Powolnym krokiem kierujesz się do domu,
zdenerwowany na to wszystko, co się dzieje, co cię otacza. Ludzie przychodzą i
odchodzą, znikają, bez jakiegokolwiek pożegnania. To takie niedorzeczne. Z
każdą kolejną osobą czujesz się coraz mniej pewnie – McGonagall dodawała ci
otuchy i sprawiała, że wierzyłeś, iż to wszystko ma jakiś ukryty sens; Anna cię
wprowadziła, wytłumaczyła wszystko i to właśnie dzięki niej nie spanikowałeś i
nie odciąłeś się od ludzi, jak Josh. Ona znała odpowiedzi na wszystkie pytania
i teraz nie wiesz, do kogo mógłbyś się z nimi skierować, jeśli nie do niej.
Skręcasz
w uliczkę prowadzącą do twojego domu i wchodzisz do pustego, bezbarwnego
ogródka, który irytuje cię chyba bardziej, niż wszystko inne. Po co on jest?
Żeby cię dobić? Żeby ci pokazać, że wszystko tutaj jest takie blade i nijakie?
Bezsensowne? Kopiesz ze złością w białe kwiaty wyrastające samotnie z ziemi, a
rośliny łamią się pod siłą twojego buta i wylatują w powietrze. Mamrocząc z
niezadowoleniem pod nosem otwierasz drzwi i dopiero teraz przypominasz sobie,
że miałeś odwiedzić Cho. Już chcesz się odwrócić i do niej iść, kiedy
spostrzegasz dziewczynę leżącą na twojej kanapie. Uśmiechasz się do siebie
niewyraźnie i wchodzisz do środka, po czym siadasz obok niej i wpatrujesz się w
jej śpiące oblicze, starając się dzięki temu odpędzić od wszelkich negatywnych
emocji. Ale one wciąż w tobie są – czujesz ich obecność, jak rozdzierają cię od
środka. Zrywasz się na równe nogi i niemal wybiegasz z domu.
Z dala,
z dala od tego wszystkiego!
Idziesz
zamaszystym krokiem nie bardzo wiedząc, dokąd tak naprawdę chcesz iść.
Zatrzymujesz się i rozglądasz bezradnie, dysząc ciężko. Luna, Luna – szepcze
coś w twojej głowie, a ty czepiasz się tej myśli i idziesz wprost do domu
Josha. Nieważne, że najchętniej byś go zabił. Jego i innych bezwartościowych,
niewyraźnych ludzi. Tam jest Luna. Luna. Jest wyraźna i znajoma. Czyżbyś
postradał rozum? Jesteś pewien, że ona tam jest. Była jeszcze jakiś czas temu,
więc…
Popychasz furtkę i przechodzisz przez ogród, po czym niemalże wpadasz do domu
Josha, w którym… nie ma Luny.
Chłopak
zrywa się z kanapy i stoi wyprostowany, wyraźnie się w ciebie wpatrując.
– Simon?
– pyta mocnym, groźnym głosem.
–
Szukam… – odpowiadasz, jednak on ci przerywa.
– Nie ma
jej – mówi beztrosko i siada z powrotem na kanapie.
Czujesz,
jak twoje serce zatrzymuje się, by po chwili w szaleńczym tempie zacząć tłuc
się w twojej klatce piersiowej, a żołądek ściska ci się boleśnie. Nie możesz
nic z siebie wydusić, tylko stoisz jak wryty i gapisz się tępo w Josha, który
teraz ze spokojem zdaje się wpatrywać w ścianę.
– Jak
to? – jąkasz się w końcu, a twój głos jest cichy i niemal płaczliwy.
– Poszła
do siebie albo gdzieś sobie pochodzić – oznajmia, wzruszając ramionami i
odwraca się do ciebie. – Wszystko w porządku?
Wypuszczasz z ulgą powietrze, nie przejmując się, że musi to wyglądać bardzo
idiotycznie, po czym podchodzisz na drętwych nogach do kanapy i opadasz na nią.
Josh w końcu rozumie, co spowodowało u ciebie taką reakcję, jednak nie śmieje
się, a tylko mówi poważnie:
–
Wybacz, nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało.
–
Przepraszasz mnie? – dziwisz się i spoglądasz na niego, a dokładniej na jego
usta, które znowu zacięte są w wąską linię.
– Można
tak powiedzieć – odpowiada lekko zażenowany.
– Ale…
dlaczego?
–
Ponieważ dla mnie także Luna wiele znaczy i gdyby ktoś powiedział mi coś
takiego, to pewnie zareagowałbym podobnie – oświadcza ze spokojem. – No, może
nie okazywałbym tego tak bardzo, a już na pewno nie udawał parowozu! – śmieje
się.
– Nie
udawałem parowozu – oburzasz się, chociaż również się śmiejesz.
–
Wmawiaj to sobie dalej – wzrusza ramionami.
Przyglądasz
mu się uważnie i jesteś wręcz wstrząśnięty tym, że usta Josha wcale nie są
zaciśnięte w wąską linię, a… Tak, on się po prostu uśmiecha.
–
Josh?
–
Tak?
–
Jak długo już tu jesteś?
Odpowiada
ci milczenie. Przełykasz głośno ślinę, a serce gwałtownie ci przyspiesza, choć
nie do końca rozumiesz, dlaczego tak silnie zareagowałeś. Dopiero co się
dogadaliście i już musiałeś wszystko spieprzyć? Wydaje ci się, jakby ta głucha
cisza wręcz dudniła ci w uszach, kiedy z niecierpliwością czekasz na
odpowiedź Josha. Jego usta znów zaciśnięte są w tą wąską, prostą
linię. Jednak gdy w końcu się odzywa w jego głosie nie słyszysz złości, a
jedynie dziwne rozdrażnienie i smutek.
–
Nie liczę. Nie potrafię… nie tutaj – wyznaje cicho, choć bardzo stara się
brzmieć zdecydowanie i ozięble. – A co cię to obchodzi? – pyta już nieco
groźniej.
–
Tak tylko… – wzruszasz ramionami, postanawiając nie kontynuować tego tematu.
Zaczynasz kolejny, chociaż i on okazuje się nienajlepszym pomysłem. No
tak, ale oczywiście ty musiałeś go zacząć! – Masz tu dużo… przyjaciół? Czy
tylko Lunę?
–
Do czego dążysz, Simon? Doskonale znasz odpowiedź na to idiotyczne pytanie.
Chcesz mi pokazać, że jesteś ode mnie lepszy? W takim razie powiem ci coś:
mylisz się – nie jesteś w żadnym stopniu ode mnie lepszy. Co z tego, że masz
wielu… jak ty to nazwałeś? Przyjaciół. Ja wybieram sobie znajomych, nie będę
zniżał się do poziomu Aarona czy innych idiotów i zaprzyjaźniał się z nimi. I
tak, mam tylko Lunę.
Musisz
przyznać, że ta wypowiedź niemal cię zszokowała. Nie chciałeś, żeby tak to
zabrzmiało. Nawet przez myśl nie przeszło ci coś takiego! Siedzisz tylko w
bezruchu, wpatrując się zaskoczony w Joshuę.
–
Nie o to mi chodziło – mówisz w końcu cichym, acz stanowczym głosem.
–
Nie? To o co?
– W
sumie… nie bardzo wiem – przyznajesz i odwracasz wzrok. Z ust Josha wydobywa
się krótkie parsknięcie i nagle czujesz falę dziwnej złości, którą zaraz – od razu – musisz wyładować,
bo inaczej eksplodujesz. – Chciałem ci zaproponować przyjaźń, tak? Nie chciałem
cię obrażać ani nic z tych rzeczy. Chciałem dobrze! Fakt, nie wyszło mi, ale
miałem dobre zamiary. Tak trudno to zrozumieć? Och, no tak. Bo ty postanowiłeś
odtrącać wszystkich, którzy wyciągają do ciebie pomocną dłoń, chcą ci pomóc się
stąd wydostać, żebyś nie musiał tu gnić w nieskończoność! Nie możesz być choć
trochę miły? Sprawiać pozory wdzięcznego?
–
Tak się składa, Simon, że ja właśnie bardzo chcę… a raczej chciałem
zaprzyjaźnić się z tymi wszystkimi popieprzonymi ludźmi, jednak to oni nie
chcieli zaprzyjaźnić się ze mną. I nie, nie mogę być miły, bo nie zasłużyli
sobie na to. I nie mogę sprawiać pozorów wdzięcznego, bo nie mam powodów do
wdzięczności. Zadowolony?
–
Nie! – wykrzykujesz mu prosto w twarz. Teraz stoicie obok kanapy naprzeciwko
siebie i czujesz od niego niewyobrażalne zimno, które przenika twoją skórę,
stykając się z twoim gorącem, spowodowanym nagłym wybuchem złości. – Czego się
spodziewałeś? Że rzucą ci się w ramiona po tym, jak zachowywałeś się jak
kompletny wariat? A poza tym… co z tego? To nie oni, lecz ja proponuję ci moją
przyjaźń i…
–
Pieprzę twoją przyjaźń – ucina ci chłodnym, bezbarwnym głosem.
–
Co? – wyrywa ci się z ust, zanim się powstrzymujesz. Wiesz, że twoje słowa były
ostre i nieprzyjemne, że sam nie przyjąłbyś przyjaźni od kogoś, kto
powiedziałby ci coś takiego; wiesz również, że to wszystko były kłamstwa,
ponieważ jesteś pewien, iż ty pomógłbyś Joshowi pomimo wszystko, pomimo to, że
zachowywał się jak wariat. Przecież teraz chcesz mu pomóc! W jego sytuacji
powinien zgodzić się na twoją propozycję, przyjąć twoją pomocną dłoń. Jednak on
nie chce. Odtrąca cię i czujesz, jak coś w tobie pęka. Nie jesteś pewien,
czy to duma czy coś zupełnie innego, ale wiesz, że to uczucie nie należy do
przyjemnych.
–
Pieprzę twoją przyjaźń – cedzi powoli słowa, jakby delektując się każdym
kolejnym. – Nie rozumiesz?
–
Rozumiem doskonale – odpowiadasz drętwym głosem.
–
Wspaniale – prycha. – To teraz możesz spadać.
Odwracasz
się bez słowa i wychodzisz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz