Jak najszybciej. Ile sił. Jak najdalej.
Jak najdalej od niego.
Czy to
nie głupie? Tak uciekać jak tchórz? Nie, nie jesteś tchórzem, po prostu masz
dość. To dobre wytłumaczenie, wręcz idealne. Wszystko, co cię otacza, jest tak
przytłaczające, tak mdłe i zupełnie beznadziejne, że najchętniej byś się zabił.
O tak, śmierć byłaby niczym wybawienie. Ale przecież umarłeś, przecież już
teraz nie żyjesz. Da się zabić nieżywego…?
Biegniesz tak szybko, jak tylko potrafisz, a frustrująca pustka, brak
chłostającego po twarzy wiatru i odgłosu jego dzikiego pędu z każdą chwilą
irytują cię coraz bardziej. Chciałbyś poczuć ten chłód, ten gryzący chłód,
który wdarłby się do twoich nozdrzy i gardła, podrażnił je i spowodował, że
twój oddech stałby się urywany i płytki. Ty natomiast nie czujesz nic, jedynie
ogarniające cię zmęczenie i… beznadziejność.
Dobiegasz do Parku Niewyraźnych i od razu zauważasz grupkę kotłujących się
ludzi, a pośród nich wrzeszczącą, rzucającą się na wszystkie strony, niewyraźną
postać. Podświadomość podpowiada ci, że to Kate – ta sama pogodna
dziewczyna, która rozmawiała z McGonagall tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy
je ujrzałeś – teraz wykrzykuje przekleństwa, miota się i tarza po ziemi, a jej
wrzask drażni uszy, skręca żołądek i powoduje nieprzyjemne, bolesne ukłucie w
sercu. Bardzo nieprzyjemne. „Oszalała”, słyszysz szepty, rozlegające się
dookoła. Ktoś chwyta cię za ramię i odciąga od Kate na bezpieczną odległość.
Nic nie
odpowiadasz; czujesz za to, jak gotuje się w tobie jakaś dziwna złość i masz
wielką ochotę podejść do tej dziewczyny, uderzyć ją i kazać jej się zamknąć.
Nie masz zamiaru jej słuchać. Nie tylko jej jest ciężko, inni też cierpią.
Parę
osób podchodzi do niej i próbuje pomóc jej wstać, uspokajając ją, jednak to nic
nie pomaga – Kate nadal rzuca się jak w agonii, aż w końcu łapie twoje nogi i
potrząsa nimi mocno, rycząc przy tym, jakby ją obdzierano ze skóry. Starasz się
utrzymać równowagę, ale ręce dziewczyny zaciskają się boleśnie na twoich
łydkach, a paznokcie wbijają się w twoją skórę.
– Zostaw
mnie – sapiesz cicho, próbując ją jakoś odtrącić.
–
Zabierzcie mnie stąd! – wyje Kate, potrząsając tobą coraz mocniej i gdyby nie
jakaś nieznajoma, rozmazana postać, przewróciłbyś się na plecy, wprost na
twardą ziemię. – Zabierzcie mnie stąd, błagam!
– Zostaw
mnie – powtarzasz głośniej i bardziej stanowczo, ale w odpowiedzi dziewczyna
jedynie wbija paznokcie wyżej, w twoje uda. – Powiedziałem: zostaw mnie! –
wrzeszczysz.
I
kopiesz ją. Mocno. Z całej siły. Ze złością. Prosto w brzuch.
Dziewczyna
upada na wznak i przez chwilę chaotycznie próbuje zaczerpnąć powietrza,
krztusząc się i dusząc. Ludzie milczą. Wokół panuje taka cisza, że gdybyś ich
nie widział, mógłbyś przysiąc, że nie ma tu nikogo poza tobą i Kate. Niewyraźna
postać, która wcześniej uchroniła cię przed upadkiem, teraz ściska mocniej
twoje ramię, jakby chciała ci coś przekazać. Pocieszyć? Co chce ci powiedzieć?
Ten gest tylko bardziej cię złości i odpychasz nieznajomego, po czym odwracasz
się i odchodzisz, odprowadzany przyciszonymi szeptami ludzi i jękami
dziewczyny.
Nie
chcesz iść do domu – potrzebujesz ciszy, spokoju, samotności. W domu mógłbyś
spotkać Cho. Nie chcesz jej widzieć. Nie teraz. To wszystko jest tak
bezsensowne. Josh. Kate. Cho. Ten świat… Puszczasz się biegiem przed siebie i
czujesz jak łzy – piekące, słone łzy – ściekają ci z oczu i spływają po
policzkach. Nie wiesz jak długo biegniesz – złość zupełnie niweluje zmęczenie,
bolące nogi i kolkę. Cisza świszczy ci w uszach, zastępując wytrwale świst
pędzącego wiatru, którego tak ci brak.
Wrzask.
Kolejny. I znowu.
Ktoś
krzyczy i w pierwszej chwili postanawiasz się nie zatrzymywać i biec dalej,
myśląc, że to nadal Kate, jednak wydaje ci się to niemożliwe. Nasłuchujesz
przez chwilę i uświadamiasz sobie, że ten głos jest męski. Pełen złości i
rozpaczy. Idziesz za nim, w stronę skąd dochodzi i stajesz na czymś, co do
złudzenia przypomina ci wydmy nad morzem; przed tobą roztacza się duża tafla
idealnie białej… wody? To tu w ogóle jest woda? Dostrzegasz niewyraźną postać,
która szybkim krokiem wchodzi do jeziora i idzie przed siebie, coraz głębiej i
głębiej, aż w końcu widzisz tylko mały kawałek jej ciała, który prawdopodobnie
jest głową. Czy to nie… Joshua? Stoisz jak wryty i obserwujesz, jak chłopak
zanurza się cały – tracisz go z oczu. Czekasz nieruchomo, w milczeniu, ale on
się nie wynurza. Mijają sekundy, a Josh nadal jest pod wodą. Serce zaczyna ci
szybciej bić i ruszasz przed siebie. Nogi zatapiają ci się w piasku wydm i
przewracasz się, ale nie zaprzestajesz tego szaleńczego biegu, wrzeszcząc ile
sił w gardle imię chłopaka. Doskonale wiesz, że on cię nie usłyszy, jednak nie
możesz przestać krzyczeć, głos sam wydobywa ci się z ust.
Wszystko dzieje się, jak na zwolnionym
tempie – wydaje ci się, że minęły godziny, zanim wpadłeś do wody i dopłynąłeś
do miejsca, w którym powinien być Josh. Na szczęście trafiłeś idealnie –
chwytasz mocno ramię chłopaka, przyciągając go mocno do siebie, by nie znalazł
się znowu pod wodą i zaczynasz mozolną wędrówkę na plażę. Joshua nie stawia
oporu, nawet nie wiesz, czy jest przytomny – czujesz jedynie jego ciężar. W
końcu docierasz na plażę i kładziesz chłopaka na piasku. Łapiąc spazmatycznie
powietrze, postanawiasz go reanimować. Kiedy nachylasz się do jego ust, ten
odpycha cię.
– Odwal się, Simon. Nie widzisz, że żyję?
– warczy rozeźlony, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Jesteś tak oszołomiony, że jedyne co udaje
ci się powiedzieć, to kilka nieskładnych, bezsensownych słów.
– Ale… przecież… ty…
– Nie, nie topiłem się! Nie zauważyłeś, że
tutaj nie da się utopić? Ta woda… to nie jest woda! – jego głos robi się
łamliwy, choć wydaje się, że bardzo stara się nad sobą panować. – To nie jest
pieprzona woda! Nie jest mokra! Nie mów, idioto, że tego nie zauważyłeś? Tu nie
da się utopić! Nie da się w ogóle zabić!
– Chciałeś się zabić? – wyrywa ci się z
ust.
– A myślisz, że po jaką cholerę wchodziłem
do tego… gówna? – rzuca z odrazą.
– Ale… dlaczego?
– Dlaczego?! Żyjesz w tym pieprzonym świecie i
pytasz „dlaczego”? To wszystko jest chore i bezsensowne, ludzie są nienormalni,
na dodatek Luna odeszła, a ja pozostałem sam i…
– CO? – przerywasz mu natychmiast. – Jak
to… Luna odeszła?
– Po prostu odeszła. Na zawsze – odpowiada
ze złością, chociaż w jego głosie wyczuwasz zrozpaczenie.
– To niemożliwe – szepczesz, przełykając
głośno ślinę. – To niemożliwe! – powtarzasz znowu, a później znowu i znowu,
coraz głośniej.
Josh leży na piasku i wydaje się w ciebie
wpatrywać, ale nie zatrzymuje cię, gdy rzucasz się po plaży, rozkopujesz
gniewnie piasek i wrzeszczysz. W głowie huczy ci jedno słowo – niemożliwe. Luna
nie mogła tak po prostu odejść. Nie teraz. Nie ona! Dopiero co ją poznałeś, a
ona tak po prostu… odeszła? Nie, to wszystko musi być jakimś cholernym
nieporozumieniem. Cholernym żartem!
– Uspokój się – mówi spokojnie Joshua. –
To w niczym nie pomoże – dodaje i jesteś niemal przerażony oschłym, lodowatym
głosem, jakim wymawia słowa. Tak bezbarwnym jakby to, co się stało wcale go nie
ruszyło.
– Jak możesz być taki spokojny? –
wrzeszczysz, podbiegając do niego i potrząsając jego ramionami.
– Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to właśnie
chciałem się utopić, a ty mnie… uratowałeś – syczy w odpowiedzi, odpychając cię
od siebie.
Milczysz i posłusznie odsuwasz się od
niego. W głowie aż dudni ci od nadmiaru myśli – niechcianych, okropnych myśli,
które sprawiają, że również chciałbyś wskoczyć do tego jeziora, zanurzyć się w
nim po sam czubek głowy i pozostać tak, aż woda nie wleje się do twojego nosa,
gardła, aż nie wypełni cię całego, omamiając całkowicie. Dotykasz swojego
ubrania, które okazuje się być zupełnie suche i jedynie dziwnie ciężkie, jakby
nasiąknięte cieczą. Po twoich policzkach spływają powoli łzy i cieszysz się, że
Josh nie może cię dostrzec. Dysząc ciężko, siadasz na piasku, obok chłopaka i
próbujesz się uspokoić. Luny nie ma. Luny już nie ma! Luna odeszła… zaciskasz
zęby, starając się powstrzymać płacz. Joshua milczy, nieruchomy i spięty. On
też to przeżywa… tyle, że na swój sposób. Przecież dla niego Luna była kimś więcej,
niż dla ciebie. To ona mu pomogła się odnaleźć i była przy nim cały czas. Ta
świadomość w żaden sposób ci nie pomaga – czujesz tylko jeszcze większy smutek
i żal do tego popieprzonego świata, że tak bezkarnie odbiera ludziom to, czego
potrzebują! Masz ochotę jakoś pocieszyć chłopaka, ale on by chyba tego nie
chciał…
– Ty też miewasz takie dziwne sny? –
odzywa się nagle.
– Dziwne? – odpowiadasz natychmiast,
zdziwiony jego pytaniem.
– Sny pełne wspomnień, dziwnych i
niezrozumiałych, bardzo frustrujących – tłumaczy ze spokojem.
– Tak – odpowiadasz, przypominając sobie
ostatni sen.
– Moje są pełne nienawiści, wszystkie
negatywne – nie rozumiem żadnego z nich – wyznaje chłodno.
– Co ci się śni?
– Wczoraj śniło mi się dwoje ludzi,
małżeństwo – obydwoje z blond włosami i w drogich szatach – jego głos staje się
podobny do głosu Luny, kiedy opowiadała swoje niezwykłe historie; jakby
odchodził do zupełnie innego świata, gdzieś daleko stąd. – Później śnił mi się
jakiś chłopak w czarnych włosach i okularach, z blizną na czole. Odtrącił moją
przyjaźń. Śnił mi się już parę razy, zawsze z negatywną aurą. Chyba go nie
lubiłem. Bardzo go nie lubiłem – na chwilę milknie. – Nawet przypomniałem sobie
coś z przeszłości. Właśnie związanego z tym chłopakiem, jakkolwiek ma na imię.
Ale nie mogę, oczywiście, ci o tym opowiedzieć – dodaje zirytowany.
– Myślisz, że te sny, to przeszłość? Nasze
prawdziwe życie?
– Tak mi się wydaje. Ale nie jestem pewien
– odpowiada zamyślony.
Znowu zapada cisza.
– Simon, nie myśl, że zmieniam temat, bo
mnie to wszystko nie obchodzi – mówi. – To głupie, ale cholernie mnie to
obchodzi.
– Dlaczego uważasz, że to jest głupie? –
dziwisz się.
– Dlaczego? Ponieważ to oznacza, że się do
niej przywiązałem, że mi zależało.
– I to jest takie głupie?
– Tak. Poza tym to oznacza słabość.
– Mam to gdzieś – odpowiadasz natychmiast.
– Mi też zależało, ale nie czułem się przez to słabszy. I myślę, że ty również.
Milczenie, jakie między wami panuje jest
przepełnione rozpaczą i żalem, ale jednocześnie pewnym zrozumieniem i zgodą.
– Wiesz, nie jesteś taki zły, jak się
wydaje – śmiejesz się.
– Dzięki – prycha z sarkazmem. – Ty też
nie. – Jego śmiech jest krótki i dziwnie niepewny, ale jak najbardziej szczery.
– Teraz pozostałeś mi tylko ty…
Odwracasz się w jego stronę,
odwzajemniając jego uśmiech i wtedy dostrzegasz dokładny zarys jego twarzy,
kolor jego włosów, oczu, całe jego ciało. To jest jak olśnienie – nagłe i
niespodziewane. Jak zwykle czekasz na chwilę, w której uświadomisz sobie, kim
jest osoba naprzeciwko ciebie, a gdy w końcu sobie przypominasz… zapiera ci
dech w piersi. Cisza, która wisi między wami jest tak nieprzyjemna i dusząca,
że wydaje się, jakby pochłaniała całe niezbędne do oddychania powietrze. Twarz
chłopaka wyraża niemy szok, a gdy się odzywa jego głos jest bardzo chłodny.
– To ty…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz