzenie na Harry’ego z innymi facetami… Ale może wcale nie było to dla niego trudne? Może tylko na początku naprawdę wywołało to w nim jakieś uczucia, choćby zdumienie i niedowierzanie, ewentualnie delikatną obawę lub ukłucie bólu? Może w rzeczywistości oglądał to ze spokojem, bo wcale go to nie interesowało? Bo wcale nie przejmował go fakt, że jego były chłopak pieprzy się z jakimiś obcymi facetami? Że w ogóle pieprzy się z kimkolwiek innym, niż on? Harry zakrył twarz dłońmi, jednocześnie rozsmarowując po niej krew, cieknącą mu po skroni. Czy naprawdę te dwa lata i wcześniejsze trzy czy cztery, gdy żyli ze sobą we względnej zgodzie i przyjaźni, poszły na marne? Nic nie znaczyły?
            Na schodach rozległy się kroki, w korytarzu rozbłysło jaskrawe światło, a później dał się słyszeć stłumiony krzyk Hermiony. Podniosła Harry’ego i zaprowadziła go do pokoju, o on był niczym bezbronne, niczego nieświadome dziecko, które z ufnością oddawało się pod opiekę swojej matce. Nie hamował się już i łzy po prostu spływały mu po policzkach, mieszając się z krwią. Hermiona cały czas coś do niego mówiła, ale nie potrafił zrozumieć jej słów, które zlewały się ze sobą, zupełnie niezrozumiałe i bezsensowne. Zanim wszystko z powrotem nabrało w miarę wyraźnych barw, głowa zaczęła pulsować mu bólem i nie był w stanie zrozumieć, co mówi do niego przyjaciółka, wypił jakiś paskudny eliksir i został ułożony na kanapie.
            - Harry, co się stało? – Ujrzał przed oczami jej zatroskaną twarz.
            - Nie dam rady – wydusił z siebie całą wieczność później. Słowa ledwie wydobywały się z jego ust. – Naprawdę już nie mogę… dopiero teraz… Merlinie… jestem kompletnym chamem! Ale on się nie przejął! – stękał, łapiąc gwałtownie oddech. – To bez sensu… Nie mogę… nie mam siły…
            - Harry! – Hermiona uciszyła go stanowczym tonem. Położyła ręce na jego ramionach, masując je delikatnie. – Uspokój się i spróbuj mi wytłumaczyć, co się stało.
            Potter opowiedział jej o całym zajściu w klubie, nie pomijając nawet najdrobniejszych szczegółów. Zignorował jej z początku nieco oburzoną minę, wręcz wylewając z siebie wszystko to, co od dłuższego czasu się w nim kotłowało. Był pełen sprzecznych emocji, wyrzutów sumienia i gniewu skierowanego do Malfoya. Mimo to nie miał jednak pewności, co to wszystko oznaczało – potwierdzało jego obawy czy też wprost odwrotnie?
            Najbardziej jednak niepokoił go dziwny wyraz, który z każdą kolejną minutą jego dramatycznej opowieści, przerywanej cichym pochlipywaniem (na Merlina, ma przecież zaledwie dwadzieścia pięć lat i nie musi być dojrzałym, statecznym mężczyzną, znoszącym wszystko z kamienną twarzą!), coraz jaśniej świecił na jej twarzy. To samo również tyczyło się orzechowych oczu, które wyglądały teraz tak, jak wtedy, w kuchni, gdy przyszedł do przyjaciółki po kłótni z Malfoyem.
            Gdy skończył, był jeszcze bardziej zdezorientowany, a także nieco zawiedziony jej reakcją, która miała być zgoła inna od tej, wyraźnie triumfującej.
            - Hermiono?
            Kobieta wpatrywała się w niego z błyszczącymi oczyma, sprawiając jednak wrażenie, jakby nie do końca go dostrzegała. Jakby patrząc przez Harry’ego, a nie wprost na niego.
            - Harry, to… - zawahała się, w końcu patrząc na przyjaciela – to cudowne!
            - Co jest takie cudowne? – zdziwił się, marszcząc brwi.
            - To, co się stało! – wykrzyknęła rozentuzjazmowana. – Nie rozumiesz? Na to właśnie czekaliśmy! Na jakiś znak z jego strony! – Harry spojrzał na nią bezradnie, zupełnie nie mając pojęcia, o co jej chodzi. Hermiona westchnęła i pokręciła się na kanapie. Wyglądała jak rozhisteryzowana nastolatka z tymi wypiekami na twarzy, błyskiem w oczach, fioletową koszulą nocną do kolan i puszystymi kapciami, dyndającymi z jej stóp nad podłogą. – Przez cały ten czas czekaliśmy na jakąś reakcję, choćby najdrobniejszą, a teraz nareszcie się pojawiła! I to nie byle jaka, Harry! Najwyraźniej Malfoy postanowił grać jak ty. Zaczęło go wkurzać to, że zdecydowanie prowadzisz, że wydajesz się mieć władzę. Myślał, że robiąc to samo, okaże wyższość, że może nawet zwycięży. Jak bardzo się mylił! Przecież to oczywiste, że gdyby dalej pozostawał niewzruszony, z kamienną twarzą, od razu pomyślelibyśmy, że za bardzo go to nie interesuje. Owszem, wiadomo, że pod tą maską kryją się emocje, ale świadczyłoby to o tym, że potrafi je ukryć. A jeżeli zaczyna grać jak ty, to oznacza tylko jedno: nie może sobie z tym poradzić! – Hermiona niemal klasnęła w dłonie.
            Przez uchylone okno wpływało do środka mroźne, zimowe powietrze. Z oddali dobiegł ich odgłos samotnego samochodu, przemierzającego opustoszałe londyńskie ulice. Zza śniegowych, szarych chmur wyglądał księżyc, rzucając na ośnieżone ulice i ogródek przed domem Rona i Hermiony srebrzystą poświatę, sprawiając, że śnieg wydawał się niemal błyszczeć. Zegar stojący na starodawnej komodzie tykał niespiesznie, niemal leniwie, wskazując cienkimi, zdobionymi wskazówkami godzinę drugą.
            - A może on po prostu… no wiesz, pogodził się z tym i postanowił… zacząć nowe życie? – Harry przełknął ślinę, odwracając wzrok od twarzy przyjaciółki.
            - Nonsens – rzuciła niedbale Hermiona. – Powinieneś o tym najlepiej wiedzieć, że on nie jest z tych, co łatwo się poddają, dają za wygraną albo pozwalają komuś innemu… no wiesz – uniosła znacząco brew – dobierać się do tego, co… - odchrząknęła.
           - Co do nich należy? – podpowiedział jej Harry, jednocześnie wzburzony, jak i mile połechtany tym sformułowaniem. Nie wiadomo skąd, natychmiast przed jego oczami pojawiła się scena, kiedy to wrócił późnym wieczorem do domu, wyczerpany wyjątkowo nieprzyjemnym dniem pracy w wydziale aurorów i niemal natychmiast został przygwożdżony przez Malfoya do stołu kuchennego, który aż zaskrzypiał złowrogo. Nie mógł się wyswobodzić z zaborczego uścisku drugiego mężczyzny, przytrzymującego go pewnie jedną ręką, drugą natomiast operując już przy rozporku Harry’ego. Nie odezwał się ani słowem – po prostu rzucił go na stół, rozebrał, wykorzystał i… zrobił kawę, uśmiechając się drapieżnie. Malfoy zdecydowanie był popieprzony.
            - Harry? – Hermiona pomachała mu ręką przed twarzą. – Jesteś tam?
            Mężczyzna spojrzał na przyjaciółkę. Chciał to odzyskać. Wierzył, że ona ma rację, że ta reakcja była jak najbardziej oczekiwana i że wszystko dobrze się skończy.
            - Co mam teraz robić? – zapytał.