czwartek, 9 września 2010

W mojej wyobraźni

         

          Zrozumiałam już, że mam wybujałą wyobraźnię. Godzę się z tym. I w sumie aż tak bardzo mi to nie przeszkadza…
            Siedzę samotnie w pokoju, chłodne krople deszczu rozpryskują się na parapecie. Niektóre z nich wpadają do środka – bezczelne – skapują na moją skórę i tańczą na niej przez chwilę, a później, jak gdyby nigdy nic, uciekają w dół, aż do nadgarstka, i rozbijają się na blacie biurka. Zastanawiam się, jakby to było, gdyby to twoje łzy spływały mi po dłoniach, ramionach, może szyi…? Jakby to było, gdybyś weszła teraz do mieszkania, torba uderzyłaby z cichym łoskotem o podłogę, a ty zakradłabyś się do mojego pokoju, już z korytarza widząc moją zgarbioną, odwróconą do ciebie plecami, sylwetkę. Podeszłabyś do mnie, cisza drżałaby boleśnie w powietrzu, wtuliłabyś twarz w mój kark, a twoje łzy ukryły się gdzieś między kosmykami moich włosów.
            Nie, nie chcę twoich łez – nie chcę, żebyś cierpiała, smuciła się, obwiniała, bała… ale zastanawiam się – wciąż na nowo i nowo – jakby to było, gdybyś oplotła mnie ramionami, zamykając w ciepłym uścisku. Przytuliła do siebie – tak mocno, mocno i zaborczo, że aż zabrakłoby mi tchu. Szeptałabyś mi do ucha różne słowa, wszystkie miłe, przyjemne, aż w końcu te, które chciałam od dawna usłyszeć. Przyłożyłabyś swoje delikatnie nabrzmiałe wargi do mojej skroni i czułabym twój ciepły oddech, łaskoczący skórę. Zamknęłabym oczy, a rzęsy poruszałyby się delikatnie z twoim oddechem…
            I trwałybyśmy tak… niewiadomo jak długo. Płynęłyby słowa, jedno za drugim, a każde równie piękne.
„Kocham cię, kocham”.
Równie piękne i nieprawdopodobne.

Nie wiem, nie wiem…
Boję się tego?
Nie chcę?
Nie wierzę?
Nie ufam?
Nie wiem…
Może to po prostu zbyt wiele?
Nie, to nie jest „po prostu”…
Tu nic nie jest „po prostu”...

Używam całej swojej siły, całej woli, by odsunąć twoje ręce, by poczuć znowu chłód powietrza, dotykającego każdego kawałka mojego ciała. By znowu cię stracić. Tym razem przeze mnie.
I znowu pada wiele słów – nie, nie wiem jakich. A może wiem, ale nie chcę pamiętać? Zapewniasz, przysięgasz, ale to tak wiele. Tak nagle. Zbyt wiele… Zbyt nagle…
Jednak w mojej wyobraźni umiem to powiedzieć i mówię, ranię cię, jak ty to robiłaś. To tylko wyobraźnia – powtarzam sobie w myślach – dam radę. A później powrócę do rzeczywistości, ty wejdziesz do mieszkania i usiądziesz przy stole w kuchni. Naleję ci kawy i podam pączka, którego kupiłam wczesnym rankiem, kiedy już cię nie było. Będziesz chwilę narzekać, że nie możesz, że przytyjesz, ale w końcu zrobisz kilka kęsów i zatopisz się w opowieści o tym, co dzisiaj robiłaś. A ja będę słuchać. Będę spijać, kochać każde słowo, wypływające z twoich ust, i znowu odepchnę wszystko, co złe, gdzieś w zakamarki mojej duszy.
Tak więc teraz, w mojej wyobraźni, odpycham cię, pozwalam sobie na stracenie jakiejkolwiek kontroli, pozwalam słowom trzeszczeć, zgrzytać, ranić… Pozwalam prawdzie się wyzwolić.
To tylko moja wyobraźnia…

Trzask zamykanych drzwi.
Wszystko wydaje się w jednym momencie rozsypać. Domek z kart nagle się rozpada. Czuję na ręce lodowate krople deszczu, a na twarzy powiew chłodnego wiatru, wpadającego do pokoju przez otwarte okno.
I już wiem, że za bardzo zatraciłam się w swojej wyobraźni…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz