niedziela, 21 listopada 2010

Rozdział 6


  ^*^*^*^*^
22 grudnia

            Kiedy obudził się rano, Hermiona jeszcze spała, odwrócona do niego plecami. Ostrożnie podniósł się i ułożył ją wygodniej, żeby nie spadła z kanapy. Kiedy spała, wyglądała zupełnie jak kiedyś, kiedy jeszcze byli dziećmi, chodzili do Hogwartu i we trójkę stawiali czoła niebezpieczeństwu. No właśnie – we trójkę. Odgarnął kilka kosmyków z jej spokojnej, nienaruszonej żadnymi zmartwieniami twarzy.
            Obudziła się niedługo po nim. Stanęła w progu kuchni, opierając się o framugę i przyglądała mu się przez dłuższą chwilę spod przymrużonych, zapuchniętych oczu. Uśmiechnął się do niej ciepło, jednocześnie próbując ukryć, jakie porażające wrażenie robiła na nim jej blada twarz, na której, wydawało się, na stałe zagościł ból.
            Bez słowa podeszła do stołu i usiadła przy nim, drżącymi dłońmi podnosząc filiżankę kawy, którą przygotował jej Harry. Nawet nie starała się uśmiechnąć. Wodziła nieprzytomnym wzrokiem po kuchni, omijając usilnie przyjaciela i wyglądała, jakby ledwie powstrzymywała się od płaczu.
            - Jak się czujesz? – zapytał Potter, przyglądając się jej ze współczuciem.
            Nic nie odpowiedziała, zamiast tego upijając łyk parującej kawy.
            Harry nie zadał już żadnego pytania. Zdawało się, że na milczeniu upłynęła im cała wieczność. Zegar tykał w powolnym, acz irytującym tempie, płatki śniegu również spadały na ziemię jakoś nienaturalnie wolno. Cały ogródek, ulice i dachy okolicznych domów przykryte były grubą warstwą białego puchu. Pojedynczy mieszkańcy odgarniali go z podjazdów, odśnieżali samochody, co niektórzy próbowali nawet je odpalić, jednak w większości bez skutku. Za oknem życie innych ludzi toczyło się w normalnym tempie. Wydawało się, że było pozbawione jakichkolwiek problemów, poza tymi z rodzaju nie chcącego odpalić pojazdu czy „gdzie usadzić gości na kolacji wigilijnej”.
            - Wiedziałeś? – zapytała znienacka Hermiona, podnosząc wzrok z filiżanki.
            - Tak – odpowiedział po dłuższej chwili Harry. – Ron wczoraj się ze mną spotkał… Nie umiał sobie z tym poradzić…
            - Trzeba będzie powiedzieć jego rodzicom, że nie przyjdziemy do nich w pierwsze święto. – Hermiona zachowywała się tak, jakby w ogóle go nie słuchała. Czuł się potwornie, z jednej strony stając w obronie przyjaciela, który zdecydowanie zawinił i którego chronić Harry naprawdę nie chciał, a z drugiej pomagając przyjaciółce, która zdecydowanie tego potrzebowała. Jak miał to wszystko ze sobą pogodzić?
            - Zamierzasz im powiedzieć? – zdziwił się. W ogóle nie myślał o państwie Weasley, rodzeństwie Rona czy o czymkolwiek innym. W tamtej chwili nagle uświadomił sobie, jakie następstwa będą miały inne wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim czasie. Prawdę powiedziawszy, wcale nie zastanawiał się nad tym, jak będą mieli pojawić się z Malfoyem na zwyczajnym Balu Świątecznym w Ministerstwie, który… Merlinie! Który miał się odbyć już jutro!
            - Chyba będę musiała – westchnęła Hermiona. W jej głosie pobrzmiewała złość, gorycz i rozpacz. Była zagubiona. Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
            - A co z… balem? – zapytał nieśmiało, mając nadzieję, że przyjaciółka zrozumie, co ma na myśli.
            Spojrzała na niego dziwnie, próbując wyczytać z jego oczu, o co mu chodzi. W końcu odwróciła wzrok i głęboko odetchnęła, na chwilę odrywając się od własnych problemów.
            - Oczywiście będziesz w nim uczestniczył – oświadczyła zdecydowanie. – Na szczęście nikt nie będzie wam kazał tańczyć ze sobą czy coś w tym stylu, jak to bywa w zwyczaju, jeśli w grę wchodzą pary heteroseksualne, ale pamiętaj, Harry, że nie powinieneś przedwcześnie dawać mediom powodów do plotek. – Nagle głos jej się załamał, spuściła głowę i zacisnęła szczęki. Po jej policzku spłynęła jedna łza, która po chwili skapnęła na blat stołu.
            Potter podniósł się z krzesła i objął ją. Hermiona rozszlochała się na dobre. Oplotła go niezdarnie w pasie i schowała twarz w jego torsie. Drżała, wypłakując się w jego koszulkę. Gładził ją delikatnie po włosach, próbując jakoś uspokoić.
            Dzień minął im na pieczeniu pierników i innych wigilijnych ciast. Ron się nie odzywał, ale Harry miał nadzieję, że przed Wigilią jego przyjaciel pojawi się i wszystko dobrze się skończy. Nie był pewien, jak on sam zachowałby się na miejscu Hermiony – czy wybaczyłby Ronowi, czy też skończył z nim na dobre, ale naprawdę nie wyobrażał sobie, by związek ich przyjaciół miał się zakończyć. Bez względu na wszystko. Próbował sam przed sobą usprawiedliwiać mężczyznę. Był pijany, nie wiedział, co robi, kochał Hermionę… Jednak zawsze, gdy zaczynał o tym myśleć, wzbierała w nim tak potworna złość, że miał ochotę wyjść z domu, odnaleźć go i potraktować porządnym Cruciatusem. A może naprawdę ktoś rzucił na niego zaklęcie Imperiusa? Nie, to byłoby bez sensu – przecież nikt nie miał po temu powodów.
            Do wieczora pogoda znowu się zepsuła i niebo z powrotem zrobiło się ciemnoszare, posypał się z niego obfity śnieg, jeszcze bardziej zasypując całe miasto, które zresztą już od zeszłej nocy walczyło z zaspami i zatarasowanymi wejściami do domów.
            Hermiona lukrowała jeszcze ciepłe pierniki, precyzyjnie, z niemal chorą dokładnością, każdy dekorując w taki sam sposób. Harry przyglądał jej się w milczeniu, rozmyślając nad tym, co robi w tym czasie Malfoy. Na pewno migdalił się właśnie z jakimś facetem w jednym z klubów, za nic mając tę całą pieprzoną magię świąt. Czy możliwe byłoby jednak to, żeby opamiętał się i nagle podczas wigilijnej kolacji wpadł do domu, rzucił się Harry’emu do stóp i błagał o wybaczenie, ślubując wieczną miłość i oddanie? Potter zaśmiał się sam do siebie, kręcąc głową. Tak, ta wizja była zdecydowanie nieprawdopodobna.
            Bał się jutra. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Może Malfoy w ogóle nie zamierzał przyjść i skończy się na tym, że Harry będzie musiał tłumaczyć wszystkim, iż jego chłopak po prostu się przeziębił? Miał nadzieję, że tak się nie stanie, ponieważ prasa na pewno tego nie kupi. Pomimo że byli ze sobą już dwa lata i media przyzwyczaiły się do tego jakkolwiek dziwnego związku, byli świadomi, że wciąż czekały na każde potknięcie. Od niemal roku, odkąd ucichły wiadomości o ich wspólnym dworku, wszelkie wiadomości o nich również przestały się pojawiać. Byli z tego bardzo zadowoleni, ponieważ spotykanie wścibskich reporterów w swoim własnym ogródku nie należało do przyjemności. A teraz mieli pokazać się na balu świątecznym w Ministerstwie Magii, udawać szczęśliwą parę i nie dawać powodów do plotek? Nie, to graniczyło z niemożliwością.
            Do późnego wieczora Harry i Hermiona siedzieli w salonie, grzejąc się przy cieple bijącym od trzaskającego w kominku ognia oraz jedząc świeżo upieczone i polukrowane pierniki. Na dworze znowu panowało istne piekło, więc wydawało się, że w domu jest jeszcze przyjemniej i cieplej, niż mogło być w rzeczywistości. Harry objął przyjaciółkę, która oparła mu głowę na ramieniu i zaczął nucić pod nosem jakąś bliżej nieokreśloną kolędę, próbując odgonić od siebie wszelkie myśli. Nieubrana choinka, która okazała się owym niezidentyfikowanym czymś, o co potknął się podczas jednej z ostatnich nocy, stała w kącie pokoju, roztaczając wokół siebie cudownie świeży, leśny zapach.
            - Dlaczego on to zrobił? – zapytała zduszonym głosem Hermiona. Poczuł delikatny ruch jej szczęki na swoim ramieniu.
            - Nie wiem – odpowiedział szczerze Harry. – Mówił, że był pijany… - zreflektował się, że nie zabrzmiałoto zbyt dobrze. – Słuchaj, jestem pewien, że nie chciał tego zrobić. Naprawdę cię kochał… i oczywiście nadal kocha. Jesteś dla niego wszystkim. – Przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy. Kilka łez spłynęło mu z jej policzków na koszulkę. – On… - Harry zawahał się, nie wiedząc, czy powinien to powiedzieć. – On chciał ci się oświadczyć… – Hermiona wstrzymała oddech. Dosłownie znieruchomiała. Po chwili wybuchła płaczem, wciskając twarz w jego ramiona. – Może da się to jakoś wytłumaczyć? Może on wcale nie…
            - Tak bardzo bym chciała, żeby tak było! – szlochała kobieta.
            - Naprawdę cię kocha… na pewno nigdy by tego nie zrobił – zapewniał ją gorączkowo, samemu starając się uwierzyć w swoje słowa. Oczywistym było, że Ron kochał Hermionę ponad życie, jednak czy było to wystarczające, skoro pod wpływem alkoholu zdradził ją z jakąś Sophie? Miał tylko nadzieję, że Ron wróci i sam to wszystko wytłumaczy. I będą żyli razem długo i szczęśliwie.
            A Harry z Malfoyem…

^*^*^*^*^
23 grudnia

Dziś otwieram się i chcę, byś był
Chcę, byś tu był
Nie mogę cię zapomnieć

            Sala balowa pękała w szwach. Sufit, zupełnie jak w Hogwarcie, został zaczarowany i sypały się z niego drobne płatki śniegu, znikające zaraz nad głowami gości. Wszędzie poustawiane były stoły ze śnieżnobiałymi obrusami i kryształową zastawą, na środku pomieszczenia znajdował sięogromny podest, przeznaczony na tańce, a zaraz za nim scena z kwartetem smyczkowym, przygrywającym jakąś cichą, melancholijną melodię.
            Co chwilę ktoś chciał się z nim przywitać, uścisnąć mu dłoń lub chociaż zamienić kilka słów. Zachowywał się jak nieprzytomny, wodząc wzrokiem na wszystkie strony, próbując odszukać tlenione włosy Malfoya i odpowiadając niezbyt zrozumiale na różne pytania. Po około piętnastu minutach miał serdecznie dość. Ominął grupę aurorów z jego wydziału, niezaprzeczalnie zmierzających w jego stronę, posyłając im przelotny, przepraszający uśmiech.
            - Harry! – Poczuł, jak ktoś zaciska palce na jego ramieniu i przyciąga do siebie.
            - Pani Weasley. Panie Weasley. – Skinął głową, nagle zdając sobie sprawę, że gdzieś na sali może również znajdować się Ron. Oczywiście miał nadzieję, że jego przyjaciel zachował dobry smak i postanowił nie przychodzić tutaj samemu, narażając siebie i Hermionę na jakieś uwagi, jednak nie mógł być tego pewien.
            - Widziałeś gdzieś Rona i Hermionę? – Na szczęście Molly sama rozwiała jego obawy. – Nigdzie ich nie widziałam.
            - Z tego, co mi mówili, mają dużo do zrobienia w domu i postanowili w tym roku zrezygnować z balu – wytłumaczył, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco.
            - Och, jaka szkoda! – zmartwiła się pani Weasley. – Ale zobaczymy ich pojutrze! – rozpromieniła się natychmiast.
            - Harry! – Tym razem była to Ginny. Pomachała mu radośnie, ciągnąc za sobą Deana. – Jak dobrze cię widzieć! Gdzie jest mój brat? Gdzie mój przyszły… bratowy? – Zaśmiała się nerwowo, rozglądając za Malfoyem.
            Kiedy wyszło na jaw, że Harry Potter jest gejem i zamierza ułożyć sobie życie z Draco Malfoyem, wiele rzeczy gruntownie się zmieniło. Weasleyowie przez dłuższy czas w ogóle się do niego nie odzywali – Harry wciąż nie był do końca pewien, czy to przez to, że zawsze wiązali nadzieję z nim i Ginny, czy też po prostu z czystej odrazy do jego orientacji. Jedynie Ron nie zerwał z nim kontaktu i wciąż był przy nim, choć Harry doskonale wiedział, że wiele go to kosztowało. Na szczęście w końcu wspólnymi siłami z pomocą Hermiony udało im się przekonać Weasleyów do Harry’ego.  Później Ginny zaczęła spotykać się z Deanem, Malfoy okazał się nie być śmierciożercą, pragnącym zamordować Harry’ego podczas snu i wszystko wróciło do normy.
            - Gdzieś mi uciekł – odpowiedział wymijająco Harry, uśmiechając się przebiegle. - Przepraszam na chwilę – mruknął do nich i szybkim krokiem oddalił się od grupki rozgadanych rudzielców, którzy ruszyli w stronę sali balowej. Wydawało mu się, że gdzieś dostrzegł Malfoya, jednak możliwe, że po prostu mu się wydawało. Zajrzał do jednego z korytarzy prowadzących na taras, wyjrzał na zewnątrz, jednak po mężczyźnie. nigdzie nie było śladu.
            Z sali dobiegł go głos Ministra Magii, dziękującego wszystkim za przybycie i składającego życzenia świąteczne. Później rozległy się głośne oklaski, dźwięk odsuwanych krzeseł… Harry zszedł po schodach do pustego holu. Stojąc przed jednym z ogromnych, zajmujących całe ściany luster, zastanawiał się nad powrotem do domu. Nie zamierzał do końca wieczora odpowiadać na rożne pytania, tłumaczyć nieobecność Malfoya albo fakt, że ze sobą nie rozmawiają. Poza tym czuł, że powinien być teraz z Hermioną, pomimo że ta kazała mu obowiązkowo iść na bal i w ogóle się nią nie przejmować. Nagle w lustrzanym odbiciu dostrzegł Malfoya, stojącego po drugiej stronie pomieszczenia. Miał na sobie, podobnie jak Harry, klasyczny, czarny garnitur zamiast czarodziejskiej szaty, którą zwykł nosić na podobne okazje, jednak i tak prezentował się po prostu oszałamiająco. Potter odwrócił się i stanął twarzą w twarz z mężczyzną. Serce biło mu jak oszalałe. Malfoy wpatrywał się w niego nieprzeniknionym wzrokiem i Harry nie potrafił określić, czy czuje to samo, co on, czy też targają nim zupełnie inne emocje.
            Przez pełną napięcia chwilę, która trwała chyba całą wieczność, Malfoy niemal niedostrzegalnym ruchem głowy wskazał schody prowadzące do sali balowej, a po kilku sekundach jego niski głos odbił się echem od ścian holu, tak jakby doskonale wiedział, o czym myślał Harry, schodząc tutaj.
            - Nie dajmy im powodów do plotek. – To powiedziawszy, ruszył w stronę stopni, rzucając Potterowi jedynie przelotne spojrzenie.
            Harry poszedł za nim, zupełnie nie wiedząc, dlaczego i co robi, ale czuł, że tak właśnie powinien postąpić. Poza tym od tak dawna nie słyszał jego głosu. Teraz, bez przyciemnionych świateł i dyskotekowej muzyki, w odświętnych strojach, na oficjalnej imprezie, wszystko było zupełnie inne. Musieli nad sobą zapanować, musieli zachowywać się tak, jakby od dawna nic się nie działo, jakby nigdy nie wydarzyło się nic złego.
            Niestety zostali usadzeni przy stole z Blaise’em Zabinim. Dwa pozostałe krzesła były przeznaczone dla nieobecnych Rona i Hermiony. Doprawdy, ktoś bardzo się postarał, przydzielając właśnie takie miejsca. Harry wytłumaczył Blaise’owi, w taki sam sposób jak Weasleyom, dlaczego jego przyjaciele nie przyszli, po czym posłał mężczyźnie znaczące spojrzenie, zerkając ukradkiem na Malfoya przyglądającemu się orkiestrze. Zabini skinął lekko głową, przenosząc wzrok to na blondyna, to na bruneta, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
            Dookoła ludzie rozmawiali i śmiali się głośno, pobrzękiwały sztućce, kwartet przygrywał coś cichego i spokojnego, nie chcąc zagłuszać rozmów, z nieba wciąż sypał śnieg, a Blaise opowiadał z natchnieniem o nowej kawiarni, którą otworzyli niedawno na Pokątnej. Malfoy prawie wcale się nie odzywał, wydając się rozważać w myślach, czy to dobrze, że został usadzony przy stole z Zabinim, który, bądź co bądź, był jego dawnym przyjacielem, czy może źle  z racji tego, że ten sam Zabini pieprzył się ostatnio z jego byłym chłopakiem.
            Harry słuchał Blaise’a, co jakiś czas pytając go lub dopowiadając coś, myślami jednak będąc przy milczącym Malfoyu, niemal stykającym się z nim łokciem. Choć Potter wyzywał się za to w duchu, czuł jednak w brzuchu przyjemny ucisk, kiedy przypadkowo ich kolana czy ręce się dotknęły. Malfoy nie odsuwał się wcale, jakby mu się to podobało, ale Harry’emu było co najmniej niezręcznie.
            Po kolacji muzyka grana przez kwartet przybrała nieco na sile, przechodząc w nieco radośniejsze i bardziej taneczne rytmy. Na parkiet zaczęły wychodzić pierwsze pary. Niezliczona ilość pierścionków, kolczyków i naszyjników błyskała w magicznym świetle, suknie oplatały nogi tańczących, tworząc wirującą mieszaninę barw. 
            Przez kilkanaście minut Blaise, Harry i Malfoy przyglądali się parom, zatopieni we własnych myślach, aż w końcu Zabini spojrzał wyczekująco na swojego przyjaciela, a gdy nie doczekał się z jego strony żadnej reakcji, wstał i schylił się dystyngowanie przed Harrym.
            - Złoty Chłopcze, czy zaszczycisz mnie tańcem? – uśmiechnął się dziko, świdrując Pottera wzrokiem. Mężczyzna spojrzał ukradkiem na Malfoya, który wyraźnie udawał, że niczego nie dostrzega ani nie słyszy, po czymchwycił podaną mu przez Blaise’a dłoń.
            Srebrzysta szata Zabiniego niemal oślepiała, gdy padało na nią światło i wszyscy wydawali się patrzeć właśnie na niego. Chwycił Harry’ego w talii, przyciągając do siebie zachłannie i zaczął kołysać się z nim w miarowym, niespiesznym tempie.
            - O co w tym wszystkim chodzi? – zapytał Pottera po dłuższej chwili wpatrywania się w siebie.
            - Wiesz, że prasa by oszalała, gdyby… - Mężczyzna urwał, patrząc znacząco na Blaise’a, który pokiwał ze zrozumieniem głową, jeszcze mocniej przyciskając Harry’ego do siebie. Potter zaśmiał się nerwowo, odwracając wzrok od przystojnej twarzy Zabiniego.
            Światła oświetlające stoły zostały zgaszone i Harry zaczął gorączkowo rozglądać się za Malfoyem, choć w żaden sposób nie mógł go teraz dostrzec. Poczuł oddech Blaise’a na swojej szyi, nagle spostrzegając, że w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób, wirował właśnie na parkiecie, przytulony do Zabiniego, trzymając mu głowę na ramieniu…
            - Blaise! – syknął mu do ucha, ale ten nie odpowiedział. Wyrywanie się byłoby zdecydowanie nie na miejscu, skoro prawdopodobnie obserwowały ich właśnie setki czarodziejów, jednak zdecydowanie mu się to… No dobrze, podobało mu się, ale nie zmieniało to faktu, że rzekomo mając chłopaka, nie powinien się w ten sposób zachowywać. Nie mógł się jednak powstrzymać i przylgnął ściśle do Zabiniego, ocierając się o niego sugestywnie i owiewając oddechem jego szyję.
            - Odbijany! – usłyszał nagle czyjś głos i został gwałtownie wyrwany z objęć Blaise’a.
            Na krótką chwilę serce przestało mu bić, by zaraz zacząć walić jak oszalałe.
            Malfoy trzymał go w zaborczym uścisku, wpatrując się w niego twardym wzrokiem, a jego twarz i usta znajdowały się zaledwie kilkanaście centymetrów od warg Harry’ego.

^*^*^*^*^

            Harry nie mógł oderwać od niego wzroku. Po prostu wpatrywał się w jego szare, głębokie oczy. Lód, który dostrzegał w nich od dłuższego czasu, wydawał się topić. Nie, nie robiły się ciepłe, pełne uczucia – po prostu nie były już tak lodowate i odpychające. Jednak na twarzy Malfoya nie malowały się żadne emocje, kamienna maska była niewzruszona, pusta, bez wyrazu. Blondyn okręcił Harry’ego wokół jego własnej osi, ani na moment nie spuszczając z niego spojrzenia. Potter nie potrafił określić tego, co właśnie czuł. Serce tłukło mu się w klatce piersiowej i był pewien, że Malfoy wyraźnie to czuje, jednak jego własne, wydawało się w ogóle nie bić – w każdym razie Harry w ogóle go nie czuł. A może bicie jego serca po prostu je zagłuszało…? Ich kroki idealnie się zsynchronizowały. Malfoy prowadził. Było zupełnie tak, jak kiedyś. Z każdym kolejnym ruchem przybliżali się do siebie coraz bardziej i jeszcze chwila, a wargi Malfoya zatopiłyby się w ustach Pottera, gdyby nie nagła zmiana na twarzy tego pierwszego.
            Harry w pierwszej chwili nie wiedział, co się dzieje i dopiero, gdy chciał zapytać o to mężczyznę, spostrzegł, że nie mógł. Stracił głos! Malfoy uśmiechnął się przebiegle, zatrzymał się, po czym pociągnął Harry’ego za sobą. Zmierzali szybkim krokiem w stronę wyjścia z sali. Potter myślał gorączkowo, przywołując na twarz pogodny uśmiech, który posyłał mijanym ludziom. Dopiero gdy wyszli na korytarz i znaleźli się poza zasięgiem wścibskich oczu, zaczął się wyrywać. Malfoy gwałtownie rzucił go na ścianę i wyciągnął różdżkę. Pogroził mu nią, wciąż jednak się nie odzywając i poprowadził w górę schodów. Harry odepchnął go, próbując wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, a gdy sięgnął do kieszeni po różdżkę, nie znalazł jej tam. Malfoy znowu uśmiechnął się w ten swój kpiący sposób i bez słowa wepchnął Harry’ego do pokoju.
            To, co działo się później, było całkowicie niezrozumiałe.
            W środku nie paliła się żadna lampa, jedynie magiczne światełka porozwieszane na drzewach piętrzących się za oknem, rzucając do pomieszczenia blade światło. Malfoy chwycił w dłonie twarz Pottera i pocałował go. To był nerwowy, gwałtowny pocałunek, ale pełen wszystkich emocji, które od dawna ich wypełniały. Harry stał jak sparaliżowany, by po chwili odpowiedzieć mężczyźnie. Z łatwością odnaleźli po omacku kanapę i Potter nie protestował, gdy został na nią rzucony ani później, kiedy poczuł na sobie gorące ciało Malfoya. Ten całował go bez opamiętania, wpychając mu język do samego gardła. Jego ręce błądziły po klatce piersiowej Harry’ego, rozpinając kolejne guziki marynarki, a później koszuli. Gdyby mógł, Potter jęknąłby przeciągle, czując na skórze dłoń Malfoya. To było to, czego pragnął od dwóch tygodni. Od czasu ich kłótni, a później tych dziwnych spotkań w klubach. Pragnął tego, by Malfoy zaczął mu nerwowo rozpinać rozporek, żeby w jego ruchach było tyle gwałtowności i pożądania, ile tylko mógł z siebie wykrzesać. Żeby poczuł jego szczupłe palce owijające się wokół swojego członka. Żeby przygryzł z rozkoszy nabrzmiałą wargę Malfoya i żeby ten jęknął cicho. Żeby kilka kropli krwi spłynęło z jego wargi i żeby Harry zlizał ją z lubością. Żeby ściągnął z Malfoya ubranie, odsłaniając jego idealną, białą skórę i mógł wodzić po niej dłońmi, badać każdy jej kawałek. Każdy kawałek tej ukochanej, gładkiej skóry. Tak rozkosznie gorącej, wręcz palącej. Pragnął, żeby Malfoy poczuł, jak jego biodra wybijają się nerwowo do góry, chcąc, by ten wziął go od razu. Tak jak lubił. Żeby dłonie Malfoya zsunęły się wzdłuż jego ud, aż do nabrzmiałego członka, wręcz drżącego z podniecenia i nieopanowanej żądzy. Chciał, żeby Malfoy zatoczył wokół niego koło, celowo się z nim drocząc, nie dotykając go, a jedynie drażniąc palcami jądra. Chciał, żeby nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, Malfoy wsunął się w niego. Albo nie… nabił go na siebie. Mocno i niespodziewanie. Chciał, żeby Malfoy usłyszał jego jęk, chciał wygiąć się pod nim, ocierając się skórą o skórę. Chciał, żeby Malfoy zaczął te swoje przeciągłe ruchy, zupełnie niczym kot. I żeby nachylił się nad Harrym i wyszeptał mu prosto w usta to, co chciał usłyszeć…
            Harry zaciskał palce na plecach Malfoya, wsunąwszy ręce pod jego rozpiętą koszulę. Zamknął oczy czując, jak członek mężczyzny rozpycha go od środka, czekając na to jedno słowo…
            I wtedy wszystko nagle pękło. Potter otworzył gwałtownie oczy i rzeczywistość powróciła do niego, uderzyła w niego z całej siły. I nagle nie miało już znaczenia, że Malfoy wbrew sobie jęknął, poruszając się rytmicznie, że miał go na sobie tak, jak chciał… Nie, to było bez znaczenia. To nie mogło tak wyglądać. To nie mogło tak być! Znieruchomiał i Malfoy dopiero po chwili to zauważył. Spojrzał na Harry’ego, a w jego oczach malowało się zdziwienie i niezrozumienie. Potter zepchnął go z siebie jednym pewnym ruchem i zerwał się na równe nogi, sięgając po marynarkę Malfoya, z której wystawała jego własna różdżka. Wypowiedział szybko w myślach zaklęcie i spojrzał na oszołomionego mężczyznę.
            - Co ty sobie wyobrażasz, Malfoy? – warknął rozeźlony.
            - O co ci chodzi, co? – Blondyn próbował dojść do siebie, wciąż ciężko oddychając.
            - Myślisz, że już po wszystkim? Że wszystko dobrze? Że przelecisz mnie i znowu będziemy szczęśliwi? Otóż nie! Mylisz się. Niczego, kurwa, nie rozumiesz. Niczego! – wrzasnął. – Niczego się nie nauczyłeś. W ogóle się, kurwa, nie zmieniłeś! Jak mógłbym być z kimś, kto nie potrafi przyznać się do pieprzonego błędu? Kto nie potrafi powiedzieć kilku pieprzonych słów? Kto nie potrafi wymówić mojego pieprzonego imienia? Myślisz, że pieprzenie wszystko załatwia, tak? Nie w moim świecie. Może w twoim, wypranym z jakichkolwiek pieprzonych zasad! – Stał, dygocząc ze złości, z koszulą niedbale zarzuconą na ramiona i spodniami opuszczonymi do samych kostek. – Pieprz się! – wyrzucił z siebie, podciągnął spodnie, chwycił marynarkę i wybiegł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz