środa, 9 grudnia 2009

Czyściec - Fragment 9


Powolnym krokiem kierujesz się do domu, zdenerwowany na to wszystko, co się dzieje, co cię otacza. Ludzie przychodzą i odchodzą, znikają, bez jakiegokolwiek pożegnania. To takie niedorzeczne. Z każdą kolejną osobą czujesz się coraz mniej pewnie – McGonagall dodawała ci otuchy i sprawiała, że wierzyłeś, iż to wszystko ma jakiś ukryty sens; Anna cię wprowadziła, wytłumaczyła wszystko i to właśnie dzięki niej nie spanikowałeś i nie odciąłeś się od ludzi, jak Josh. Ona znała odpowiedzi na wszystkie pytania i teraz nie wiesz, do kogo mógłbyś się z nimi skierować, jeśli nie do niej.

Skręcasz w uliczkę prowadzącą do twojego domu i wchodzisz do pustego, bezbarwnego ogródka, który irytuje cię chyba bardziej, niż wszystko inne. Po co on jest? Żeby cię dobić? Żeby ci pokazać, że wszystko tutaj jest takie blade i nijakie? Bezsensowne? Kopiesz ze złością w białe kwiaty wyrastające samotnie z ziemi, a rośliny łamią się pod siłą twojego buta i wylatują w powietrze. Mamrocząc z niezadowoleniem pod nosem otwierasz drzwi i dopiero teraz przypominasz sobie, że miałeś odwiedzić Cho. Już chcesz się odwrócić i do niej iść, kiedy spostrzegasz dziewczynę leżącą na twojej kanapie. Uśmiechasz się do siebie niewyraźnie i wchodzisz do środka, po czym siadasz obok niej i wpatrujesz się w jej śpiące oblicze, starając się dzięki temu odpędzić od wszelkich negatywnych emocji. Ale one wciąż w tobie są – czujesz ich obecność, jak rozdzierają cię od środka. Zrywasz się na równe nogi i niemal wybiegasz z domu.
Z dala, z dala od tego wszystkiego!
Idziesz zamaszystym krokiem nie bardzo wiedząc, dokąd tak naprawdę chcesz iść. Zatrzymujesz się i rozglądasz bezradnie, dysząc ciężko. Luna, Luna – szepcze coś w twojej głowie, a ty czepiasz się tej myśli i idziesz wprost do domu Josha. Nieważne, że najchętniej byś go zabił. Jego i innych bezwartościowych, niewyraźnych ludzi. Tam jest Luna. Luna. Jest wyraźna i znajoma. Czyżbyś postradał rozum? Jesteś pewien, że ona tam jest. Była jeszcze jakiś czas temu, więc…
Popychasz furtkę i przechodzisz przez ogród, po czym niemalże wpadasz do domu Josha, w którym… nie ma Luny.
Chłopak zrywa się z kanapy i stoi wyprostowany, wyraźnie się w ciebie wpatrując.
– Simon? – pyta mocnym, groźnym głosem.
– Szukam… – odpowiadasz, jednak on ci przerywa.
– Nie ma jej – mówi beztrosko i siada z powrotem na kanapie.
Czujesz, jak twoje serce zatrzymuje się, by po chwili w szaleńczym tempie zacząć tłuc się w twojej klatce piersiowej, a żołądek ściska ci się boleśnie. Nie możesz nic z siebie wydusić, tylko stoisz jak wryty i gapisz się tępo w Josha, który teraz ze spokojem zdaje się wpatrywać w ścianę.
– Jak to? – jąkasz się w końcu, a twój głos jest cichy i niemal płaczliwy.
– Poszła do siebie albo gdzieś sobie pochodzić – oznajmia, wzruszając ramionami i odwraca się do ciebie. – Wszystko w porządku?
Wypuszczasz z ulgą powietrze, nie przejmując się, że musi to wyglądać bardzo idiotycznie, po czym podchodzisz na drętwych nogach do kanapy i opadasz na nią. Josh w końcu rozumie, co spowodowało u ciebie taką reakcję, jednak nie śmieje się, a tylko mówi poważnie:
– Wybacz, nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało.
– Przepraszasz mnie? – dziwisz się i spoglądasz na niego, a dokładniej na jego usta, które znowu zacięte są w wąską linię.
– Można tak powiedzieć – odpowiada lekko zażenowany.
– Ale… dlaczego?
– Ponieważ dla mnie także Luna wiele znaczy i gdyby ktoś powiedział mi coś takiego, to pewnie zareagowałbym podobnie – oświadcza ze spokojem. – No, może nie okazywałbym tego tak bardzo, a już na pewno nie udawał parowozu! – śmieje się.
– Nie udawałem parowozu – oburzasz się, chociaż również się śmiejesz.
– Wmawiaj to sobie dalej – wzrusza ramionami.
Przyglądasz mu się uważnie i jesteś wręcz wstrząśnięty tym, że usta Josha wcale nie są zaciśnięte w wąską linię, a… Tak, on się po prostu uśmiecha.
– Josh?
– Tak?
– Jak długo już tu jesteś?
Odpowiada ci milczenie. Przełykasz głośno ślinę, a serce gwałtownie ci przyspiesza, choć nie do końca rozumiesz, dlaczego tak silnie zareagowałeś. Dopiero co się dogadaliście i już musiałeś wszystko spieprzyć? Wydaje ci się, jakby ta głucha cisza wręcz dudniła ci w uszach, kiedy z niecierpliwością czekasz na odpowiedź Josha. Jego usta znów zaciśnięte są w tą wąską, prostą linię. Jednak gdy w końcu się odzywa w jego głosie nie słyszysz złości, a jedynie dziwne rozdrażnienie i smutek.
– Nie liczę. Nie potrafię… nie tutaj – wyznaje cicho, choć bardzo stara się brzmieć zdecydowanie i ozięble. – A co cię to obchodzi? – pyta już nieco groźniej.
– Tak tylko – wzruszasz ramionami, postanawiając nie kontynuować tego tematu. Zaczynasz kolejny, chociaż i on okazuje się nienajlepszym pomysłem. No tak, ale oczywiście ty musiałeś go zacząć! – Masz tu dużo… przyjaciół? Czy tylko Lunę?
– Do czego dążysz, Simon? Doskonale znasz odpowiedź na to idiotyczne pytanie. Chcesz mi pokazać, że jesteś ode mnie lepszy? W takim razie powiem ci coś: mylisz się – nie jesteś w żadnym stopniu ode mnie lepszy. Co z tego, że masz wielu… jak ty to nazwałeś? Przyjaciół. Ja wybieram sobie znajomych, nie będę zniżał się do poziomu Aarona czy innych idiotów i zaprzyjaźniał się z nimi. I tak, mam tylko Lunę.
Musisz przyznać, że ta wypowiedź niemal cię zszokowała. Nie chciałeś, żeby tak to zabrzmiało. Nawet przez myśl nie przeszło ci coś takiego! Siedzisz tylko w bezruchu, wpatrując się zaskoczony w Joshuę.
– Nie o to mi chodziło – mówisz w końcu cichym, acz stanowczym głosem.
– Nie? To o co?
– W sumie… nie bardzo wiem – przyznajesz i odwracasz wzrok. Z ust Josha wydobywa się krótkie parsknięcie i nagle czujesz falę dziwnej złości, którą zaraz  od razu  musisz wyładować, bo inaczej eksplodujesz. – Chciałem ci zaproponować przyjaźń, tak? Nie chciałem cię obrażać ani nic z tych rzeczy. Chciałem dobrze! Fakt, nie wyszło mi, ale miałem dobre zamiary. Tak trudno to zrozumieć? Och, no tak. Bo ty postanowiłeś odtrącać wszystkich, którzy wyciągają do ciebie pomocną dłoń, chcą ci pomóc się stąd wydostać, żebyś nie musiał tu gnić w nieskończoność! Nie możesz być choć trochę miły? Sprawiać pozory wdzięcznego?
– Tak się składa, Simon, że ja właśnie bardzo chcę… a raczej chciałem zaprzyjaźnić się z tymi wszystkimi popieprzonymi ludźmi, jednak to oni nie chcieli zaprzyjaźnić się ze mną. I nie, nie mogę być miły, bo nie zasłużyli sobie na to. I nie mogę sprawiać pozorów wdzięcznego, bo nie mam powodów do wdzięczności. Zadowolony?
– Nie! – wykrzykujesz mu prosto w twarz. Teraz stoicie obok kanapy naprzeciwko siebie i czujesz od niego niewyobrażalne zimno, które przenika twoją skórę, stykając się z twoim gorącem, spowodowanym nagłym wybuchem złości. – Czego się spodziewałeś? Że rzucą ci się w ramiona po tym, jak zachowywałeś się jak kompletny wariat? A poza tym… co z tego? To nie oni, lecz ja proponuję ci moją przyjaźń i…
– Pieprzę twoją przyjaźń – ucina ci chłodnym, bezbarwnym głosem.
– Co? – wyrywa ci się z ust, zanim się powstrzymujesz. Wiesz, że twoje słowa były ostre i nieprzyjemne, że sam nie przyjąłbyś przyjaźni od kogoś, kto powiedziałby ci coś takiego; wiesz również, że to wszystko były kłamstwa, ponieważ jesteś pewien, iż ty pomógłbyś Joshowi pomimo wszystko, pomimo to, że zachowywał się jak wariat. Przecież teraz chcesz mu pomóc! W jego sytuacji powinien zgodzić się na twoją propozycję, przyjąć twoją pomocną dłoń. Jednak on nie chce. Odtrąca cię i czujesz, jak coś w tobie pęka. Nie jesteś pewien, czy to duma czy coś zupełnie innego, ale wiesz, że to uczucie nie należy do przyjemnych.
– Pieprzę twoją przyjaźń – cedzi powoli słowa, jakby delektując się każdym kolejnym. – Nie rozumiesz?
– Rozumiem doskonale – odpowiadasz drętwym głosem.
– Wspaniale – prycha. – To teraz możesz spadać.
Odwracasz się bez słowa i wychodzisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz