niedziela, 13 grudnia 2009

Niepewność

Autor: Kuma
Beta: Kaczalka, Aribeth
Fandom: Harry Potter
Gatunek: Yaoi
Paring: Malfoy/Potter
Rating: Light


Niepewność


Nie chcesz tu być. Na Merlina, jak bardzo nie chcesz tu być. Mógłbyś siedzieć teraz w pokoju wspólnym przy ogniu trzaskającym wesoło w kominku, opierając głowę na ramieniu Ginny i słuchając z pobłażaniem sprzeczek Hermiony i Rona. Oddychałbyś ze spokojem, nie przejmując się niczym, nie miałbyś wyrzutów sumienia, które paliłyby cię od środka. Mógłbyś normalnie żyć — przynajmniej na tyle normalnie, na ile pozwala ci przydomek Wybrańca. A tak, siedzisz teraz tutaj, w tym ponurym miejscu, które odstrasza samym swym wyglądem, czarnymi połyskliwymi ścianami i wypolerowaną na błysk podłogą. Cisza, która panuje wokół jest przytłaczająca, niemalże cię przygniata i szumi ci w uszach. Ale nie jesteś sam. Chociaż… To, że po drugiej stronie korytarza stoi wysoki, szczupły blondyn, wpatrujący się w ciebie szarymi oczami, nic nie zmienia. On nic nie znaczy. A między wami jest tylko cisza i chore, nieprzyjemne uczucia, których za nic w świecie nie możecie się wyzbyć. W powietrzu wisi paraliżujące pytanie, pełne obaw, nadziei i niepewności: „Za czy przeciw?”.

*

            ożecie wracać do dormitoriów.ć.tam stawić.
alfoyowi - znowu yst jednocześnie skazują ią, a teraz jeszcze miał się stawić na jeg            To miejsce sprawia, że masz dreszcze. Nie jesteś do końca pewien, czy to wskutek zaistniałej sytuacji, niepewności i strachu, czy też wypolerowanej do błysku podłogi i ciemnych, lodowatych ścian. Opierasz się o jedną z nich i choć bardzo się starasz, wcale nie wyglądasz na rozluźnionego. Wszystkie twoje mięśnie są napięte i tylko twarz, jak zwykle, pozostaje niewzruszona i kamienna, niczym maska. Nigdy byś się do tego nie przyznał, ale się boisz. Na Salazara, jak bardzo się boisz! Ta cała sprawa jest tak poniżająca i chora, że czujesz się nią wręcz przytłoczony. Nigdy nie sądziłeś, że nadejdzie taki dzień, w którym będziesz miał ochotę wyrzec się własnego ojca. Patrzysz na drobnego bruneta siedzącego pod ścianą w drugiej części korytarza. Jego zielone oczy kontrastują niemalże pięknie z tą nieprzyjemną czernią, która was otacza. Jest cały spięty, tak, jak ty, zaciska szczęki i pięści… A w powietrzu wisi paraliżujące pytanie: „Za czy przeciw?”.
            Masz nadzieję, że „za”… W przeciwnym razie…

                                                                       ~~*~~

            Profesor Dumbledore mieszał powoli łyżeczką w kolorowej filiżance, wzdychając co jakiś czas. Jego błękitne, zazwyczaj pełne radosnych iskierek oczy, były dziwnie poważne i jakby przygaszone. Harry i Draco siedzieli naprzeciwko niego w zapadających się, wielkich fotelach, z pstrokatymi naczyniami w dłoniach. Dyrektor nie spieszył się z żadnymi wyjaśnieniami i od dłuższego czasu siedzieli w dziwnej, niepokojącej ciszy, którą przerywało tylko stukanie łyżeczki o ścianki filiżanki. W końcu Potter nie wytrzymał i chrząknął, starając się brzmieć w miarę uprzejmie i kulturalnie. Dumbledore podniósł na uczniów zatroskane spojrzenie i po chwili uśmiechnął się łagodnie.
            — Moi drodzy chłopcy. — Draco o mało nie prychnął na to określenie. — Domyślam się, że nie wiecie, po co was tutaj wezwałem. Za miesiąc, dokładnie szesnastego listopada, odbędzie się rozprawa Lucjusza Malfoya — skinął głową do Ślizgona — i obaj musicie się na niej stawić. Harry, ty jako główny świadek. O twoją obecność, Draco, twój ojciec po prostu poprosił, wręcz nalegał.
            — Czy to konieczne? — zapytał słabo Potter, przełykając powoli ślinę.
            — Obawiam się, że tak — odpowiedział smutnym głosem Dumbledore. — Twoje zeznania mogą się okazać decydujące. Osobiście widziałeś wykroczenia pana Malfoya.
            Gryfon pokiwał prawie niezauważalnie głową i zapatrzył się w swoją filiżankę. Draco natomiast poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku. Już sam fakt, że jego ojciec miał być sądzony za wszystkie swoje winy, a później prawdopodobnie zesłany do Azkabanu, był dla niego co najmniej haniebny. Wiadomo, że Ślizgoni zostają zazwyczaj śmierciożercami i raczej czuje się do nich respekt, jednak pobyt Lucjusza w więzieniu oznaczałby, że Draco i jego matka na zawsze stracą pozycję społeczną, a do ich nazwiska zostanie przypięta etykieta, której nie będą mogli się pozbyć do końca życia. Malfoy nie chciał tak żyć — jak ktoś niewarty uwagi, nic nieznaczący, na marginesie społeczeństwa.
            Dumbledore odprawił ich, życząc miłej nocy. Jednak ani Harry ani Draco nie wątpili, że ta noc zapewne nie będzie przyjemna. Ślizgon zerkał ukradkiem na Pottera, który sprawiał wrażenie wyjątkowo wściekłego i przybitego jednocześnie. Szczęki miał mocno zaciśnięte, podobnie jak pięści; szedł zamaszystym, nerwowym krokiem. Malfoy nic nie rozumiał. Dlaczego Gryfon zachowywał się tak, jakby wcale nie cieszył się z możliwości odpłacenia się Lucjuszowi za popełnione przez niego winy?
            W milczeniu minęli kamienny gargulec, później skręcali tymi samymi korytarzami, schodzili po tych samych schodach — na ich nieszczęście droga do lochów i wieży Gryffindoru była bardzo podobna. Korytarze świeciły już pustkami i tylko czasami natykali się na jakiegoś zagubionego pierwszaka, który przelękniony przemierzał nieznane tereny. W końcu jednak Draco nie wytrzymał i musiał się odezwać.
            — Pewnie twoje serduszko skacze z radości, co, Potter?
            — Dlaczego miałoby skakać z radości? — zapytał niepewnie Harry, patrząc ze zdziwieniem na chłopaka.
            — Och, no tak! Przecież twoje gryfońskie serduszko nie może znieść myśli, by mogło kogoś skazać na tak straszliwą karę — zaśmiał się drwiąco.
            Potter spojrzał na niego dziwnym, nieprzeniknionym wzrokiem, o kolorze tak silnej zieleni, że to aż bolało… Jak Cruciatus. Paraliżowało, sprawiało, że nie możesz się od niego oderwać. Draco zwalczył w sobie chęć wzdrygnięcia się na ten widok.
            — Chyba tylko Ślizgon cieszyłby się z czegoś takiego. — W głosie Harry’ego można było wyraźnie wyczuć obrzydzenie i kpinę.
            Malfoy spojrzał na niego, a przez jego twarz, przybraną w obojętną, kamienną maskę, przepłynęło kilka zupełnie niechcianych emocji. Starał się nie dać po sobie poznać, że słowa Gryfona niemalże go zabolały. Cieszyć się z zesłania kogoś do Azkabanu? Zesłania do Azkabanu swoich ludzi? Tym bardziej swojego ojca? O nie, nie cieszył się z tego. Ten głupi Gryfon nawet nie wiedział, jak bardzo był z tego powodu niezadowolony. Potter bez słowa odwrócił się, rzucając jeszcze Ślizgonowi zażenowane spojrzenie, i ruszył w stronę schodów prowadzących do wieży Gryffindoru.
            — Słodkich snów, gryfoński chłopczyku — rzucił za nim Draco, prychając wyniośle.
            Pokój wspólny Slytherinu był wręcz przytłaczający z tymi wszystkimi spokojnymi, opanowanymi ludźmi, którzy spoglądali na Malfoya z obawą, jakby zaraz miał rzucić na nich Avadę. Przecież od początku wiedzieli, że jego ojciec jest śmierciożercą, co więcej, połowa ich rodziców również nimi była. Czyżby fakt, że ma już Mroczny Znak wytatuowany na przedramieniu coś zmieniał? A może po prostu chodziło o to, że jego ojciec właśnie miał zostać zesłany do Azkabanu? Czy nie powinni raczej wstawić się za nim, a nie go opuszczać…? Nie. Ślizgoni to Ślizgoni, a on wcale nie potrzebuje przyjaciół, ani w ogóle nikogo. Przyjaźń to słabość i bycie zależnym od drugiej osoby. Spojrzał przelotnie na Pansy siedzącą na kolanach Blaise’a i zaśmiał się drwiąco w duchu. Za dzień lub dwa znajdzie sobie innego i nikt nie będzie mógł nic na to poradzić. W tych sprawach Ślizgonom w żadnym wypadku nie można było ufać.
Poszedł prosto do dormitorium, nie zamykając jednak drzwi — doskonale wiedział, że za chwilę zjawią się tutaj Parkinson i Zabini, by dowiedzieć się, czego chciał od niego Dumbledore. Draco im opowie, a oni skomentują to kilkoma krótkimi słowami. Na tym się skończy. I dobrze. Samotność jest dobra. Tym bardziej, że musiał zastanowić się nad rozprawą i dziwnie zachowującym się Potterem. Gryfoni i ich idiotyczna naiwność, dobre serce, prawdomówność; głupie istoty, które oszczędzą nawet największego wroga. Czy Złoty Chłopiec też mógłby to zrobić, opowiedzieć się w obronie Lucjusza Malfoya? Czy gdyby go do tego namówił… zgodziłby się?

                                                           ~~*~~

            Kolejne dni płynęły tak wolno i ociężale, że Draco był po nich bardziej zmęczony niż kiedykolwiek od samego początku tego roku szkolnego. Śnieg wymieszany z deszczem padał z nieba, by na ziemi zamienić się w lodowate błoto, a później, w nocy, kiedy temperatura znowu spadnie poniżej zera — zamarznąć i skruszyć się pod butami uczniów. Potter był wyjątkowo niespokojny i drażliwy, denerwował się nawet na Weasleya, chociaż po chwili starał się go przeprosić i załagodzić sytuację. O dziwo, ani rudzielec, ani Granger nie przejmowali się tym i tylko spoglądali na Gryfona współczująco. Malfoy zupełnie tego nie rozumiał.
            Błoto rozbryzgało się na boki, kiedy wdepnął w nie przypadkowo. Przeklął cicho i usunął brud zaklęciem, po czym poszedł w stronę boiska do quidditcha, które majaczyło niewyraźnie za błoniami.
            — Kogo my tu mamy? — zacmokał z zadowoleniem, kiedy ujrzał naprzeciwko siebie Pottera.
            — Odwal się — odparł tylko chłopak, ściskając mocniej trzonek swojej miotły.
            — No, no. Trochę uprzejmiej — obruszył się Malfoy, zatrzymując się przed Gryfonem i blokując mu tym samym drogę.
            — Czego chcesz? — warknął Harry, podnosząc w końcu wzrok na Ślizgona.
            — Dokończyć naszą wczorajszą pogawędkę. — Draco wygiął usta w szyderczym uśmieszku. Odczekał chwilę, po czym zapytał ze spokojem: — Dlaczego się wahasz, Potter?
            — C... co? — wydusił Gryfon.
— Nie jesteś pewien, czy opowiedzieć się przeciw, czy w obronie mojego ojca — stwierdził z wyższością Draco, z lubością obrzucając Gryfona przewiercającym na wylot spojrzeniem. Ten milczał uparcie, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć, a w jego zielonych oczach czaiło się coś na wzór niepewności. Malfoy zaczerpnął kilka razy powietrza, jakby miał całe godziny wolnego czasu, zanim dodał: — Dlaczego nie chcesz się na nim odegrać za tych wszystkich zabitych przez niego ludzi? Za tych wszystkich mugoli, których torturował? Dlaczego nie chcesz odpłacić się za to, co zrobił, jakim był człowiekiem?
W tym momencie Harry popchnął go mocno. Malfoy upadł na ziemię, czując, jak w czaszce zaczyna pulsować mu dotkliwy ból. Spojrzał rozwścieczony na stojącego nad nim Gryfona. Zanim zdążył skomentować jego zachowanie, ten odezwał się, a w jego głosie znowu pojawiła się ta odraza i obrzydzenie.
— Jesteś z tego dumny?
Draco spojrzał na niego, starając się ukryć, że to go zdziwiło, że może nawet nie bardzo wie, o co chodzi. Kiedy w końcu zrozumiał, nie wiedzieć dlaczego, nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
— Tak myślałem — odezwał się w końcu Potter i odwrócił się.
— Co ty możesz o mnie wiedzieć? — warknął za nim Malfoy, jednak odniósł niemiłe wrażenie, że mówi sam do siebie. Widział tylko oddalające się plecy Gryfona.

                                                           ~~*~~

W Wielkiej Sali rozbrzmiewał szum głośnych rozmów i śmiechów, odsuwanych ławek i brzęk sztućców. Malfoy warknął na Pansy, która właśnie wyjadała sałatkę z talerza Blaise’a, uśmiechając się do niego przymilnie, po czym wstał i skierował się do wyjścia. Ten hałas był nie do wytrzymania. Powoli miał dość tego miejsca i tych ludzi… Tego wszystkiego. Pottera nie było na kolacji i Draco, choć nie przejmował się tym idiotycznym Gryfonem, zastanawiał się, co też może robić. Chyba nie poszedł się zabić… Nie, nie poszedł. Wszedł powoli do środka, trzymając miotłę na ramieniu, i, nie podnosząc wzroku z podłogi, kroczył prosto przed siebie. Malfoy uśmiechnął się pod nosem i ruszył w stronę Harry’ego.
— Co to…
— Ał! Uważaj, jak chodzisz, Potter — syknął Draco, rozcierając sobie ramię. — Mogłeś mnie zranić. Wiesz, jak cenne jest ciało arystokraty?
— Och, odwal się, Malfoy — warknął Harry.
— Zawsze ta sama śpiewka. Kiedy w końcu wymyślisz coś nowego? — zapytał znużonym głosem Ślizgon, wywracając teatralnie oczami.
— Nigdy. — Gryfon znowu zacisnął szczęki i pięści, aż pobielały mu knykcie w trzymających miotłę dłoniach.
— Uuu… denerwujemy się? — zacmokał Malfoy.
Znowu nie zdążył dokończyć. Harry rzucił się na niego, przygniatając go do ściany, a jego paznokcie zacisnęły się boleśnie na ramionach Draco. W zielonych oczach szalała furia i nienawiść. Tworzyły istny ogień — dziki i niebezpieczny, i Ślizgon w pierwszym odruchu przeraził się tej niepohamowanej złości.
— Uspokój się! — syknął, próbując odepchnąć rozjuszonego Harry’ego, który właśnie uderzał kolanem w jego brzuch. — Zostaw mnie w spokoju, do cholery!
Pięść Malfoya trafiła w twarz Pottera i ten odsunął się od niego, trzymając się obiema rękami za nos, z którego ciurkiem lała się krew.
— Ty ślizgoński dupku — wysapał.
— Przypominam, że to ty się na mnie rzuciłeś — odparł wyniośle Ślizgon, masując sobie bolący brzuch.
            — Sprowokowałeś mnie.
            — Niby czym? Tym, że na mnie wpadłeś? — prychnął Draco. — Ostatnio bardzo łatwo jest cię sprowokować.
            Potter spojrzał na niego niepewnie.
            — Co ty możesz o mnie wiedzieć? — warknął wściekle.
            — Doprawdy, bardzo trudno jest nic nie wiedzieć o Złotym Chłopcu — zadrwił Malfoy, wznosząc oczy ku sufitowi. Po chwili jednak spoważniał i popatrzył uważnie na Pottera. — I nie, nie jestem z tego dumny. — Gryfon posłał mu spojrzenie pełne niezrozumienia i Draco cierpliwie, jakby mówił do małego dziecka, uzupełnił swoje wyznanie: — Nie jestem dumny, że mój ojciec zostanie zesłany do Azkabanu.

                                                                       ~~*~~

            Potter często spędzał samotnie czas na boisku quidditcha, podobnie zresztą czynił Malfoy. Czasami mijali się po drodze, a czasami Draco siedział na trybunach, polerując swoją miotłę i ukradkiem przyglądając się wyczynom Harry’ego. Gryfon jednak nie latał tak jak kiedyś — teraz emanował pewną agresją, był nerwowy i czasami nieprecyzyjny. Malfoy niemalże przeraził się, kiedy chłopak zahaczył miotłą o ziemię, wykonując Zwód Wrońskiego.
            — Jeszcze się zabijesz, Potter — prychnął, wracając do polerowania.
            — Żadna strata — mruknął Harry, siadając na ziemi i rozcierając obolałe ramię.
            — Idź do Pomfrey, idioto. — Ślizgon spojrzał na chłopaka z dezaprobatą i podniósł się z ławki.
            — Ktoś by pomyślał, że się martwisz — zaśmiał się Gryfon.
            — Jeszcze czego — żachnął się Draco. — Musisz stawić się na rozprawie, Potter.
            Harry zamyślił się przez chwilę, podnosząc się z trudem, po czym ponownie spojrzał na już szykującego się do lotu Malfoya.
            — Chodzi ci tylko o to, że twój ojciec pójdzie do Azkabanu, czy o to, jaki był? — zapytał znienacka.
            Draco nie odpowiedział i po chwili wiatr chłostał go nieprzyjemnie po twarzy, sprawiając, że oczy zaszły mu łzami. Nie pozwoliłby sobie na złamanie się przed tym Gryfonem.

                                                                       ~~*~~

            Potter był co najmniej irytujący. Malfoy zaciskał szczęki, żeby powstrzymać się przed rzuceniem paru nieprzyjemnych komentarzy — musiał się pilnować, wcielać swój plan w życie. Musiał wygrać. Gryfon nie poszedł tamtego dnia do pani Pomfrey i ból w ramieniu, a może nawet w klatce piersiowej, wyraźnie mu się nasilał. Draco widział grymas na jego twarzy, kiedy Weasley klepał go beztrosko po barku, albo gdy Ginny ściskała jego rękę, mówiąc mu coś na ucho. Dziwne, że nie powiedział nic swoim kochanym przyjaciołom. Tego wieczora to Malfoy był pierwszy na boisku quidditcha. Gryfon zjawił się dopiero po godzinie — nie odezwał się słowem, po prostu wsiadł na miotłę i wzbił się w powietrze. Lewe ramię miał spuszczone luźno wzdłuż ciała, przez co trudniej mu było sterować lotem.
            — No tak. Bo ty zawsze musisz postawić na swoim — mruknął Draco, wymijając go.
            — O co ci znowu chodzi, Malfoy? — syknął Harry.
            — O twoją rękę, a o co innego? — odparł Ślizgon, uśmiechając się szyderczo.
            — A co cię ona obchodzi?
            — Właściwie to nic…
            — A jak tam twoja ręka? — żachnął się Potter, a na jego twarzy pojawił się złośliwy grymas. Zupełnie niepodobny do tego potulnego, grzecznego Gryfonka.
            Draco zatrzymał się w powietrzu, zupełnie zbity z tropu. Spojrzał na Harry’ego, który teraz uśmiechał się szeroko z wyrazem całkowitego tryumfu.
            — Masz go, prawda?
            — Mroczny Znak? — zrozumiał Malfoy i wygiął wargi. — Oczywiście.

                                                                       ~~*~~

            Harry starał się ignorować ból narastający w ramieniu i klatce piersiowej — nie mógł przecież postąpić tak, jak doradził mu Malfoy! A może jednak Ślizgon miał rację? Potter wciągnął ostrożnie powietrze, czując, jak w żebra wbijają mu się tysiące ostrych jak brzytwy igiełek. Zdecydowanie musi coś z tym zrobić…

                                                                       ~~*~~

            Niebo zasnuło się szarymi chmurami, z których powoli sypał śnieg. Draco ze zrezygnowaniem wylądował na zlodowaciałej ziemi, którą zdążyło już pokryć parę białych płatków, i ruszył w stronę Hogwartu. Gdy wchodził po schodach prowadzących do holu wejściowego, zobaczył go. Zamykał za sobą drzwi i rozglądał się dookoła w poszukiwaniu ewentualnych niechcianych świadków. Malfoy tylko uśmiechnął się pod nosem.
                                                                       ~~*~~

            Spotkania na boisku quidditcha stały się pewnego rodzaju rutyną. Malfoy bardzo się z tego cieszył, wierząc, że w końcu uda mu się namówić Pottera do zeznawania w obronie jego ojca. Od pewnego czasu nie kłócili się już tak często jak wcześniej. Draco nie latał nigdy tak dobrze, jak Harry, jednak nerwy i perspektywa zbliżającej się rozprawy robiły z Gryfonem swoje — często nie udawało mu się wykonać jakichś trików czy też trafić kaflem do pętli. Malfoy korzystał z okazji i jednym sprawnym ruchem strzelał gola, obdarzając Pottera złośliwym uśmieszkiem.
            — Pięć do jednego dla mnie, Złoty Chłopczyku — uśmiechnął się tryumfalnie, oblatując Harry’ego dookoła. — Coraz gorzej ci idzie.
            — Zamknij się, Malfoy — syknął Gryfon, kierując swoją miotłę ku ziemi.
            — Czyżbyś się poddawał? — zacmokał z niezadowoleniem Draco. Harry nie odpowiedział. — Niesamowite. Poddający się Gryfon! — zaśmiał się drwiąco. — No, no, Potter. Może jednak wyrośniesz na ludzi. Chociaż wątpię…
            — Powiedziałem ci, żebyś się zamknął! — wrzasnął chłopak, a echo jego krzyku odbiło się od trybun, rozpływając po chwili w powietrzu.
            Malfoy jednak nie zamierzał spełnić życzenia Harry’ego i dalej kpiąco chichotał, kiwając się na miotle. Gryfon zawrócił ostro i dopadł rozbawionego Draco, wymierzając mu cios prosto w twarz. Ślizgon zawył z bólu, o mało nie spadając z miotły.
            — Potter, ty narwańcu! — syknął.
            — Coś ci już chyba powiedziałem — odparł tylko Harry, dysząc ciężko.
            — Och tak. Ponieważ twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, panie — zakpił Draco. — Chyba oszalałeś.
            Potter kopnął z całej siły w miotłę Malfoya, który zachwiał się niebezpiecznie, cudem utrzymując równowagę.
            — Kompletnie ci odbiło — warknął, podrywając miotłę do góry, z dala od Gryfona.
            — Możliwe — wysapał Harry.

                                                                       ~~*~~

            Temperatura z każdym dniem spadała coraz niżej, aż w końcu osiągnęła dziesięć stopni poniżej zera i Draco postanowił odpuścić sobie treningi quidditcha. Poza tym, nie uśmiechało mu się trenowanie na tym samym boisku co Potter — ten szaleniec mógł mu jeszcze coś zrobić. Malfoy siedział na parapecie okna w bibliotece, który ogrzał sobie za pomocą zaklęcia. To miejsce było wyjątkowo spokojne i ciche, prawie nikt tu nie zaglądał, ponieważ znajdowało się w najdalszym zakątku sali. Nawet pani Pince przychodziła tutaj tylko w wyjątkowych przypadkach. Zbiory książek na tutejszych półkach były mocno wybrakowane; Draco zastanawiał się, czy to przez kradzieże, czy też po prostu przez brak ksiąg, jakie można by tutaj umieścić. Słońce wpadało do środka przez zakurzoną szybę, rzucając delikatne światło na jego blade dłonie i kartki książki, którą czytał. Z tego okna bardzo dobrze było widać boisko quidditcha i Ślizgon spojrzał w tamtym kierunku, dostrzegając w powietrzu małą postać, szybującą wysoko nad ziemią. Uśmiechnął się kpiąco. Potter był maniakiem…

                                                                       ~~*~~

            Od dnia rozprawy dzieliły go zaledwie dwa tygodnie, a on nadal nie wiedział, co ma powiedzieć. Uczucie niepewności i niezdecydowania aż huczało mu w głowie i miał tego serdecznie dość. Starał się zabić czas pogawędkami z przyjaciółmi albo treningami, jednak w pierwszej sytuacji otrzymywał jedynie pełne współczucia spojrzenia, a w drugiej… Wciąż powracały do niego wspomnienia wspólnych treningów z Malfoyem — niby nic specjalnego, jednak, kiedy tak latali razem, próbując odwrócić swoje myśli od nieprzyjemnych spraw, czuł ze Ślizgonem pewnego rodzaju nić porozumienia. Doskonale wiedział, że chłopak nie cieszy się z rozprawy, że ojciec w Azkabanie to dla niego hańba, tym bardziej, iż później nie będzie miał już tej pozycji w społeczeństwie, co kiedyś. Nawet teraz ludzie inaczej go postrzegali; starsi uczniowie na korytarzach patrzyli na niego z kpiną, a młodsi uciekali, zachowując bezpieczną odległość. Nie, Harry mu nie współczuł. Przecież ten dupek nosił na ramieniu Mroczny Znak! I był z tego taki dumny…

                                                                       ~~*~~

            Temperatura w końcu podniosła się, jednak śnieg pokrywający błonia nie topniał.
Cały krajobraz tonął w bieli, która wręcz oślepiała. Kiedy Draco wyszedł z zamku, zmrużył z rozdrażnieniem oczy, zirytowany tą okropną barwą, która otaczała go zewsząd i jakoś nie chciała zniknąć… Nie lubił ani zimy, ani śniegu, ani w ogóle niczego, co się z nią łączyło. Teraz nienawidził jej jeszcze bardziej, mając wciąż w myślach zbliżającą się rozprawę.
Postanowił nieco podbudować swoje relacje z Potterem i spróbować nakierować go na dobrą drogę — obronę Lucjusza. Jak przypuszczał, Gryfon był już na boisku. Malfoy odnosił wrażenie, że chłopak spędza na nim każde wolne popołudnie, jeśli nie każdą wolną chwilę. Zastanawiał się, gdzie podziali się jego cudowni przyjaciele…
— Zmieniłeś się, Potter — rzucił zamyślony, zapinając pod szyją szatę do quidditcha kilkanaście minut później.
Gryfon właśnie siadał na trybunach; na jego twarzy od wysiłku pojawiły się rumieńce, a oddech był nieco przyspieszony.
— To znaczy?
— Nerwowy, drażliwy, zagubiony — wyliczył Malfoy, przyglądając się uważnie Harry’emu, który tylko wzruszył ramionami. — I cichszy, choć czasami, jak się zdenerwujesz... — Ślizgon zaprezentował uderzenie.
Potter zaśmiał się krótko, spuszczając wzrok. Nic nie odpowiedział.

                                                           ~~*~~

Było o wiele lepiej niż wcześniej. Owszem, zachowywali należyty dystans, jednak nie bili się już ani nie kłócili — a przynajmniej nie tak często jak kiedyś. Draco był z siebie dumny. Wszystko szło zgodnie z planem. Potter wyraźnie się w to wszystko wkręcał. Ale czy czasem on też nie…?
Nie.
To niemożliwe.

                                                           ~~*~~

Miał wrażenie, że dni płyną coraz szybciej, wskazówki zegara przemieszczają się w przyspieszonym tempie, a wszystkie zajęcia zlewają się w jedną lekcję, z której zresztą nie wynosił zupełnie nic, nie rozumiejąc ani jednego słowa nauczycieli. Tak jak wcześniej czas się ociągał, tak teraz dosłownie pędził! W głowie Harry’ego wciąż krążyły nieprzyjemne, pełne niepewności myśli związane ze zbliżającą się rozprawą. Na dodatek Malfoy… miał wrażenie, że coraz lepiej się dogadują, chociaż wydawało się to wręcz niemożliwe. To nie było dobre — wkręcać się w znajomość ze Ślizgonem. Szczególnie z tym Ślizgonem. Teraz pojawiał się kolejny dylemat — pomóc Malfoyowi czy nie?

                                                           ~~*~~

            — Nie moglibyśmy zacząć mówić do siebie po imieniu, Draco? — zapytał niepewnie Gryfon, wychodząc z szatni.
            — Malfoy — sprostował natychmiast Ślizgon, zaciskając palce mocniej na miotle.
            — Malfoy — poprawił się Harry, speszony i zażenowany.
            — Nie.

                                                           ~~*~~

            Potter uważał, że coś ich łączy, jednak Malfoy wyrzucał podobne myśli z głowy, gdy tylko się w niej pojawiały. Nie chciał mieć nic wspólnego z tym Gryfonem. Ten gotowy był jeszcze nazwać ich przyjaciółmi, a Draco nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek przywiązanie do… kogokolwiek. Ślizgoni nie przyjaźnią się z nikim. Ślizgoni nikomu nie ufają. Ślizgoni są samotnikami. Ślizgoni nie powinni spędzać wolnego czasu z Lwami!
            Ale to wszystko było dla dobra ogółu, dla dobra Lucjusza i Draco był gotowy na to poniżenie. Wolał już rozmawiać z Potterem, niż później odwiedzać ojca w obskurnej celi w Azkabanie…
            Albo i nie odwiedzać.

                                                           ~~*~~

Powietrze przesiąknięte było mrozem, lodowatymi iskierkami, które drażniły nieprzyjemnie nos i płuca. Palce Draco były zesztywniałe z zimna i ledwo obejmował nimi kafel. Harry za to był pełen życia i niezdrowej energii. Im bliżej rozprawy, tym bardziej był nerwowy…
— Potter? — zapytał, podlatując do niego na miotle.
— Co?
— Za czym opowiesz się na rozprawie? — Musiał zadać to pytanie…
Gryfon posłał mu zamyślone spojrzenie, a przez jego twarz przepłynął grymas bólu.
 — Nie wiem.
I będzie musiał zadać je jeszcze raz…

                                                           ~~*~~

            — Malfoy?
            — Hm?
            — Czy my…
            — Ty i ja — poprawił go Draco.
            — Jesteśmy przyjaciółmi? — wyrzucił razem z powietrzem Gryfon, przyglądając się uważnie Ślizgonowi. Musiał się dowiedzieć. Jak miał zdecydować… Jak miał sobie z tym wszystkim poradzić, nie wiedząc, na czym stoi?
            — Doprawdy, Potter, skąd to pytanie? — prychnął chłopak, śmiejąc się krótko.
            — Odpowiedz — zażądał Harry stanowczo.
            — Od kiedy mi rozkazujesz? — warknął Draco.
            — Po prostu odpowiedz.
            — Nie.
Jest łatwiej? Niezupełnie…

                                                           ~~*~~

            Więc powiedział to — głośno i wyraźnie. I chyba Potter właśnie tego się spodziewał, niczego innego. Nie był wcale zszokowany ani zawiedziony, choć Draco mógłby przysiąc, że przez chwilę jego zielone tęczówki nieco ściemniały. Jak zwykle, gdy mówił o czymś poważnym albo przykrym. Malfoy zastanawiał się, od kiedy tyle wie o tym naiwnym Gryfonie. Od kiedy go obserwuje? Od kiedy zna niemalże na pamięć wszystkie jego reakcje?
            Może od zawsze…?

                                                           ~~*~~

Harry schodził powoli po kamiennych schodach, wlokąc za sobą miotłę. Już tylko parę dni. Dokładnie trzy i… i będzie po wszystkim. Ta myśl jakoś nie przynosiła mu ulgi.
            — Dokąd się wybierasz? — Ginny wsunęła mu dłoń pod ramię.
            — Na boisko. Poćwiczyć — odparł tylko, uśmiechając się słabo.
            — Mogę ci towarzyszyć?
            Gryfon nie bardzo wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Chciał porozmawiać z Malfoyem o rozprawie, dowiedzieć się od niego wszystkich niezbędnych rzeczy, które mogłyby mu pomóc w podjęciu ostatecznej decyzji. Co jednak miał powiedzieć Ginny? Może po prostu prawdę? Szli wolnym krokiem i Harry już miał jej odpowiedzieć, kiedy w korytarzu prowadzącym do lochów zobaczył Malfoya z Pansy. Dziewczyna miała zarzucone dłonie wokół jego szyi, a on obejmował ją w talii. Potter poczuł, jak coś ściska mu żołądek. Nie, to nie mogła być… zazdrość?

                                                                       ~~*~~

            — Pansy, pójdziemy na kolację kiedy indziej. — Draco nawet nie silił się na uprzejmy ton.
            — To znaczy kiedy? — zapytała z żalem dziewczyna.
            — Po rozprawie — odparł krótko, zdejmując dłonie z jej talii.
            — Och, no tak — westchnęła cicho, oblewając się delikatnym rumieńcem. — Przepraszam.
            Malfoy wzruszył ramionami, jakby to wcale go nie obchodziło.
            — Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć — uśmiechnęła się łagodnie.
            — Taa… — mruknął tylko, bo jego uwagę przykuł Blaise zmierzający w ich stronę.

                                                                       ~~*~~

            To była najdziwniejsza kłótnia, jaką Harry kiedykolwiek widział. Zabini i Parkinson byli parą, więc Potter nie zdziwił się, gdy Ślizgon nerwowo zareagował na to, co zobaczył. Jednak nie krzyczeli na siebie, a mówili spokojnymi, zimnymi głosami. Tak, wykrzykiwanie na cały korytarz wszelakich obelg nie było w stylu Węży. Malfoy wydawał się być zirytowany całą tą sytuacją.
            — Chodźmy stąd — szepnęła Ginny, ciągnąc Harry’ego za sobą.
            — Przepraszam, ale chciałbym potrenować sam — wypalił Potter, spoglądając na nią przepraszająco.
            Dziewczyna uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco i puściła jego rękę. Powiedziała jeszcze coś o kolacji, jednak Harry już jej nie słuchał. Skierował się prosto na błonia, a stamtąd na boisko do quidditcha, jednak nie wsiadł na miotłę, tylko zajął miejsce na trybunach i ukrył twarz w dłoniach. Co się z nim działo? Co to wszystko miało znaczyć? Był zazdrosny o Malfoya? Czy on już kompletnie oszalał?!

                                                                       ~~*~~

            Nie sądził, że Blaise może tak to przyjąć. Co jak co, ale nie spodziewał się po nim takiego oburzenia — przecież byli Ślizgonami, na Salazara, a Ślizgoni nie są wierni, uczciwi, oddani ani zdolni do miłości. Przemierzył szybko korytarz, chcąc jak najprędzej oddalić się od pokoju wspólnego i naiwnego Zabiniego. Poszedł prosto na boisko quidditcha. Nie widział postaci unoszącej się nad nim, więc westchnął z ulgą — jakoś nie miał teraz ochoty na pogawędki z Potterem. Jednak przeliczył się. Gryfon siedział na trybunach i kiedy tylko zobaczył Ślizgona, poderwał się z miejsca i podszedł do niego. Malfoy przewrócił oczami.
            — Nie musisz wybiegać mi na powitanie, Potter — warknął.
            Harry stanął przed nim i nagle… na wargach Draco znalazły się usta Gryfona — ciepłe i niecierpliwe.

*
            Czy naprawdę to zrobił? Naprawdę właśnie pocałował Malfoya? Czy do reszty postradał rozum?

*
            — Co ty wyprawiasz, Potter? — Draco odepchnął z całej siły Gryfona, który milczał, wpatrując się w niego nieodgadnionym wzrokiem. — Co ty sobie myślałeś? — warknął, popychając chłopaka na ławkę.
            — Nic — odparł Harry, zaciskając pięści.
            — Ty głupi Gryfonie! Myślałeś… Myślałeś, że mógłbym się w tobie zakochać? — prychnął z drwiną Malfoy. — Doprawdy, Potter, twoja naiwność nie zna granic.
            — Odwal się ode mnie. Najpierw zachowujesz się, jakbyśmy byli…
            — Przyjaciółmi? Kochankami czy kogo sobie tam jeszcze wymyślisz? — Draco mówił cichym, świszczącym głosem, cedząc powoli każdą sylabę. Czuł, że wszystkie emocje, które się w nim kotłują, zaraz z niego ulecą. — Nie myślałem, że tak łatwo pójdzie.
            — O co ci chodzi? — wysapał niepewnie Harry, czując na twarzy lodowaty oddech Malfoya i jego palce na swoich ramionach.
            — Myślałeś, że mogę cię polubić? Że rozmawiam z tobą bezinteresownie? — Draco nie panował już ani nad swoimi myślami, ani nad tym, co mówi. — Otóż muszę cię zmartwić, Złoty Chłopczyku, ale nie! Chciałem cię tylko przekonać, żebyś stanął w obronie mojego ojca. To wszystko. Nawet nie pomyślałem o tym, że mógłbyś być dla mnie kimś więcej, niż zwykłym pionkiem.
            Wiedział, że jego plan się nie powiedzie…

                                                                       ~~*~~

            Pamięta reakcję Pottera na swoje słowa — te kilka bolesnych zaklęć, jego zaciśnięte pięści na swojej szczęce. Pani Pomfrey nie była zachwycona, gdy zobaczyła ich pobitych i posiniaczonych. Nie wie, dlaczego wtedy o wszystkim mu powiedział, dlaczego zaprzepaścił swój plan. Nie sądził, że kiedykolwiek emocje wezmą nad nim górę. Ten głupi Gryfon myślał, że coś dla niego znaczy. Jak bardzo się mylił.
            Bo przecież się mylił…?

                                                                       ~~*~~

            A więc zrobił to. Czuje się teraz taki lekki, wolny. Pamięta wyraz twarzy Lucjusza Malfoya, kiedy opowiadał się przeciwko niemu. Pamięta wyraz twarzy jego syna… Nie, nie chce tego pamiętać. Nie chce pamiętać, jak łatwo dał się w to wszystko wciągnąć, jaki był naiwny. Ale wszystko jest już dobrze, wszystko wróciło do normy. Aportuje się z Ministerstwa prosto do Nory, starając się myśleć o ciepłych oczach Ginny.
            Bo przecież Ginny ma szare oczy…?

                                                                       ~~*~~

            To było do przewidzenia, że śmierciożercy, którzy nie zostali złapani, postanowią zemścić się na Potterze. Teraz stoją w ciasnym kręgu, wokół swojego pana, słuchając jego ostatnich wskazówek.
            Draco stoi razem z nimi; czarny kaptur osłania jego bladą twarz i rozbiegane, stalowe spojrzenie. Nie jest pewien, czy chce to zrobić. Torturować Pottera? Zabić go? To wydaje się tak niedorzeczne, że aż straszne. Nie, nie może tego zrobić. Nie jest mordercą.
            — Wszystko w porządku, Draco? — Świszczący głos Czarnego Pana sprawia, że po plecach przebiegają mu ciarki.
            — Tak, panie — odpowiada, kłaniając się nisko.
            Voldemort przygląda mu się jeszcze przez chwilę, po czym odwraca się z powrotem do reszty śmierciożerców.
            Oczywiście, że wszystko jest w porządku! Bo przecież Potter nic dla niego nie znaczy. Zesłał jego ojca do Azkabanu. I miał czelność go pocałować! Naiwny Gryfon! Co on sobie myślał? Harry był o niego zazdrosny, może nawet zakochany, pocałował go, ale… Czy jest pewien, że będzie mógł go teraz zabić? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz