Na nieskazitelnie białym piasku, na tle
prawdziwie błękitnego nieba – nie mętnego, lecz błękitnego – wpatrując się w
ciebie nieodgadnionym wzrokiem, siedzi Draco Malfoy. Draco Malfoy – twój
odwieczny wróg, syn śmierciożercy, śmierciożerca; osoba, która miała kogoś
zabić… kogoś, kto był dla ciebie ważny, choć zupełnie nie pamiętasz, kto to
był; osoba, której nienawidziłeś, osoba, której przyjaźń odtrąciłeś. Pamiętasz
to. Pamiętasz wszystkie nieprzyjemne zdarzenia, związane z tym chłopakiem.
Widzisz, jak przez mgłę, jakieś dziwne, odległe sceny – pełne stalowych oczu,
wyniosłej twarzy i platynowych włosów.
Masz
wrażenie, że Malfoy ma ochotę rozszarpać cię na kawałki albo przynajmniej
wybuchnąć histerycznym, nieopanowanym śmiechem prosto w twarz tej ironii, ale
coś podpowiada ci, że on taki nie jest, że nie rozszarpałby cię, a jedynie
zmiażdżył paroma złośliwymi uwagami.