sobota, 2 października 2010

Rozdział 3


 ^*^*^*^*^
13 grudnia

            Pomimo że Hermiona wysłała go do łóżka już o dziesiątej, wcale się nie wyspał. Całą noc, jeżeli w ogóle udało mu się zmrużyć oko, po jakimś czasie budził się, wyrwany z jakiegoś wyjątkowo okropnego koszmaru. Wszystkie pełne były Draco, Draco i jeszcze raz Draco. Nie potrafił się od nich uwolnić. Hermiona była zdruzgotana jego podkrążonymi oczami i bladą, zmęczoną twarzą, jednak – jak to kobieta – wiedziała, co należy zrobić, by temu zaradzić.
            Tak naprawdę cały dzień wypełniony był niezliczoną ilością nakazów, zakazów i poleceń wydawanych przez Hermionę. Jak powinien zachować się w klubie, jak powinien reagować na Malfoya, co powinien robić z innymi mężczyznami, gdzie i jak, i tak dalej… W końcu kazała mu się ubrać w ciemne dżinsy i czarną koszulę, podwinęła jej rękawy, rozpięła kilka guzików; następnie wklepała w jego twarz kilka kremów i dziwnych specyfików, a uwieczniła swoją pracę skropieniem Harry’ego perfumem o wyjątkowo intensywnym, głębokim zapachu.
            Niebo od dłuższego czasu miało już ciemnoszarą barwę, prawdopodobnie niedługo miał zacząć padać śnieg. Jednak na dworze było bardzo spokojnie i stosunkowo ciepło, w porównaniu z tym, co działo się przez kilka ostatnich dni – wiatr nagle gdzieś zniknął, a mróz nie dawał się już tak we znaki. Domy, pobocza ulic, trawniki – wszystko było przykryte cienką warstwą białego puchu, w którym odbijały się różnokolorowe światełka wystaw sklepowych. Harry przemierzał kolejną ulicę, włócząc nogami, nie bardzo wiedząc, czy to, co ma zrobić, oby na pewno jest odpowiednie. Pomimo wszystko przecież Malfoy nie był jedynie krótkim epizodem w jego życiu – prawdę mówiąc Harry planował spędzić z nim resztę swojego życia albo chociaż dalszą przyszłość, jeżeli tylko Draco zacząłby się odnosić do niego z szacunkiem. I właśnie ta myśl, a następnie kolejna, o Hermionie, o planie, i znowu o Malfoyu, jego złości, słowach, spowodowały, że Harry zdecydował, że jednak nie powinien się wycofywać.
            Po dłuższej chwili znajdował się przed rozświetlonym, migoczącym wejściem do nowo utworzonego klubu gejowskiego, o niezbyt wyrafinowanej nazwie „Paradise”. Nie spodziewał się po tym miejscu niczego specjalnego, tak naprawdę wcale nie zastanawiał się nad tym, jak to wszystko wygląda, jak się prezentuje i tak dalej, miał po prostu określony cel – wejść, poderwać jakiegoś chłopaka na oczach Malfoya, po czym wyjść, z triumfującym wyrazem twarzy, nie zastanawiając się nad niczym.
            W środku było gorąco i niemal od razu Harry poczuł pot występujący mu na czoło. Ściągnął kurtkę i podał ją mężczyźnie z blond włosami, zakrywającymi prawie połowę twarzy, i z wyeksponowaną połyskującą klatką piersiową, po czym ruszył w stronę podświetlanych schodków, prowadzących do głównej z sali, z której rozbrzmiewała jakaś typowo dyskotekowa muzyka.
            Harry nie był pewny, czy zastanie tu Draco i miał nadzieję, że w razie czego nie będzie musiał czekać w nieskończoność. Pomimo starań nie zauważył nigdzie tlenionej czupryny, która mogłaby należeć do Malfoya, więc zrezygnowany podszedł do baru i zamówił Martini.
            - No proszę, kogo my tu mamy. – Usłyszał po chwili melodyjny, niski głos. Odwrócił się gwałtownie i znalazł się twarzą w twarz z Blaisem Zabinim, który uśmiechał się do niego drapieżnie. Nie odezwał się ani słowem, tylko z powrotem odwrócił do barmana. – Zgubiłeś chłopaka, Harry? – Mężczyzna znowu nie odpowiedział. – Och, odezwij się do mnie, proszę, nie zniosę tego dłużej! – lamentował udawanie, siadając obok Pottera.
            Harry spojrzał na niego, wciąż milcząc. Zabini wyglądał, oczywiście, zabójczo. Oczywiście nadal Malfoy był najseksowniejszym facetem na świecie, jednak z drugiej strony nie można było porównać ich obu do siebie. Byli zupełnie innymi typami mężczyzn, o zupełnie różnym typie urody. Blaise miał niezwykle ciemne, połyskujące niezrównanym blaskiem oczy, które świdrowały człowieka, niemal wwiercając się do jego umysłu, i Harry zawsze, gdy z nim rozmawiał, czuł się strasznie obnażony, zupełnie tak, jakby stał przed Zabinim zupełnie nagi, bez różdżki, bez niczego. Poza tym jego twarz – idealne, gładkie rysy, zaokrąglony podbródek i nieogolony ciemny zarost. No i niemal czarne włosy, opadające falami na szerokie ramiona, na których obecnie obciskała się ciemnofioletowa koszula. Harry przełknął ślinę, obrzucając raz jeszcze spojrzeniem nienaganną sylwetkę Blaise’a.
            - Napijesz się ze mną, Zabini? – rzucił jakby od niechcenia, modulując odpowiednio głos, by zabrzmiał wyjątkowo przekonywująco. – Ja stawiam – dodał, unosząc brew i odwracając powoli wzrok od mężczyzny. – Martini? – zapytał, podnosząc do ust swoją szklankę.
            - Och, Harry, chyba nie muszę ukrywać, że rozczarowało mnie dodanie tego, jakże zbędnego i w tym momencie gorszącego, słowa „Martini”? – Blaise wykrzywił usta i machnął ręką na barmana.
            Potter zaśmiał się tylko w odpowiedzi i wychylił swoją szklankę. Przez dłuższy czas siedzieli po prostu, odwróceni tyłem do baru, przyglądając się mężczyznom, kręcącym się po klubie. Harry musiał przyznać, że – jak to nazwał Draco – „towary” są tutaj całkiem znośne. Czasem nawet bardzo znośne. Wciąż jednak myśl, że mógłby do któregoś z nich podejść, poderwać go, całować, a może nawet poźniej wyjść z nim z klubu i udać się do jego mieszkania – albo od razu do łazienki klubowej – napawała go strachem. Czuł się coraz bardziej zdenerwowany, tym bardziej, że właśnie zauważył tlenioną czuprynę Malfoya.
            - Och – Blaise zdecydowanie za często „ochał” – czy to nie nasz Draco?
            - Możliwe – mruknął Harry i odwrócił się z powrotem do baru. – Jeszcze jedno Martini proszę.
            Barman uśmiechnął się do niego – wydawało się, że próbuje go poderwać, jednak Potter nie zwracał obecnie na niego żadnej uwagi. Miał tylko nadzieję, że Blaise nie zawoła Malfoya i nie będzie musiał się z nim zmierzyć. Na szczęście mężczyzna miał swój rozum i po chwili również zamówił kolejną szklankę, po czym przybliżył się do Harry’ego.
            - Pokłóciliście się? Rozstaliście? – dopytywał.
            Harry w odpowiedzi wzruszył ramionami. Kilka dobrych minut nie odzywali się do siebie, w ciszy sącząc swoje trunki. Oczywiście wciąż pamiętał, po co tu przyszedł, ale czy naprawdę mógłby poderwać, pocałować, kochać się z kimś innym niż Malfoy? Spojrzał ukradkiem na Zabiniego, który cały czas mu się przyglądał, i Harry pomyślał, że jeżeli miałby już to z kimś zrobić, to tym kimś byłby właśnie Blaise. Tymczasem mężczyzna cały czas się w niego wpatrywał, mrużąc lekko ciemne oczy.
            - O co chodzi? Coś nie tak? – rzucił zniecierpliwiony Potter.
            - Wiem, czego ci trzeba, Harry. – Głos Blaise’a zmienił się nagle do melodyjnego pomruku. Jego dłoń nagle, zupełnie niespodziewanie, na udzie Pottera, po czym niebezpiecznie zaczęła się zbliżać ku krokowi. Harry, niczym na lekcjach oklumencji, oczyścił umysł ze wszelkich wątpliwości, wyrzutów sumienia i myśli.
            - Wiesz też, że będziesz potrafił mi to zapewnić? – Mimo woli rozszerzył nieco nogi, dając większą swobodę Zabiniemu, który uśmiechnął się na to z triumfem.
            - Nie wątpię w to. – Ciemna brew Blaise’a, o nienagannym kształcie, powędrowała do góry, pod bujną grzywkę lśniących włosów.
            W tym momencie w polu widzenia Harry’ego, pojawił się Draco. Nie patrzył centralnie w stronę jego i Blaise’a, jednak Potter doskonale wiedział, że Malfoy ich widział. Może nawet właśnie zastanawiał się, czy oby na pewno widział dobrze. Harry bez namysłu nachylił się i jego usta znalazły się na gorącej szyi Zabiniego. Więcej nie pamiętał – nie miał pojęcia, jak to się stało, że nagle opierał się plecami o bar, a raczej blat wbijał mu się w kręgosłup, nogi miał zaciśnięte na udach Blaise’a i gorączkowo wybijał biodrami do przodu, łaknąc dotyku mężczyzny. Podczas tego wszystkiego ich języki, oczywiście, nie rozstawały się ani na moment. 
            - Harry, ty ogierze – wymamrotał Zabini, przerywając na chwilę ten szaleńczy pocałunek. Nie czekając na jego odpowiedź, odsunął się i chwycił go za koszulę, ciągnąc za sobą. Po drodze do toalety mijali innych, łapczywie obmacujących się albo całujących mężczyzn, jednak Potter świadomie zarejestrował jedynie Malfoya, znikającego gdzieś w tłumie po tym, jak posłał im kamienne spojrzenie.
            W łazience słychać było nie tylko ich jęki. Wszystkie huczały w niezwykły, spotęgowany sposób w głowie Harry’ego, kiedy członek Blaise’a wbijał się w niego. Wydawało się, jakby rozpychał go od środka i to nie tak, jak to powinno być normalnie – Harry dosłownie czuł się rozrywany, jakby coś w nim pękało. Nie miał pojęcia, co się działo, poczucie winy, podniecenie, desperacja, żal i złość mieszały się w nim, zakłócały jakiekolwiek myśli. I dopiero gdy leżał na Zabinim, opartym o drzwi kabiny, i wsłuchiwał się w odgłosy dochodzące z innych, zrozumiał, o co chodziło. Po chwili nie miał już problemu z wepchnięciem języka do gardła Blaise’a, później odwróceniem go tyłem i wejściem w niego, a następnie spijaniem, wydobywaniem z mężczyzny jęków i krzyków rozkoszy.
            Poczucie winy ulotniło się gdzieś razem z sentymentalnością.
            Teraz była tylko zemsta i ta miłosna intryga Hermiony…

^*^*^*^
14 grudnia

            Harry nawet nie próbował kryć się z tym, że jest kompletnie pijany. Ledwie dotarł do domu; dojście do drzwi wejściowych zajęło mu rekordową ilość czasu – prawie dziesięć minut. W kuchni paliło się światło, co oznaczało, że Hermiona albo Ron postanowili zaczekać na niego, choćby miało potrwać to do rana. Delikatne, ciche zapukanie do drzwi przerodziło się w bębnienie. W środku zapanował ruch i po chwili Potter został wciągnięty do środka. Poczuł kobiecy zapach, po którym doszedł do wniosku, że z kurtki i butów rozebrała go Hermiona. Usłyszał kilka pytań, ale jego mózg przestał pracować i choć bardzo się starał, nie mógł go z powrotem uruchomić, by zrozumieć słowa kobiety. W końcu został zaprowadzony do pokoju, jego spodnie znalazły swoje miejsce gdzieś z dala od jego ciała, zarówno jak i koszula, które zastąpiła puchata, ciepła kołdra. Hermiona pogłaskała go po głowie, usłyszał jej długie westchnięcie, po czym zapadł w sen.
            - I jak było? Opowiadaj!
            Harry podniósł powoli wzrok znad kubka parującej kawy. Lampy na jego życzenie zostały nieco przygaszone i jedynym rażącym jego oczy punktem było okno, za którym bielał oślepiający krajobraz. Uśmiechnął się pod nosem, widząc pełne napięcia spojrzenia Rona i Hermiony. Jego przyjaciel był jeszcze w granatowym szlafroku, miał zaspaną twarz i podkrążone oczy, ale Hermiona jak zwykle była w pełni gotowości do działania.
            - Poszedłem do tego nowego klubu, „Paradise”, Malfoya nie było na początku, za to przyszedł Blaise. – Kątem oka ujrzał, jak Ron się krzywi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Zabini jest gejem – zresztą, kto tego nie wiedział? – a Weasley nie był pod tym względem zbyt tolerancyjny. Cała jego tolerancja skupiała się na Harrym, a i tak było to dla niego nie lada wyzwaniem. – Zaczęliśmy… rozmawiać – Harry znów uśmiechnął się, nieco zmieszany całą tą sytuacją, tym bardziej, że zaraz miał przejść do kolejnego, nieco pikantniejszego momentu – i wtedy zobaczyłem Malfoya. On nas też. Później na jego oczach całowałem się z Zabinim, a potem poszliśmy do łazienki – powiedział na jednym tchu i wypuścił ze świstem powietrze, czekając na reakcję przyjaciół.
            - Po co? – zapytał zdziwiony Ron.
            - Jaka była reakcja Draco? – zapytała niemal w tym samym momencie Hermiona.
            Harry rzucił krzywe spojrzenie przyjacielowi, natomiast kobieta całkowicie go zignorowała, uważając chyba, że jego pytanie nie było nawet warte odpowiedzi.
            - Wydawało mi się, że był trochę zszokowany, niepewny, a później zdecydowanie zły, chociaż, oczywiście, nie dał po sobie tego poznać – mruknął Potter, upijając łyk kawy. Hermiona przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, aż w końcu kazała Ronowi się ubrać i zacząć świąteczne porządki, natomiast Harry’emu dołączyć do przyjaciela, kiedy tylko trochę odpocznie. Coś w jej spojrzeniu mówiło mu, że to jeszcze nie koniec rozmowy.
            W istocie, nie pomylił się. Dołączyła do niego, gdy mył okna w ich sypialni. Pomimo że mieli różdżki, postanowili, że nie będą ich używać, ponieważ cały urok świątecznych porządków po prostu by zginął. Ron nie był z tego zadowolony, ale w końcu przyznał im rację, choć Harry był pewien, że po kryjomu i tak używał magii. Najpierw po prostu w ciszy szorowali okna, zupełnie się do siebie nie odzywając. Nie, to nie było tak, jakby dla siebie nie istnieli, jakby każde z nich było zagubione w swoich myślach – Harry bardzo wyraźnie odczuwał obecność Hermiony. Lubił takie momenty, kiedy właśnie w milczeniu zajmowali się jakimiś sprawami, nie mówiąc nic, a jednak zdecydowanie spędzając ze sobą czas. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale po prostu uwielbiał takie chwile – były takie ciepłe, rodzinne.
            - Wszystko w porządku? – zapytała w końcu Hermiona, nie patrząc na niego.
            - Myślę, że tak – wzruszył ramionami Harry, spoglądając na nią niepewnie.
            Po dłuższej chwili ciszy znowu się odezwała.
            - Harry – zaczęła, odkładając ścierkę – wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. – Nie potrafił wytrzymać jej pełnego bólu spojrzenia. Wpatrywała się w niego, marszcząc brwi.
            - Hermiono, wszystko w porządku, naprawdę – zapewnił ją, uśmiechając się szczerze. – Wiem, o czym myślisz. Że zmusiłaś mnie do tego, że przez to jest mi źle i tak dalej. Ale się mylisz. Wszystko jest w jak największym porządku.
            Chyba uwierzyła, bo kąciki jej ust uniosły się lekko i wróciła do mycia okna. Harry jeszcze przez chwilę na nią patrzył, po czym zrobił to samo. Woda ściekała mu po rękach, wpływała do rękawa, a później znajdowała jakieś tajemne przejście i spływała mu po klatce piersiowej. Nie zrobił jednak nic, pomimo że nie było to wcale przyjemne. Po prostu czuł się paskudnie i samoumartwienie w pewien sposób mu pomagało. Tak naprawdę nic nie było w porządku, było strasznie. Może nawet gorzej, niż wcześniej. Ale prawdą było, że nie obwiniał za to Hermiony – nie, ona nic nie zrobiła, chciała dobrze. To on miał jakieś problemy ze sobą – i Malfoyem, jeśli już o tym mówić – i musiał teraz sobie z nimi poradzić. Chodziło o to, że po wczorajszej nocy, po tym, co zaszło, czuł się kompletnie wyprany z jakichkolwiek emocji. Tak jakby przełamał pewną barierę i reszta nie miała już żadnego znaczenia. Jakby rzucił się w jakąś cholerną przepaść i teraz spadał, nie mając żadnego wpływu na to, z jaką prędkością będzie leciał.
            To było zupełnie tak, jakby to on zawiódł w tym związku, nie Malfoy.
            Już nawet nie wymawiał jego imienia. Czuł się potwornie.
            W ciągu kolejnych dni jego poczucie ogólnego bezsensu znikało, przynajmniej w pewnym stopniu, podczas porządkowania domu Hermiony i Rona. Wieczorami znowu wychodził do klubów, starając się jak najczęściej natykać się na Malfoya. To wszystko nie było łatwe – podrywanie facetów było, owszem, bardzo przyjemne, jednak widok tego lodowatego, kamiennego wzroku, przyprawiał Harry’ego o zawrót głowy. I to, bynajmniej, nie pozytywnie. Nie mógł sobie wyobrazić, że to wszystko miałoby trwać przez kolejny tydzień – dłuższego okresu nie brał pod uwagę! – miałby wciąż bawić się w tę grę, coraz bardziej irytując Malfoya. Miał nadzieję, że jednak przed Wigilią, mężczyzna odezwie się do niego i będą żyli długo i szczęśliwie. Nawet nie zamierzał myśleć o innym zakończeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz