sobota, 13 listopada 2010

Rozdział 5



^*^*^*^*^
19 grudnia

A noc i zło niech śpi, niech drży
A ty już chodź, już bądź, już śpij

            W jego błyszczących, pełnych determinacji oczach migały różnokolorowe reflektory. Tańczący na parkiecie ludzie wydawali się poruszać w zwolnionym tempie. Mocne basy wstrząsały ścianami i podłogą budynku. Harry szedł równym, zdecydowanym krokiem. Minął dwóch mężczyzn całujących się przy barze, szukając wzrokiem blond włosów. Ktoś wpadł na niego, skacząc w tańcu. Przed oczami mignęła mu jasna czupryna. Uśmiechnął się przebiegle – nie dał po sobie poznać, że najchętniej zabiłby tego szczupłego bruneta, który dotykał Malfoya. Wczuł się w rytm muzyki. Poczuł czyjąś dłoń na swoim biodrze. Blond grzywka prawie całkowicie przysłaniała twarz mężczyźnie, który ukazał w uśmiechu idealnie równe, białe zęby. Harry przyciągnął go do siebie. Nie spojrzał na niego – szukał wzrokiem Malfoya. Tak, on też go zauważył. Spojrzenia, które wymienili, były przeciągłe i pełne wyzwania. Draco odwrócił wzrok i polizał swojego bruneta po wyeksponowanej, opalonej szyi. Ręce Harry’ego zsunęły się na pośladki blondyna, do któregouśmiechnął się, całując wąskie, delikatnie rozchylone usta. Mężczyzna wręcz wepchnął mu do gardła język, wplatając palce w jego włosy. Potter nie zamknął oczu – śledził każdy ruch Malfoya, który właśnie ocierał się tyłkiem o krocze bruneta, posyłając Harry’emu wyzywające spojrzenie. Potter zmrużył oczy i mocniej naparł na blondyna, odwzajemniając z natchnieniem pocałunek.
            Muzyka pulsowała w nim, czuł jej drżenie, czuł, jak wstrząsała całym jego ciałem. Jego dłonie ślizgały się po ciele blondyna, który wyginał się w lubieżnym tańcu. Harry nachylił się nad nim, całując go w kark, wręcz wbijając palce w tors odwróconego do niego tyłem mężczyzny. Malfoy szepnął coś do swojego bruneta i przelotnie spojrzał na Pottera. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Muzyka zdawała się narastać – jej brzmienie niemal rozsadzało Harry’ego. Zsynchronizował swoje ruchy z ruchami blondyna, gryząc go w szyję. Blondyn jęknął cicho i oplótł ręce wokół szyi Pottera. Harry cały czas śledził wzrokiem Malfoya idącego w stronę łazienki i trzymającego dłoń na tyłku bruneta. Spojrzał na Pottera. Zmrużył oczy, ale wciąż na niego patrzył. Harry wsunął palce pod spodnie blondyna, którym z powodu dotyku wstrząsnął dreszcz. Oddech mu przyspieszył. Malfoy wciąż patrzył na Pottera. Teraz on śledził każdy jego ruch. Ruch jego dłoni, która zaciskała się w tym momencie na nabrzmiałym członku blondyna. Odwrócił się. Drzwi od łazienki się zamknęły. Blondyn dyszał. Harry uśmiechnął się triumfalnie i pocałował mężczyznę w szyję. W głowie aż kręciło mu się z podniecenia i wypitego alkoholu.

^*^*^*^*^
20 grudnia

Chcę ci tyle dać,
Chcę, byś mnie miał
Nie może nam się nic już stać
Nie jesteś sam

            Na ścianach dark roomu wyłożono ciemnoczerwone płytki, które teraz pokrywała cieniutka warstwa pary. Powietrze aż przesiąkało wilgocią, zapachem spermy i gorącem. Jęczenie, krzyki, sapanie, dyszenie… Mężczyźni uśmiechali się do niego dziko, pożądliwie. Nie było tu Malfoya. Harry oparł się o ścianę, spoglądając sugestywnie na jednego z facetów, który podniósł się leniwie i podszedł do niego. Przyglądał się Potterowi, mierzył go wzrokiem, unosząc kąciki ust. Jego dłonie już zajmowały się paskiem jego spodni. Wtedy do ściany naprzeciwko został przygwożdżony Malfoy. Spojrzał na Pottera i chwycił włosy mężczyzny, który się do niego dobierał, po czym gwałtownie popchnął go na kolana. Harry westchnął, czując chłodne wargi oplatające jego członka. Spod przymkniętych oczu obserwował Malfoya szarpiącego czuprynę mężczyzny. Po plecach spłynęła mu strużka potu. Stłumiony jęk wyrwał mu się z gardła, kiedy wyobraził sobie, że to nie jakiś obcy facet, a właśnie Malfoy. To było takie podniecające – mokre od potu włosy Draco, przyklejające mu się do bladego czoła i policzków. Pot błyszczący na odsłoniętej szyi. Harry poruszył się niecierpliwie, widząc jego przebiegły uśmiech. Malfoy już na niego nie patrzył. Zamknął oczy i odwrócił głowę, zaciskając usta w wąską linię, nie chcąc, by wydobył się z nich jakikolwiek odgłos. Jego palce, wplecione we włosy mężczyzny, rozluźniły się i teraz dłoń Malfoya bezwiednie poruszała się wraz z ruchem głowy bruneta. Potter chciał wrzasnąć, przywołując go do porządku. Chciał, żeby na niego spojrzał. Chciał, żeby Malfoy widział na jego twarzy rozkosz. Chciał, żeby widział… Chociaż… nie, nie zobaczyłby jej. Harry odczekał jeszcze chwilę, aż mężczyzna skończył i wyszedł bez słowa, nie racząc nikogo ani jednym spojrzeniem.

^*^*^*^*^
21 grudnia

            Pokątna wręcz błyszczała od świateł bijących z wystaw sklepowych, różnokolorowych neonów i lampek zawieszonych na choinkach wystawionych w niemal każdym wolnym miejscu. Z ciemnoszarego nieba prószył delikatnie śnieg, a ludzie biegali rozhisteryzowani od sklepu do sklepu, robiąc przedświąteczne zakupy. Harry szedł wolnym krokiem, obijając się co chwilę o czarodziejów obwieszonych niezliczoną ilością toreb. Uśmiechał się lekko do siebie, widząc dzieci wpatrujące się z zachwytem w migające wystawy i ściskające za ręce swoich rodziców. Mężczyzna zacisnął dłoń w kieszeni, czując w środku coś, co bardzo przypominało mu tęsknotę i ukłucie żalu. Mijało właśnie dokładnie dziesięć dni od jego kłótni z Malfoyem. Dziewięć dni od momentu wyprowadzenia się z dworu. Cztery dni od owej nocy, kiedy to Draco postanowił również zagrać w tę paskudną, miłosną gierkę, którą Harry prowadził od dłuższego czasu. I pomimo że ostatnie dwa dni wydawały się czymś nowym, obiecującym, jak powiedziała Hermiona, to jednak on sam powoli tracił jakąkolwiek nadzieję. Powoli godził się z faktem, że stracił Malfoya na dobre, że w żaden sposób nie uda mu się już go odzyskać. Starał się o tym nie myśleć, ale to często było silniejsze od niego. Nie mógł przestać wspominać chwil, które ze sobą spędzili. Nie mógł przestać wspominać samego Malfoya. Wciąż jednak gdzieś pośród tych wspomnień pojawiała się twarz mężczyzny, szare, lodowate oczy i usta układające się w słowo „Potter”. Znowu powracał do niego moment ich ostatniej kłótni, a zaraz po nim innych złych chwil. I choć był wtedy wściekły na Malfoya, choć miał ochotę przeklnąć go za wszystko, co zrobił i co zepsuł, nadal chciał, żeby ten sam Malfoy zrzucił wreszcie swoją pieprzoną kamienną maskę, przeprosił go i zamiast „Potter” powiedział „Harry”. Żeby wszystko już się skończyło.
            Doskonale wiedział, jak bardzo było to naiwne.
            Za oknem kawiarni dostrzegł rudą czuprynę Rona, który wpatrywał się w pusty blat stołu. Harry zastukał w szybę, na co przyjaciel wyszczerzył się w dziwnym uśmiechu i wskazał głową puste miejsce. Kiedy Potter wszedł do środka i zdjął płaszcz, usiadł naprzeciwko Weasleya i zamówił sobie kawę. Przyjrzał się mu się dokładnie Ronowi. Był zdecydowanie czymś zdenerwowany – na jego czole ukształtowały się głębokie zmarszczki, wyglądał na nieobecnego, a oczy miał mocno podkrążone ze zmęczenia. Wydawały się niczego nie dostrzegać. 
            - Wszystko w porządku, Ron? – Mężczyzna nie odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku ani nie poruszając się. Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, pośród gwaru innych rozmów. – Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? Coś się stało? – Ron nadal nie odpowiadał. – Chciałeś sobie tylko posiedzieć i pomilczeć? Mogliśmy to samo zrobić w domu. Obiecałem Hermionie pomóc jej piec ciasto, więc jeżeli nie masz…
            - Zdradziłem ją – przerwał mu nagle Weasley.
            To było jak piorun. Jego słowa, wypowiedziane prawie przez zaciśnięte wargi, przecięły ze świstem powietrze. Harry siedział otępiały, wpatrując się w przyjaciela i nie wierząc temu, co usłyszał.
            Zaczął się śmiać.
            Ron spojrzał na niego z mieszaniną wściekłości i zdziwienia, podczas gdy Harry po prostu się śmiał.
            - Nie żartowałem – warknął, spuszczając wzrok.
            Potter uspokoił się dopiero po chwili. To było tak, jakby ktoś w jednej sekundzie za sprawą czarów wlepił na jego twarz uśmiech, a zaraz później mu go odebrał. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nie miał pojęcia, co myśleć. Wpatrywał się w Rona, nie będąc pewnym, czy czasem się nie przesłyszał.
            - O czym ty mówisz? – zapytał w końcu, zmuszając się do wypowiedzenia czegokolwiek.
            - To był wypadek… Harry, ja nie chciałem, przecież wiesz, jak kocham Hermionę… - Ron zaczął się gorączkowo tłumaczyć, wciąż jednak omijając wzrokiem Pottera. – Przecież wiesz, że chcę się z nią ożenić… Merlinie, jesteśmy ze sobą tak długo… ja… ja nie wiem, jak to… tak ją kocham… Nie chciałem…
            - Żartujesz sobie? – rozzłościł się Harry. – Jak to w ogóle możliwe? Z… Z kim? – zawahał się na moment, usiłując zapanować nad swoimi emocjami.
            Ron z powrotem wpatrzył się w blat stołu.
            - Arnie… no wiesz, z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, zaprosił mnie wczoraj na imprezę świąteczną. I tam była Sophie, no wiesz…
            - Nie, nie wiem – warknął Harry.
            - Oj, no ta, która teraz uczy quidditcha w Hogwarcie – wytłumaczył zirytowany Ron. – Byłem mocno wstawiony i…
            - I co? – dociekał Potter, czując, że zaraz przestanie nad sobą panować.
            - No i chyba się z nią przespałem – wyznał Weasley zduszonym głosem.
            Zapanowała świszcząca w uszach cisza. Żaden z nich nie zareagował nawet wtedy, gdy podeszła do nich kelnerka i postawiła na stoliku filiżankę parującej kawy. Jej aromat wydawał się walczyć z tą miażdżącą, ciężką atmosferą, zawisłą w powietrzu, jednak bez skutku. Harry zmarszczył brwi, zaciskając pięści. Miał ochotę uderzyć w Rona czymś twardym i ciężkim. Jak on mógł zrobić coś takiego Hermionie? Właśnie Hermionie? Dobrej, pomocnej, inteligentnej i lojalnej Hermionie, przyjaciółce i kobiecie, z którą był od pięciu lat, której zamierzał oświadczyć się za trzy dni i którą kochał ponad życie? Harry nie mógł w to po prostu uwierzyć.
            - Jak mogłeś, Ron? – warknął rozeźlony. – Kurwa, wiesz, co zrobiłeś? Zdajesz sobie sprawę z tego, że wszystko spieprzyłeś? Co ona ci takiego zrobiła, co?
            - Nic! – krzyknął Weasley. – Nic nie zrobiła – dodał ciszej i spuścił wzrok. – Harry, ja nie chciałem… tak bardzo ją kocham… nie wiem, co się stało… jak…
            - Może znudziło ci się wracanie do ciepłego domu, w którym czeka na ciebie z obiadem ukochana, oddana ci kobieta, co?
            - Nie! No co ty, stary…
            - Powiesz jej? – zapytał znienacka Harry.
            - Ja… - Ron spojrzał na niego na wpół błagalnie, na wpół z lękiem. – Nie wiem…
            - Och, może ja mam wiedzieć? – prychnął. – Trzeba było się nad tym zastanowić, zanim poszedłeś się pieprzyć z tą zdzirą!
            - Powiem jej – powiedział stanowczo Weasley.
            - Świetnie – żachnął się Harry. – Ale zanim dasz jej ten pieprzony pierścionek, dobra?
            I wyszedł, zostawiając Rona i nietkniętą kawę.

^*^*^*^*^

            Dochodziła północ, kiedy Harry aportował się przed dom Rona i Hermiony. W kuchni paliło się światło, nie słyszał jednak żadnych krzyków ani kłótni. Miał nadzieję, że było już po wszystkim. Szybkim krokiem przeszedł przez zaśnieżony ogródek i nacisnął klamkę. Zamknięte. Zastanawiał się, czy użyć zaklęcia, czy po prostu zapukać, gdy w holu ktoś zapaliłlampę i na taras wylało się światło. Potem czekał, aż otworzą się przed nim drzwi, co wydawało się zająć całą wieczność, i po chwili Harry ujrzał Hermionę, jakiej nie widział chyba od czasów wielkiej wojny.
            Miała zapuchnięte od płaczu oczy, które wciąż szkliły się od łez. Drżał jej podróbek i ręce, w których ściskała chusteczki. Pociągnęła nosem, odwróciła się i odeszła z powrotem do kuchni. Potter podążył za nią, zdejmując po drodze buty i rzucając kurtkę na wieszak. Czuł narastającą złość. Usiadł naprzeciwko niej i chwycił jej dłoń – wręcz parzyła w porównaniu z jego lodowatą. Hermiona nie patrzyła na niego, zaciskając usta i próbując powstrzymać się od płaczu.
            - Hermiono – szepnął Harry, głaszcząc ją delikatnie. Nie bardzo wiedział, co ma dalej powiedzieć.
            - Zdradził mnie – wyjąkała kobieta, podnosząc na niego orzechowe, szklące się oczy. – Zdradził mnie, rozumiesz? A później tak po prostu przyszedł i mi o tym powiedział… - zająknęła się i po policzkach popłynęły jej łzy. – Co ja takiego zrobiłam? Harry, powiedz mi, czy zrobiłam coś nie tak? Czy było mu ze mną źle? Co ona takiego miała…
            - Hermiono. – Głos Harry’ego był nieco bardziej stanowczy. – Uspokój się. Nic nie zrobiłaś. I nie było mu z tobą źle…
            - W takim razie dlaczego? – szlochała Hermiona, ukrywając twarz w dłoniach.
            - Ron… - zawahał się na chwilę, opanowując złość. – Ron bardzo cię kocha, naprawdę. Spotkał się ze mną, powiedział mi o tym. Było mu wstyd, źle się z tym czuł. Nie chciał tego. Wiem, że nic go nie usprawiedliwia, ale naprawdę… nie robił tego świadomie.
            - Czyli co? Ktoś rzucił na niego Imperiusa? – żachnęła się kobieta, patrząc ze złością na Harry’ego. – Doprawdy… - zerwała się i niemal wybiegła z kuchni.
            Wszystko się komplikowało. Czyżby te święta miał zaliczyć do jednych z najgorszych? Nie wierzył, by związek Hermiony i Rona miał się zakończyć właśnie w ten sposób. Ba, żeby w ogóle miał się zakończyć! Według niego tych dwoje pasowało do siebie jak mało kto i fakt, że przez idiotyczną wpadkę to wszystko miałoby się skończyć, był po prostu szokujący. Poza tym, co uznał za dość egoistyczne, nie wyobrażał sobie, jak miałaby wyglądać jego przyjaźń z nimi jeżeli, nie daj Merlinie, rozstaliby się, musiałby zachowywać neutralność, wysłuchiwać ich wyzywania się nawzajem i sam również byłby narażony na jakieś obelgi, gdyby spotkał się z jednym z nich, a nie z drugim. Po prostu sobie tego nie wyobrażał.
            Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Sprać Rona czy pozostawić go samemu sobie? Zdecydował, że przede wszystkim powinien zostać z Hermioną, pomagać jej i być przy niej, tak jak ona była przy nim, gdy pokłócił się z Malfoyem.
            Leżał w ciemnościach, nie mogąc zasnąć. Za oknem rozszalało się istne piekło – wiatr dudnił nieprzyjemnie w ściany, śnieg sypał jak oszalały, tworzyły się zamiecie i zawieje śnieżne, a temperatura prawdopodobnie spadła poniżej zera.  Hermiona płakała w sypialni i serce mu się kroiło, gdy to słyszał, ale nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Był skrępowany całą tą sytuacją, czuł się jak ostatni idiota, nic nie robiąc. Ale czy miałby po prostu do niej pójść? Czy ona by tego chciała, czy może wszystko jeszcze bardziej by popsuł? Gdyby życzyła sobie jego towarzystwa, sama by do niego przyszła. Zawsze sama sobie radziła. Harry odwrócił się na drugi bok, próbując zasnąć, jednak jego myśli skierowały się na Malfoya. Wiedział, że teraz, gdy jego przyjaciółka miała swój własny problem, był zdany na siebie. Nie mógłby w tej sytuacji nadal wychodzić do klubów, wiedząc, że Hermiona siedzi cały wieczór sama w domu i popada w coraz większą rozpacz. Aż do Wigilii powinien zapewnić jej opiekę i towarzystwo. W sumie bardzo mu się to podobało, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę, że dłużej nie mógłby już grać z Malfoyem w tą idiotyczną gierkę. Nie mógłby znowu całować się lub pieprzyć z jakimś obcym facetem na jego oczach ani patrzeć, jak robi to z kimś Malfoy. Postanowił na jakiś czas dać sobie z tym spokój – powiedzmy, trzy dni, do Wigilii – pozostawiając sobie i Malfoyowi czas na uspokojenie się i przemyślenie wszystkiego. Jeszcze raz przywołał w pamięci obraz jego twarzy, kiedy odwrócił wzrok i zamknął oczy… To było zupełnie tak, jakby… jakby nie chciał widzieć Harry’ego. Jakby bał się? Odrzucało go to? Jakby go bolało…? Potter mógł tylko przypuszczać, ale w jego sercu zrodziła się nadzieja, że powodem zachowania Malfoya była właśnie ta ostatnia opcja. W takim razie, wedle tego, co planowała i mówiła Hermiona, już nie długo wszystko powinno wrócić do normy.
            Coś poruszyło się na górze, w sypialni, wyrywając Harry’ego z rozmyślań, potem na korytarzu, aż w końcu rozległy się ciche kroki na schodach. Mężczyzna podniósł się, wpatrując w ciemność panującą w holu, z której wyłoniła się Hermiona. Stanęła w drzwiach.
            - Harry… - szepnęła drżącym głosem.
            - Hermiono? – Podniósł się na łokciach.
            - Mogę… - zawahała się. – Mogę… spać z tobą?
            Uśmiechnął się, choć wiedział, że nie może dostrzec jego twarzy, i poruszył się na kanapie, robiąc jej miejsce. Szybkim krokiem podeszła do niego, zanosząc się płaczem. Przytulił ją do siebie, próbując uspokoić. Głaskał po włosach i plecach, szepcząc coś niezrozumiałego na przemian z jej imieniem, a ona szlochała w jego ramię, ściskając zimnymi palcami jego koszulkę i mocząc ją łzami. Powoli zaczynała się uspokajać i w końcu, wyczerpana, zupełnie jak dziecko po prostu zasnęła, oddychając ciężko. Przytulił ją mocniej, opatulił kocem, nie przestając delikatnie jej głaskać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz