środa, 26 października 2011

Duch - Rozdział 12

Rozdział 12 – Oni

            Potter siedzi pod ścianą. Jest rozdygotany – bardziej niż wtedy, pierwszego dnia, kiedy Draco do niego przyszedł. Rozgląda się dookoła. Usiadł w takim miejscu, z którego widzi dosłownie wszystko. Każdy kąt, każdy róg, każdy zakamarek. Widzi zarówno wejście do pokoju i kawałek ciemnego korytarza, jak i cały salon i przejście do kuchni. Blask księżyca próbuje przebić się przez firany w kuchennych oknach i rzuca kwieciste cienie na kafelki.

            Draco nie ma pojęcia, co powinien zrobić. Najchętniej zostawiłby tutaj Pottera i wrócił do domu. Wolał ciche, wręcz wymarłe Malfoy Manor niż to miejsce… z oszalałym Potterem. Ale tak naprawdę, Draco rozumie. Draco rozumie więcej, niż Harry mógłby się tego w ogóle spodziewać.          
            - Nie słyszysz ich? – pyta cicho Potter, nie przestając się rozglądać. Tylko na chwilę zawiesza wzrok na Malfoyu.
            - Nie jestem szaleńcem, Potter – prycha wyniośle. To było głupie. Bardzo głupie. Potter zatrzymuje na nim spojrzenie – wielkie szare oczy na pociągłej, bladej twarzy. Nagle odwraca gwałtownie głowę. Coś słyszy? Ma szeroko otwarte oczy i wstrzymany oddech. Nasłuchuje kilka sekund. Kilkanaście.
            - Potter? – podejmuje niepewnie Malfoy, zirytowany powoli całą tą sytuacją. Nie, to nie dlatego, że to jest wkurzające. To jest po prostu przerażające.
            - Nie słyszałeś? – odzywa się Harry żałosnym głosem.
            - Nie – odpowiada zdecydowanie Draco. A może słyszał?
            - Nie jestem świrem, Malfoy. – Potter opiera głowę na ścianie, wciąż nasłuchując.
            - Kim oni są? – pyta Draco, ignorując jego wypowiedź.
            Harry tylko na niego patrzy. I znowu Draco nie może znieść spojrzenia swoich własnych, szarych oczu, tak bezgranicznie głębokich i przerażonych. Potter jeszcze raz ogarnia wzrokiem pokój.
            - Trzeba zapalić światło w kuchni – oznajmia nagle i podnosi się powoli, ściśle przylegając do ściany. Cały czas rozglądając się, przesuwa się w kierunku kuchni. Nie spuszcza wzroku z przejścia na korytarz, jednocześnie zerkając co jakiś czas na pokój. Może gdyby ufał Malfoyowi, kazałby mu to zrobić? Może gdyby Draco powiedział mu, że też wszystko słyszał? Może gdyby Draco naprawdę słyszał….? Kiedy znajduje się przy oknach, zaczyna się trząść. Nie wie, gdzie podziać wzrok. Nie wie, gdzie powinien sprawdzić. Firany są zasłonięte. Przejeżdża ręką w powietrzu, mnąc materiał, jakby sprawdzając, czy nic się pod nim nie czai. Wpatruje się w korytarz. Zbliża się do kuchni i przenosi na nią rozbiegane spojrzenie. Kiedy wyciąga rękę do wnętrza pomieszczenia, do kontaktu, zaciska wargi. Mija sekunda – światło zostaje włączone, a Potter trzęsie się niemiłosiernie. Zagląda szybko do środka, a kiedy okazuje się, że nikogo tam nie ma, powraca do salonu, znowu dokładnie go oglądając.
            - Tu nikogo nie ma, Potter – informuje go spokojnie Draco. – Naprawdę. – Waha się przez chwilę, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł. – Też mogę sprawdzać – mówi w końcu, choć wydaje mu się to wyjątkowo idiotyczne.
            - Nie widzisz ich! – Harry patrzy na niego ze złością. – Nie widzisz ich, Malfoy! Nie słyszysz! Jak mógłbyś sprawdzić…? Oni tu są. Wiem to!
            - Czego oni od ciebie chcą? – odparowuje Draco.
            Harry znowu milczy. Nie wie albo nie chce mu powiedzieć – tylko dlaczego?
            Nagle słyszą jakiś odgłos. Zgrzyt sztućców albo brzęk talerzy na suszarce. Tak, słyszą go – obydwaj. Patrzą na siebie, a sekundy płyną nieubłaganie wolno. Harry ma wytrzeszczone, szare oczy, wydaje się zapomnieć, jak prawidłowo oddychać.
            - To tylko talerze, Potter – uspokaja go Draco z kpiącym uśmiechem. – Obsunęły się na tym metalowym czymś, na czym trzymasz naczynia. – Harry mu nie wierzy. Albo nie chce uwierzyć. Jest tak nakręcony… – Co zamierzasz zrobić? Spędzić całą noc na rozglądaniu się dookoła?
            - To nie jest śmieszne! – odzywa się piskliwym głosem Potter. – Oni… oni nie odpuszczą!
            - Dlaczego nie odpuszczą, Potter? Dlaczego? I co mieliby ci zrobić? Za co? – Pytanie za pytaniem. Irytacja przeradzająca się w złość. Strach, który już dawno dopadł także Draco. I nagle łzy, które pojawiają się na policzkach Pottera. To takie żałosne i dziecinne, zupełnie do niego niepodobne. A jednak tak zrozumiałe. – Musisz iść spać – oświadcza znienacka Malfoy.
            - Nie!
            - Gdy zaśniesz, wszystko minie, Potter! Przecież o tym wiesz!
            - A ty skąd to wiesz? Skąd to możesz wiedzieć? – Potter jest wściekły. Jest wściekły i przerażony. Mniej niż przed chwilą, gdy próbował zapalać światło w kuchni, ale wciąż roztrzęsiony.
            Tym razem to Draco nie odpowiada. Zapada cisza, gęsta cisza, która wręcz przytłacza. Sprawia, że wszelkie zmysły wyostrzają się jeszcze bardziej, w oczekiwaniu na jakiś bodziec, którego normalnie w ogóle by się nie zauważyło.
            - Zamierzasz tak spędzić całą noc, Potter? – odzywa się Draco, przerywając to milczenie. Jego głos sprawia, że Harry się wzdryga.
            Potter tylko kręci głową. Rozgląda się jeszcze raz po pokoju i siada na kanapie. Zupełnie ostrożnie i możliwie jak najciszej. Za sobą ma tylko pustą ścianę. Przed sobą kominek, drzwi do kuchni, a po lewej stronie przejście na korytarz. Podciąga pod siebie nogi, tak, by żadna część jego ciała nie wystawała poza kanapę. Rozgląda się niespokojnie. Końcówki platynowych włosów zaczynają powoli robić się ciemne. Przez grzywkę prześwituje blizna w kształcie błyskawicy.
            - Dobrze, Potter, może tobie podoba się siedzenie tutaj całą noc, ale mi niespecjalnie. Wracam do siebie…
            - Nie! – Potter wzdryga się, wciąż jednak pozostając na swoim miejscu, jakby przez jego ciało przeszedł jakiś gwałtowny wstrząs. – Malfoy, nie! Nie rób tego! – głos przeradzający się w krzyk.
            - Uspokój się. Masz światło…
            - Nie, Draco, proszę! – Nie ufa mu. Wie, że Malfoy może tak po prostu sobie odejść, nie oglądając się za siebie ani przez moment. Nie może mu na to pozwolić. Nie może zostać sam.
            - Potter, moja matka…
            - Nic jej nie będzie, proszę, nie idź! – Histeria i łzy, które znowu pojawiają się w oczach. Dziecinada, która jednocześnie irytuje, ale i przeraża Draco. Jest zbyt realna, zbyt oczywista, zbyt znajoma. – Proszę – powtarza słabszym głosem, wpatrując się w Malfoya zielonymi, przerażonymi oczami.
            Oczekiwanie, widoczne na jego twarzy, wydaje się tak silne, że wręcz może zostawić na niej trwały ślad. Jeszcze chwila, a Malfoy mógłby usłyszeć bicie jego serca. Wzdycha i siada na fotelu naprzeciwko Pottera. Nie odzywają się do siebie. Harry chciałby usłyszeć jasne i wyraźne potwierdzenie, padające z jego ust – że tak, że zostaje z nim, że Harry nie będzie sam – ale nie potrafi zdobyć się na zadanie żadnego pytania. To wszystko mogłoby po prostu prysnąć. Bo przecież Malfoy nie ma obowiązku z nim tu zostać. Dlaczego w ogóle to robi…?
            Nie odzywają się do siebie. Draco spogląda co jakiś czas na zegarek, stojący na kominku, ale robi to tak leniwie i obojętnie, jakby czas wcale się dla niego nie liczył. Bo może i naprawdę się nie liczy? Jak ktoś, kto ma przed sobą całą wieczność, może przejmować się kilkoma lub kilkunastoma minutami? Marnym ułamkiem niezmierzonej całości. Łapanie każdej kolejnej myśli, jest niczym szukanie ostatniej deski ratunku. Harry skupia całą swoją uwagę na myśleniu o Draco, byle tylko przestać myśleć o ciemności, o nich… żeby o tym zapomnieć.
            - Będziemy tak milczeć w nieskończoność, Potter? – odzywa się nagle Malfoy znudzonym głosem. Gdyby był materialną postacią, poduszki na fotelu ugięłyby się pod nim leniwie i zapadłby się w nie głębiej, poruszając się niespokojnie. Ale Malfoy jest duchem i poduszka na fotelu pozostaje nietknięta.
            - Ty mi to mówisz, Malfoy? – odzywa się spokojnie Harry, nawet nie siląc się na prychnięcie. Malfoy spogląda na niego, unosząc brwi. – Nie raz próbowałem z tobą porozmawiać, wiesz? To akurat ty byłeś tym, który przez ostatnie dni nie chciał się w ogóle odezwać.
            - Bzdury – macha beztrosko ręką Malfoy, rozglądając się po pokoju. – Ucięliśmy sobie w końcu miłą pogawędkę, nie pamiętasz? – patrzy wreszcie na Harry’ego, uśmiechając się – na wpół kpiąco, na wpół z rozbawieniem.
            Harry w odpowiedzi wzrusza tylko ramionami.
            Tykanie zegara jest jedynym towarzyszącym im odgłosem. Gdyby bardziej się wsłuchać, wytężyć słuch, można by usłyszeć odgłosy pojedynczych samochodów, przemierzających leniwie ulice przedmieścia. Ale kiedy nie chce się tego słyszeć – umysł po prostu to ignoruje. Dom Harry’ego jest położony z dala od jezdni i ciekawskich sąsiadów. Duży ogród z wieloma rozłożystymi drzewami, odcinającymi go od reszty świata, taras, na który może ze spokojem wychodzić w samej piżamie, szlafroku – albo i nawet bez jednej czy drugiej rzeczy – nie musząc się obawiać, że ktoś go podejrzy. Droga prowadząca do bardziej zaludnionego przedmieścia jest piaszczysta, pełna kolein, które jesienią wypełniają się wodą i tworzą drogę nieprzejezdną. Stoi przy niej zaledwie kilka domów, a każdy z nich jest zbudowany na wzór tego należącego do Harry’ego. Mieszkają tutaj ludzie wyjątkowo ceniący sobie własną prywatność. Od bramy, wzdłuż całego ogrodzenia, aż po sam czubek komina, nad domem rozciągają się zaklęcia chroniące. Ot, taki ukłon ze strony aurorów i Ministerstwa. Na wypadek, gdyby Voldemort wrócił albo po prostu ktoś chciałby zakłócić spokój Harry’ego. O istnieniu Domu Godryka, bo tak właśnie nazwał go Harry – zważając, że nie może, ze względów bezpieczeństwa, zamieszkać w Dolinie Godryka – wiedzą jedynie Weasleyowie oraz członkowie Zakonu Feniksa, w tym aurorzy postawieni na wysokich szczeblach Ministerstwa. Harry zdaje sobie sprawę, że nazwa ta nie jest zbytnio wyszukana, że, jak zwykle, kierował się sentymentalnością i ckliwością, ale tak naprawdę wcale go to nie interesuje ani tym bardziej nie przeszkadza. Chciał, żeby ten dom miał w sobie choć cząstkę tego, co odebrano Harry’emu. Jakkolwiek zgubne by to nie było.
            To takie dziwne – kiedy twoim myślom w końcu udaje się oderwać od tego, co cię niepokoiło, wydaje się, jakby wszystkie dotychczasowe obawy znikły. Harry podnosi głowę, rozglądając się po pokoju. Na zewnątrz jest całkowicie ciemno. Noc dopiero się zaczyna. Jednak Harry nagle uświadamia sobie, że od dłuższego czasu nie słyszy żadnych podejrzanych odgłosów. Żadnych szeptów. Nie czuje ich spojrzeń ani obecności. Spogląda na Malfoya, którego nogi przewieszone są przez podłokietnik fotela i zwisają luźno.
            Myśl, że siedzi przed nim duch, istota martwa i niematerialna, jest jednocześnie niedorzeczna, przerażająca, jak i wyjątkowo naturalna – dla Harry’ego. Może zdążył się już przyzwyczaić w ciągu ostatniego tygodnia? A może tak naprawdę jedynie pierwsze chwile były straszne, a zaraz potem to wszystko było już dla niego najbardziej naturalną i normalną z możliwych rzeczy. Może Harry Potter po prostu przeżył zbyt wiele, by mogło go to mocno dotknąć…?
            W końcu zbiera się na odwagę i rozprostowuje nogi, nie zsuwając ich jednak poza obszar kanapy. Kładzie się na niej, opierając głowę na zagłówku. Malfoy obserwuje go kątem oka, nie będąc chyba pewnym, czy z Potterem wszystko już w porządku, czy to czasem nie jest po prostu kolejny napad szaleństwa. Wydaje się być jednak uspokojony, widząc zamyśloną jego zamyśloną twarz i malujący się na niej spokój.
            - Co tam u Weasleyów? – Pytanie wypowiedziane jest z kpiącym uśmieszkiem, z beztroską i lekkością, wręcz sztuczną i nieodpowiednią.
            - Co masz na myśli? – odpowiada pytaniem Harry, marszcząc brwi. Jego mięśnie napinają się, jak gdyby już szykował się do jakiegoś starcia.
            - Spokojnie, Potter – prycha Malfoy. – Tak tylko pytam, z ciekawości – wzrusza ramionami, nie przestając jednak wpatrywać się w Harry’ego.
            - Nie widziałem się z nimi od trzech tygodni – mówi Harry po kilku niesamowicie dłużących się minutach milczenia. Wie, że Malfoy jest ostatnią osobą, która byłaby do tego odpowiednia, że ogólnie Malfoy nie nadaje się do takich rozmów. Nawet gdyby go zrozumiał, to na pewno nie w odniesieniu do Weasleyów. Nie zatrzymuje się już jednak. – Wydaje się, że się nie zmienili… – podejmuje. – Ale to nieprawda. Widzę zmiany, jakie w nich zaszły. W Arturze i Molly, która zawsze była taka pogodna… prawdziwa pani domu – uśmiecha się do siebie. Podnosi wzrok i natrafia na powątpiewającą minę Malfoya. Przez chwilę ma ochotę coś mu zrobić, ale odczucie potrzeby wypowiedzenia tych wszystkich słów na głos jest o wiele, wiele silniejsze. Nie patrzy więc na niego, kontynuując. – Zginęło im dwóch synów, Malfoy. W sumie nie powinienem się dziwić, prawda? Ale oni zawsze kojarzyli mi się z domowym ciepłem, z taką prawdziwą rodziną atmosferą. A teraz, nawet jeśli to tylko moje mylne wrażenie, już tego nie czuję. Nie ma tam już nic, co by mnie do nich przyciągało. Tylko… – przełyka ślinę i zaczyna błądzić wzrokiem po pokoju. Wie, że Malfoy bacznie go obserwuje i że z jego twarzy zniknął już nawet ten kpiarski wyraz. – Tylko czasem odwiedzam groby Hermiony i Rona. Ale… to wszystko, to już nie jest to samo.
            - Wojna zmienia ludzi – odzywa się Malfoy całkowicie poważnym głosem. – Jeśli myślałeś, że nie zostawi na nikim swojego piętna, to jesteś bardziej naiwny niż myślałem, Potter – dodaje, zezując na niego kpiącym spojrzeniem.
            - Oczywiście, że byłem tego świadomy! – odpowiada z mocą. – Wiedziałem, że to wszystko… nie pozostanie bez odzewu. Że śmierć bliskich i sama wojna to nie są rzeczy, z którymi spotykamy się na co dzień i że nie każdy umie sobie z tym później poradzić. Przecież wiem!
            - To dobrze – kwituje tylko Malfoy.
            - Chodzi mi o coś innego… – Harry ignoruje jego komentarz. Zamyśla się znowu, wpatrując w zegar, stojący na kominku. – Nie zrozumiesz – mówi w końcu i patrzy na Malfoya zażenowany.
            Draco nie odwraca wzroku, kiedy Potter wpatruje się w niego tymi wielkimi, zielonymi oczami, opowiadającymi o zbyt wielu okrucieństwach. Doskonale wie, o co mu chodzi, choć i tak uważa, że jest to wyjątkowo idiotyczna myśl. Ale nie odzywa się. Potter stwierdził, że ten go nie zrozumie. Po co to zmieniać? Po co wyprowadzać go z błędu i prowokować kolejne dyskusje? Draco rozumie więcej niż Potter mógłby sobie w ogóle wyobrażać. Bo Potter mówi o rzeczach oczywistych, choć wydaje mu się – po tych wszystkich miesiącach samotności – że tylko jego nawiedzają podobne myśli, przez to stając się niecodziennymi i niezwyczajnymi.
            - Dlaczego nosisz ją przy sobie? – odzywa się po chwili, nie spuszczając wzroku z Pottera.
            Przez chwilę Harry patrzy na niego bez zrozumienia, a jego twarz jest niczym otwarta księga. Zupełnie tak, jakby widziało się wszelkie przepływające przez nią myśli. Ich dziką gonitwę, kiedy próbuje połączyć ze sobą fakty i zrozumieć, o co chodzi Draco.
            - Och – odpowiada w końcu, a jego ręka wręcz bezwiednie wędruje do bocznej kieszeni spodni. Tam, gdzie schowana jest różdżka. – Ja… przepraszam. Powinienem od razu ci ją oddać. – Chyba zamierza ją wyjąć, ale Draco uprzedza go, unosząc dłoń w iście królewskim geście.
            - W porządku, Potter. Możesz ją sobie zatrzymać – przywołuje na twarz obojętność. – Mnie i tak już się nie przyda – dodaje nieco ciszej, wciąż jednak starając się, by jego głos brzmiał zdecydowanie.
            - Nie rozumiem – przyznaje Potter, podnosząc się do pozycji siedzącej.
            - Nie próbuj mi wmówić, Potter, że przywłaszczyłeś sobie – celuje w niego palcem –moją różdżkę, nie wiedząc, że nie mogę już z niej korzystać.
            Harry kręci tylko głową, czując się wyjątkowo głupio. Nie oddał jej, bo – po prostu – nie było okazji. Ani motywacji. Ani wystarczającego powodu, żeby w ogóle powinien to zrobić.
            - Jesteś idiotą – wzdycha ze zrezygnowaniem Malfoy, opadając znowu na oparcie. Harry nie komentuje tego, zaciskając tylko wargi. – To może cię uświadomię. Nie mogę trzymać różdżki, a tym bardziej z niej korzystać – jego spojrzenie jest przeszywające i lodowate jak zwykle. – Dlatego też, ostatecznie dobrze dla mnie, nie mogłem jej zabrać tym popaprańcom, kiedy się na nich mściłem.
            Znowu zapada cisza i Harry znowu postanawia się nie odzywać, nie chcąc zaczynać z Malfoyem tematu jego morderców. Kiedy się nad tym zastanowił, stwierdził, że zgadzał się z nim co do wszystkiego – ale pomimo tego, świadomość okrucieństwa Malfoya przerażała go. To było jedyne rozwiązanie, wiedział to. Ale tak bardzo przerażała go i bolała jednocześnie myśl, że Malfoy mógł zrobić coś tak strasznego…
            - Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie. – Malfoy patrzy na niego z wyczekiwaniem. – Dlaczego nosisz ją przy sobie? – Harry nie wie, co odpowiedzieć. – Przecież ty też nie możesz jej używać – drąży Malfoy.
            - Nie – przyznaje Harry, odwracając wzrok. Spogląda na miejsce na swetrze, pod którym rysuje się kształt różdżki. – Ale… ale w ten sposób czuję ją. Czuję magię – mówi w końcu, uśmiechając się pod nosem. – Wiem, że to bez sensu, ale to jest jednocześnie cudowne, wiesz? – podnosi spojrzenie na twarz Malfoya. Znowu jest kamienną maską, na której nie widać żadnych emocji. Żadnych. Jest twarzą ducha, martwej osoby pozbawionej jakichkolwiek uczuć. Ale Harry wie, że to nieprawda. W ciągu ostatniego tygodnia widział zbyt wiele na tej twarzy, by móc uwierzyć, że Draco Malfoy nic nie czuje. Że Draco Malfoy umarł pod każdym względem. – Czuć magię, choćby lekko… tak, jakby wracała.
            - Po co? – odpowiada natychmiast Malfoy. Jest oburzony i zirytowany, zupełnie bez przyczyny. – Po co, skoro nigdy „do końca” nie wrócisz? Po co łudzić się tą odrobiną magii? Oszukiwać samego siebie, że to wszystko jest ci niezbędne, że to jest potrzebne i bezpieczne? Oświeć mnie, Potter, bo ja tego zupełnie nie rozumiem. Nie obronisz się nią. Nic nie zrobisz, nie rzucisz nawet najprostszego zaklęcia…
            - Dzięki, że mi o tym przypominasz – warczy Harry.
            - Wiesz, że nie o to mi chodziło, Potter – syczy Malfoy. – Dla mnie to jest nielogiczne. Nigdy do tego nie wrócisz i wiem, że specjalnie trzymasz się od tego z dala. Wiem, że nie lubisz też tego, że u Weasleyów po prostu czujesz magię, nie mogąc jednak być jej częścią. Dlaczego więc trzymasz przy sobie różdżkę, zwodząc siebie samego?
            Harry wpatruje się w niego, czując szybsze bicie serca. To wszystko prawda. Malfoy zrozumiał, nawet jeśli Harry nawet nie próbował o tym powiedzieć. Malfoy też nie czuje magii.
            - Nie wiem – mówi tylko, zupełnie cicho, prawie niedosłyszalnie. Zupełnie słabo, jakby nagle zabrakło mu sił.
            Tym razem cisza staje się nieprzyjemna. Powietrze tężeje i zawisa nad nimi, rozdzielając ich, tworząc gęstą barierę. Jest już środek nocy i Harry zaczyna czuć senność. Blokuje umysł przed wszelkimi myślami dotyczącymi szeptów i ich obecności w jego domu, wiedząc, że gdy tylko się do niego dostaną – wszystko wróci i nie będzie miał szans na zaśnięcie.
            - Nie powinieneś w końcu iść spać, Potter? – rzuca Malfoy, jakby czytał w jego myślach. – Już późno – dodaje, wyginając wargi w kpiącym uśmieszku.
            - Odwal się – mamrocze tylko z niezadowoleniem i kładzie się na kanapie, opierając głowę na ramieniu.
            - Zamierzasz tu spać? – Malfoy unosi w zdziwieniu brwi.
            - A zamierzasz tutaj jeszcze siedzieć?
            Draco wzrusza ramionami i odwraca wzrok od Pottera, który uśmiecha się do siebie i zamyka oczy. Później Draco widzi jeszcze, jak Potter raz po raz je otwiera, czasem zupełnie niespodziewanie i gwałtownie, ale nie wie, czy sprawdza, czy Draco wciąż jest w pokoju, czy też znowu ma jakieś przewidzenia.
            Gdy oddech Pottera się wyrównuje i uspokaja, Draco jeszcze raz rozgląda się po pokoju, zagląda do kuchni i na korytarz, i upewniwszy się, że przypuszczenia Pottera się nie sprawdziły – wraca do domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz