– Co, do…? – zachrypnięty głos grzęźnie ci w gardle.
Przez chwilę mrugasz energicznie powiekami, próbując przyzwyczaić wzrok do
oślepiającego blasku.
Na kanapie obok ciebie siedzi biała
postać.
– Sophie? – pytasz zdziwiony i prostujesz
się.
– Przepraszam, nie chciałam cię obudzić –
szepcze zawstydzona. – Ja… tylko… – jej głos załamuje się nagle, a ty czujesz
na dłoni coś mokrego. Po chwili dziewczyna nie potrafi już powstrzymać łez i płacze
na głos.
– Co się dzieje? – Przysuwasz się bliżej i
obejmujesz ją w spontanicznym odruchu.
– To głupie, wiem – chlipie – ale tak
bardzo się… boję. To wszystko jest takie… dziwne i… Boję się…
– Szszsz…– Przytulasz ją mocniej do
siebie.
– Nie chciałam cię obudzić – tłumaczy się
nadal – tylko położyć… tu, obok ciebie… Przepraszam…
– Mówię ci przecież, żebyś się uciszyła,
nie? – śmiejesz się miękko. – Nie masz mnie za co przepraszać. Proszę –
odsuwasz się i klepiesz puste miejsce na kanapie. – Zmieścimy się jakoś we
dwójkę.
– Na pewno nie jesteś zły? Naprawdę cię
przepraszam…
– Sophie – chwytasz ją za ramiona i
wpatrujesz się w jej usta, ponieważ oczy nadal pozostają dla ciebie
niewidoczne. – To, że się boisz, to nic strasznego, to też żaden wstyd.
Rozumiem cię i nie jestem na ciebie o to zły. Jeżeli chcesz płakać – płacz.
Jeżeli potrzebujesz kogoś, to mów mi o tym – pomogę ci, będę przy tobie.
Dziewczyna po chwili się uspokaja, choć
nadal jej oddech jest przyspieszony i drżący. Sophie wtula się w twoje ramiona,
a ty chętnie obejmujesz jej drobne ciało, starając się dać jej jak najwięcej
otuchy.
– Już dobrze – szepczesz jej do ucha. –
Jestem tutaj…
Dziewczyna mruczy coś jeszcze, po czym
zasypia. Zamykasz oczy, jednak do ciebie sen nie przychodzi tak szybko i tylko
zastanawiasz się nad tym, co przed chwilą widziałeś i słyszałeś.. Były to
niewyraźne, zupełnie niezrozumiałe obrazy, jakby ktoś przewijał film. Pamiętasz
jedynie pocałunek, salę z lustrami i jakieś zdjęcie, ale nie potrafisz sobie przypomnieć
kogo dokładnie przedstawiało, co to był za pocałunek i komnata? Za to wszystkie
dźwięki nadal brzmią ci w głowie, jakby wciąż na nowo i nowo wypowiadane. Kim
jest Dudley? I pan Dursley? I kto, na Merlina, miał umrzeć i równocześnie żyć?
Kto miał być gorszy? Te pytania nie dają ci spokoju przez parę kolejnych
godzin. Histerycznie łapiesz się każdego obrazu ze snu, starasz się odtworzyć
to wszystko na nowo, jednak na niewiele się to zdaje. Może gdybyś się wtedy nie
obudził, zobaczyłbyś i usłyszał jeszcze więcej?
Zamykasz oczy i postanawiasz cierpliwie
poczekać na kolejną falę zmęczenia, która pozwoli ci zasnąć – o, dziwo,
przychodzi bardzo szybko.
Kiedy się budzisz, leżysz jeszcze z
zamkniętymi oczami – to bardzo ci coś przypomina. Właśnie tak poznałeś Josha.
Uśmiechasz się do swoich myśli i do tego niezwykle krępującego wspomnienia,
które teraz wydaje ci się zabawne i powoduje, że czujesz w sercu przyjemne
ciepło. Po chwili jednak przypominasz sobie ostatnie zajście w jego domu i
ciepło ulatnia się, zastąpione dziwnym zimnem i… smutkiem?
Czujesz czyjś palec na swoim policzku i
nieruchomiejesz, starając się przypomnieć sobie, do kogo może należeć. Po
chwili już pamiętasz. Podnosisz powoli powieki i odwracasz głowę w stronę
Sophie, przygotowując się w myślach na widok rozmazanej postaci, jednak…
Widzisz nie niewyraźną postać, a dziewczynę. Z czarnymi włosami, opadającymi
jej na ramiona i niżej, na kanapę; lekko skośnymi, ciemnymi oczami i jasną
skórą i… Już wiesz, że to nie żadna Sophie, ale Cho Chang. I już wiesz, że
pocałunek, który ci się przyśnił, skradłeś właśnie jej! Nie pamiętasz dokładnie
kiedy ani gdzie, ale to jedno wspomnienie ci wystarczy.
– Cho – wzdychasz i obejmujesz ją.
– Harry – wydusza z siebie dziewczyna,
wplątując palce w twoje włosy.
– Na Merlina, Cho… to… to takie…
niesamowite – jąkasz się, przytulając ją mocno do siebie. Chang śmieje się, a
ty czujesz jej ciepły oddech na szyi. Jesteś taki szczęśliwy! To już trzecia
osoba, która jest dla ciebie całkowicie wyraźna. Na dodatek teraz pamiętasz
dokładnie, że coś was łączyło w tamtym, prawdziwym życiu.
– Zawsze tak jest?
– Nie – uśmiech nieco ci przygasa. –
Jeżeli byliśmy dla siebie kimś ważnym w tamtym życiu, to szybciej się poznajemy
tutaj – tłumaczysz jej przyciszonym głosem.
– A dzień i noc? – pyta z nadzieją,
wskazując głową na jasny krajobraz rozpościerający się za oknem.
– Z czasem się to zmieni – zapewniasz ją.
Kiwa tylko głową i przez chwilę jeszcze
zastanawia się nad czymś, jest wyraźnie zmartwiona, ale zaraz jej rysy
wygładzają się i spogląda na ciebie z nieskrywaną radością i wzruszeniem.
Przeczesujesz dłonią jej miękkie włosy, wpatrując się w nią z fascynacją. Nie
wiesz, jak długo już nie dotykałeś tak drugiej osoby… Dopiero teraz zdajesz
sobie sprawę, jak ci tego brakowało. Napotykasz jej lekko zdumione spojrzenie i
rumienisz się, a ona zaczyna się śmiać. Zastanawia cię tylko to, czy wtedy, w
przeszłości, to był tylko jeden pocałunek, czy też… ona była dla ciebie kimś
więcej?
~~*.*~~
Kolejny dzień mija ci na szukaniu domu dla
Cho i przedstawianiu jej innym ludziom. Wtedy, gdy stała się dla ciebie
wyraźna, poprzysiągłeś sobie, że zrobisz wszystko, żeby nie musiała siedzieć za
długo w tym okropnym miejscu, tylko jak najszybciej ją stąd wydostaniesz.
Wiesz, że będzie to dla ciebie wielka strata, tym bardziej, jeśli przywiążesz
się do niej, jednak tak będzie najlepiej.
W końcu Cho zajmuje dom McGonagall –
wolisz jej jednak nie mówić, że jeszcze parę dni wcześniej mieszkała tu
zupełnie inna osoba. Pamiętasz, jaki ty byłeś przerażony, kiedy dowiedziałeś
się, że właściciel twojego mieszkania odszedł – gdziekolwiek i jakkolwiek –
liczył się jedynie fakt, że odszedł. Zostawiasz Chang wyczerpaną, leżącą w
łóżku i wychodzisz, odwiedzić parę osób. Ostatnio dużo czasu poświęcałeś Lunie
i Joshowi, a wcześniej McGonagall, przez co twoje relacje z innymi ludźmi nieco
się popsuły.
Idąc dobrze ci już znaną drogą zatrzymujesz się
przy domu Aarona. Nie jesteś pewien, czy chcesz się z nim widzieć. Pewnie znowu
robiłby ci wykłady na temat twoich znajomych. Decydujesz się iść dalej. Wokół
panuje niesamowita cisza i spokój, przepełnione jakąś namacalną niezwykłością,
może wręcz boskością, która nie wydaje ci się zbyt przyjemna. W ogóle ten świat
nie jest przyjemny. Może trafiają tu źli ludzie? Może to kara za zbyt wiele
grzechów? W takim razie… Byłeś złym człowiekiem? Co takiego robiłeś, że
zasłużyłeś sobie na ten czyściec? W powietrzu nie unosi się ani jeden pyłek,
ani jedna drobinka kurzu czy czegokolwiek co sprawiłoby, że poczułbyś się
naturalnie i nie prostowałbyś spięty pleców. Jest tak, jakbyś cały czas był na
widoku, czujnie obserwowany przez jakieś jury – możliwe, że złożone z bogów – a
każdy twój ruch był oceniany i ze wszystkiego miałbyś być później rozliczony.
Wzdrygasz się na tą nieprzyjemną myśl i prawie nie zauważasz, że minąłeś
właśnie dom Marka. Pomimo że nie jest najmilszą osobą, jednak jego towarzystwo
w pewien sposób pomaga ci się zrelaksować. Jego swoiste podejście do tego
wszystkiego i zbytnia pewność siebie sprawiają, że chce ci się śmiać. Skręcasz
w wąską dróżkę prowadzącą na taras, po czym bezceremonialnie wchodzisz do
środka przypominając sobie, jak to on parę razy cię wystraszył takim
zachowaniem.
W istocie, Mark niemal podskakuje na
kanapie, kiedy zamykasz za sobą drzwi i przez chwilę ciężko oddycha, jakby
dochodząc do siebie.
– Sim, to ty? – Nie jesteś do końca
pewien, czy było to pytanie, czy bardziej stwierdzenie, jednak na wszelki
wypadek przytakujesz mu. – Nie rób mi czegoś takiego – mówi, dysząc nadal.
– Wystraszyłeś się? – śmiejesz się.
– C–co? – obrusza się i również zaczyna
się śmiać. – Nie wiesz o czym w ogóle mówisz, Simonie. Ja nigdy się nie boję. –
Przewracasz oczami i siadasz obok niego na kanapie. – Nie chciałem ci tylko
zrobić przykrości. Słyszałem, jak wchodzisz na taras…
– Jasne – ucinasz, zanosząc się znowu
śmiechem.
– Och, zamknij się – warczy niezadowolony
i wraca do przerwanej lektury.
– Co tam czytasz? – rzucasz beztrosko
odchylając książkę, żeby zobaczyć okładkę. – Obrona Przed Czarną Magią?
– Taa – wzdycha ze zrezygnowaniem. – Póki
co tylko to pojawiło mi się na półce – wskazuje na regał stojący pod równoległą
ścianą. – Ogólnie rzecz biorąc – bieda!
– Myślisz, że mógłbym ci pożyczyć moje?
– Wątpię – odpowiada natychmiast, jednak
po chwili, jakby dopiero się ocknął, pyta zdziwiony: – Masz książki? Ile? Skąd?
Jakim cudem?
– Eee… Może po kolei – śmiejesz się
rozbawiony jego poruszeniem. – Tak, mam książki. Nie wiem ile. Po prostu się
pojawiły. Nie wiem jakim cudem.
– Jesteś bezczelny – karci cię, z powrotem opadając na kanapę.
– Możliwe – odpowiadasz nie przestając się
uśmiechać i również opierasz się plecami o przyjemnie miękkie oparcie.
– Jak ci się to udało? – Pyta po dłuższej
chwili ciszy.
– Co?
– Zdobyć tylu… znajomych – odpowiada ze
zniecierpliwieniem.
– Normalnie – wzruszasz ramionami i
słyszysz jego zirytowane warknięcie. – Po prostu jestem miły.
Mark nic nie odpowiada i siedzicie w
bezwzględnym milczeniu. Czujesz się swobodnie, jednak nadal napinasz mimowolnie
mięśnie, a twoje plecy są dziwnie wyprostowane. Kiedy odwracasz się do
chłopaka, po raz kolejny doznajesz tego dziwnego olśnienia, gdy nagle, zamiast
na rozmazaną plamę, spoglądasz na całkiem wyraźną twarz z widocznymi wszystkimi
detalami – brązowymi oczami, ciemnawą skórą i pełnymi, czerwonymi ustami.
Przyglądasz mu się z nieskrywanym zaciekawieniem, może nawet z zafascynowaniem,
bo niewątpliwie Blaise Zabini należy do tych osób, które powalają wszystkich
przez jedno swoje spojrzenie. Z tymi regularnymi rysami i gładką skórą oraz
dostojnym wyrazem twarzy, wygląda jak jakiś… Amor. Śmiejesz się do siebie ze
swojego skojarzenia i dopiero teraz zauważasz wyraz twarzy Blaise’a.
– Potter – mówi sucho. – Nie ciebie się
spodziewałem – oświadcza – ale skoro już jesteś to pozwól, że cię uściskam,
jako pierwszą osobę… a raczej pierwszego mężczyznę, jakiego tu w pełni poznałem
– śmieje się szczerze i obejmuje cię, poklepując mocno po plecach.
– Też się cieszę, że cię widzę, Blaise –
mówisz ironicznie, jednak również się uśmiechasz. – Pamiętasz coś może?
Przypomniałeś sobie coś?
– Taa, że cię nienawidziłem – wyznaje
szczerze i na chwilę zapada niezręczna cisza, po czym obaj wybuchacie
śmiechem.
– Jeśli mogę wiedzieć, kto był tą pierwszą
osobą? – pytasz, kiedy już się uspokajacie.
W odpowiedzi słyszysz tylko bełkot.
– Co?
– Och, no tak. – Zabini spogląda na ciebie
z wyższością. – Penelope.
– Byliście kiedyś… parą?
– Nie, przyjaciółmi. Przynajmniej tyle
udało mi się przypomnieć.
– Ona nadal tu jest? – W twoim głosie
wyraźnie słychać nadzieję.
– Tak mi się wydaje – odpowiada, wzruszając
ramionami. – Mówiła coś o tym, że już niedługo stąd odejdzie, ale nie jestem
pewien na ile to były jej wymysły, a na ile prawda.
– Dlaczego miałaby kłamać? – dziwisz się.
– Nie mówię, że miałaby kłamać – odpowiada
ze spokojem. – Mówię tylko, że mogła sobie coś ubzdurać, jak to ma w zwyczaju.
– Widząc twoją zdziwioną minę, przewraca oczami i wzdycha. – Potter, Potter,
Potter. Nie znasz jej, tak?
– Parę razy z nią rozmawiałem. Jest dla
mnie prawie wyraźna – oświadczasz z dumą, na co Blaise prycha z rozbawieniem.
– Mniejsza – poważnieje z powrotem i znowu
słyszysz jedynie bełkot, wydobywający się z jego ust. – Wybacz, zapomniałem, że
jej nie znasz – podkreśla specjalnie ostatnie słowa, uśmiechając się kpiąco.
– Nie musisz tak się przechwalać –
odparowujesz już lekko zirytowany.
– Peny ma swoje dziwactwa, których
niestety, a może i stety, nie mogę pojąć. Jest naiwną, głupiutką panienką –
śmieje się do siebie.
– Ale chyba ma jakieś pozytywne cechy,
prawda? – pytasz ironicznie.
– Możliwe. Choć w sumie ja uważam, że
cechy, które przed chwilą wymieniłem, są właśnie na pewien sposób pozytywne.
Jest taka zabawna, uwielbiam sobie z nią żartować. Po prostu miło się przy niej
spędza czas i jeszcze można się dowartościować poprzez dość mocno wyczuwalną
przewagę intelektualną.
– Jesteś wredny – stwierdzasz bez namysłu.
Blaise nie odpowiada, tylko zakłada ręce
na karku i wpatruje się tępo w ścianę.
–
Pozwolisz, że zostawię cię teraz z twoimi myślami. Muszę szybko poszukać Anny,
a potem wracać do domu…
– Anny
już nie ma, nie wiesz o tym? – Zabini nie porusza się nawet, a jego oczy wciąż
pozostają nieruchome, jednak znowu czai się w nich coś na wzór wyższości.
– Jak to
„nie ma”? – pytasz wzburzony.
–
Odeszła, poszła sobie, znikła – zinterpretuj to sobie, jak chcesz.
Anna nie znaczyła dla ciebie wiele. Po
prostu wprowadziła cię w ten okropny, dziwaczny świat, nadała ci imię i
wytłumaczyła wszystko. To dzięki niej nie spanikowałeś i trzymałeś się jakoś. W
razie jakichkolwiek pytań czy problemów to właśnie do niej mogłeś się zgłosić i
zawsze liczyć na pomoc – wiedziała wszystko. Ale teraz odeszła i nie masz
pojęcia, do kogo powinieneś się udać z tymi wszystkimi dręczącymi cię sprawami.
– Coś
się stało? – Słyszysz głos Blaise’a, który bacznie ci się przygląda.
– Nie, wszystko w porządku – odpowiadasz z
bladym uśmiechem. – Będę leciał, do zobaczenia – żegnasz się w pośpiechu,
rzucając mu jeszcze jedno rozbawione spojrzenie, po czym wychodzisz – twoja
twarz natychmiast poważnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz