wtorek, 26 października 2010

Rozdział 4


^*^*^*^*^
18 grudnia

Może czas, by ten cierń zakwitł w nas?

            Tego wieczora znowu przyszedł do „Paradise” w nadziei, że spotka Blaise’a. Nie widział się z nim od kilku dni, a w tym momencie miał ochotę na jego lekkoduszne, na swój sposób urocze towarzystwo. Zabiniego jednak nigdzie nie było i Harry, przygnębiony, usiadł przy barze.
            Od czasu wyprowadzenia się z dworku i owego pierwszego wieczoru, kiedy to przyszedł do klubu sam, bez Malfoya, a później pieprzył się z Blaise’em, spotkał wielu mężczyzn, z którymi przeżył mniej więcej to samo – całkowicie bez zobowiązań, chyba że zobowiązaniem nazwać zemstę na Malfoyu. Okazało się, że w klubie nie bywało wielu czarodziejów, co zresztą mu odpowiadało, ponieważ wiadomość o jego rozstaniu z Draco, która na pewno od razu zatrzęsłaby całym magicznym światem, wyrządziłaby wiele szkód. Poznawał za to wielu mugoli, którzy, choć nie wiedzieli o nim zupełnie nic, chętnie mu się oddawali. Pierwszy z nich, Mark, był miłym rudzielcem o przystojnej, cudownie piegowatej twarzy i ciemnych, szarych oczach. W niczym nie przypominał dość niechlujnego, umięśnionego Rona o roześmianym, zielonym spojrzeniu i bujnej czuprynie. Mark uwodził wzrokiem, a jego usta wydawały się uwodzić razem z nim. Każda część jego ciała przyciągała uwagę i nie można było mu się oprzeć. I te szare oczy, tak dziwnie znajome, wciągające i hipnotyzujące… Następnie był jakiś blondyn, Patrick czy Peter – Harry zupełnie już nie pamiętał. W pamięci pozostały mu jednak te jasne kosmyki rozsypane na jego brzuchu i głowa poruszająca się gwałtownie, lecz miarowo. Mike’a przypominał sobie doskonale – wysokiego, szczupłego chłopaka o rozbieganym spojrzeniu, absolwenta Hogwartu, cudownie wyginającego się na parkiecie. Później kolejny blondyn i jeszcze jakiś brunet. Pottera przerażała ich ilość, ale jeszcze bardziej przerażał go fakt, że nie znał imion niektórych z nich. Najgorsze jednak było to, że te wybryki działy się na oczach Malfoya. Nie, nie wszystko miało miejsce w „Paradise” – Harry starał się wybierać różne, popularne kluby, w których zazwyczaj bywał Draco i tam dalej grać w tę przeklętą, miłosną gierkę. Malfoy tylko przyglądał się z obojętnością, tańcząc lub sącząc drinki, albo po prostu prowadząc z kimś niezbyt ciekawą rozmowę i nigdy nie reagował. Nigdy nie odezwał się słowem, nawet nie drgnął, na jego twarzy nie można było dostrzec żadnych emocji, które wskazywałyby na to, że zachowanie Harry’ego w jakikolwiek sposób go poruszyło czy chociaż interesowało. Potter jednak nie dawał za wygraną, wiedząc doskonale, że pod tą kamienną maską kryją się emocje – prawdopodobnie wzburzenie i irytacja. Trzeba było tylko jeszcze trochę poczekać. Miał wielką nadzieję, że moment ten nadejdzie niedługo, bo wszystko coraz bardziej go niepokoiło i denerwowało. Owszem, seks był świetny, ale i tak nie mógł się równać z tym, co przeżywał z Malfoyem. Poza tym, za każdym razem czuł się tak, jakby właśnie zdradzał – a oprócz tego? Nic. Pustka. Kompletna obojętność na wszystko. Do czasu…
            Dochodziła godzina dziewiąta i klub niemal pękał w szwach. Harry nienawidził tego tłoku, ludzi wręcz wpadających na siebie, przygniatających się nawzajem. Usiadł przy barze w najciemniejszym z możliwych kątów i w roztargnieniu sączył swoje martini. Nie minęło dziesięć minut, a obok niego usiadł jakiś chłopak. Przyglądał mu się nieśmiało, rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Wyglądał na najwyżej siedemnaście lat.
            - Co tu robisz? – rzucił Harry, spoglądając na niego z zainteresowaniem.
            - To, co pan – odparł chłopak, uśmiechając się niepewnie.
            Po pierwsze: od dawna żaden mężczyzna, potencjalny cel na podryw, nie zwracał się do niego w ten sposób. Po drugie: chłopak był zdecydowanie słodki. Średniego wzrostu szatyn, ciemnoniebieskie, niemal burzowe oczy i równo skrojone, pełne usta. Lekko zadarty nos dodawał mu pewnej frywolności. Miał na sobie zwykły t-shirt i sprane dżinsy, co sprawiało, że wyglądał jak typowy uczniak.
            - Ile masz lat? – zapytał Harry.
            - Osiemnaście – odpowiedział nieco zbyt szybko. Potter czuł, że nie powinien mu wierzyć. Wpatrywał się w niego bezlitośnie i w końcu chłopak speszony odwrócił wzrok, nagle bardzo zainteresowany blatem baru. Nie miał pojęcia, jakim cudem wpuścili tego młodzika do klubu.
            Przez dłuższą chwilę milczeli.
            - Jestem Harry, a ty?
            - Simon. Simon Cole. – Uścisnęli sobie dłonie. Skóra chłopaka była sucha i delikatna, bardzo przyjemna. Harry mimo woli pomyślał o niej w zupełnie innych miejscach jego ciała.
            - Czeka pan na kogoś? – Potterowi wydawało się, że Cole nieco się do niego przybliżył.
            Jednak Harry, choć bardzo chciał, już go nie słuchał, a tym bardziej nie zamierzał odpowiedzieć. Malfoy właśnie wyginał się na parkiecie z jakimś wysokim brunetem imógłby przysiąc, że spojrzał na niego przelotnie, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Potterowi zdecydowanie się to nie podobało.
            - Zatańczymy? – rzucił do Simona, który wciąż czekał na odpowiedź, po czym wstał. Cole zaraz do niego dołączył.
            To była swego rodzaju nowość w tej dotychczasowej miłosnej grze, jaką toczyli ze sobą Harry i Malfoy – a dokładniej Harry z Malfoyem, który do tej pory wydawał się ją ignorować. Potter z niepokojem śledził jego uwodzicielskie, dzikie ruchy, pomimo wszystko próbując skupić się na własnym partnerze. Simon wpatrywał się w niego jak w obrazek. Harry był wręcz pewien, że chłopak zaraz padnie mu do stóp i zacznie oddawać cześć. Burzowe oczy rozjaśniły się, jakby zza chmur nagle wyjrzało słońce. „Weź się w garść, do cholery”, zganił się w myślach i przyciągnął Cole’a do siebie. Simon spojrzał na niego zszokowany, a jego policzki oblały się czerwienią, jednak chętnie oplótł ręce wokół szyi mężczyzny i wtulił się w nią, muskając skórę wilgotnymi wargami. Harry starał się zatopić w tych miękkich ustach, w dotyku i uczuciu, jakie wkładał w to wszystko Cole, jednak wciąż widział Malfoya obłapującego się z tamtym brunetem, tak namiętnego i pociągającego, jaki zazwyczaj był w łóżku, gdy próbował odciągnąć Harry’ego od pracy i zaciągnąć do sypialni.
            Wydawało się, że mózg Pottera przestał działać. Nie, inaczej – mózg pracował na największych obrotach, a sumienie i jakiekolwiek ludzkie odruchy zniknęły. Wpił wargi w szyję Cole’a i chłopak aż drgnął, gdy język Harry’ego sunął po jego rozgrzanej skórze. Dłonie mężczyzny momentalnie znalazły się na jędrnych pośladkach Simona, przyciskając go do siebie, jakby pragnąc jeszcze więcej bliskości, dotyku. Jeszcze więcej. Dużo, dużo więcej. Harry poczuł przyspieszony oddech chłopaka przy uchu i uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że Cole jest jeszcze naprawdę bardzo, bardzo młody. To jednak zupełnie mu nie przeszkadzało. Tak samo, jak nie przeszkadzał mu fakt, że w chamski sposób wykorzystywał chłopaka, wciągając go w grę, zupełnie jak bezwartościową zabawkę, jak rekwizyt, który po przedstawieniu ma być zapomniany i przez nikogo niechciany. Niepotrzebny.
            Malfoy nachylił się nad brunetem, szepnął coś do niego, na co mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie, a oczy rozjaśniły mu się jeszcze bardziej. Po chwili zeszli z parkietu i zniknęli gdzieś w pulsującym tłumie.
            Simon składał na szyi Pottera pospieszne, wilgotne pocałunki. Był tak podniecony, że Harry miał pewność, iż chłopak zaraz spuści się we własne spodnie, zanim jeszcze w ogóle przestaną tańczyć. Jego członek wydawał się próbować uwolnić z ciasnego materiału, łaknąc dotyku doświadczonych, niosących ukojenie i rozkosz dłoni. To nie było tak, że Harry również nie był pobudzony – kto by nie był, czując przy sobie młode, chętne ciało? – teraz jednak  przed oczami miał jedynie obraz Malfoya, idącego z jakimś facetem w stronę łazienek. Uczucie złości znowu walczyło z obojętnością, która nakazywała nie przerywać tego, co już zaczął.
            Rytmiczne dźwięki. Basy, zdające się wstrząsać każdym, obecnym w klubie. Jednolite pulsowanie tłumu obijającego się o siebie. Złość i szok, rozlewające się po ciele Harry’ego, gdy poruszał się wraz z Cole’em, teraz ocierającym się jędrnym tyłkiem o jego krocze. Obojętność zmieszana z chęcią wygranej tej chorej gry, blokująca jakiekolwiek inne odczucia. Właśnie wtedy poczuł dłoń ośmielonego już chłopaka, zaciskającą się na jego członku, zobaczył jego lśniące z podniecenia oczy, zarumienione, niemal płomienne policzki. Właśnie wtedy pociągnął go za sobą w stronę łazienki.
            Z kolejnych wydarzeń zapamiętał jedynie niesamowitą miękkość skóry Simona, łydki porośnięte delikatnymi, jasnymi włosami, zaciskające się kurczowo na biodrach Harry’ego. Było coś niesamowitego w urywanym, cienkim jęku chłopaka, wręcz szczenięcym skamleniu, błaganiu o więcej uwagi. Członek Pottera wbijał się gwałtownie w ciało Cole’a, penetrował je niemal z wściekłością, wyrywając z jego gardła bolesne krzyki. Przez myśl przebiegło mu – raz czy dwa – że może powinien ostrożniej się z nim obchodzić – z tym młodym, kruchym ciałem, wyginającym się pod jego własnym, jednak dopóty, dopóki słyszał jęki Malfoya, dochodzące z którejś z kabin, nie potrafił znaleźć w sobie choć odrobiny czułości.
            Znał doskonale ten głos. Jęki dość powściągliwe, a jednak zdecydowanie intensywne. Pobudzające. Wiedział, że tak naprawdę – choć mogłoby się tak wydawać – Malfoy nie miał na celu bycia jeszcze bardziej, jeżeli to w ogóle możliwe, seksownym, ale to silniejsze od niego. W jego przekonaniu wydawanie jakichkolwiek dźwięków podczas stosunku to poniżenie i oznaka słabości. Harry naprawdę nie potrafił tego zrozumieć, ale dla Malfoya tym właśnie były jęki, a tym bardziej krzyk.
            Simon drżał, ocierając się mokrym ciałem o Harry’ego. Miał zaciśnięte oczy, przygryzał dolną wargę, wydając z siebie zduszone pomruki. Gdy mężczyzna przyspieszył i ciało Cole’a podnosiło się i opadało, ślizgając się po kamiennej ścianie, Harry również przymknął oczy i kiedy zatopił twarz w mokrych włosach chłopaka, niemal czuł Malfoya. Mógł wdychać jego mocny, męski zapach, jakieś bardzo drogie perfumy, czuł tarcie skóry Draco o jego własną; słyszał ten powściągliwy jęk. Widział tak dobrze mu znane miękkie, wąskie usta, muskał je, przygryzał, ssał, sunął po nich językiem, by później wedrzeć się nim pomiędzy te ponętnie rozchylone wargi i penetrować ciepłe, wilgotne wnętrze…
            Drzwi od kabiny obok otworzyły się. Jęk już dawno ucichł. Harry otworzył gwałtownie oczy. Simon wpatrywał się w niego oszołomiony.
            - D-dlaczego… p-pan przestał? – wysapał, z trudem łapiąc oddech. – I… mam na imię… Simon. Simon Cole – dodał ciszej, a jego twarz jeszcze bardziej poczerwieniała.
            - Co? – Harry wbił wzrok w chłopaka. – Wiem, jak masz na imię – warknął, nawet nie siląc się na uprzejmość.
            - To kim jest Malfoy? – wypalił nagle Cole drżącym głosem.
            Przez kolejne kilka sekund… – a może kilkanaście? Kilkanaście minut? Kolejne godziny? Dni? Wieki? Całą wieczność? – stali naprzeciwko siebie, wciąż mocno do siebie przytuleni, oddychając szybko. Simon był jednocześnie wzburzony, oszołomiony, jak i niespełniony; jego oczy błyszczały, a na policzki wylał się rumieniec. Lecz Harry był niemal pewien, że chłopak czuje się po prostu oszukany i wykorzystany, że zrozumiał po części, o co w tym wszystkim chodziło. W końcu Potter po prostu odsunął się, podciągnął spodnie, zapiął koszulę, mruknął coś całkowicie niezrozumiałego, co mogło być jednocześnie „przepraszam”, „nieważne” czy „odwal się”, a potem wyszedł. Najnormalniej w świecie wyszedł, zostawiając zdezorientowanego półnagiego Simona w kabinie.
            W tamtym momencie coś się zmieniło. Pękło to coś, co nazywał obojętnością i beznamiętnością, to, co wypełniało go do tej pory. Roztrzaskało się w nim, raniąc od środka.

^*^*^*^*^
„Chcę, byś tu był
Nie mogę cię zapomnieć”

            Noc była wyjątkowo niespokojna – wiatr wzmógł się, sprawiając, że powietrze wydawało się jeszcze mroźniejsze. Przeszywało na wylot  i sprawiało, że nabieranie powietrza stało się wręcz bolesne. Pomimo że Harry miał na sobie ciepłą kurtkę, zapiętą pod samą brodę, ręce trzęsły mu się z zimna i szczękał zębami. Kilka łez zdawało się zamarznąć mu na policzku. Twarz miał jak z kamienia – zastygłą, nieruchomą, jakby zupełnie obcą.
            Prawie przewrócił się na zlodowaciałym bruku, prowadzącym na ganek domu Rona i Hermiony. Przeklnął, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Jeszcze tego mu brakowało, żeby złamać sobie nogę albo kark. Może jednak nie byłoby to aż takie złe? Przepełniały go negatywne myśli – nie widział w tym wszystkim najmniejszego sensu. Po chwili znowu przeklinał, że jednak nie przewrócił się i nie zabił, rozbijając sobie głowę.
            Drzwi zastał otwarte, zresztą jak zwykle, gdy wchodził wieczorem do domu. Wspólnie z Hermioną ustalili, że nie ma sensu, by domownicy czekali na jego powrót, który czasem przedłużał się do trzeciej czy czwartej nad ranem. Na początku miał mieć klucze, jednak zgubił je pierwszego dnia, prawdopodobnie w jakiejś kabinie, co zresztą nie zdziwiło przyjaciółki. Kobieta nałożyła specjalne zaklęcia i jedynie Harry mógł wejść do domu.
            - Kurwa! – warknął, zahaczając nogą o jakiś niezidentyfikowany przedmiot stojący w holu. Rozległ się trzask i przedmiot przewrócił się na niego. Harry, nie mogąc ponownie utrzymać równowagi, runął na ziemię, uderzając głową o ścianę. Przed oczami pojawiły mu się białe refleksy, świat zaczął wirować, a na skroni poczuł coś ciepłego i mokrego. – Kurwa! Kurwa! – syczał, próbując robić przy tym jak najmniej hałasu.
            Tak naprawdę miał ochotę po prostu się rozpłakać. Nieważne, jak mało męskie i bohaterskie to było – po prostu nie miał już siły. Jego starannie stworzony i pielęgnowany świat rozsypał się ponad tydzień temu, kiedy to kompletnie stracił nerwy na cholernego Malfoya i jego szczeniackie wyskoki. Tego wieczoru świat, który próbował na nowo stworzyć – jakkolwiek dziwny i całkowicie pozbawiony sensu – rozsypał się ponownie w chwili, kiedy to cholerny Malfoy postanowił również dołączyć do tej pieprzonej gry miłosnej. Harry miał tego wszystkiego stanowczo dość. Czuł, że kolejny raz nie da już rady, że nie ma siły na ponowne wkroczenie do klubu i całowanie się z jakimiś facetami na oczach swojego byłego chłopaka. To jeszcze nie byłoby aż tak złe, gdyby nie fakt, że prawdopodobnie działałoby to teraz w obie strony. Nagle wyrzuty sumienia, żal i wszystko to, co powinien do tej pory odczuwać w związku ze swoim zachowaniem, wylały się w nim, raniąc go i uświadamiając mu to, co robił. Nie miał pojęcia, jak Malfoy mógł wytrzymywać patrzenie na Harry’ego z innymi facetami… Ale może wcale nie było to dla niego trudne? Może tylko na początku naprawdę wywołało to w nim jakieś uczucia, choćby zdumienie i niedowierzanie, ewentualnie delikatną obawę lub ukłucie bólu? Może w rzeczywistości oglądał to ze spokojem, bo wcale go to nie interesowało? Bo wcale nie przejmował go fakt, że jego były chłopak pieprzy się z jakimiś obcymi facetami? Że w ogóle pieprzy się z kimkolwiek innym, niż on? Harry zakrył twarz dłońmi, jednocześnie rozsmarowując po niej krew, cieknącą mu po skroni. Czy naprawdę te dwa lata i wcześniejsze trzy czy cztery, gdy żyli ze sobą we względnej zgodzie i przyjaźni, poszły na marne? Nic nie znaczyły?
            Na schodach rozległy się kroki, w korytarzu rozbłysło jaskrawe światło, a później dał się słyszeć stłumiony krzyk Hermiony. Podniosła Harry’ego i zaprowadziła go do pokoju, o on był niczym bezbronne, niczego nieświadome dziecko, które z ufnością oddawało się pod opiekę swojej matce. Nie hamował się już i łzy po prostu spływały mu po policzkach, mieszając się z krwią. Hermiona cały czas coś do niego mówiła, ale nie potrafił zrozumieć jej słów, które zlewały się ze sobą, zupełnie niezrozumiałe i bezsensowne. Zanim wszystko z powrotem nabrało w miarę wyraźnych barw, głowa zaczęła pulsować mu bólem i nie był w stanie zrozumieć, co mówi do niego przyjaciółka, wypił jakiś paskudny eliksir i został ułożony na kanapie.
            - Harry, co się stało? – Ujrzał przed oczami jej zatroskaną twarz.
            - Nie dam rady – wydusił z siebie całą wieczność później. Słowa ledwie wydobywały się z jego ust. – Naprawdę już nie mogę… dopiero teraz… Merlinie… jestem kompletnym chamem! Ale on się nie przejął! – stękał, łapiąc gwałtownie oddech. – To bez sensu… Nie mogę… nie mam siły…
            - Harry! – Hermiona uciszyła go stanowczym tonem. Położyła ręce na jego ramionach, masując je delikatnie. – Uspokój się i spróbuj mi wytłumaczyć, co się stało.
            Potter opowiedział jej o całym zajściu w klubie, nie pomijając nawet najdrobniejszych szczegółów. Zignorował jej z początku nieco oburzoną minę, wręcz wylewając z siebie wszystko to, co od dłuższego czasu się w nim kotłowało. Był pełen sprzecznych emocji, wyrzutów sumienia i gniewu skierowanego do Malfoya. Mimo to nie miał jednak pewności, co to wszystko oznaczało – potwierdzało jego obawy czy też wprost odwrotnie?
            Najbardziej jednak niepokoił go dziwny wyraz, który z każdą kolejną minutą jego dramatycznej opowieści, przerywanej cichym pochlipywaniem (na Merlina, ma przecież zaledwie dwadzieścia pięć lat i nie musi być dojrzałym, statecznym mężczyzną, znoszącym wszystko z kamienną twarzą!), coraz jaśniej świecił na jej twarzy. To samo również tyczyło się orzechowych oczu, które wyglądały teraz tak, jak wtedy, w kuchni, gdy przyszedł do przyjaciółki po kłótni z Malfoyem.
            Gdy skończył, był jeszcze bardziej zdezorientowany, a także nieco zawiedziony jej reakcją, która miała być zgoła inna od tej, wyraźnie triumfującej.
            - Hermiono?
            Kobieta wpatrywała się w niego z błyszczącymi oczyma, sprawiając jednak wrażenie, jakby nie do końca go dostrzegała. Jakby patrząc przez Harry’ego, a nie wprost na niego.
            - Harry, to… - zawahała się, w końcu patrząc na przyjaciela – to cudowne!
            - Co jest takie cudowne? – zdziwił się, marszcząc brwi.
            - To, co się stało! – wykrzyknęła rozentuzjazmowana. – Nie rozumiesz? Na to właśnie czekaliśmy! Na jakiś znak z jego strony! – Harry spojrzał na nią bezradnie, zupełnie nie mając pojęcia, o co jej chodzi. Hermiona westchnęła i pokręciła się na kanapie. Wyglądała jak rozhisteryzowana nastolatka z tymi wypiekami na twarzy, błyskiem w oczach, fioletową koszulą nocną do kolan i puszystymi kapciami, dyndającymi z jej stóp nad podłogą. – Przez cały ten czas czekaliśmy na jakąś reakcję, choćby najdrobniejszą, a teraz nareszcie się pojawiła! I to nie byle jaka, Harry! Najwyraźniej Malfoy postanowił grać jak ty. Zaczęło go wkurzać to, że zdecydowanie prowadzisz, że wydajesz się mieć władzę. Myślał, że robiąc to samo, okaże wyższość, że może nawet zwycięży. Jak bardzo się mylił! Przecież to oczywiste, że gdyby dalej pozostawał niewzruszony, z kamienną twarzą, od razu pomyślelibyśmy, że za bardzo go to nie interesuje. Owszem, wiadomo, że pod tą maską kryją się emocje, ale świadczyłoby to o tym, że potrafi je ukryć. A jeżeli zaczyna grać jak ty, to oznacza tylko jedno: nie może sobie z tym poradzić! – Hermiona niemal klasnęła w dłonie.
            Przez uchylone okno wpływało do środka mroźne, zimowe powietrze. Z oddali dobiegł ich odgłos samotnego samochodu, przemierzającego opustoszałe londyńskie ulice. Zza śniegowych, szarych chmur wyglądał księżyc, rzucając na ośnieżone ulice i ogródek przed domem Rona i Hermiony srebrzystą poświatę, sprawiając, że śnieg wydawał się niemal błyszczeć. Zegar stojący na starodawnej komodzie tykał niespiesznie, niemal leniwie, wskazując cienkimi, zdobionymi wskazówkami godzinę drugą.
            - A może on po prostu… no wiesz, pogodził się z tym i postanowił… zacząć nowe życie? – Harry przełknął ślinę, odwracając wzrok od twarzy przyjaciółki.
            - Nonsens – rzuciła niedbale Hermiona. – Powinieneś o tym najlepiej wiedzieć, że on nie jest z tych, co łatwo się poddają, dają za wygraną albo pozwalają komuś innemu… no wiesz – uniosła znacząco brew – dobierać się do tego, co… - odchrząknęła.
           - Co do nich należy? – podpowiedział jej Harry, jednocześnie wzburzony, jak i mile połechtany tym sformułowaniem. Nie wiadomo skąd, natychmiast przed jego oczami pojawiła się scena, kiedy to wrócił późnym wieczorem do domu, wyczerpany wyjątkowo nieprzyjemnym dniem pracy w wydziale aurorów i niemal natychmiast został przygwożdżony przez Malfoya do stołu kuchennego, który aż zaskrzypiał złowrogo. Nie mógł się wyswobodzić z zaborczego uścisku drugiego mężczyzny, przytrzymującego go pewnie jedną ręką, drugą natomiast operując już przy rozporku Harry’ego. Nie odezwał się ani słowem – po prostu rzucił go na stół, rozebrał, wykorzystał i… zrobił kawę, uśmiechając się drapieżnie. Malfoy zdecydowanie był popieprzony.
            - Harry? – Hermiona pomachała mu ręką przed twarzą. – Jesteś tam?
            Mężczyzna spojrzał na przyjaciółkę. Chciał to odzyskać. Wierzył, że ona ma rację, że ta reakcja była jak najbardziej oczekiwana i że wszystko dobrze się skończy.
            - Co mam teraz robić? – zapytał.

sobota, 2 października 2010

Rozdział 3


 ^*^*^*^*^
13 grudnia

            Pomimo że Hermiona wysłała go do łóżka już o dziesiątej, wcale się nie wyspał. Całą noc, jeżeli w ogóle udało mu się zmrużyć oko, po jakimś czasie budził się, wyrwany z jakiegoś wyjątkowo okropnego koszmaru. Wszystkie pełne były Draco, Draco i jeszcze raz Draco. Nie potrafił się od nich uwolnić. Hermiona była zdruzgotana jego podkrążonymi oczami i bladą, zmęczoną twarzą, jednak – jak to kobieta – wiedziała, co należy zrobić, by temu zaradzić.
            Tak naprawdę cały dzień wypełniony był niezliczoną ilością nakazów, zakazów i poleceń wydawanych przez Hermionę. Jak powinien zachować się w klubie, jak powinien reagować na Malfoya, co powinien robić z innymi mężczyznami, gdzie i jak, i tak dalej… W końcu kazała mu się ubrać w ciemne dżinsy i czarną koszulę, podwinęła jej rękawy, rozpięła kilka guzików; następnie wklepała w jego twarz kilka kremów i dziwnych specyfików, a uwieczniła swoją pracę skropieniem Harry’ego perfumem o wyjątkowo intensywnym, głębokim zapachu.
            Niebo od dłuższego czasu miało już ciemnoszarą barwę, prawdopodobnie niedługo miał zacząć padać śnieg. Jednak na dworze było bardzo spokojnie i stosunkowo ciepło, w porównaniu z tym, co działo się przez kilka ostatnich dni – wiatr nagle gdzieś zniknął, a mróz nie dawał się już tak we znaki. Domy, pobocza ulic, trawniki – wszystko było przykryte cienką warstwą białego puchu, w którym odbijały się różnokolorowe światełka wystaw sklepowych. Harry przemierzał kolejną ulicę, włócząc nogami, nie bardzo wiedząc, czy to, co ma zrobić, oby na pewno jest odpowiednie. Pomimo wszystko przecież Malfoy nie był jedynie krótkim epizodem w jego życiu – prawdę mówiąc Harry planował spędzić z nim resztę swojego życia albo chociaż dalszą przyszłość, jeżeli tylko Draco zacząłby się odnosić do niego z szacunkiem. I właśnie ta myśl, a następnie kolejna, o Hermionie, o planie, i znowu o Malfoyu, jego złości, słowach, spowodowały, że Harry zdecydował, że jednak nie powinien się wycofywać.
            Po dłuższej chwili znajdował się przed rozświetlonym, migoczącym wejściem do nowo utworzonego klubu gejowskiego, o niezbyt wyrafinowanej nazwie „Paradise”. Nie spodziewał się po tym miejscu niczego specjalnego, tak naprawdę wcale nie zastanawiał się nad tym, jak to wszystko wygląda, jak się prezentuje i tak dalej, miał po prostu określony cel – wejść, poderwać jakiegoś chłopaka na oczach Malfoya, po czym wyjść, z triumfującym wyrazem twarzy, nie zastanawiając się nad niczym.
            W środku było gorąco i niemal od razu Harry poczuł pot występujący mu na czoło. Ściągnął kurtkę i podał ją mężczyźnie z blond włosami, zakrywającymi prawie połowę twarzy, i z wyeksponowaną połyskującą klatką piersiową, po czym ruszył w stronę podświetlanych schodków, prowadzących do głównej z sali, z której rozbrzmiewała jakaś typowo dyskotekowa muzyka.
            Harry nie był pewny, czy zastanie tu Draco i miał nadzieję, że w razie czego nie będzie musiał czekać w nieskończoność. Pomimo starań nie zauważył nigdzie tlenionej czupryny, która mogłaby należeć do Malfoya, więc zrezygnowany podszedł do baru i zamówił Martini.
            - No proszę, kogo my tu mamy. – Usłyszał po chwili melodyjny, niski głos. Odwrócił się gwałtownie i znalazł się twarzą w twarz z Blaisem Zabinim, który uśmiechał się do niego drapieżnie. Nie odezwał się ani słowem, tylko z powrotem odwrócił do barmana. – Zgubiłeś chłopaka, Harry? – Mężczyzna znowu nie odpowiedział. – Och, odezwij się do mnie, proszę, nie zniosę tego dłużej! – lamentował udawanie, siadając obok Pottera.
            Harry spojrzał na niego, wciąż milcząc. Zabini wyglądał, oczywiście, zabójczo. Oczywiście nadal Malfoy był najseksowniejszym facetem na świecie, jednak z drugiej strony nie można było porównać ich obu do siebie. Byli zupełnie innymi typami mężczyzn, o zupełnie różnym typie urody. Blaise miał niezwykle ciemne, połyskujące niezrównanym blaskiem oczy, które świdrowały człowieka, niemal wwiercając się do jego umysłu, i Harry zawsze, gdy z nim rozmawiał, czuł się strasznie obnażony, zupełnie tak, jakby stał przed Zabinim zupełnie nagi, bez różdżki, bez niczego. Poza tym jego twarz – idealne, gładkie rysy, zaokrąglony podbródek i nieogolony ciemny zarost. No i niemal czarne włosy, opadające falami na szerokie ramiona, na których obecnie obciskała się ciemnofioletowa koszula. Harry przełknął ślinę, obrzucając raz jeszcze spojrzeniem nienaganną sylwetkę Blaise’a.
            - Napijesz się ze mną, Zabini? – rzucił jakby od niechcenia, modulując odpowiednio głos, by zabrzmiał wyjątkowo przekonywująco. – Ja stawiam – dodał, unosząc brew i odwracając powoli wzrok od mężczyzny. – Martini? – zapytał, podnosząc do ust swoją szklankę.
            - Och, Harry, chyba nie muszę ukrywać, że rozczarowało mnie dodanie tego, jakże zbędnego i w tym momencie gorszącego, słowa „Martini”? – Blaise wykrzywił usta i machnął ręką na barmana.
            Potter zaśmiał się tylko w odpowiedzi i wychylił swoją szklankę. Przez dłuższy czas siedzieli po prostu, odwróceni tyłem do baru, przyglądając się mężczyznom, kręcącym się po klubie. Harry musiał przyznać, że – jak to nazwał Draco – „towary” są tutaj całkiem znośne. Czasem nawet bardzo znośne. Wciąż jednak myśl, że mógłby do któregoś z nich podejść, poderwać go, całować, a może nawet poźniej wyjść z nim z klubu i udać się do jego mieszkania – albo od razu do łazienki klubowej – napawała go strachem. Czuł się coraz bardziej zdenerwowany, tym bardziej, że właśnie zauważył tlenioną czuprynę Malfoya.
            - Och – Blaise zdecydowanie za często „ochał” – czy to nie nasz Draco?
            - Możliwe – mruknął Harry i odwrócił się z powrotem do baru. – Jeszcze jedno Martini proszę.
            Barman uśmiechnął się do niego – wydawało się, że próbuje go poderwać, jednak Potter nie zwracał obecnie na niego żadnej uwagi. Miał tylko nadzieję, że Blaise nie zawoła Malfoya i nie będzie musiał się z nim zmierzyć. Na szczęście mężczyzna miał swój rozum i po chwili również zamówił kolejną szklankę, po czym przybliżył się do Harry’ego.
            - Pokłóciliście się? Rozstaliście? – dopytywał.
            Harry w odpowiedzi wzruszył ramionami. Kilka dobrych minut nie odzywali się do siebie, w ciszy sącząc swoje trunki. Oczywiście wciąż pamiętał, po co tu przyszedł, ale czy naprawdę mógłby poderwać, pocałować, kochać się z kimś innym niż Malfoy? Spojrzał ukradkiem na Zabiniego, który cały czas mu się przyglądał, i Harry pomyślał, że jeżeli miałby już to z kimś zrobić, to tym kimś byłby właśnie Blaise. Tymczasem mężczyzna cały czas się w niego wpatrywał, mrużąc lekko ciemne oczy.
            - O co chodzi? Coś nie tak? – rzucił zniecierpliwiony Potter.
            - Wiem, czego ci trzeba, Harry. – Głos Blaise’a zmienił się nagle do melodyjnego pomruku. Jego dłoń nagle, zupełnie niespodziewanie, na udzie Pottera, po czym niebezpiecznie zaczęła się zbliżać ku krokowi. Harry, niczym na lekcjach oklumencji, oczyścił umysł ze wszelkich wątpliwości, wyrzutów sumienia i myśli.
            - Wiesz też, że będziesz potrafił mi to zapewnić? – Mimo woli rozszerzył nieco nogi, dając większą swobodę Zabiniemu, który uśmiechnął się na to z triumfem.
            - Nie wątpię w to. – Ciemna brew Blaise’a, o nienagannym kształcie, powędrowała do góry, pod bujną grzywkę lśniących włosów.
            W tym momencie w polu widzenia Harry’ego, pojawił się Draco. Nie patrzył centralnie w stronę jego i Blaise’a, jednak Potter doskonale wiedział, że Malfoy ich widział. Może nawet właśnie zastanawiał się, czy oby na pewno widział dobrze. Harry bez namysłu nachylił się i jego usta znalazły się na gorącej szyi Zabiniego. Więcej nie pamiętał – nie miał pojęcia, jak to się stało, że nagle opierał się plecami o bar, a raczej blat wbijał mu się w kręgosłup, nogi miał zaciśnięte na udach Blaise’a i gorączkowo wybijał biodrami do przodu, łaknąc dotyku mężczyzny. Podczas tego wszystkiego ich języki, oczywiście, nie rozstawały się ani na moment. 
            - Harry, ty ogierze – wymamrotał Zabini, przerywając na chwilę ten szaleńczy pocałunek. Nie czekając na jego odpowiedź, odsunął się i chwycił go za koszulę, ciągnąc za sobą. Po drodze do toalety mijali innych, łapczywie obmacujących się albo całujących mężczyzn, jednak Potter świadomie zarejestrował jedynie Malfoya, znikającego gdzieś w tłumie po tym, jak posłał im kamienne spojrzenie.
            W łazience słychać było nie tylko ich jęki. Wszystkie huczały w niezwykły, spotęgowany sposób w głowie Harry’ego, kiedy członek Blaise’a wbijał się w niego. Wydawało się, jakby rozpychał go od środka i to nie tak, jak to powinno być normalnie – Harry dosłownie czuł się rozrywany, jakby coś w nim pękało. Nie miał pojęcia, co się działo, poczucie winy, podniecenie, desperacja, żal i złość mieszały się w nim, zakłócały jakiekolwiek myśli. I dopiero gdy leżał na Zabinim, opartym o drzwi kabiny, i wsłuchiwał się w odgłosy dochodzące z innych, zrozumiał, o co chodziło. Po chwili nie miał już problemu z wepchnięciem języka do gardła Blaise’a, później odwróceniem go tyłem i wejściem w niego, a następnie spijaniem, wydobywaniem z mężczyzny jęków i krzyków rozkoszy.
            Poczucie winy ulotniło się gdzieś razem z sentymentalnością.
            Teraz była tylko zemsta i ta miłosna intryga Hermiony…

^*^*^*^
14 grudnia

            Harry nawet nie próbował kryć się z tym, że jest kompletnie pijany. Ledwie dotarł do domu; dojście do drzwi wejściowych zajęło mu rekordową ilość czasu – prawie dziesięć minut. W kuchni paliło się światło, co oznaczało, że Hermiona albo Ron postanowili zaczekać na niego, choćby miało potrwać to do rana. Delikatne, ciche zapukanie do drzwi przerodziło się w bębnienie. W środku zapanował ruch i po chwili Potter został wciągnięty do środka. Poczuł kobiecy zapach, po którym doszedł do wniosku, że z kurtki i butów rozebrała go Hermiona. Usłyszał kilka pytań, ale jego mózg przestał pracować i choć bardzo się starał, nie mógł go z powrotem uruchomić, by zrozumieć słowa kobiety. W końcu został zaprowadzony do pokoju, jego spodnie znalazły swoje miejsce gdzieś z dala od jego ciała, zarówno jak i koszula, które zastąpiła puchata, ciepła kołdra. Hermiona pogłaskała go po głowie, usłyszał jej długie westchnięcie, po czym zapadł w sen.
            - I jak było? Opowiadaj!
            Harry podniósł powoli wzrok znad kubka parującej kawy. Lampy na jego życzenie zostały nieco przygaszone i jedynym rażącym jego oczy punktem było okno, za którym bielał oślepiający krajobraz. Uśmiechnął się pod nosem, widząc pełne napięcia spojrzenia Rona i Hermiony. Jego przyjaciel był jeszcze w granatowym szlafroku, miał zaspaną twarz i podkrążone oczy, ale Hermiona jak zwykle była w pełni gotowości do działania.
            - Poszedłem do tego nowego klubu, „Paradise”, Malfoya nie było na początku, za to przyszedł Blaise. – Kątem oka ujrzał, jak Ron się krzywi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Zabini jest gejem – zresztą, kto tego nie wiedział? – a Weasley nie był pod tym względem zbyt tolerancyjny. Cała jego tolerancja skupiała się na Harrym, a i tak było to dla niego nie lada wyzwaniem. – Zaczęliśmy… rozmawiać – Harry znów uśmiechnął się, nieco zmieszany całą tą sytuacją, tym bardziej, że zaraz miał przejść do kolejnego, nieco pikantniejszego momentu – i wtedy zobaczyłem Malfoya. On nas też. Później na jego oczach całowałem się z Zabinim, a potem poszliśmy do łazienki – powiedział na jednym tchu i wypuścił ze świstem powietrze, czekając na reakcję przyjaciół.
            - Po co? – zapytał zdziwiony Ron.
            - Jaka była reakcja Draco? – zapytała niemal w tym samym momencie Hermiona.
            Harry rzucił krzywe spojrzenie przyjacielowi, natomiast kobieta całkowicie go zignorowała, uważając chyba, że jego pytanie nie było nawet warte odpowiedzi.
            - Wydawało mi się, że był trochę zszokowany, niepewny, a później zdecydowanie zły, chociaż, oczywiście, nie dał po sobie tego poznać – mruknął Potter, upijając łyk kawy. Hermiona przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, aż w końcu kazała Ronowi się ubrać i zacząć świąteczne porządki, natomiast Harry’emu dołączyć do przyjaciela, kiedy tylko trochę odpocznie. Coś w jej spojrzeniu mówiło mu, że to jeszcze nie koniec rozmowy.
            W istocie, nie pomylił się. Dołączyła do niego, gdy mył okna w ich sypialni. Pomimo że mieli różdżki, postanowili, że nie będą ich używać, ponieważ cały urok świątecznych porządków po prostu by zginął. Ron nie był z tego zadowolony, ale w końcu przyznał im rację, choć Harry był pewien, że po kryjomu i tak używał magii. Najpierw po prostu w ciszy szorowali okna, zupełnie się do siebie nie odzywając. Nie, to nie było tak, jakby dla siebie nie istnieli, jakby każde z nich było zagubione w swoich myślach – Harry bardzo wyraźnie odczuwał obecność Hermiony. Lubił takie momenty, kiedy właśnie w milczeniu zajmowali się jakimiś sprawami, nie mówiąc nic, a jednak zdecydowanie spędzając ze sobą czas. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale po prostu uwielbiał takie chwile – były takie ciepłe, rodzinne.
            - Wszystko w porządku? – zapytała w końcu Hermiona, nie patrząc na niego.
            - Myślę, że tak – wzruszył ramionami Harry, spoglądając na nią niepewnie.
            Po dłuższej chwili ciszy znowu się odezwała.
            - Harry – zaczęła, odkładając ścierkę – wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. – Nie potrafił wytrzymać jej pełnego bólu spojrzenia. Wpatrywała się w niego, marszcząc brwi.
            - Hermiono, wszystko w porządku, naprawdę – zapewnił ją, uśmiechając się szczerze. – Wiem, o czym myślisz. Że zmusiłaś mnie do tego, że przez to jest mi źle i tak dalej. Ale się mylisz. Wszystko jest w jak największym porządku.
            Chyba uwierzyła, bo kąciki jej ust uniosły się lekko i wróciła do mycia okna. Harry jeszcze przez chwilę na nią patrzył, po czym zrobił to samo. Woda ściekała mu po rękach, wpływała do rękawa, a później znajdowała jakieś tajemne przejście i spływała mu po klatce piersiowej. Nie zrobił jednak nic, pomimo że nie było to wcale przyjemne. Po prostu czuł się paskudnie i samoumartwienie w pewien sposób mu pomagało. Tak naprawdę nic nie było w porządku, było strasznie. Może nawet gorzej, niż wcześniej. Ale prawdą było, że nie obwiniał za to Hermiony – nie, ona nic nie zrobiła, chciała dobrze. To on miał jakieś problemy ze sobą – i Malfoyem, jeśli już o tym mówić – i musiał teraz sobie z nimi poradzić. Chodziło o to, że po wczorajszej nocy, po tym, co zaszło, czuł się kompletnie wyprany z jakichkolwiek emocji. Tak jakby przełamał pewną barierę i reszta nie miała już żadnego znaczenia. Jakby rzucił się w jakąś cholerną przepaść i teraz spadał, nie mając żadnego wpływu na to, z jaką prędkością będzie leciał.
            To było zupełnie tak, jakby to on zawiódł w tym związku, nie Malfoy.
            Już nawet nie wymawiał jego imienia. Czuł się potwornie.
            W ciągu kolejnych dni jego poczucie ogólnego bezsensu znikało, przynajmniej w pewnym stopniu, podczas porządkowania domu Hermiony i Rona. Wieczorami znowu wychodził do klubów, starając się jak najczęściej natykać się na Malfoya. To wszystko nie było łatwe – podrywanie facetów było, owszem, bardzo przyjemne, jednak widok tego lodowatego, kamiennego wzroku, przyprawiał Harry’ego o zawrót głowy. I to, bynajmniej, nie pozytywnie. Nie mógł sobie wyobrazić, że to wszystko miałoby trwać przez kolejny tydzień – dłuższego okresu nie brał pod uwagę! – miałby wciąż bawić się w tę grę, coraz bardziej irytując Malfoya. Miał nadzieję, że jednak przed Wigilią, mężczyzna odezwie się do niego i będą żyli długo i szczęśliwie. Nawet nie zamierzał myśleć o innym zakończeniu.