piątek, 18 grudnia 2009

Czyściec - Fragment 10


Jak najszybciej. Ile sił. Jak najdalej. Jak najdalej od niego.
Czy to nie głupie? Tak uciekać jak tchórz? Nie, nie jesteś tchórzem, po prostu masz dość. To dobre wytłumaczenie, wręcz idealne. Wszystko, co cię otacza, jest tak przytłaczające, tak mdłe i zupełnie beznadziejne, że najchętniej byś się zabił. O tak, śmierć byłaby niczym wybawienie. Ale przecież umarłeś, przecież już teraz nie żyjesz. Da się zabić nieżywego…?
Biegniesz tak szybko, jak tylko potrafisz, a frustrująca pustka, brak chłostającego po twarzy wiatru i odgłosu jego dzikiego pędu z każdą chwilą irytują cię coraz bardziej. Chciałbyś poczuć ten chłód, ten gryzący chłód, który wdarłby się do twoich nozdrzy i gardła, podrażnił je i spowodował, że twój oddech stałby się urywany i płytki. Ty natomiast nie czujesz nic, jedynie ogarniające cię zmęczenie i… beznadziejność.

Dobiegasz do Parku Niewyraźnych i od razu zauważasz grupkę kotłujących się ludzi, a pośród nich wrzeszczącą, rzucającą się na wszystkie strony, niewyraźną postać. Podświadomość podpowiada ci, że to Kate – ta sama pogodna dziewczyna, która rozmawiała z McGonagall tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy je ujrzałeś – teraz wykrzykuje przekleństwa, miota się i tarza po ziemi, a jej wrzask drażni uszy, skręca żołądek i powoduje nieprzyjemne, bolesne ukłucie w sercu. Bardzo nieprzyjemne. „Oszalała”, słyszysz szepty, rozlegające się dookoła. Ktoś chwyta cię za ramię i odciąga od Kate na bezpieczną odległość.
Nic nie odpowiadasz; czujesz za to, jak gotuje się w tobie jakaś dziwna złość i masz wielką ochotę podejść do tej dziewczyny, uderzyć ją i kazać jej się zamknąć. Nie masz zamiaru jej słuchać. Nie tylko jej jest ciężko, inni też cierpią.
Parę osób podchodzi do niej i próbuje pomóc jej wstać, uspokajając ją, jednak to nic nie pomaga – Kate nadal rzuca się jak w agonii, aż w końcu łapie twoje nogi i potrząsa nimi mocno, rycząc przy tym, jakby ją obdzierano ze skóry. Starasz się utrzymać równowagę, ale ręce dziewczyny zaciskają się boleśnie na twoich łydkach, a paznokcie wbijają się w twoją skórę.
– Zostaw mnie – sapiesz cicho, próbując ją jakoś odtrącić.
– Zabierzcie mnie stąd! – wyje Kate, potrząsając tobą coraz mocniej i gdyby nie jakaś nieznajoma, rozmazana postać, przewróciłbyś się na plecy, wprost na twardą ziemię. – Zabierzcie mnie stąd, błagam!
– Zostaw mnie – powtarzasz głośniej i bardziej stanowczo, ale w odpowiedzi dziewczyna jedynie wbija paznokcie wyżej, w twoje uda. – Powiedziałem: zostaw mnie! – wrzeszczysz.
I kopiesz ją. Mocno. Z całej siły. Ze złością. Prosto w brzuch.
Dziewczyna upada na wznak i przez chwilę chaotycznie próbuje zaczerpnąć powietrza, krztusząc się i dusząc. Ludzie milczą. Wokół panuje taka cisza, że gdybyś ich nie widział, mógłbyś przysiąc, że nie ma tu nikogo poza tobą i Kate. Niewyraźna postać, która wcześniej uchroniła cię przed upadkiem, teraz ściska mocniej twoje ramię, jakby chciała ci coś przekazać. Pocieszyć? Co chce ci powiedzieć? Ten gest tylko bardziej cię złości i odpychasz nieznajomego, po czym odwracasz się i odchodzisz, odprowadzany przyciszonymi szeptami ludzi i jękami dziewczyny.
Nie chcesz iść do domu – potrzebujesz ciszy, spokoju, samotności. W domu mógłbyś spotkać Cho. Nie chcesz jej widzieć. Nie teraz. To wszystko jest tak bezsensowne. Josh. Kate. Cho. Ten świat… Puszczasz się biegiem przed siebie i czujesz jak łzy – piekące, słone łzy – ściekają ci z oczu i spływają po policzkach. Nie wiesz jak długo biegniesz – złość zupełnie niweluje zmęczenie, bolące nogi i kolkę. Cisza świszczy ci w uszach, zastępując wytrwale świst pędzącego wiatru, którego tak ci brak.
Wrzask. Kolejny. I znowu.
Ktoś krzyczy i w pierwszej chwili postanawiasz się nie zatrzymywać i biec dalej, myśląc, że to nadal Kate, jednak wydaje ci się to niemożliwe. Nasłuchujesz przez chwilę i uświadamiasz sobie, że ten głos jest męski. Pełen złości i rozpaczy. Idziesz za nim, w stronę skąd dochodzi i stajesz na czymś, co do złudzenia przypomina ci wydmy nad morzem; przed tobą roztacza się duża tafla idealnie białej… wody? To tu w ogóle jest woda? Dostrzegasz niewyraźną postać, która szybkim krokiem wchodzi do jeziora i idzie przed siebie, coraz głębiej i głębiej, aż w końcu widzisz tylko mały kawałek jej ciała, który prawdopodobnie jest głową. Czy to nie… Joshua? Stoisz jak wryty i obserwujesz, jak chłopak zanurza się cały – tracisz go z oczu. Czekasz nieruchomo, w milczeniu, ale on się nie wynurza. Mijają sekundy, a Josh nadal jest pod wodą. Serce zaczyna ci szybciej bić i ruszasz przed siebie. Nogi zatapiają ci się w piasku wydm i przewracasz się, ale nie zaprzestajesz tego szaleńczego biegu, wrzeszcząc ile sił w gardle imię chłopaka. Doskonale wiesz, że on cię nie usłyszy, jednak nie możesz przestać krzyczeć, głos sam wydobywa ci się z ust.
Wszystko dzieje się, jak na zwolnionym tempie – wydaje ci się, że minęły godziny, zanim wpadłeś do wody i dopłynąłeś do miejsca, w którym powinien być Josh. Na szczęście trafiłeś idealnie – chwytasz mocno ramię chłopaka, przyciągając go mocno do siebie, by nie znalazł się znowu pod wodą i zaczynasz mozolną wędrówkę na plażę. Joshua nie stawia oporu, nawet nie wiesz, czy jest przytomny – czujesz jedynie jego ciężar. W końcu docierasz na plażę i kładziesz chłopaka na piasku. Łapiąc spazmatycznie powietrze, postanawiasz go reanimować. Kiedy nachylasz się do jego ust, ten odpycha cię.
– Odwal się, Simon. Nie widzisz, że żyję? – warczy rozeźlony, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Jesteś tak oszołomiony, że jedyne co udaje ci się powiedzieć, to kilka nieskładnych, bezsensownych słów.
– Ale… przecież… ty…
– Nie, nie topiłem się! Nie zauważyłeś, że tutaj nie da się utopić? Ta woda… to nie jest woda! – jego głos robi się łamliwy, choć wydaje się, że bardzo stara się nad sobą panować. – To nie jest pieprzona woda! Nie jest mokra! Nie mów, idioto, że tego nie zauważyłeś? Tu nie da się utopić! Nie da się w ogóle zabić!
– Chciałeś się zabić? – wyrywa ci się z ust.
– A myślisz, że po jaką cholerę wchodziłem do tego… gówna? – rzuca z odrazą.
– Ale… dlaczego?
– Dlaczego?! Żyjesz w tym pieprzonym świecie i pytasz „dlaczego”? To wszystko jest chore i bezsensowne, ludzie są nienormalni, na dodatek Luna odeszła, a ja pozostałem sam i…
– CO? – przerywasz mu natychmiast. – Jak to… Luna odeszła?
– Po prostu odeszła. Na zawsze – odpowiada ze złością, chociaż w jego głosie wyczuwasz zrozpaczenie.
– To niemożliwe – szepczesz, przełykając głośno ślinę. – To niemożliwe! – powtarzasz znowu, a później znowu i znowu, coraz głośniej.
Josh leży na piasku i wydaje się w ciebie wpatrywać, ale nie zatrzymuje cię, gdy rzucasz się po plaży, rozkopujesz gniewnie piasek i wrzeszczysz. W głowie huczy ci jedno słowo – niemożliwe. Luna nie mogła tak po prostu odejść. Nie teraz. Nie ona! Dopiero co ją poznałeś, a ona tak po prostu… odeszła? Nie, to wszystko musi być jakimś cholernym nieporozumieniem. Cholernym żartem!
– Uspokój się – mówi spokojnie Joshua. – To w niczym nie pomoże – dodaje i jesteś niemal przerażony oschłym, lodowatym głosem, jakim wymawia słowa. Tak bezbarwnym jakby to, co się stało wcale go nie ruszyło.
– Jak możesz być taki spokojny? – wrzeszczysz, podbiegając do niego i potrząsając jego ramionami.
– Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to właśnie chciałem się utopić, a ty mnie… uratowałeś – syczy w odpowiedzi, odpychając cię od siebie.
Milczysz i posłusznie odsuwasz się od niego. W głowie aż dudni ci od nadmiaru myśli – niechcianych, okropnych myśli, które sprawiają, że również chciałbyś wskoczyć do tego jeziora, zanurzyć się w nim po sam czubek głowy i pozostać tak, aż woda nie wleje się do twojego nosa, gardła, aż nie wypełni cię całego, omamiając całkowicie. Dotykasz swojego ubrania, które okazuje się być zupełnie suche i jedynie dziwnie ciężkie, jakby nasiąknięte cieczą. Po twoich policzkach spływają powoli łzy i cieszysz się, że Josh nie może cię dostrzec. Dysząc ciężko, siadasz na piasku, obok chłopaka i próbujesz się uspokoić. Luny nie ma. Luny już nie ma! Luna odeszła… zaciskasz zęby, starając się powstrzymać płacz. Joshua milczy, nieruchomy i spięty. On też to przeżywa… tyle, że na swój sposób. Przecież dla niego Luna była kimś więcej, niż dla ciebie. To ona mu pomogła się odnaleźć i była przy nim cały czas. Ta świadomość w żaden sposób ci nie pomaga – czujesz tylko jeszcze większy smutek i żal do tego popieprzonego świata, że tak bezkarnie odbiera ludziom to, czego potrzebują! Masz ochotę jakoś pocieszyć chłopaka, ale on by chyba tego nie chciał…
– Ty też miewasz takie dziwne sny? – odzywa się nagle.
– Dziwne? – odpowiadasz natychmiast, zdziwiony jego pytaniem.
– Sny pełne wspomnień, dziwnych i niezrozumiałych, bardzo frustrujących – tłumaczy ze spokojem.
– Tak – odpowiadasz, przypominając sobie ostatni sen.
– Moje są pełne nienawiści, wszystkie negatywne – nie rozumiem żadnego z nich – wyznaje chłodno.
– Co ci się śni?
– Wczoraj śniło mi się dwoje ludzi, małżeństwo – obydwoje z blond włosami i w drogich szatach – jego głos staje się podobny do głosu Luny, kiedy opowiadała swoje niezwykłe historie; jakby odchodził do zupełnie innego świata, gdzieś daleko stąd. – Później śnił mi się jakiś chłopak w czarnych włosach i okularach, z blizną na czole. Odtrącił moją przyjaźń. Śnił mi się już parę razy, zawsze z negatywną aurą. Chyba go nie lubiłem. Bardzo go nie lubiłem – na chwilę milknie. – Nawet przypomniałem sobie coś z przeszłości. Właśnie związanego z tym chłopakiem, jakkolwiek ma na imię. Ale nie mogę, oczywiście, ci o tym opowiedzieć – dodaje zirytowany.
– Myślisz, że te sny, to przeszłość? Nasze prawdziwe życie?
– Tak mi się wydaje. Ale nie jestem pewien – odpowiada zamyślony.
Znowu zapada cisza.
– Simon, nie myśl, że zmieniam temat, bo mnie to wszystko nie obchodzi – mówi. – To głupie, ale cholernie mnie to obchodzi.
– Dlaczego uważasz, że to jest głupie? – dziwisz się.
– Dlaczego? Ponieważ to oznacza, że się do niej przywiązałem, że mi zależało.
– I to jest takie głupie?
– Tak. Poza tym to oznacza słabość.
– Mam to gdzieś – odpowiadasz natychmiast. – Mi też zależało, ale nie czułem się przez to słabszy. I myślę, że ty również.
Milczenie, jakie między wami panuje jest przepełnione rozpaczą i żalem, ale jednocześnie pewnym zrozumieniem i zgodą.
– Wiesz, nie jesteś taki zły, jak się wydaje – śmiejesz się.
– Dzięki – prycha z sarkazmem. – Ty też nie. – Jego śmiech jest krótki i dziwnie niepewny, ale jak najbardziej szczery. – Teraz pozostałeś mi tylko ty…
Odwracasz się w jego stronę, odwzajemniając jego uśmiech i wtedy dostrzegasz dokładny zarys jego twarzy, kolor jego włosów, oczu, całe jego ciało. To jest jak olśnienie – nagłe i niespodziewane. Jak zwykle czekasz na chwilę, w której uświadomisz sobie, kim jest osoba naprzeciwko ciebie, a gdy w końcu sobie przypominasz… zapiera ci dech w piersi. Cisza, która wisi między wami jest tak nieprzyjemna i dusząca, że wydaje się, jakby pochłaniała całe niezbędne do oddychania powietrze. Twarz chłopaka wyraża niemy szok, a gdy się odzywa jego głos jest bardzo chłodny.
– To ty…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz