sobota, 8 października 2011

Duch - Rozdział 5

Rozdział 5 –Więźniowie własnych myśli

            Dom nie wydaje mu się bezpieczny. Zbyt spokojny, zbyt cichy – zbyt pusty. Pospiesznie zapala wszystkie światła – lampy na suficie, szafkach, stolikach nocnych; w kuchni, na korytarzach, schodach, w sypialni… Wszędzie. Ale nawet teraz nic nie wydaje się lepsze. Zauważa, że drżą mu ręce. Nie potrafi tego zatrzymać i tylko wpatruje się w nie swoje, długie palce, trzęsące się, jakby miał gorączkę. Ale myślenie o drżących dłoniach wydaje mu się lepsze, niż myślenie o tym wszystkim, co się dzisiaj stało.
            Stoi przez lustrem w łazience. Draco Malfoy patrzy na niego z odbicia. Zmęczony i wynędzniały. Taki nieswój. Harry widzi coś swojego w tych szarych oczach, ale cała reszta… jest zupełnie obca. Jasne włosy zarzucone w nieładzie do tyłu. Kilka pojedynczych kosmyków, uwolnionych od reszty. Wyraźne kości policzkowe. Pociągła, szczupła twarz. Wąskie usta. Uśmiech. Nieco szerszy… i jeszcze trochę szczery. O, tak. Taki niepodobny do Malfoya, a jednak jego. Policzki, unoszące się lekko przy tym uśmiechu. I opadające, gdy uśmiech znika. I oczy, do których ten uśmiech nie dosięga. To wszystko jest takie obce. Może w innej sytuacji wydawałoby mu się to zabawne – poznanie każdego wyrazu twarzy Draco Malfoya. Obserwowanie, jak zmieniają się rysy, ich idealny układ, przy każdym uśmiechu, grymasie złości, smutku, zniecierpliwienia i radości. Jedynie w szarych oczach nie dokonują się żadne zmiany. One pozostają oczami Harry’ego – zmęczonego, niezdolnego do jasnego myślenia Harry’ego.
            Szum wody zagłusza ciszę. Harry odkłada na krzesło koszulę. Nie trudzi się rozwiązywaniem sznurowadeł – zrzuca buty. Zsuwa skarpetki. Spodnie. Wszystko ląduje na bezładnym stosie. To takie dziwne – patrzeć na siebie, czuć siebie, a jednak widzieć kogoś zupełnie obcego. Cudze ciało. Nie zamierza jednak dokładniej poznawać anatomii Malfoya, więc wchodzi do kabiny i zamyka za sobą drzwi.
            Gorący strumień spływa mu po głowie, karku, wzdłuż kręgosłupa. Kuli się pod nim, chcąc, by jak największa powierzchnia jego ciała znalazła się pod jego leczniczym działaniem. Woda jest taka dobra. Zdaje się go oczyszczać, ale… ale Harry wciąż czuje się brudny. Czuje na sobie zapach palonych zwłok. Widzi ziemię pod paznokciami. Ręce znowu mu się trzęsą, tak bardzo przypominając mu pomarszczone dłonie Narcyzy. I białka Malfoya. Jego martwa twarz. Jakiś blond włos zaplątał mu się wokół palców. Nie może powstrzymać odruchu wymiotnego. To te włosy. Te same, które odcinał zwłokom. To te same włosy. Są na nim. Są na nim… wszędzie! Krzyczy. Wrzask splata się ze szlochem. Pozwala emocjom opuścić ciało. Pozwala łzom zlać się z wodą. Pozwala na to wszystko i pada na kolana. Ściana kabiny jest zimna. Opiera się o nią plecami, zakrywając twarz dłońmi. Gonitwa myśli – tak, jego głowa jest jedną wielką gonitwą myśli. Draco. Duch. Narcyza. Ciało. Łopata. Zwłoki. Smród. Znowu zwłoki. I znowu duch. I białka. Drżące dłonie Narcyzy. I jej palce. I jej cichy głos. I jesień. Znowu duch. I Draco. I jego własne słowa, słowa Harry’ego… „Nie jestem martwy”. Nie jest? W takim razie czym jest to wszystko, jeśli nie piekłem? Gdzie wylądował? W glorii chwały? W szczęściu? W miłości? To wszystko to jakiś żart. To kpina. Brak magii. Piekło. Dlaczego zgodził się na to wszystko? Dlaczego to zrobił? Dlaczego czuł, że musi pomóc Malfoyowi? Nic nie rozumie. Nic. On sam dla siebie wydaje się być zagadką. Woda spływa po nim, próbując wziąć go w swoje gorące objęcia. Odchyla głowę do tyłu i czuje na twarzy ciepły strumień. Przestaje oddychać. W ustach czuje wodę.
Draco Malfoy nie żyje. Zginął, choć obiecano mu, że zostanie ochroniony. Draco Malfoy jest duchem. Wybrał wieczne życie-nie-życie w niematerialnej, martwej postaci, po to, żeby odszukać kogoś, kto zaopiekuje się jego matką. Kto sprawi, że nie umrze w samotności.
Harry Potter jest… dawnym bohaterem. Harry Potter wygrał z Voldemortem. Harry Potter uchronił magiczny świat od zła i zagłady. Harry Potter stracił przez to magię i przyjaciół. Stracił życie… Co ma Harry Potter? Co zostało Harry’emu Potterowi?
Nic.
Nic do stracenia.

***

Zaszywa się w bibliotece, wiedząc, że matka nie ma na tyle sił, by się tu dostać. To nie jest pocieszająca myśl. To w ogóle… nie jest myśl, która powinna znaleźć się w jego głowie. Tak naprawdę żadna z rzeczy, które wydarzyły się tego dnia, nie powinna mieć w ogóle miejsca. To wszystko wydaje się jakimś tragicznym nieporozumieniem.
Nie może pozbyć się sprzed oczu obrazu Pottera, siedzącego na łożu jego własnej matki, matki Draco, nie Harry’ego, i jej, głaszczącej go po twarzy i mówiącej „Draco”. Mówiącej „mój synu”. Boli. Strasznie boli. Ale jednocześnie – przecież sam to wymyślił. Jest świadomy tego, że to jedyne rozwiązanie. Ona na to zasłużyła. Nie mogą się już z tego wycofać.
Stara się nie zagłębiać dalej, w swoje najczarniejsze myśli, ale to wcale nie jest takie łatwe. Tak bardzo nie chce, by jakiś wewnętrzny głos krzyczał do niego, mówił mu o… o złych rzeczach. Chce się go pozbyć, ale nie może. I gdyby tylko nie był martwy – umierałby przez świadomość tych wszystkich rzeczy. Ale Draco Malfoy jest martwy. Jego ciało zostało wrzucone niczym śmieć do wykopanego za pomocą magii dołu w przypadkowym miejscu. Jego ciało zostało następnie wykopane i spalone na stosie drewna na opał. Jego ciało teraz jest jedynie prochem, prawdopodobnie dawno już rozsypanym po ogrodzie przez wiatr. Jest niczym.
Boi się tych myśli. Boi się słowa „wieczność” i „śmierć”. Szczególnie to pierwsze go przeraża. Czuje, że nie do końca jest jeszcze świadomy jego znaczenia. Że jeszcze nie do końca je zrozumiał. Że jeszcze trochę musi się pouczyć, żeby zrozumieć. Ale… czy na pewno chce zrozumieć? Czy na pewno chce wiedzieć, co to znaczy „wieczność” w niematerialnej, nieżywej postaci ducha? Czy na pewno chce przekonać się o tym na własnej skórze?
- Nie! – wyrywa się z jego ust, zanim udaje mu się to w ogóle zahamować. Palce wplątują się we włosy i szarpią nimi. Nawet tego nie czuje – nie czuje ich miękkości, jej struktury, nie czuje bólu, gdy próbuje je sobie wyrywać.
I jeszcze tamte słowa. Upokarzające i raniące. Raniące swoją prawdziwością.
Och… jest jeszcze Harry Potter. I jest drugi Draco Malfoy. Harry Potter przebierający się za Draco Malfoya. Harry Potter udający Draco Malfoya. Harry Potter udający syna Narcyzy Malfoy.
Draco nie może tego znieść. Wspomnienia swoich zwłok, wyciąganych z dołu przez Harry’ego. Smrodu palonego ciała, który roznosił się w ogrodzie i, niesiony wiatrem, wpadał do Malfoy Manor. Widoku siebie samego – ale obcego. I żywego. Takiego, jakim był jeszcze tak niedawno… Nie może znieść myśli, że już nie jest żywy. Że jest martwy. Że został zabity i dokonał wyboru, który – jak jeszcze nigdy wcześniej – wydaje mu się błędnym wyborem. Nie może znieść swojej matki, nie rozpoznającej, że to nie jej syn siedział tam, przy niej, na jej łóżku. Że to nie jej syn trzymał ją za rękę. Że to nie ze swoim synem rozmawiała. I znowu ma przed oczami Harry’ego-Draco, który jest taki niepodobny – ani do siebie, ani do Malfoya. A który jednak jest żywy.
Chce odepchnąć poczucie winy i wstyd, ale nie potrafi. Nie powinien był tego robić. To nie była sprawa Pottera. To nie było jego winą.
Ale zrobił to i teraz muszą w to brnąć dalej. Wspólnie.
Bo Draco Malfoy – samotny – nie zrobi absolutnie nic.

***

Czuje, że jego ciało wraca do swojej normalnej postaci.
Pościel zbyt szybko się nagrzewa i co chwilę musi obracać ją na drugą stronę. Nie zauważa nic dookoła. Są tylko jego myśli, które niczym lawina spływają po nim, zbierając swoje żniwa – wyrywając po drodze wszelkie siły, wszelkie pozytywne emocje. Wszelkie dobre uczucia. Pozostawiając tylko spustoszenie.
Co on robi? Co działo się tego dnia? Co on zrobił?
Jak mógł tak po prostu wykopać czyjeś ciało, a później spalić je? Jak mógł bez słowa wręcz przyjmować wszystko to, co mówił mu Malfoy? To nie jest przeklęta wojna! To jest życie. Wojna skończyła się pół roku temu i nie musi robić już nic, co każą mu zrobić inni ludzie – dla ich dobra. Nie może nie patrzeć na siebie… a jednak – to wydaje mu się złe. A altruizm jest jak najbardziej poprawny i niepodważalny. Tak po prostu musi być – musiał wykonać to kolejne, powierzone mu zadanie. Nie zastanawiać się nad skutkami ani nad sensem. Czekać cierpliwie na to, co nastąpi, a w międzyczasie po prostu robić, co się da. Pomagać i nie sprawiać nikomu bólu – tylko tyle. On się nie liczy. Już nie. Jeśli… jeśli w ogóle kiedykolwiek liczyło się w nim coś więcej, poza ukrytą w głębi cząstką Voldemorta i zabiciem jej.
To był długi dzień.
Przewraca się znowu, tym razem patrząc wprost na odsłonięte okna. Na gwieździste niebo. Na księżyc, ukryty za kilkoma szarymi chmurami.
To, co powiedział Malfoyowi… Nigdy nie powinno przejść mu przez usta. Nie powinno nawet pojawić się w jego myślach. Doskonale widział szok, malujący się na twarzy Draco. Nie zdołał go ukryć. Może nawet nie starał się tego zrobić, zbyt porażony słowami Harry’ego.
Harry boi się następnego dnia. Śniadania z Narcyzą, spotkania z Malfoyem i tych wszystkich innych rzeczy, czyhających na niego w Malfoy Manor.
Bo gryfońska odwaga znikła. Ulotniła się z jego ciała, ustępując w końcu miejsca strachowi i czemuś na kształt zdrowego rozsądku. Powróciły myśli, które zdawały się go opuścić podczas tego dnia. W końcu będzie musiał z nim porozmawiać. Dowiedzieć się czegoś prawdziwego o nim i jego rodzinie.
Ale teraz… teraz musi zasnąć. I pozbyć się z pamięci obrazu ducha Malfoya.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz