sobota, 1 października 2011

Duch - Rozdział 2

Rozdział 2 – Prośba

- Potter, nie bój się – odzywa się ponownie z lekkim zniecierpliwieniem, lecz starając się, żeby jego głos zabrzmiał jak najspokojniej.
- Zos… zostań! Nie zbliżaj się! Nie! – Potter wymachuje rękami, jakby próbując się przed nim ochronić. – To… to niemożliwe… nie. Ty nie istniejesz… Malfoy żyje… duchy… duchy nie… ich nie ma… nie chcę. Zostaw mnie! Nie zbliżaj się! – Słowa są potokiem. Rwącym potokiem.
Spada z szafki, wprost na roztrzaskaną szklankę. Krzyczy z bólu, kiedy kawałki szkła wbijają się w jego stopę. Ślady, które za sobą zostawia, są czerwone. Wszędzie jest krew i rozlana herbata. Potter odczołguje się w głąb kuchni, zasłaniając się dłońmi. Kuli się, kuli się w sobie, a z jego gardła wydobywa się szloch.
– Proszę – szepcze. – Proszę, zostaw mnie. Błagam… - podnosi wykrzywioną, zapłakaną twarz. Ciężko oddycha i zaciska palce na włosach, jakby chcąc je wyrwać. – Błagam. Błagam… – powtarza znowu.
- Potter, wszystko w porządku – mówi zirytowany. – Nic ci przecież nie zrobię. Uspokój się. – Robi krok naprzód. Wydaje się, jakby ten jeden nieduży krok wywołał w Harrym nieopisany ból, którego wręcz nie może znieść. Potter uderza głową o ścianę, kiedy próbuje gwałtownie się odsunąć. Wrzeszczy, rzucając głową na boki. Szloch miesza się z krzykiem. Pięty, nogi uderzają o posadzkę, kiedy trzęsie się cały. – Potter! Uspokój się! – Nie zbliża się już bardziej. Pozostaje na swoim miejscu, z przerażeniem obserwując zachowanie Harry’ego.
- Nie… to niemożliwe… nie… - jęczy.
Malfoy odwraca się od niego. To nie tak miało wyglądać. Zupełnie nie tak.
Mijają minuty. Szloch Harry’ego powoli ustaje. Słychać tylko przyspieszony wciąż oddech. Siedzi w rogu kuchni, kiwając się do przodu i tyłu. Kafelki umazane są krwią; jego stopy są całe brudne. Krew znalazła się nawet na nogawkach jego spodni. Harry wygląda bezbronnie i żałośnie. Przez głowę Malfoya przewija się myśl, że jego miejsce powinno być w Świętym Mungu. 
Powoli zbliża się do niego, wciąż jednak zachowując bezpieczną odległość. Chce tylko, żeby Potter dokładnie go widział – nie, żeby się go bał. To takie absurdalne. Takie idiotyczne.
Takie straszne.
- Potter, już dobrze – mówi powoli.
Patrzy na niego, jakby samym wzrokiem chciał wymóc na nim spojrzenie na siebie. Sekunda za sekundą, czas mija, a on po prostu wpatruje się w niego cierpliwie. W końcu głowa Pottera drga nieznacznie, jakby walczył sam ze sobą, przed zrobieniem jakiegokolwiek ruchu. Podnosi ją jednak, bardzo powoli i ostrożnie, ale spojrzenie wbite ma wciąż w podłogę. Zaciska zęby, palce wbija w skórę. Trzęsie się. Oddycha ciężko, a jego klatka piersiowa unosi się i opada we wręcz chorobliwie szybkim tempie. Jest rozedrgany. Powoli przenosi wzrok na Draco – najpierw na stopy, które wydają się zawieszone kilka milimetrów nad ziemią, później na nogi, brzuch, ramiona, aż w końcu docierają do twarzy. Ich spojrzenia spotykają się i w oczach Pottera znowu pojawiają się łzy.
- Jestem duchem – oświadcza Draco – takim jak te wszystkie duchy w Hogwarcie. – Ma nadzieję, że wspomnienie szkoły uspokoi Harry’ego, ale zamiast tego kilka łez spływa po jego policzkach, a czoło marszczy się. – Nic ci nie zrobię, Potter – próbuje dalej, jednak nic się nie zmienia. Jest zdenerwowany, a twarz Harry’ego jest beznamiętna i pusta, jakby nic, zupełnie nic do niego nie docierało. – Przyszedłem prosić…
- Nie żyjesz? – przerywa mu nagle.
Przymyka oczy, próbując się uspokoić. To nie tak, że jest mu łatwo. Że ten pomysł spodobał mu się od razu i Draco biegł uradowany, żeby go zrealizować. Nie. Jest ciężko. Jest cholernie ciężko, a Potter niczego nie ułatwia. Bo Potter jest niczym dziecko. Bardziej bezbronny, dziecinny i przerażający, niż był kiedykolwiek – niż Draco kiedykolwiek go pamiętał.
- Brawo, Potter – mówi zgryźliwie. – Rzeczywiście – duchy nie żyją.
- Jak… jak to możliwe? – wyrywa się Harry’emu. – Byłeś… byłeś szpiegiem. Naszym szpiegiem! Nie miałeś… oni mówili… obiecali, że nic ci nie zrobią! – Szlocha. Jest wstrząśnięty i nie może opanować płaczu. W jego wielkich oczach czai się prawdziwy strach i niezrozumienie.
- Dotrzymali swojej obietnicy – oświadcza Draco. – Czy to w ogóle ważne?
- W takim razie kto? Jak mogli… to… – kręci głową, znowu zaczynając się kiwać – to niemożliwe. Nie…
- Potter, przyszedłem cię o coś prosić! – przerywa mu zdecydowanie Malfoy. Zapada cisza – ciężko jest mu mówić. Nie chce prosić, nie chce tego wszystkiego, ale jednocześnie… to jedyna rzecz, jaką może teraz zrobić. Odwraca wzrok, próbując pozbierać myśli. Czuje na sobie przestraszone spojrzenie Harry’ego. Przecież może go o to prosić, prawda? Nie, nie tylko może. Musi! A Potter nie ma innego wyjścia, tylko się zgodzić. Inaczej… inaczej to wszystko… jego śmierć… poszłyby na marne. – Kominek w Malfoy Manor jest otwarty. Dla ciebie – przełyka ślinę. – Moja matka jest chora. – Nie patrzy na Harry’ego, ale wie, że on nie spuszcza z niego oczu. – Śmiertelnie chora. Nikt nie wie, że ona żyje. Jest tam bezpieczna. Nie wie, że umarłem. Od dwóch dni jest sama i ona… Nie może umierać samotnie, rozumiesz? – Po raz pierwszy patrzy na Harry’ego i jest wstrząśnięty emocjami, jakie widzi na jego twarzy. – Pójdziesz do niej, zamienisz się we mnie i zaopiekujesz się nią. Nie pozwolisz jej umrzeć w samotności.
Cisza przedłuża się, ale Draco czuje ulgę – wszystko to, co powiedział, było niczym ciężar, który nareszcie udało mu się zrzucić. Ale Potter jest przerażony. Siedzi nieruchomo i wpatruje się w niego. Wszystkie emocje, które jeszcze przed chwilą można było dostrzec na jego twarzy, teraz uleciały, nie pozostawiając po sobie zupełnie nic.
- Co? – wyrzuca z siebie nagle, zupełnie słabo i cicho. – O czym ty… zamienić się w ciebie? – Jego głos przybiera na sile, a ciało zaczyna drżeć. – Ja… o czym ty mówisz, do cholery? Malfoy! To jakiś żart?!
- Nie – odpowiada równie cicho jak wtedy Harry. Jest wzburzony.
- Jak to – nie?! – wrzeszczy Potter. – Co ty w ogóle… nie mam magii, rozumiesz? Nie mam pieprzonej magii! Nie mogę… to już koniec, Malfoy! Jak mogę… dlaczego?!
- Nie obchodzi mnie to, że nie masz magii, Potter! – Draco nad sobą nie panuje. – Pójdziesz tam i będziesz mnie udawać, bo tak po prostu musi być! Nie ma innego wyjścia, rozumiesz?
- Nie zrobię tego… nie mogę, Malfoy… –  Harry cały się trzęsie.
- Zrobisz to, pieprzony bohaterze – warczy Draco.
- Nie mogę! Nie mogę… –  wrzeszczy Harry, rzucając się, jakby odpędzał się od czegoś.
Draco nie potrafi dłużej na niego patrzeć. Ten widok jest bolesny. Ma nadzieję, że Potter uspokoi się i zrobi to, o co go prosi, ale wciąż nie może pozbyć się myśli, że jest na to za słaby. Że wielki bohater czarodziejskiego świata został złamany. Że nic nie jest w stanie go naprawić. Nigdy tak nie było. Nawet wtedy, gdy miał stanąć do walki z Czarnym Panem. Harry Potter zawsze był gotowy, zawsze pomagał, zawsze dawał sobie radę. Harry Potter nigdy nie rzucał się jak szaleniec. Harry Potter nigdy nie wyrywał sobie włosów z głowy i nie zadawał sobie bólu, nie będąc tego w ogóle świadomym. Harry Potter zawsze był bohaterem.
Nie szaleńcem.
Harry czuje okropne zimno. Zupełnie, jakby nagle ktoś oblał go lodowatą wodą, gdy duch Malfoya przenika przez niego i znika w ścianie.
W ciągu sekundy znowu zostaje sam. Rozgląda się przerażony. Na podłodze wciąż leżą odłamki stłuczonej szklanki. Herbata miesza się z jego własną krwią, która wciąż sączy się z rany. Dopiero teraz zauważa, jak głęboka jest. Jak bardzo go boli. Kawałek porcelany wbił mu się głęboko w skórę. Pochyla się i jednym, silnym szarpnięciem wyrywa go. Nieopisany ból. Ma zawroty głowy…
- Malfoy… - słyszy jeszcze swój głos, zanim uderza głową o ścianę.

***

Nie rozumiał połowy z tego, co mówił mu Malfoy. Był wstrząśnięty i zszokowany. Nie miał pojęcia, co powinien był o tym myśleć. Przez chwilę nawet przemknęło mu przez głowę, że może to wszystko po prostu mu się przyśniło. To była naiwna, ale jakże przyjemna myśl.
Harry stoi przed swoim kominkiem. Nie chce nic robić. Nie chce nigdzie iść. Nie chce mieć nic wspólnego z duchem Malfoya ani jego matką… Ale… jak to możliwe, że Malfoy jest duchem? Przecież Zakon poinformował aurorów, że Draco Malfoy był ich szpiegiem. Nikt nie miał go ruszać – wręcz przeciwnie: mieli zapewnić mu bezpieczeństwo. To jego ojciec zapłacił za służbę u Czarnego Pana – i to najwyższą cenę. Narcyza Malfoy zmarła na skutek ran wojennych, co – jak się okazało – nie jest prawdą. Więc został najmłodszy z Malfoyów. Teraz martwy. Duch. Kto mógł go zabić?
Nie, w żadnym wypadku. Odwraca się i wychodzi z pokoju. Jak najdalej od tego przeklętego kominka. Nie zrobi tego. Boi się. Boi się… wszystkiego. Boi się tego, co może tam zobaczyć. Boi się, że gdy znowu ujrzy Malfoya – to wszystko urzeczywistni się i nie będzie już wtedy odwrotu. Ale Narcyza jest śmiertelnie chora. Malfoy nie oszukiwałby go w takich sprawach. Duch Malfoya nie oszukiwałby.
Nie może w to uwierzyć. Bycie duchem… duchem zostaje się po wieczność. To nigdy się nie kończy. Wieczna męczarnia bez jakiejkolwiek ludzkiej namiastki. Świat przemija, ale duch pozostaje duchem – niezmienny, na wieczność uwięziony w niematerialnej, nienamacalnej postaci. Nieżywy. Jak Draco mógł zgodzić się na coś takiego? Bo przecież ma się wybór. Można powiedzieć „nie” śmierci i zatrzymać się gdzieś pomiędzy – na własną rękę. Ale… tak niewielu jest ludzi, którzy się na to godzą.
To nie tak, że Harry nie chce się zgodzić, bo nigdy nie lubił Malfoya. Nie. Gdy nadeszła ostateczna wojna, wiele rzeczy uległo zmianie. Kiedy młody Malfoy nagle, z nie do końca wytłumaczonego powodu, zdecydował się przejść na dobrą stronę, jednocześnie kończąc jego dzieło. Harry nigdy nie dowiedział się, co o tym przesądziło, czy Snape go do tego przygotowywał, czy też to wszystko wynikło z czystego strachu Draco – ale, mimo wszystko, był dla niego pełen podziwu i szacunku. Tym bardziej, że przeciwstawił się nie tyle Voldemortowi, co swoim własnym rodzicom.
Harry po prostu nie chce. Nie może. Boi się tego – powrotu do tego wszystkiego, czego został pozbawiony wraz ze śmiercią Voldemorta. Wraz z utratą magii i przyjaciół. Zbyt długo się męczył, żeby teraz całe jego cierpienie poszło po prostu na marne. To nielogiczne – doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Skoro mógłby zakończyć te męki, to dlaczego by nie spróbować? Ale on wie – wie, co to wszystko oznacza. Jakie skutki za sobą pociągnie. Jednocześnie boi się tego, co powiedział mu Draco. Boi się samego Draco. I boi się tego, o co go poprosił. Nie potrafi normalnie o tym pomyśleć. Z jednej strony – nie zastanawia się nad tym głębiej: to jest niczym kolejna dziwna misja, którą niejednokrotnie powierzał mu za czasów szkoły Dumbledore. Nie znał większości szczegółów, nie znał jej celu ani sensu, ale godził się na to, nie zadając ani jednego pytania. Wierzył, że to z czasem samo się wyjaśni. I teraz było podobnie. Z drugiej strony… to brzmiało przerażająco.
Nie. Nie zgodzi się na to.
Kładzie się na łóżku i naciąga na siebie kołdrę. Na parapecie rozbijają się pojedyncze krople jesiennego deszczu. Próbuje słuchać się w ich rytm. Przymyka oczy. Dlaczego nie może odpędzić się od tej wyblakłej twarzy Malfoya – pełnej złości i urazy – który mówił mu, że jego matka jest śmiertelnie chora i nie pozwoli jej umrzeć w samotności? Dlaczego tak go to boli? Przecież to Malfoyowie. Sami się o to prosili. Dostali to, czego chcieli…
Nie, to nie tak. Zaciska pięści na kołdrze. Draco sobie tego nie wybrał.
Nie myśleć o tym, nie myśleć…
Wyobraża sobie wielką, czarną plamę. Oczyszcza umysł ze wszelkich myśli i pozwala mu płynąć. Tak po prostu. Obierać wszelkie drogi, skręcać tam, gdzie mu się podoba – dryfować nad błoniami Hogwartu, wbiec do środka i przebiec po korytarzach. Później pozwala mu przyprowadzić się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Pozwala mu odtworzyć twarze śmiejących się Rona i Hermiony. Oni na pewno chcieliby dociekać. Ron z pewnością wybuchłby śmiechem i stwierdził, że jest to co najmniej niedorzeczny pomysł i że Malfoyom nigdy nie należy ufać. Następnie zacząłby wymieniać wszystkie możliwe sytuacje, które byłyby na to dowodem. A Hermiona? No właśnie… Hermiona. Wpatrywałaby się w twarz Harry’ego, starając się zrozumieć, co czuje, co tak naprawdę – sam, niezależnie od wszystkiego – o tym myśli. Co podpowiada mu jego bohaterskie, gryfońskie serce… nie mające nic wspólnego z rozumem. Ucięłaby w końcu monolog Rona i stwierdziła, że Malfoy na pewno ma powód. Oświadczyłaby, że należy to wszystko rozważyć i udałaby się do biblioteki, zostawiając skonsternowanego Rona i zamyślonego Harry’ego samych sobie.
I Harry podzielałby jej zdanie.
I zacząłby rozważać.
Co to znaczy – śmiertelnie chora? Może jej dni były policzone, a Malfoy, który nie spodziewał się, że nagle zostanie zabity, wierzył, że uda mu się zostać z nią do samego końca? Może chciał nadrobić stracone lata? Albo chwile? Harry pamięta tamten moment w Zakazanym Lesie, kiedy to Narcyza Malfoy oszukała samego Voldemorta, by móc dowiedzieć się, czy jej jedyny syn żyje. Z pewnością Lucjusz nie byłby w stanie zdobyć się na coś takiego.
Może Harry zbyt długo łączył ich ze sobą, tworząc w swojej wyobraźni obraz dwojga obojętnych, zimnych rodziców? Może od razu powinien ich rozdzielić? Lucjusz był śmierciożercą od samego początku. Z własnego wyboru. A Narcyza była tylko jego żoną, siostrą śmierciożerczyni i kochającą matką, która chciała jak najlepiej dla swojego dziecka.
Dlaczego Malfoy przyszedł właśnie do niego? Harry nic nie wiedział o tym, czy przyjaciele Draco ze Slytherinu żyli. Bądź co bądź – wszyscy oni byli dziećmi śmierciożerców, a ci zaraz po wojnie mieli zostać wtrąceni do Azkabanu lub zabici na miejscu. A może po prostu Draco stwierdził, że bohaterski Złoty Chłopiec przyjmie każde zadanie, byle tylko ocalić ludzkie istnienie.
Nie ma siły o tym myśleć.
Stara się przestać, ale przed oczami znowu staje mu sylwetka ducha Malfoya.
Nigdy by się tego nie spodziewał. Był zupełnie taki jak te wszystkie duchy Hogwartu. Prawie całkowicie przezroczysty, w zwyczajnych ubraniach, z tą kamienną maską na twarzy, za którą kryły się wszelkie emocje – poza tym jednym momentem, w którym Draco wybuchł, całkowicie wzburzony i przerażony. Lekko unosił się nad ziemią, choć robił kroki, jakby po prostu chodził po niej – jak gdyby nigdy nic. Było w tym wszystkim coś niesamowicie przerażającego. Martwy Malfoy. Martwy Draco Malfoy, przychodzący do niego, by go o coś prosić.
Jeszcze raz zamyka oczy i wyobraża sobie tę czarną plamę – kompletną pustkę, bez żadnych obrazów, bez niczego. Znowu pozwala myślom płynąć, a one kierują go na Privet Drive, do schowka pod schodami, a następnie na górę. Jego stary pokój jest całkowicie zagracony, ale jednocześnie taki ciepły. Taki bezpieczny. Nawet z Dursleyami śpiącymi w sypialni na dole, z Dudleyem pochrapującym tuż za ścianą. Z Hedwigą czyszczącą sobie piórka w swojej klatce, niezadowoloną, że Harry zapomniał wypuścić ją na noc.
Nie ma pojęcia, w którym momencie nagle na środku jego pokoju pojawia się matka Malfoya. Narcyza, którą pamiętał z wielkiej wojny w niczym nie przypomina tej, stojącej tuż przed nim. Ta jest cała pomarszczona i zgarbiona, jakby głowa była zbyt ciężka, by mogła utrzymywać ją bez wysiłku. Wyciąga do niego poszarzałą dłoń, uśmiechając się niewyraźnie, a między wargami widnieje kilka połamanych zębów. Marnieje na jego oczach. Z chwili na chwilę jest coraz starsza i starsza. Zaczynają wypadać jej włosy – niektóre siwe kosmyki zatrzymują się na jej wątłych ramionach, a inne opadają powoli na podłogę. Ale ona nie przestaje się uśmiechać, z wyciągniętą dłonią, jakby zapraszała go do siebie. Jakby chciała go do siebie przywołać. A on stoi w progu swojego pokoju, nie mogąc zmusić się do choćby poruszenia się. Narcyza jest już prawie łysa. Na jej białej czaszce utrzymuje się tylko kilka włosów. Oczy ma zapadnięte i szkliste. Jedna powieka opada całkowicie. Nie ma już zębów. Uśmiecha się jednak nadal, a dłoń drży silnie, wciąż wyciągnięta w jego stronę. Narcyza trzęsie się na całym ciele. Otwarte oko co chwilę wywraca się w głąb czaszki.
- Zabijasz ją, Harry – słyszy poważny, smutny głos. Ten głos przesiąka go całego. Narcyza chwieje się i upada na podłogę. Nie chce jej widzieć. Chce odwrócić się i uciec z tego miejsca. Nie chce tego! Nie chce! Ale nogi odmawiają posłuszeństwa, a oczy nie chcą się zamknąć. – Zabijasz ją – powtarza głos. Tak dobrze mu znany.
- To nie moje zadanie, Hermiono – odpowiada, choć wcale nie otwiera ust.
Ciało Narcyzy leży bezwładnie na podłodze i jedynie wyschnięta, trzęsąca się dłoń wciąż wyciągnięta jest w jego stronę.
- Zabijasz ją, Harry – mówi jeszcze raz, tym razem jakby z oddali.
- Nie! – wrzeszczy, ale tak jak wtedy, nawet nie otwiera ust. Jakby to wcale nie on krzyczał. Ale przecież doskonale wie, że to jego głos. Że to on… nikt inny. – Nie! – krzyczy raz jeszcze.
- Zabijasz ją… zabijasz…
- Nie! – Zrywa się do pozycji siedzącej. W pokoju wciąż jest jasno, a deszcz rozbija się o parapet. Czuje, jak koszulka klei mu się do pleców. Nie chce jej zabić. Nie chce zabić Narcyzy.
To takie irracjonalne. Głupi sen. I Hermiona…
Idzie do salonu, ale zatrzymuje się w progu. Teraz kominek wygląda wręcz przerażająco. Zegar wiszący nad nim wskazuje piątą. Od trzech godzin Malfoy się nie zjawił, żeby przypomnieć mu, o co go prosił. Może tylko sobie żartował? Nie. Harry doskonale zdaje sobie sprawę, że nic nie wskóra, wmawiając sobie takie bzdury. Podchodzi powoli do kominka i z ukrytej szufladki wyciąga małe opakowanie proszku Fiuu. Nabiera garść. Musi to zrobić. Musi… Wrzuca je do wypalonego paleniska. Niebieskawe płomienie wybuchają dosłownie w momencie, w którym dotykają resztek popiołu. Ogląda się jeszcze raz za siebie, jakby szukał czegoś, co sprawi, że zmieni zdanie. Ale nie znajduje nic, co mogłoby go zatrzymać. Bo Harry nie ma już nic. Zupełnie nic. Wchodzi w płomienie, które momentalnie oplatają go całego – zimne i łaskoczące.
- Malfoy Manor! – mówi wyraźnie i po chwili czuje nieprzyjemne szarpnięcie, a później zaczyna obracać się wokół własnej osi – coraz szybciej i szybciej. Przed oczami migają mu wszelkie możliwe kominki. Przez myśl przechodzi mu, czy któryś z nich należy do Weasleyów albo może do starego domu Hermiony? A może któryś z nich to Pokój Wspólny Gryffindoru? Może właśnie siedzi przy nim grupka jakichś Gryfonów? Nagle zostaje wyrzucony z kominka i pada wprost na wypolerowaną, grafitową posadzkę w Malfoy Manor.
Podnosi się i od razu napotyka spokojną twarz Malfoya.
Nic nie mówią. Kiwają lekko głowami, jakby na powitanie, po czym Draco wskazuje głową korytarz. Harry bez słowa idzie za nim, zauważając jeszcze, że Malfoy unosi się w powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz