wtorek, 26 października 2010

Rozdział 4


^*^*^*^*^
18 grudnia

Może czas, by ten cierń zakwitł w nas?

            Tego wieczora znowu przyszedł do „Paradise” w nadziei, że spotka Blaise’a. Nie widział się z nim od kilku dni, a w tym momencie miał ochotę na jego lekkoduszne, na swój sposób urocze towarzystwo. Zabiniego jednak nigdzie nie było i Harry, przygnębiony, usiadł przy barze.
            Od czasu wyprowadzenia się z dworku i owego pierwszego wieczoru, kiedy to przyszedł do klubu sam, bez Malfoya, a później pieprzył się z Blaise’em, spotkał wielu mężczyzn, z którymi przeżył mniej więcej to samo – całkowicie bez zobowiązań, chyba że zobowiązaniem nazwać zemstę na Malfoyu. Okazało się, że w klubie nie bywało wielu czarodziejów, co zresztą mu odpowiadało, ponieważ wiadomość o jego rozstaniu z Draco, która na pewno od razu zatrzęsłaby całym magicznym światem, wyrządziłaby wiele szkód. Poznawał za to wielu mugoli, którzy, choć nie wiedzieli o nim zupełnie nic, chętnie mu się oddawali. Pierwszy z nich, Mark, był miłym rudzielcem o przystojnej, cudownie piegowatej twarzy i ciemnych, szarych oczach. W niczym nie przypominał dość niechlujnego, umięśnionego Rona o roześmianym, zielonym spojrzeniu i bujnej czuprynie. Mark uwodził wzrokiem, a jego usta wydawały się uwodzić razem z nim. Każda część jego ciała przyciągała uwagę i nie można było mu się oprzeć. I te szare oczy, tak dziwnie znajome, wciągające i hipnotyzujące… Następnie był jakiś blondyn, Patrick czy Peter – Harry zupełnie już nie pamiętał. W pamięci pozostały mu jednak te jasne kosmyki rozsypane na jego brzuchu i głowa poruszająca się gwałtownie, lecz miarowo. Mike’a przypominał sobie doskonale – wysokiego, szczupłego chłopaka o rozbieganym spojrzeniu, absolwenta Hogwartu, cudownie wyginającego się na parkiecie. Później kolejny blondyn i jeszcze jakiś brunet. Pottera przerażała ich ilość, ale jeszcze bardziej przerażał go fakt, że nie znał imion niektórych z nich. Najgorsze jednak było to, że te wybryki działy się na oczach Malfoya. Nie, nie wszystko miało miejsce w „Paradise” – Harry starał się wybierać różne, popularne kluby, w których zazwyczaj bywał Draco i tam dalej grać w tę przeklętą, miłosną gierkę. Malfoy tylko przyglądał się z obojętnością, tańcząc lub sącząc drinki, albo po prostu prowadząc z kimś niezbyt ciekawą rozmowę i nigdy nie reagował. Nigdy nie odezwał się słowem, nawet nie drgnął, na jego twarzy nie można było dostrzec żadnych emocji, które wskazywałyby na to, że zachowanie Harry’ego w jakikolwiek sposób go poruszyło czy chociaż interesowało. Potter jednak nie dawał za wygraną, wiedząc doskonale, że pod tą kamienną maską kryją się emocje – prawdopodobnie wzburzenie i irytacja. Trzeba było tylko jeszcze trochę poczekać. Miał wielką nadzieję, że moment ten nadejdzie niedługo, bo wszystko coraz bardziej go niepokoiło i denerwowało. Owszem, seks był świetny, ale i tak nie mógł się równać z tym, co przeżywał z Malfoyem. Poza tym, za każdym razem czuł się tak, jakby właśnie zdradzał – a oprócz tego? Nic. Pustka. Kompletna obojętność na wszystko. Do czasu…
            Dochodziła godzina dziewiąta i klub niemal pękał w szwach. Harry nienawidził tego tłoku, ludzi wręcz wpadających na siebie, przygniatających się nawzajem. Usiadł przy barze w najciemniejszym z możliwych kątów i w roztargnieniu sączył swoje martini. Nie minęło dziesięć minut, a obok niego usiadł jakiś chłopak. Przyglądał mu się nieśmiało, rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Wyglądał na najwyżej siedemnaście lat.
            - Co tu robisz? – rzucił Harry, spoglądając na niego z zainteresowaniem.
            - To, co pan – odparł chłopak, uśmiechając się niepewnie.
            Po pierwsze: od dawna żaden mężczyzna, potencjalny cel na podryw, nie zwracał się do niego w ten sposób. Po drugie: chłopak był zdecydowanie słodki. Średniego wzrostu szatyn, ciemnoniebieskie, niemal burzowe oczy i równo skrojone, pełne usta. Lekko zadarty nos dodawał mu pewnej frywolności. Miał na sobie zwykły t-shirt i sprane dżinsy, co sprawiało, że wyglądał jak typowy uczniak.
            - Ile masz lat? – zapytał Harry.
            - Osiemnaście – odpowiedział nieco zbyt szybko. Potter czuł, że nie powinien mu wierzyć. Wpatrywał się w niego bezlitośnie i w końcu chłopak speszony odwrócił wzrok, nagle bardzo zainteresowany blatem baru. Nie miał pojęcia, jakim cudem wpuścili tego młodzika do klubu.
            Przez dłuższą chwilę milczeli.
            - Jestem Harry, a ty?
            - Simon. Simon Cole. – Uścisnęli sobie dłonie. Skóra chłopaka była sucha i delikatna, bardzo przyjemna. Harry mimo woli pomyślał o niej w zupełnie innych miejscach jego ciała.
            - Czeka pan na kogoś? – Potterowi wydawało się, że Cole nieco się do niego przybliżył.
            Jednak Harry, choć bardzo chciał, już go nie słuchał, a tym bardziej nie zamierzał odpowiedzieć. Malfoy właśnie wyginał się na parkiecie z jakimś wysokim brunetem imógłby przysiąc, że spojrzał na niego przelotnie, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Potterowi zdecydowanie się to nie podobało.
            - Zatańczymy? – rzucił do Simona, który wciąż czekał na odpowiedź, po czym wstał. Cole zaraz do niego dołączył.
            To była swego rodzaju nowość w tej dotychczasowej miłosnej grze, jaką toczyli ze sobą Harry i Malfoy – a dokładniej Harry z Malfoyem, który do tej pory wydawał się ją ignorować. Potter z niepokojem śledził jego uwodzicielskie, dzikie ruchy, pomimo wszystko próbując skupić się na własnym partnerze. Simon wpatrywał się w niego jak w obrazek. Harry był wręcz pewien, że chłopak zaraz padnie mu do stóp i zacznie oddawać cześć. Burzowe oczy rozjaśniły się, jakby zza chmur nagle wyjrzało słońce. „Weź się w garść, do cholery”, zganił się w myślach i przyciągnął Cole’a do siebie. Simon spojrzał na niego zszokowany, a jego policzki oblały się czerwienią, jednak chętnie oplótł ręce wokół szyi mężczyzny i wtulił się w nią, muskając skórę wilgotnymi wargami. Harry starał się zatopić w tych miękkich ustach, w dotyku i uczuciu, jakie wkładał w to wszystko Cole, jednak wciąż widział Malfoya obłapującego się z tamtym brunetem, tak namiętnego i pociągającego, jaki zazwyczaj był w łóżku, gdy próbował odciągnąć Harry’ego od pracy i zaciągnąć do sypialni.
            Wydawało się, że mózg Pottera przestał działać. Nie, inaczej – mózg pracował na największych obrotach, a sumienie i jakiekolwiek ludzkie odruchy zniknęły. Wpił wargi w szyję Cole’a i chłopak aż drgnął, gdy język Harry’ego sunął po jego rozgrzanej skórze. Dłonie mężczyzny momentalnie znalazły się na jędrnych pośladkach Simona, przyciskając go do siebie, jakby pragnąc jeszcze więcej bliskości, dotyku. Jeszcze więcej. Dużo, dużo więcej. Harry poczuł przyspieszony oddech chłopaka przy uchu i uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że Cole jest jeszcze naprawdę bardzo, bardzo młody. To jednak zupełnie mu nie przeszkadzało. Tak samo, jak nie przeszkadzał mu fakt, że w chamski sposób wykorzystywał chłopaka, wciągając go w grę, zupełnie jak bezwartościową zabawkę, jak rekwizyt, który po przedstawieniu ma być zapomniany i przez nikogo niechciany. Niepotrzebny.
            Malfoy nachylił się nad brunetem, szepnął coś do niego, na co mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie, a oczy rozjaśniły mu się jeszcze bardziej. Po chwili zeszli z parkietu i zniknęli gdzieś w pulsującym tłumie.
            Simon składał na szyi Pottera pospieszne, wilgotne pocałunki. Był tak podniecony, że Harry miał pewność, iż chłopak zaraz spuści się we własne spodnie, zanim jeszcze w ogóle przestaną tańczyć. Jego członek wydawał się próbować uwolnić z ciasnego materiału, łaknąc dotyku doświadczonych, niosących ukojenie i rozkosz dłoni. To nie było tak, że Harry również nie był pobudzony – kto by nie był, czując przy sobie młode, chętne ciało? – teraz jednak  przed oczami miał jedynie obraz Malfoya, idącego z jakimś facetem w stronę łazienek. Uczucie złości znowu walczyło z obojętnością, która nakazywała nie przerywać tego, co już zaczął.
            Rytmiczne dźwięki. Basy, zdające się wstrząsać każdym, obecnym w klubie. Jednolite pulsowanie tłumu obijającego się o siebie. Złość i szok, rozlewające się po ciele Harry’ego, gdy poruszał się wraz z Cole’em, teraz ocierającym się jędrnym tyłkiem o jego krocze. Obojętność zmieszana z chęcią wygranej tej chorej gry, blokująca jakiekolwiek inne odczucia. Właśnie wtedy poczuł dłoń ośmielonego już chłopaka, zaciskającą się na jego członku, zobaczył jego lśniące z podniecenia oczy, zarumienione, niemal płomienne policzki. Właśnie wtedy pociągnął go za sobą w stronę łazienki.
            Z kolejnych wydarzeń zapamiętał jedynie niesamowitą miękkość skóry Simona, łydki porośnięte delikatnymi, jasnymi włosami, zaciskające się kurczowo na biodrach Harry’ego. Było coś niesamowitego w urywanym, cienkim jęku chłopaka, wręcz szczenięcym skamleniu, błaganiu o więcej uwagi. Członek Pottera wbijał się gwałtownie w ciało Cole’a, penetrował je niemal z wściekłością, wyrywając z jego gardła bolesne krzyki. Przez myśl przebiegło mu – raz czy dwa – że może powinien ostrożniej się z nim obchodzić – z tym młodym, kruchym ciałem, wyginającym się pod jego własnym, jednak dopóty, dopóki słyszał jęki Malfoya, dochodzące z którejś z kabin, nie potrafił znaleźć w sobie choć odrobiny czułości.
            Znał doskonale ten głos. Jęki dość powściągliwe, a jednak zdecydowanie intensywne. Pobudzające. Wiedział, że tak naprawdę – choć mogłoby się tak wydawać – Malfoy nie miał na celu bycia jeszcze bardziej, jeżeli to w ogóle możliwe, seksownym, ale to silniejsze od niego. W jego przekonaniu wydawanie jakichkolwiek dźwięków podczas stosunku to poniżenie i oznaka słabości. Harry naprawdę nie potrafił tego zrozumieć, ale dla Malfoya tym właśnie były jęki, a tym bardziej krzyk.
            Simon drżał, ocierając się mokrym ciałem o Harry’ego. Miał zaciśnięte oczy, przygryzał dolną wargę, wydając z siebie zduszone pomruki. Gdy mężczyzna przyspieszył i ciało Cole’a podnosiło się i opadało, ślizgając się po kamiennej ścianie, Harry również przymknął oczy i kiedy zatopił twarz w mokrych włosach chłopaka, niemal czuł Malfoya. Mógł wdychać jego mocny, męski zapach, jakieś bardzo drogie perfumy, czuł tarcie skóry Draco o jego własną; słyszał ten powściągliwy jęk. Widział tak dobrze mu znane miękkie, wąskie usta, muskał je, przygryzał, ssał, sunął po nich językiem, by później wedrzeć się nim pomiędzy te ponętnie rozchylone wargi i penetrować ciepłe, wilgotne wnętrze…
            Drzwi od kabiny obok otworzyły się. Jęk już dawno ucichł. Harry otworzył gwałtownie oczy. Simon wpatrywał się w niego oszołomiony.
            - D-dlaczego… p-pan przestał? – wysapał, z trudem łapiąc oddech. – I… mam na imię… Simon. Simon Cole – dodał ciszej, a jego twarz jeszcze bardziej poczerwieniała.
            - Co? – Harry wbił wzrok w chłopaka. – Wiem, jak masz na imię – warknął, nawet nie siląc się na uprzejmość.
            - To kim jest Malfoy? – wypalił nagle Cole drżącym głosem.
            Przez kolejne kilka sekund… – a może kilkanaście? Kilkanaście minut? Kolejne godziny? Dni? Wieki? Całą wieczność? – stali naprzeciwko siebie, wciąż mocno do siebie przytuleni, oddychając szybko. Simon był jednocześnie wzburzony, oszołomiony, jak i niespełniony; jego oczy błyszczały, a na policzki wylał się rumieniec. Lecz Harry był niemal pewien, że chłopak czuje się po prostu oszukany i wykorzystany, że zrozumiał po części, o co w tym wszystkim chodziło. W końcu Potter po prostu odsunął się, podciągnął spodnie, zapiął koszulę, mruknął coś całkowicie niezrozumiałego, co mogło być jednocześnie „przepraszam”, „nieważne” czy „odwal się”, a potem wyszedł. Najnormalniej w świecie wyszedł, zostawiając zdezorientowanego półnagiego Simona w kabinie.
            W tamtym momencie coś się zmieniło. Pękło to coś, co nazywał obojętnością i beznamiętnością, to, co wypełniało go do tej pory. Roztrzaskało się w nim, raniąc od środka.

^*^*^*^*^
„Chcę, byś tu był
Nie mogę cię zapomnieć”

            Noc była wyjątkowo niespokojna – wiatr wzmógł się, sprawiając, że powietrze wydawało się jeszcze mroźniejsze. Przeszywało na wylot  i sprawiało, że nabieranie powietrza stało się wręcz bolesne. Pomimo że Harry miał na sobie ciepłą kurtkę, zapiętą pod samą brodę, ręce trzęsły mu się z zimna i szczękał zębami. Kilka łez zdawało się zamarznąć mu na policzku. Twarz miał jak z kamienia – zastygłą, nieruchomą, jakby zupełnie obcą.
            Prawie przewrócił się na zlodowaciałym bruku, prowadzącym na ganek domu Rona i Hermiony. Przeklnął, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Jeszcze tego mu brakowało, żeby złamać sobie nogę albo kark. Może jednak nie byłoby to aż takie złe? Przepełniały go negatywne myśli – nie widział w tym wszystkim najmniejszego sensu. Po chwili znowu przeklinał, że jednak nie przewrócił się i nie zabił, rozbijając sobie głowę.
            Drzwi zastał otwarte, zresztą jak zwykle, gdy wchodził wieczorem do domu. Wspólnie z Hermioną ustalili, że nie ma sensu, by domownicy czekali na jego powrót, który czasem przedłużał się do trzeciej czy czwartej nad ranem. Na początku miał mieć klucze, jednak zgubił je pierwszego dnia, prawdopodobnie w jakiejś kabinie, co zresztą nie zdziwiło przyjaciółki. Kobieta nałożyła specjalne zaklęcia i jedynie Harry mógł wejść do domu.
            - Kurwa! – warknął, zahaczając nogą o jakiś niezidentyfikowany przedmiot stojący w holu. Rozległ się trzask i przedmiot przewrócił się na niego. Harry, nie mogąc ponownie utrzymać równowagi, runął na ziemię, uderzając głową o ścianę. Przed oczami pojawiły mu się białe refleksy, świat zaczął wirować, a na skroni poczuł coś ciepłego i mokrego. – Kurwa! Kurwa! – syczał, próbując robić przy tym jak najmniej hałasu.
            Tak naprawdę miał ochotę po prostu się rozpłakać. Nieważne, jak mało męskie i bohaterskie to było – po prostu nie miał już siły. Jego starannie stworzony i pielęgnowany świat rozsypał się ponad tydzień temu, kiedy to kompletnie stracił nerwy na cholernego Malfoya i jego szczeniackie wyskoki. Tego wieczoru świat, który próbował na nowo stworzyć – jakkolwiek dziwny i całkowicie pozbawiony sensu – rozsypał się ponownie w chwili, kiedy to cholerny Malfoy postanowił również dołączyć do tej pieprzonej gry miłosnej. Harry miał tego wszystkiego stanowczo dość. Czuł, że kolejny raz nie da już rady, że nie ma siły na ponowne wkroczenie do klubu i całowanie się z jakimiś facetami na oczach swojego byłego chłopaka. To jeszcze nie byłoby aż tak złe, gdyby nie fakt, że prawdopodobnie działałoby to teraz w obie strony. Nagle wyrzuty sumienia, żal i wszystko to, co powinien do tej pory odczuwać w związku ze swoim zachowaniem, wylały się w nim, raniąc go i uświadamiając mu to, co robił. Nie miał pojęcia, jak Malfoy mógł wytrzymywać patrzenie na Harry’ego z innymi facetami… Ale może wcale nie było to dla niego trudne? Może tylko na początku naprawdę wywołało to w nim jakieś uczucia, choćby zdumienie i niedowierzanie, ewentualnie delikatną obawę lub ukłucie bólu? Może w rzeczywistości oglądał to ze spokojem, bo wcale go to nie interesowało? Bo wcale nie przejmował go fakt, że jego były chłopak pieprzy się z jakimiś obcymi facetami? Że w ogóle pieprzy się z kimkolwiek innym, niż on? Harry zakrył twarz dłońmi, jednocześnie rozsmarowując po niej krew, cieknącą mu po skroni. Czy naprawdę te dwa lata i wcześniejsze trzy czy cztery, gdy żyli ze sobą we względnej zgodzie i przyjaźni, poszły na marne? Nic nie znaczyły?
            Na schodach rozległy się kroki, w korytarzu rozbłysło jaskrawe światło, a później dał się słyszeć stłumiony krzyk Hermiony. Podniosła Harry’ego i zaprowadziła go do pokoju, o on był niczym bezbronne, niczego nieświadome dziecko, które z ufnością oddawało się pod opiekę swojej matce. Nie hamował się już i łzy po prostu spływały mu po policzkach, mieszając się z krwią. Hermiona cały czas coś do niego mówiła, ale nie potrafił zrozumieć jej słów, które zlewały się ze sobą, zupełnie niezrozumiałe i bezsensowne. Zanim wszystko z powrotem nabrało w miarę wyraźnych barw, głowa zaczęła pulsować mu bólem i nie był w stanie zrozumieć, co mówi do niego przyjaciółka, wypił jakiś paskudny eliksir i został ułożony na kanapie.
            - Harry, co się stało? – Ujrzał przed oczami jej zatroskaną twarz.
            - Nie dam rady – wydusił z siebie całą wieczność później. Słowa ledwie wydobywały się z jego ust. – Naprawdę już nie mogę… dopiero teraz… Merlinie… jestem kompletnym chamem! Ale on się nie przejął! – stękał, łapiąc gwałtownie oddech. – To bez sensu… Nie mogę… nie mam siły…
            - Harry! – Hermiona uciszyła go stanowczym tonem. Położyła ręce na jego ramionach, masując je delikatnie. – Uspokój się i spróbuj mi wytłumaczyć, co się stało.
            Potter opowiedział jej o całym zajściu w klubie, nie pomijając nawet najdrobniejszych szczegółów. Zignorował jej z początku nieco oburzoną minę, wręcz wylewając z siebie wszystko to, co od dłuższego czasu się w nim kotłowało. Był pełen sprzecznych emocji, wyrzutów sumienia i gniewu skierowanego do Malfoya. Mimo to nie miał jednak pewności, co to wszystko oznaczało – potwierdzało jego obawy czy też wprost odwrotnie?
            Najbardziej jednak niepokoił go dziwny wyraz, który z każdą kolejną minutą jego dramatycznej opowieści, przerywanej cichym pochlipywaniem (na Merlina, ma przecież zaledwie dwadzieścia pięć lat i nie musi być dojrzałym, statecznym mężczyzną, znoszącym wszystko z kamienną twarzą!), coraz jaśniej świecił na jej twarzy. To samo również tyczyło się orzechowych oczu, które wyglądały teraz tak, jak wtedy, w kuchni, gdy przyszedł do przyjaciółki po kłótni z Malfoyem.
            Gdy skończył, był jeszcze bardziej zdezorientowany, a także nieco zawiedziony jej reakcją, która miała być zgoła inna od tej, wyraźnie triumfującej.
            - Hermiono?
            Kobieta wpatrywała się w niego z błyszczącymi oczyma, sprawiając jednak wrażenie, jakby nie do końca go dostrzegała. Jakby patrząc przez Harry’ego, a nie wprost na niego.
            - Harry, to… - zawahała się, w końcu patrząc na przyjaciela – to cudowne!
            - Co jest takie cudowne? – zdziwił się, marszcząc brwi.
            - To, co się stało! – wykrzyknęła rozentuzjazmowana. – Nie rozumiesz? Na to właśnie czekaliśmy! Na jakiś znak z jego strony! – Harry spojrzał na nią bezradnie, zupełnie nie mając pojęcia, o co jej chodzi. Hermiona westchnęła i pokręciła się na kanapie. Wyglądała jak rozhisteryzowana nastolatka z tymi wypiekami na twarzy, błyskiem w oczach, fioletową koszulą nocną do kolan i puszystymi kapciami, dyndającymi z jej stóp nad podłogą. – Przez cały ten czas czekaliśmy na jakąś reakcję, choćby najdrobniejszą, a teraz nareszcie się pojawiła! I to nie byle jaka, Harry! Najwyraźniej Malfoy postanowił grać jak ty. Zaczęło go wkurzać to, że zdecydowanie prowadzisz, że wydajesz się mieć władzę. Myślał, że robiąc to samo, okaże wyższość, że może nawet zwycięży. Jak bardzo się mylił! Przecież to oczywiste, że gdyby dalej pozostawał niewzruszony, z kamienną twarzą, od razu pomyślelibyśmy, że za bardzo go to nie interesuje. Owszem, wiadomo, że pod tą maską kryją się emocje, ale świadczyłoby to o tym, że potrafi je ukryć. A jeżeli zaczyna grać jak ty, to oznacza tylko jedno: nie może sobie z tym poradzić! – Hermiona niemal klasnęła w dłonie.
            Przez uchylone okno wpływało do środka mroźne, zimowe powietrze. Z oddali dobiegł ich odgłos samotnego samochodu, przemierzającego opustoszałe londyńskie ulice. Zza śniegowych, szarych chmur wyglądał księżyc, rzucając na ośnieżone ulice i ogródek przed domem Rona i Hermiony srebrzystą poświatę, sprawiając, że śnieg wydawał się niemal błyszczeć. Zegar stojący na starodawnej komodzie tykał niespiesznie, niemal leniwie, wskazując cienkimi, zdobionymi wskazówkami godzinę drugą.
            - A może on po prostu… no wiesz, pogodził się z tym i postanowił… zacząć nowe życie? – Harry przełknął ślinę, odwracając wzrok od twarzy przyjaciółki.
            - Nonsens – rzuciła niedbale Hermiona. – Powinieneś o tym najlepiej wiedzieć, że on nie jest z tych, co łatwo się poddają, dają za wygraną albo pozwalają komuś innemu… no wiesz – uniosła znacząco brew – dobierać się do tego, co… - odchrząknęła.
           - Co do nich należy? – podpowiedział jej Harry, jednocześnie wzburzony, jak i mile połechtany tym sformułowaniem. Nie wiadomo skąd, natychmiast przed jego oczami pojawiła się scena, kiedy to wrócił późnym wieczorem do domu, wyczerpany wyjątkowo nieprzyjemnym dniem pracy w wydziale aurorów i niemal natychmiast został przygwożdżony przez Malfoya do stołu kuchennego, który aż zaskrzypiał złowrogo. Nie mógł się wyswobodzić z zaborczego uścisku drugiego mężczyzny, przytrzymującego go pewnie jedną ręką, drugą natomiast operując już przy rozporku Harry’ego. Nie odezwał się ani słowem – po prostu rzucił go na stół, rozebrał, wykorzystał i… zrobił kawę, uśmiechając się drapieżnie. Malfoy zdecydowanie był popieprzony.
            - Harry? – Hermiona pomachała mu ręką przed twarzą. – Jesteś tam?
            Mężczyzna spojrzał na przyjaciółkę. Chciał to odzyskać. Wierzył, że ona ma rację, że ta reakcja była jak najbardziej oczekiwana i że wszystko dobrze się skończy.
            - Co mam teraz robić? – zapytał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz