piątek, 24 września 2010

Intryga

Autor: Kuma
Beta: Lasair
Fandom: Harry Potter
Gatunek: Yaoi, Het
Paring: Malfoy/Potter, Potter/Zabini, Hermiona/Ron i inne
Rating: +15
Długość: ok. 35 stron


Intryga

„Kochać cię to mieć w sercu cierń
I go z bólem czuć co dnia
Boli mnie każdy krok, każda myśl
Noszę w sobie ją co dnia”*

11 grudnia

            Zgrzyt zamka i ten osobliwy dźwięk, towarzyszący otwieranym drzwiom, jeszcze nigdy wcześniej nie wywołał w nim mieszaniny tak sprzecznych emocji. W tym momencie nienawidził tego odgłosu i osoby, która go spowodowała, jednocześnie jednak czując narastającą ulgę, że po kilku godzinach oczekiwań w końcu go usłyszał.
            - Gdzie byłeś? – zapytał bez ogródek, podnosząc się z fotela. Ciepło bijące od ognia w kominku zaczynało już parzyć go w stopy. 
            - Jeszcze nie śpisz? – odpowiedział pytaniem mężczyzna, opierając się o framugę drzwi.

czwartek, 23 września 2010

Rozdział 2


12 grudnia

            - Mam się wyprowadzić z domu?!
            - Przykro mi, Harry, ale tak będzie dla ciebie najlepiej.
            - Jak to najlepiej?! – wykrzyknął zszokowany. Nie mieściło mu się w głowie, by mógł się wynieść ze swojego dworku, zostawić Malfoya samego…
            - W ten sposób pokażesz mu, że naprawdę masz tego dość – oponowała Hermiona. – Wprowadzisz słowa w czyn. Uwierz mi, że to zrobi na nim piorunujące wrażenie, nawet jeśli nie okaże tego od razu.
            - I co dalej? – Harry czuł się tak, jakby szedł na szubienicę. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego, że Hermiona będzie knuła jakąś miłosną intrygę z nim w roli głównej!
            - Nie rób takiej miny, Harry. Zaufaj mi –Kobieta uśmiechnęła się, klepiąc go po dłoni. – Później sobie poszalejesz. Dosłownie pójdziesz na całość, będziesz tańczył do białego rana w klubach gejowskich, podrywał facetów i ogólnie dobrze się bawił, a to wszystko na oczach Draco! – Gdy mówiła, jej oczy wyraźnie się świeciły. Wydawała się być wniebowzięta. Harry jednak nie podzielał jej entuzjazmu.
            - Jak to na oczach Draco? – Potter nie wierzył własnym uszom.
            - Harry, ty głupku! Chodzi właśnie o to, żeby on się o tym dowiedział, widział to albo od kogoś usłyszał, żeby był tego świadomy. Żeby go zabolało, dało do myślenia, żeby był zazdrosny i tym podobne…
            - Naprawdę, Hermiono, nie wiem, czy to dobry pomysł. – Harry westchnął, zrezygnowany. Herbata zdążyła już dawno wystygnąć. Kubek nieprzyjemnie chłodził jego dłonie, które wciąż na nim zaplatał. Jednak w kuchni było ciepło, niemal czuł tę przyjemną, rodzinną atmosferę, która otaczała go zewsząd , będącą niemal fundamentem tego domu.
            - Harry. – Kobieta ujęła jego twarz i zajrzała mu prosto w oczy, tak, jak potrafiła tylko ona. Zajrzała głęboko, bardzo głęboko, dostrzegając to, czego nie widzieli inni. – Kochasz go, prawda?
            - Tak.
            - I nie chcesz go stracić?
            - Nie.
            - Więc musisz to zrobić – oświadczyła z triumfem.
            - Mam się od niego wyprowadzić, tak jakby z nim zerwać, a później podrywać wszystkich wokół…
            - Tylko tych wyszukanych – zaznaczyła pospiesznie Hermiona.
            - … i to ma mi pomóc w nie straceniu go?
            - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? – zapytała kobieta z westchnieniem. – Myślałam, że geje mają w sobie nieco kobiecości, ale najwyraźniej się myliłam. Zaufaj mi. Jestem kobietą… znam się na tym. – Mrugnęła do niego zawadiacko. – A teraz powinieneś iść spać. Jutro trzeba wcielić nasz plan w życie!
            - Jutro?! Już jutro?
            - A kiedy zamierzałeś to zrobić? Po świętach? – Załamała ręce.
            - Ale…
            - Harry, czasem trzeba się poświęcić dla dobra sprawy – powiedziała łagodnym głosem, pociągnęła go za łokieć i zaprowadziła do pokoju gościnnego. – Do zakończenia naszego planu możesz tu zamieszkać. – Uśmiechnęła się do niego łagodnie. – Dobranoc. – Pocałowała go w policzek i wyszła, gasząc po drodze światło. Wydawało się, jakby żyła we własnym świecie pełnym miłosnych intryg i nic innego nie było już teraz ważniejsze.
            Pomieszczenie wypełniła ciemność. Kiedy oczy Harry’ego już do niej przywykły, wszystko stało się nieco wyraźniejsze, dostrzegł nawet kanapę, na której miał spędzić tę i prawdopodobnie kilka kolejnych nocy. Szybko transmutował jedną z ozdobnych poduszek w koc – który w założeniu miał być czerwony i puchaty, ale w ostateczności okazał się srebrny, połyskujący i zrobiony ze śliskiego, cienkiego materiału – po czym położył się. Latarnia uliczna świeciła wprost w jego twarz, oświetlała starannie wypolerowane panele z jasnego dębu. Zamknął oczy, jeszcze przez chwilę widząc pod powiekami białe refleksy świetlne, a po chwili zapadł w sen.

^*^*^*^

„Jak mam z serca wyrwać cię?
To jak przestać żyć”

            Kiedy aportował się przed bramą prowadzącą do dworku, serce waliło mu jak oszalałe. Droga była całkowicie zamarznięta, słyszał trzaskanie pękającego pod jego stopami lodu. Hermiona specjalnie wybrała piętnastą trzydzieści, ponieważ za pół godziny Draco miał wrócić z pracy, co było kluczowymmomentem jej starannie dopracowanego planu.
            W drzwiach powitał go Henry, lokaj – mężczyzna w średnim wieku, wysoki i bardzo szczupły, wręcz chudy, o pociągłej twarzy i równo wykrojonych wargach. Na ogół Harry wcale go nie widywał – czasem mignął mu gdzieś przed oczami, gdy rzucał jakieś zaklęcia sprzątające albo gdy gotował im obiad, ale na ogół Henry spędzał czas w ciszy i spokoju, w swoim własnym zakątku w części domu jak najbardziej oddalonej od sypialni Draco i Harry’ego. Mężczyzna nigdy się nie odzywał i Harry prawie nic o nim nie wiedział.
            W tym momencie jednak Potter zapałał do niego dziwną sympatią. Nagle do głowy przyszła mu myśl, że może plan Hermiony się nie powiedzie, że jest to ostatni moment, kiedy widzi Henry’ego. Skinął mu z szacunkiem głową, jednak nie odezwał się, szybko wchodząc do środka i znikając w salonie.
            Nie wiedział, od czego zacząć. Miał zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, ale w danej chwili żadna z takowych nie przychodziła mu do głowy. Zamiast tego usiadł w swoim fotelu, ustawionym blisko kominka i westchnął ciężko, próbując odgonić od siebie wszelkie myśli i odprężyć się przez chwilę.
            To miejsce było jego prawdziwym domem. Kochał je i naprawdę czuł w nim tę swoistą atmosferę, którą niegdyś odczuwał w Hogwarcie czy Norze. Nawet mieszkanie Rona i Hermiony, choć tak niezwykle mu przyjazne, bliskie, niemal rodzinne, nie dorównywało temu miejscu. To miejsce należało jego. Jego i Draco – ich własny dom. Uwielbiał tę podłogę z ciemnego dębu i kominek, przy którym zawsze odpoczywał, tańczący w nim przyjemny ogień, biały miękki dywan, na który kiedyś rozlał przez przypadek wino, gdy Draco nagle zapragnął wziąć go nie w łóżku, a właśnie na podłodze. Uwielbiał wszystkie arystokratyczne aspekty, które przyniósł do tego domu Malfoy, a którym na początku był tak przeciwny. Tak samo zresztą jak przeciwny był samemu dworowi.
            On zawsze pragnął małego mieszkania, trzech, góra czterech pokoi, niewielkiej kuchni i przytulnego salonu, a nagle miał zamieszkać w dworku z ogromnym ogrodem, lokajem i wszystkimi arystokratycznymi bzdurami, rodem z posiadłości rodowej Malfoyów. Wydawało mu się to wtedy głupotą – nie przywiązywał nigdy uwagi do wyglądu wnętrz, ich urządzenia, mebli, dodatków i wszystkich tych głupot. Ale dla Draco było to bardzo istotne, jeżeli nie niezbędne, więc Harry, choć z pewnymi oporami, pozwolił mu w końcu zająć się wszystkim, co wiązało się z ich niemałym i nieprzytulnym dworkiem. A jednak był wstrząśnięty efektem, jaki zastał po przeprowadzce. Teraz uczucie to wydawało się jeszcze silniejsze, gdy uświadomił sobie, że tak naprawdę dom był przytulny – na swój sposób stwarzał ciepłą atmosferę i to wszystko, czego potrzebował. Nie chciał czepiać się szczegółów – trzy czy dziewiętnaście pokoi, co za różnica. I tak kochał to miejsce.
            A teraz miał się z nim rozstać.
            Spojrzał na wielki, oszklony zegar, stojący po drugiej stronie salonu, i zerwał się na równe nogi. Lada chwila miał przyjść Draco i Harry musiał teraz zrobić to, co nakazała mu Hermiona, bo inaczej jej plan mógł się nie powieść. Idąc do sypialni, mężczyzna naprawdę próbował uwierzyć, że to wszystko jedynie mu pomoże, a nie jeszcze bardziej pogrąży. Ufał swojej przyjaciółce bezgranicznie – gdyby nie to, nigdy by się na to wszystko nie zgodził. Jeszcze przed chwilą obawiał się, że Draco może go zdradzać, a teraz sam miałby to robić? To całkowicie kłóciło się ze wszystkim, co wyznawał, a jednak zgodził się… choć nie do końca był do tego przekonany.
            Wszedł do sypialni, starając się nie myśleć o atłasowej narzucie na wysokim, miękkim łóżku, uginającym z przyjemnym, delikatnym skrzypnięciem, gdy się na nim usiądzie, albo z nieco bardziej natarczywym skrzypieniem, gdy… Harry potrząsnął głową i podszedł do komody. Transmutował parę skarpetek w walizkę i zaczął powoli wkładać do niej najbardziej niezbędne rzeczy.
            Nie musiał długo czekać, choć tak naprawdę bardzo chciał nigdy nie doczekać się powrotu Draco.
            Henry otworzył mu drzwi – nie wymienili przy tym ani jednego słowa – po czym zamknął je i podążył do kuchni, prawdopodobnie po to, żeby przygotować coś do jedzenia, skoro wszyscy mieszkańcy wrócili do domu. Malfoy przeszedł przez korytarz pewnym, niespiesznym krokiem, zatrzymując się przy wejściu do salonu. Później skręcił w kolejny korytarz, zajrzał do biblioteki, wyjrzał przez okno do ogrodu zimowego, aż w końcu wszedł po schodach na górę, do sypialni.
            Harry nie odwrócił się, gdy usłyszał Draco w progu pokoju. Zacisnął szczęki i kontynuował swoje mozolne pakowanie. Przetwarzał w myślach jeszcze raz wszystko, co powiedziała mu Hermiona: ma być niewzruszony, twardy i pewny siebie, nie okazywać załamania. Musi postawić jasno na swoim, zbić Malfoya z tropu, spakować bieliznę i trochę ubrań na zmianę, a później wyjść, zwracając się do niego po nazwisku i ze spokojem zamykając drzwi. Nie miał pojęcia, jak to zrobi.
Przez dłuższą chwilę panowała napięta cisza.
            - Co robisz? – zapytał w końcu Draco, a jego głos brzmiał niczym jakieś ostre, bolesne zaklęcie, niczym Cruciatus, paraliżujący i wyciskający z ofiary jęki rozpaczy. Harry też miał ochotę rzucić się na ziemię i zacząć wyć z bólu, ale nie zrobił tego, zaciskając coraz mocniej szczęki, aż zabolały go zęby.
            - Pakuję się. Nie widać? – odpowiedział, siląc się na spokojny ton.
            - Zauważyłem – warknął Malfoy. To nie było jednak zwyczajne warknięcie, które Harry słyszał na co dzień. To warknięcie kryło w sobie wyrzut i niedowierzanie. – Ale po co?
            - Wyprowadzam się. Powiedziałem ci wczoraj, że mam już dość. – Potter podniósł się wreszcie, zamknął walizkę i zmniejszył ją do takiego rozmiaru, żeby mogła zmieścić mu się w kieszeni. Rozejrzał się powoli po pokoju, sprawdzając, czy niczego nie zapomniał, po czym przeszedł do łazienki, wciąż usilnie starając się omijać wzrokiem drugiego mężczyznę. Nogi drżały mu przy każdym kroku i bał się, że zaraz po prostu się przewróci, zdradzając wszystkie swoje uczucia.
            Malfoy nie ruszał się z miejsca, najpierw bacznie śledząc ruchy Harry’ego, aż w końcu jedynie wpatrując się martwym wzrokiem w podłogę. Nie odzywał się, jego twarz okrywała kamienna maska – Harry nie miał pojęcia, co czuje mężczyzna poza tym, że najwyraźniej się tego nie spodziewał.
            Tak jak przypuszczała Hermiona, Potter nie miał żadnych problemów z opuszczeniem dworku. Malfoy nie zamierzał go zatrzymywać, przekonywać, by został, czy coś z tych rzeczy – nie, Malfoy po prostu milczał. Dopiero gdy Harry znalazł się już na korytarzu, niedaleko drzwi, oświadczył pozbawionym jakiejkolwiek barwy głosem, że zapomniał szczoteczki do zębów. Potter zamknął oczy i powoli odwrócił się do Draco, który stał na środku korytarza i wpatrywał się w niego nieprzeniknionym wzrokiem.
            - Accio moja szczoteczka do zębów – wymruczał Harry i przedmiot zaraz znalazł się w jego spoconej dłoni. Spojrzał uważnie na swojego prawie-byłego chłopaka. – Żegnaj, Malfoy.
            I wyszedł.
Tego, co działo się z nim w drodze powrotnej, nie da się opisać. Żołądek ścisnął mu się boleśnie, a w głowie wirowało tak, że świat wydawał się co chwila zmieniać swoje położenie o sto osiemdziesiąt stopni. Na dodatek oczy zaczęły aż piec go od łez, które starał się powstrzymać.
Na szczęście ni stąd, ni zowąd na zlodowaciałej drodze przy bramie wyjściowej pojawiła się Hermiona. Objęła Harry’ego i aportowała się z nim do swojego domu.

                                                                       * * *

Wieczorem deszcz w końcu ustąpił i z ciemnoszarego nieba posypały się płatki śniegu. Ulice i dachy domów niemal od razu pokryły się białym puchem i wszystko wyglądało niesamowicie pięknie i delikatnie. Harry zasunął jednak zasłony i usiadł z powrotem na swojej kanapie, odrzucając od siebie myśli o ogrodzie we dworze, który teraz zasypany był śniegiem.
- Już jestem! – usłyszał krzyk Rona, a później ciche zamknięcie drzwi. Otrzepał buty przy wejściu. – Brr, strasznie zimno, ale za to jak ładnie! Już myślałem, że w tym roku będziemy musieli się zadowolić samym deszczem. – Wszedł do kuchni, wymienił kilka słów z Hermioną i ruszył w stronę pokoju gościnnego.
Wiedział już o wszystkim. Hermiona opowiedziała mu to prawdopodobnie w nocy, kiedy Harry zdążył już zasnąć. Nie miał jej tego za złe, wręcz przeciwnie – czuł, że nie zniósłby opowiadania tej samej historii po raz drugi. Poza tym wierzył, że to właśnie ona umiała lepiej przedstawić to wszystko Ronowi.
- Cześć, stary! – powitał go dziarsko Weasley i wszedł do środka. Jego piegowata twarz była zarumieniona od zimna, a rude włosy pokryte płatkami śniegu. Ze względu na swój wzrost i szerokie ramiona wyglądał przy Harrym jak jakiś bokser, ochroniarz czy ktoś w tym rodzaju. Budziłby grozę, gdyby nie pogodna twarz i błyszczące, radosne oczy. – W porządku? – klepnął Harry’ego w plecy.
Potter pokiwał głową. Wiedział, że teraz Ron powie mu to, co sam myśli o całej tej sprawie. Zaczął bez ogródek, jak miał to w zwyczaju.
- Dobrze zrobiłeś, że odszedłeś od tego dupka. Nie zrozum mnie źle, ale on nie jest dla ciebie odpowiedni. Wiesz, zawsze widziałem cię z moją siostrą albo… w ogóle z jakąś dziewczyną… - Zawahał się.
- Ron, chyba nie zamierzamy teraz dyskutować o mojej orientacji, co? – Harry zaśmiał się nerwowo.
- No nie, nie. – Wzruszył ramionami, jakby w geście rezygnacji. – Ale to nie zmienia faktu, że fretka i tak na ciebie nie zasługuje i dobrze, że się jej pozbyłeś…
- To tylko przejściowe, Ron – odpowiedział pospiesznie Harry.
- Tak, wiem – mruknął rudzielec, jakby nie bardzo w to wierząc. – Powinieneś sobie w końcu ułożyć życie! – oznajmił, znowu klepiąc Pottera w plecy.
- I kto to mówi, co? – odparował mężczyzna. – Jesteście z Hermioną już chyba pięć lat razem i nadal nic się nie dzieje… – Ron nagle zaczerwienił się i odwrócił wzrok, uśmiechając się tajemniczo. – O co chodzi?
W odpowiedzi przyjaciel sięgnął do kieszeni i wyjął małe, aksamitne pudełeczko. Otworzył je ostrożnie i po chwili w wątłym świetle lampy zamigotał srebrny pierścionek z małymi, delikatnymi brylancikami.
- Zamierzam jej się oświadczyć. W święta. No wiesz, prezent pod choinkę – wytłumaczył Ron, wywracając oczami. – Myślisz, że jej się spodoba? – zapytał niepewnie, chowając pierścionek z powrotem do kieszeni.
- Pewnie, że tak! Ron, to będzie najlepszy prezent, jaki w życiu dostanie – zaśmiał się Harry, klepiąc przyjaciela. – Jestem z ciebie dumny, stary. Czas najwyższy.
- No dobra, dobra, zrozumiałem. – Mężczyzna wywrócił oczami. - Trochę późno, tak?
- Trochę bardzo, ale spokojnie, dobrze, że nie poczekałeś, aż będziecie już poczciwymi, sędziwymi dziadkami. Wtedy to byłby problem.
- Bardzo śmieszne, Harry.
            Mężczyźni roześmiali się po chwili i Potter poczuł, jak wszystkie nerwy powoli go opuszczają. Przynajmniej na chwilę. Bał się kolejnych etapów intrygi Hermiony, jednak teraz, wiedząc, że ma przy sobie dwoje najlepszych przyjaciół, był pewniejszy siebie, mniej zaniepokojony i wystraszony. Wiedział, że choćby niewiadomo co, oni będą przy nim i zawsze mu pomogą. W tym momencie do pokoju weszła Hermiona, niosąc na tacy ciasteczka i gorącą herbatę. Uśmiechnęła się do promiennie do Rona i Harry’ego, kręcąc w milczeniu głową, jakby wciąż nie dowierzała, że jednym z tych roześmianych mężczyzn jest jej ukochany, a drugim najlepszy przyjaciel, zbawiciel świata.
            - Cieszę się, że poprawił ci się humor, Harry. – Postawiła jedzenie na stoliku i usiadła w fotelu naprzeciwko przyjaciół. – Musimy teraz coś ustalić… Nie jestem do końca pewna, czy powinieneś przez kolejne kilka dni nigdzie nie wychodzić, wiesz, chować się przed światem, budzić wątpliwości i tym podobne, czy już jutro odwiedzić kilka klubów i pokazać wszystkim, że miewasz się znakomicie. Pierwsza opcja uśpi czujność Malfoya i gdy nagle pojawisz się w pełni sił, będzie zszokowany. Druga na pewno nie odniesie aż tak powalającego skutku, jednak nie sprawi, że Draco będzie triumfował, wyobrażając sobie, że wypłakujesz się w poduszkę i nie możesz dojść do siebie. Zdecyduj, Harry.
            - Druga opcja – zarządził Ron, zanim Potter w ogóle poruszył wargami. – Myślę, że to i tak zszokuje fretkę… - Nachylił się i sięgnął po ciastko. – No wiecie, że Harry od razu stanął na nogi i ma się znakomicie.
            Hermiona nie zamierzała czekać na odpowiedź drugiego mężczyzny. Klasnęła w dłonie, szczerząc się radośnie i oznajmiła, że Harry musi się porządnie wyspać.
            - Po co? – zdziwił się, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
            - Jutro musisz być w pełni sił! – Widząc jego spojrzenie, uśmiechnęła się pobłażliwie. – Nie martw się, wszystkim się zajmę.
            Te słowa wcale go nie uspokoiły.

czwartek, 9 września 2010

Jesienny spacer



         Marzę o deszczu, deszczu w jej ciemnych włosach, o wietrze, wplątanym w nie beztrosko, bez ładu. Marzę o wtuleniu w nie twarzy, wdychaniu jesieni, wdychaniu jej całej. Marzę o naszych marzeniach – jej i moich, naszych. Wspólnych. Tylko naszych.

Urojenia




           Być może jedynie moje osobiste, niewytłumaczalne, a wręcz chore wyobrażenia, sprawiają, że to piszę, że siedzę i rozmyślam o nas, i o przyszłości, i przeszłości. I trochę o teraźniejszości.

W mojej wyobraźni

         

          Zrozumiałam już, że mam wybujałą wyobraźnię. Godzę się z tym. I w sumie aż tak bardzo mi to nie przeszkadza…