wtorek, 1 grudnia 2009

Czyściec - Fragment 8


– Co, do…? – zachrypnięty głos grzęźnie ci w gardle. Przez chwilę mrugasz energicznie powiekami, próbując przyzwyczaić wzrok do oślepiającego blasku.
Na kanapie obok ciebie siedzi biała postać.
– Sophie? – pytasz zdziwiony i prostujesz się.
– Przepraszam, nie chciałam cię obudzić – szepcze zawstydzona. – Ja… tylko… – jej głos załamuje się nagle, a ty czujesz na dłoni coś mokrego. Po chwili dziewczyna nie potrafi już powstrzymać łez i płacze na głos.
– Co się dzieje? – Przysuwasz się bliżej i obejmujesz ją w spontanicznym odruchu.
– To głupie, wiem – chlipie – ale tak bardzo się… boję. To wszystko jest takie… dziwne i… Boję się…
– Szszsz…– Przytulasz ją mocniej do siebie.

– Nie chciałam cię obudzić – tłumaczy się nadal – tylko położyć… tu, obok ciebie… Przepraszam…
– Mówię ci przecież, żebyś się uciszyła, nie? – śmiejesz się miękko. – Nie masz mnie za co przepraszać. Proszę – odsuwasz się i klepiesz puste miejsce na kanapie. – Zmieścimy się jakoś we dwójkę.
– Na pewno nie jesteś zły? Naprawdę cię przepraszam…
– Sophie – chwytasz ją za ramiona i wpatrujesz się w jej usta, ponieważ oczy nadal pozostają dla ciebie niewidoczne. – To, że się boisz, to nic strasznego, to też żaden wstyd. Rozumiem cię i nie jestem na ciebie o to zły. Jeżeli chcesz płakać – płacz. Jeżeli potrzebujesz kogoś, to mów mi o tym – pomogę ci, będę przy tobie.
Dziewczyna po chwili się uspokaja, choć nadal jej oddech jest przyspieszony i drżący. Sophie wtula się w twoje ramiona, a ty chętnie obejmujesz jej drobne ciało, starając się dać jej jak najwięcej otuchy.
– Już dobrze – szepczesz jej do ucha. – Jestem tutaj…
Dziewczyna mruczy coś jeszcze, po czym zasypia. Zamykasz oczy, jednak do ciebie sen nie przychodzi tak szybko i tylko zastanawiasz się nad tym, co przed chwilą widziałeś i słyszałeś.. Były to niewyraźne, zupełnie niezrozumiałe obrazy, jakby ktoś przewijał film. Pamiętasz jedynie pocałunek, salę z lustrami i jakieś zdjęcie, ale nie potrafisz sobie przypomnieć kogo dokładnie przedstawiało, co to był za pocałunek i komnata? Za to wszystkie dźwięki nadal brzmią ci w głowie, jakby wciąż na nowo i nowo wypowiadane. Kim jest Dudley? I pan Dursley? I kto, na Merlina, miał umrzeć i równocześnie żyć? Kto miał być gorszy? Te pytania nie dają ci spokoju przez parę kolejnych godzin. Histerycznie łapiesz się każdego obrazu ze snu, starasz się odtworzyć to wszystko na nowo, jednak na niewiele się to zdaje. Może gdybyś się wtedy nie obudził, zobaczyłbyś i usłyszał jeszcze więcej?
Zamykasz oczy i postanawiasz cierpliwie poczekać na kolejną falę zmęczenia, która pozwoli ci zasnąć – o, dziwo, przychodzi bardzo szybko.
Kiedy się budzisz, leżysz jeszcze z zamkniętymi oczami – to bardzo ci coś przypomina. Właśnie tak poznałeś Josha. Uśmiechasz się do swoich myśli i do tego niezwykle krępującego wspomnienia, które teraz wydaje ci się zabawne i powoduje, że czujesz w sercu przyjemne ciepło. Po chwili jednak przypominasz sobie ostatnie zajście w jego domu i ciepło ulatnia się, zastąpione dziwnym zimnem i… smutkiem?
Czujesz czyjś palec na swoim policzku i nieruchomiejesz, starając się przypomnieć sobie, do kogo może należeć. Po chwili już pamiętasz. Podnosisz powoli powieki i odwracasz głowę w stronę Sophie, przygotowując się w myślach na widok rozmazanej postaci, jednak… Widzisz nie niewyraźną postać, a dziewczynę. Z czarnymi włosami, opadającymi jej na ramiona i niżej, na kanapę; lekko skośnymi, ciemnymi oczami i jasną skórą i… Już wiesz, że to nie żadna Sophie, ale Cho Chang. I już wiesz, że pocałunek, który ci się przyśnił, skradłeś właśnie jej! Nie pamiętasz dokładnie kiedy ani gdzie, ale to jedno wspomnienie ci wystarczy.
– Cho – wzdychasz i obejmujesz ją.
– Harry – wydusza z siebie dziewczyna, wplątując palce w twoje włosy.
– Na Merlina, Cho… to… to takie… niesamowite – jąkasz się, przytulając ją mocno do siebie. Chang śmieje się, a ty czujesz jej ciepły oddech na szyi. Jesteś taki szczęśliwy! To już trzecia osoba, która jest dla ciebie całkowicie wyraźna. Na dodatek teraz pamiętasz dokładnie, że coś was łączyło w tamtym, prawdziwym życiu.
– Zawsze tak jest?
– Nie – uśmiech nieco ci przygasa. – Jeżeli byliśmy dla siebie kimś ważnym w tamtym życiu, to szybciej się poznajemy tutaj – tłumaczysz jej przyciszonym głosem.
– A dzień i noc? – pyta z nadzieją, wskazując głową na jasny krajobraz rozpościerający się za oknem.
– Z czasem się to zmieni – zapewniasz ją.
Kiwa tylko głową i przez chwilę jeszcze zastanawia się nad czymś, jest wyraźnie zmartwiona, ale zaraz jej rysy wygładzają się i spogląda na ciebie z nieskrywaną radością i wzruszeniem. Przeczesujesz dłonią jej miękkie włosy, wpatrując się w nią z fascynacją. Nie wiesz, jak długo już nie dotykałeś tak drugiej osoby… Dopiero teraz zdajesz sobie sprawę, jak ci tego brakowało. Napotykasz jej lekko zdumione spojrzenie i rumienisz się, a ona zaczyna się śmiać. Zastanawia cię tylko to, czy wtedy, w przeszłości, to był tylko jeden pocałunek, czy też… ona była dla ciebie kimś więcej?

                                                                       ~~*.*~~

Kolejny dzień mija ci na szukaniu domu dla Cho i przedstawianiu jej innym ludziom. Wtedy, gdy stała się dla ciebie wyraźna, poprzysiągłeś sobie, że zrobisz wszystko, żeby nie musiała siedzieć za długo w tym okropnym miejscu, tylko jak najszybciej ją stąd wydostaniesz. Wiesz, że będzie to dla ciebie wielka strata, tym bardziej, jeśli przywiążesz się do niej, jednak tak będzie najlepiej.
W końcu Cho zajmuje dom McGonagall – wolisz jej jednak nie mówić, że jeszcze parę dni wcześniej mieszkała tu zupełnie inna osoba. Pamiętasz, jaki ty byłeś przerażony, kiedy dowiedziałeś się, że właściciel twojego mieszkania odszedł – gdziekolwiek i jakkolwiek – liczył się jedynie fakt, że odszedł. Zostawiasz Chang wyczerpaną, leżącą w łóżku i wychodzisz, odwiedzić parę osób. Ostatnio dużo czasu poświęcałeś Lunie i Joshowi, a wcześniej McGonagall, przez co twoje relacje z innymi ludźmi nieco się popsuły.
Idąc dobrze ci już znaną drogą zatrzymujesz się przy domu Aarona. Nie jesteś pewien, czy chcesz się z nim widzieć. Pewnie znowu robiłby ci wykłady na temat twoich znajomych. Decydujesz się iść dalej. Wokół panuje niesamowita cisza i spokój, przepełnione jakąś namacalną niezwykłością, może wręcz boskością, która nie wydaje ci się zbyt przyjemna. W ogóle ten świat nie jest przyjemny. Może trafiają tu źli ludzie? Może to kara za zbyt wiele grzechów? W takim razie… Byłeś złym człowiekiem? Co takiego robiłeś, że zasłużyłeś sobie na ten czyściec? W powietrzu nie unosi się ani jeden pyłek, ani jedna drobinka kurzu czy czegokolwiek co sprawiłoby, że poczułbyś się naturalnie i nie prostowałbyś spięty pleców. Jest tak, jakbyś cały czas był na widoku, czujnie obserwowany przez jakieś jury – możliwe, że złożone z bogów – a każdy twój ruch był oceniany i ze wszystkiego miałbyś być później rozliczony. Wzdrygasz się na tą nieprzyjemną myśl i prawie nie zauważasz, że minąłeś właśnie dom Marka. Pomimo że nie jest najmilszą osobą, jednak jego towarzystwo w pewien sposób pomaga ci się zrelaksować. Jego swoiste podejście do tego wszystkiego i zbytnia pewność siebie sprawiają, że chce ci się śmiać. Skręcasz w wąską dróżkę prowadzącą na taras, po czym bezceremonialnie wchodzisz do środka przypominając sobie, jak to on parę razy cię wystraszył takim zachowaniem.
W istocie, Mark niemal podskakuje na kanapie, kiedy zamykasz za sobą drzwi i przez chwilę ciężko oddycha, jakby dochodząc do siebie.
– Sim, to ty? – Nie jesteś do końca pewien, czy było to pytanie, czy bardziej stwierdzenie, jednak na wszelki wypadek przytakujesz mu. – Nie rób mi czegoś takiego – mówi, dysząc nadal.
– Wystraszyłeś się? – śmiejesz się.
– C–co? – obrusza się i również zaczyna się śmiać. – Nie wiesz o czym w ogóle mówisz, Simonie. Ja nigdy się nie boję. – Przewracasz oczami i siadasz obok niego na kanapie. – Nie chciałem ci tylko zrobić przykrości. Słyszałem, jak wchodzisz na taras…
– Jasne – ucinasz, zanosząc się znowu śmiechem.
– Och, zamknij się – warczy niezadowolony i wraca do przerwanej lektury.
– Co tam czytasz? – rzucasz beztrosko odchylając książkę, żeby zobaczyć okładkę. – Obrona Przed Czarną Magią?
– Taa – wzdycha ze zrezygnowaniem. – Póki co tylko to pojawiło mi się na półce – wskazuje na regał stojący pod równoległą ścianą. – Ogólnie rzecz biorąc – bieda!
– Myślisz, że mógłbym ci pożyczyć moje?
– Wątpię – odpowiada natychmiast, jednak po chwili, jakby dopiero się ocknął, pyta zdziwiony: – Masz książki? Ile? Skąd? Jakim cudem?
– Eee… Może po kolei – śmiejesz się rozbawiony jego poruszeniem. – Tak, mam książki. Nie wiem ile. Po prostu się pojawiły. Nie wiem jakim cudem.
– Jesteś bezczelny – karci cię, z powrotem opadając na kanapę.
– Możliwe – odpowiadasz nie przestając się uśmiechać i również opierasz się plecami o przyjemnie miękkie oparcie.
– Jak ci się to udało? – Pyta po dłuższej chwili ciszy.
– Co?
– Zdobyć tylu… znajomych – odpowiada ze zniecierpliwieniem.
– Normalnie – wzruszasz ramionami i słyszysz jego zirytowane warknięcie. – Po prostu jestem miły.
Mark nic nie odpowiada i siedzicie w bezwzględnym milczeniu. Czujesz się swobodnie, jednak nadal napinasz mimowolnie mięśnie, a twoje plecy są dziwnie wyprostowane. Kiedy odwracasz się do chłopaka, po raz kolejny doznajesz tego dziwnego olśnienia, gdy nagle, zamiast na rozmazaną plamę, spoglądasz na całkiem wyraźną twarz z widocznymi wszystkimi detalami – brązowymi oczami, ciemnawą skórą i pełnymi, czerwonymi ustami. Przyglądasz mu się z nieskrywanym zaciekawieniem, może nawet z zafascynowaniem, bo niewątpliwie Blaise Zabini należy do tych osób, które powalają wszystkich przez jedno swoje spojrzenie. Z tymi regularnymi rysami i gładką skórą oraz dostojnym wyrazem twarzy, wygląda jak jakiś… Amor. Śmiejesz się do siebie ze swojego skojarzenia i dopiero teraz zauważasz wyraz twarzy Blaise’a.
– Potter – mówi sucho. – Nie ciebie się spodziewałem – oświadcza – ale skoro już jesteś to pozwól, że cię uściskam, jako pierwszą osobę… a raczej pierwszego mężczyznę, jakiego tu w pełni poznałem – śmieje się szczerze i obejmuje cię, poklepując mocno po plecach.
– Też się cieszę, że cię widzę, Blaise – mówisz ironicznie, jednak również się uśmiechasz. – Pamiętasz coś może? Przypomniałeś sobie coś?
– Taa, że cię nienawidziłem – wyznaje szczerze i na chwilę zapada niezręczna cisza, po czym obaj  wybuchacie śmiechem.
– Jeśli mogę wiedzieć, kto był tą pierwszą osobą? – pytasz, kiedy już się uspokajacie.
W odpowiedzi słyszysz tylko bełkot.
– Co?
– Och, no tak. – Zabini spogląda na ciebie z wyższością. – Penelope.
– Byliście kiedyś… parą?
– Nie, przyjaciółmi. Przynajmniej tyle udało mi się przypomnieć.
– Ona nadal tu jest? – W twoim głosie wyraźnie słychać nadzieję.
– Tak mi się wydaje – odpowiada, wzruszając ramionami. – Mówiła coś o tym, że już niedługo stąd odejdzie, ale nie jestem pewien na ile to były jej wymysły, a na ile prawda.
– Dlaczego miałaby kłamać? – dziwisz się.
– Nie mówię, że miałaby kłamać – odpowiada ze spokojem. – Mówię tylko, że mogła sobie coś ubzdurać, jak to ma w zwyczaju. – Widząc twoją zdziwioną minę, przewraca oczami i wzdycha. – Potter, Potter, Potter. Nie znasz jej, tak?
– Parę razy z nią rozmawiałem. Jest dla mnie prawie wyraźna – oświadczasz z dumą, na co Blaise prycha z rozbawieniem.
– Mniejsza – poważnieje z powrotem i znowu słyszysz jedynie bełkot, wydobywający się z jego ust. – Wybacz, zapomniałem, że jej nie znasz – podkreśla specjalnie ostatnie słowa, uśmiechając się kpiąco.
– Nie musisz tak się przechwalać – odparowujesz już lekko zirytowany.
– Peny ma swoje dziwactwa, których niestety, a może i stety, nie mogę pojąć. Jest naiwną, głupiutką panienką – śmieje się do siebie.
– Ale chyba ma jakieś pozytywne cechy, prawda? – pytasz ironicznie.
– Możliwe. Choć w sumie ja uważam, że cechy, które przed chwilą wymieniłem, są właśnie na pewien sposób pozytywne. Jest taka zabawna, uwielbiam sobie z nią żartować. Po prostu miło się przy niej spędza czas i jeszcze można się dowartościować poprzez dość mocno wyczuwalną przewagę intelektualną.
– Jesteś wredny – stwierdzasz bez namysłu.
Blaise nie odpowiada, tylko zakłada ręce na karku i wpatruje się tępo w ścianę.         
– Pozwolisz, że zostawię cię teraz z twoimi myślami. Muszę szybko poszukać Anny, a potem wracać do domu…
– Anny już nie ma, nie wiesz o tym? – Zabini nie porusza się nawet, a jego oczy wciąż pozostają nieruchome, jednak znowu czai się w nich coś na wzór wyższości.
– Jak to „nie ma”? – pytasz wzburzony.
– Odeszła, poszła sobie, znikła – zinterpretuj to sobie, jak chcesz.
Anna nie znaczyła dla ciebie wiele. Po prostu wprowadziła cię w ten okropny, dziwaczny świat, nadała ci imię i wytłumaczyła wszystko. To dzięki niej nie spanikowałeś i trzymałeś się jakoś. W razie jakichkolwiek pytań czy problemów to właśnie do niej mogłeś się zgłosić i zawsze liczyć na pomoc – wiedziała wszystko. Ale teraz odeszła i nie masz pojęcia, do kogo powinieneś się udać z tymi wszystkimi dręczącymi cię sprawami.
– Coś się stało? – Słyszysz głos Blaise’a, który bacznie ci się przygląda.
– Nie, wszystko w porządku – odpowiadasz z bladym uśmiechem. – Będę leciał, do zobaczenia – żegnasz się w pośpiechu, rzucając mu jeszcze jedno rozbawione spojrzenie, po czym wychodzisz – twoja twarz natychmiast poważnieje.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz