wtorek, 11 października 2011

Duch - Rozdział 7

Rozdział 7 – Martwy punkt

            Odprowadza Narcyzę do łóżka. Pozwala jej uwiesić się na swoim ramieniu. Czuje jej ciężar, ale przyjmuje go na siebie. Kobieta mówi, że musi się zdrzemnąć. Jest zziębnięta, więc Harry wzywa skrzata i każe mu przynieść grube koce. Pomaga jej zdjąć szatę. Ona protestuje stanowczo, nie chcąc mu na to pozwolić. Bo to zupełnie tak, jakby przyznała się do tego, że jest po prostu słaba. Że jest tak zniedołężniała, że nie może sama się rozebrać. Ale Harry wie, co powiedzieć. I mówi jej, że nie ma tak nawet myśleć. Że to normalne, że czuje się osłabiona, bo na dworze jest zimno. Że on sam nie najlepiej się czuje i zaraz pójdzie położyć się do siebie. Nie wie, czy mu wierzy. Wątpi. Ale obydwoje przyjmują, że należy oszukiwać się nawzajem, że wierzy się w podobne bzdury. Że prawda nie może zostać wypowiedziana. Ciało Narcyzy jest chudsze, niż można było się tego spodziewać. Pod białą, sięgającą kostek koszulą nocną, nakreślone są wąskie ramiona i szczupła talia. Narcyza kładzie się do łóżka i niemal zatapia się w miękkiej pościeli. Pani Malfoy wydaje się krucha i wątła pośród tego wszystkiego. Harry nakrywa ją kołdrą i przyniesionym przez skrzata grubym kocem. Wyplątuje z jej jasnych włosów spinkę. Jest mu tak niesamowicie łatwo to robić, kiedy wie, że nie jest sobą. Świadomość, że jest się kimś innym, w cudzym ciele, z cudzą tożsamością – pozwala udawać, grać i robić wiele rzeczy, na które inaczej nie można byłoby sobie pozwolić.
            - Przyjdź wieczorem – mówi jeszcze słabym głosem, przymykając oczy. Chwilę później zapada w sen.
            Harry zasłania okna i w komnacie zapada zmrok. Ogień trzaska w kominku. Zostawia ją, cicho wycofując się do wyjścia.  

***

            - Dokąd się wybierasz, Potter? – zatrzymuje go głos Malfoya. Tak jak rankiem, gdy zjawił się w Malfoy Manor, tak i teraz Malfoy unosi się kilka centymetrów nad ziemią, w beztroskiej pozie, jak gdyby stał oparty o ścianę.
            - Do domu. Masz z tym jakiś problem? – odcina się, choć tak naprawdę wcale nie chciał tego powiedzieć. Wcale nie chce być niemiły. Wolałby, żeby zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać, tak jak… nie. Oni nigdy nie rozmawiali ze sobą normalnie. Wcale nie rozmawiali.  
            - Spokojniej, Potter, spokojniej. – Brew Malfoya, prawie nie wyróżniająca się na tle przezroczystej twarzy, unosi się nieznacznie. – Zanim pójdziesz w swoje skromne progi, pozwól za mną. – To mówiąc, odwraca się, by po chwili, z wyjątkową szybkością, znaleźć się na schodach, prowadzących na górę. – Na co czekasz? – rzuca jeszcze i znika na górnym holu.
            Harry nigdy wcześniej tu nie był. Wszystko jednak wygląda tak, jak to sobie zawsze wyobrażał. Długi, ciemny korytarz i drzwi – mnóstwo drzwi – po obu jego stronach. Drzwi do pustych komnat, nieużywanych od lat przez żadnego z mieszkańców dworu. Wygasłe kandelabry, rzucające na ciemny parkiet mdłe światło. Draco otwiera przed nim drzwi i zaprasza gestem do środka, uśmiechając się kpiąco. Ten uśmiech wcale nie podoba się Harry’emu, wchodzi jednak do komnaty, która okazuje się być pokojem Malfoya.
            - Niczego nie dotykaj – ostrzega go Draco, zamykając za nimi drzwi. – To prywatne rzeczy – dodaje z niezadowoleniem, pilnie obserwując Harry’ego.
            - Po co mnie tu przyprowadziłeś? – Harry jest zirytowany zachowaniem Malfoya. Nie, nie powinien okazywać mu gryfońskiego zaufania, być miłym i uprzejmym, bo to zapewne wzbudziłoby w Harrym wielkie podejrzenia, ale jednocześnie… Jednocześnie wierzy, że to nie jest prawdziwy Draco. Tak samo jak Narcyza, którą dotychczas znał, okazała się być w rzeczywistości zupełnie inna. Harry chciałby poznać Malfoya – ukochanego, oddanego syna, jakim prawdopodobnie zawsze się stawał w obecności swojej matki. Ale wie również, że to niemożliwe. Że ten Draco odszedł na zawsze. Bo Harry doskonale wie, co Draco przed nim ukrywa. Doskonale maskuje tęsknotę i rozżalenie, jakie odczuwa. Jedyne, co może zrobić, to obserwować z ukrycia swoją własną matkę, która nie jest w stanie rozpoznać, że osoba, jedząca z nią śniadanie, opiekująca się nią, podająca się za jej ukochanego syna – w rzeczywistości nim nie jest. A przecież powinna rozpoznać…
            - Tam jest szafa. Nie możesz cały czas chodzić w jednym i tym samym, Potter – dodaje, gdy zauważa zdumione spojrzenie Harry’ego. – Możesz sobie coś wybrać, zabrać. Jest mi to obojętne. – I znowu odwraca wzrok. Ale najpierw, chwilę przed tym, przeszywa Harry’ego lodowatym spojrzeniem. I Harry czuje się zupełnie tak, jakby to on był temu wszystkiemu winien.
            - Malfoy… - zaczyna niepewnie, wiedząc, że w końcu musi to zrobić. – Nie powinienem… wczoraj… to było głupie i…
            - Koniec, Potter. – Wzrok znowu spoczywa na Harrym. Zimniejszy i bardziej martwy, niż wcześniej. Wciąż tak szary – jak za życia – a jednak pozbawiony głębi. Pozbawiony choćby namiastki człowieczeństwa. – Nie ma tematu.
            - Ale…
            - Nie ma tematu – powtarza z mocą. Czy tak trudno jest zrozumieć Potterowi, że po prostu nie ma ochoty o tym rozmawiać? Że nie ma ochoty w ogóle poruszać tych kwestii? Nie. Potter chyba rozumie. Spłoszony, odwraca wzrok. Draco nigdy wcześniej nie widział u siebie takiej miny, jaką robi teraz Potter. Tak dziwnie jest oglądać ją na swojej własnej twarzy. Tak niepasującą do niego samego – dziwnie wykrzywione usta i rozszerzone oczy. Draco wolałby nigdy nie widzieć siebie w takim wydaniu. W ogóle – wolałby nie widzieć siebie.
            Wiatr dudni w murach dworu. Na zewnątrz rozpętała się prawdziwa ulewa. Draco próbuje skupić na niej całą swoją uwagę – byle tylko nie patrzeć na Pottera, przebierającego w jego własnej szafie. Wyjmującego z niej ubrania. Jego ubrania. Nigdy więcej mu się nie przydadzą – tak jak wszystko w tym pokoju. Ale to niczego nie zmienia – Draco nie może tego zmienić. Ani przywrócić się do życia, ani pozwolić, by cokolwiek w tym miejscu zostało poruszone. Wszystko ma zostać tak, jak było – wciąż nosić namiastkę jego człowieczeństwa, nawet, jeśli już go nie posiada. A skrzaty mają sprzątać ten pokój tak, jak robiły to dawniej. Od zawsze. I nic nie może się zmienić.
            Tylko Potter coś tu zmienia. Bo Potter tutaj nie pasuje. Potter w ciele Draco. Z tymi swoimi głupimi minami, które rozpuszczają kamienną maskę, którą Malfoy zawsze próbował wytworzyć. Z tym życiem w szarych – zupełnie nie jego – oczach. Życiem i energią, które tak bardzo irytują Draco. Gdyby tylko tak bardzo nie nienawidził Pottera za to, że musi kryć się w jego ciele – zapewne zauważyłby, jak kojąca jest to myśl. Jak kojący jest fakt, że gdy patrzy na Harry’ego w ciele Malfoya, widzi życie. Widzi siebie żywego. Widzi energię w szarych oczach. Energię w pewien sposób wypraną, niemal wyblakłą – ale wciąż tak prawdziwą w porównaniu do nicości, wypełniającej samego Draco. Widzi w nich głębię. Głębię, będącą duszą samego Pottera – tak dokładnie, tak wyraźnie, wręcz przerażająco wyraźnie, pokazującą wszystkie jego uczucia. Obnażającą go. Draco nigdy by na to nie pozwolił. Jego oczy nigdy nie zdradzały emocji. Nigdy prawdziwych uczuć. A teraz, kiedy Potter na to pozwala, twarz Draco staje się zupełnie inna.
            - Nie sądzisz, że powinniśmy w końcu porozmawiać? – pyta go Potter. Przez chwilę w ogóle nie docierają do niego jego słowa. Pokój jest ciemny i wyjątkowo obcy. Nagle Malfoy nabiera ochoty, by stąd wyjść.
            - O czym? – Jak zwykle perfekcyjny – obojętny głos, uniesienie brwi. I twarz Harry’ego-Draco, malujący się na niej szok i irytacja. Nie, nie tak powinna wyglądać twarz Malfoya.
            - O wszystkim – odpowiada ze względnym spokojem. Za oknem szaleje ulewa. Draco odwraca wzrok. – O tobie… twojej matce i ojcu – ciągnie dalej Potter, nie dając za wygraną. A Malfoy prawie się uśmiecha, choć tak naprawdę wydaje się to takie nie na miejscu. - Skoro już… udaję cię – słyszy, jak jego głos łamie się z powodu niepewności i zawstydzenia – to powinienem coś o was wiedzieć.
            - Przecież wiesz. – Dwie pary szarych oczu. Jedne pełne życia i drugie martwe. Obie takie same, ale jednocześnie tak różne. Oczy, które pozwalają zagłębić się w nich, czytać z nich, zgłębiać oraz drugie – puste, w przerażający sposób głębokie i nie pokazujące zupełnie nic. Niedostępne. Mina Harry’ego wyraża zdziwienie. Otwiera usta i Draco znowu nie może odpędzić od siebie myśli, że Potter jest tak niesamowicie irytujący. Że przeraża go sposób, w jaki jego osobowość oddziałuje na ciało Draco. – Tak długo mnie znasz, Potter. Osiem lat. Może trochę więcej. Nienawidziłeś mnie, a chyba nie nienawidziłeś mnie bez powodu, prawda? Żeby kogoś nienawidzić, trzeba tę osobę znać. Trzeba coś o niej wiedzieć i dopiero wtedy można zacząć nienawidzić. Czyż nie? – Martwe oczy przeszywają Harry’ego. Kąciki ust – przezroczystych, jasnych, na tle równie przezroczystej skóry – unoszą się lekko w drwiącym uśmiechu. Sekundę później uśmiech znika. Kamienna maska ducha jest bez wyrazu, przerażająco martwa i groźna. – Zabierz ubrania i wynoś się stąd – warczy.
           Nie czeka na to, aż Potter go posłucha. Wychodzi z pokoju, przez chwilę dziękując, że może przenikać przez ściany. Słyszy jego kroki na korytarzu. Ale Draco już nie ma. Nie chce dłużej oglądać swojej twarzy. Nie chce widzieć na niej tego wszystkiego, czego nie widział całe życie – co nigdy nie powinno się na niej pojawić.
            Ma jednak tę nie dającą spokoju świadomość, że tkwią w martwym punkcie.  
           
***

            Ściska w dłoni ubrania Malfoya. Nie może przemóc się, żeby wrzucić do kominka proszek i uciec stąd. Tak – bo to byłaby ucieczka. Tchórzostwo, konformistyczne poddanie się Malfoyowi – dla samego spokoju, bo tak powiedział, bo mu kazał… Tak jak wiele innych rzeczy. Harry zaciska pięści. To wszystko nie powinno tak wyglądać. Nie może tak tego zostawić, więc odwraca się i rusza z powrotem po schodach, na górę, na lekko oświetlony długi korytarz. Nie przejmuje się niczym. Wali w każde kolejne drzwi komnat, nie mając pojęcia, gdzie może znajdować się Malfoy.
            - Malfoy, wychodź! – krzyczy, biegając od drzwi do drzwi. – Malfoy, do cholery! – Chwyta za klamki, ale wszystkie są zamknięte. Szarpie za nie, nie dając za wygraną. – Malfoy!
            Duch Malfoya wręcz na niego wyskakuje – zjawia się znikąd, materializuje się nagle tuż przed nim. Przepływa przez ścianę i Harry aż odskakuje gwałtownie, nie mogąc powstrzymać krzyku.
            - Oszalałeś, Potter? – warczy, rozglądając się dookoła. – Nie jesteś tu sam, zapomniałeś?
            - To niedorzeczne, Malfoy – odpowiada, oddychając ciężko. Nie zamierza znowu poddać się Malfoyowi. Doskonale wie, że to, co postanowił, jest jak najbardziej słuszne.
            - Co jest niby takie niedorzeczne? – Draco przewraca oczami, ale widać, dokładnie to widać, że jest ciekawy odpowiedzi Harry’ego.
            - To wszystko – wyrzuca z siebie z mocą Potter. Odgarnia nerwowym ruchem blond włosy. Malfoy krzywi się na ten gest, jednak nie komentuje, wciąż bacznie obserwując Pottera. Widzi zapał i determinację na jego – nie, na swojej! – twarzy. Widzi kolory, które nagle zdawały się na nią wypłynąć, niczym rumieńce.
            - Intrygujące – cmoka z kpiną. Czuje się jak szaleniec, który rozmawia sam ze sobą. Ze swoim lustrzanym, choć nieco żywszym, odbiciem.
            - Przestań, Malfoy – denerwuje się Potter. Wysokie czoło marszczy się, a w szarych oczach pojawia się złość. – Zachowujmy się jak dorośli. Po tym wszystkim, co przeżyliśmy, co nas spotkało – naprawdę nadal musimy zachowywać się jak dzieci? Przecież tak wiele się zmieniło. Nie jesteśmy już tymi dzieciakami z drugiej klasy, nie walczymy o to, żeby po prostu wygrać… dla honoru i poczucia bycia lepszym! Nie! My wcale nie walczymy, Malfoy! A przynajmniej nie powinniśmy! Nie rozumiesz tego? Przyszedłeś do mnie, poprosiłeś mnie o to wszystko, a ja się zgodziłem, wiedząc, jakie to będzie ciężkie. A może nie, może nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale zacząłem zdawać. I teraz to rozumiem. A jest tak ciężkie głównie przez twoje zachowanie. Przez jakieś bezsensowne kłótnie. Po co to robisz? Po co do mnie przyszedłeś?
            - A kto inny by się na to zgodził? – Odpowiedź Draco jest szybka. Niemal natychmiastowa. Jest jak strzała, przeszywająca ze świstem stężone powietrze. Godzi Pottera. Och, jak mocno go godzi. Cała ta determinacja i moc, które widniały na jego twarzy, znikają, jak za dotknięciem różdżki. Albo bolesnym ciosem. Powiedział prawdę. Po co miałby kłamać?
            Potter traci pewność siebie. Szare oczy błądzą przez chwilę niespokojnie po przezroczystej twarzy ducha, nie mogąc się zupełnie na niej skupić. Raz lądują na oczach, tak podobnych do jego własnych, zaraz potem na punkcie na ścianie – za Malfoyem. Nie wie, gdzie mógłby spojrzeć – co mogłoby sprawić, żeby się uspokoił. Oczywiście – czego innego mógł się spodziewać? Że Malfoy przyszedł do niego z czystej sympatii? Nie. Malfoy jest desperatem, który musi mieć pewność, że wszystko, co sobie zaplanował – uda się. Nie kierował się wtedy niczym innym. Przecież Harry doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Dlaczego więc wypowiedzenie tego na głos tak bardzo go boli?
            - Och, Potter – żacha się Draco. – Skończ z tym swoimi żałosnymi minkami. Profanujesz moją osobę.
            - To żałosne, Malfoy. – Wyraz twarzy Pottera znowu się zmienia. Wszelkie siły zdają się go opuścić. – Ty nic nie rozumiesz. Jesteś tylko egoistycznym dupkiem, niczym więcej.
            Draco doskonale o tym wie. Nie boli go jednak ta myśl. Ani nie przeraża. Wie, że tak jest lepiej – egoizm. Czysty egoizm, który w niczym ci nie zaszkodzi, nie sprawi bólu. Da satysfakcję i pewność, że ludzie nie mogą cię skrzywdzić. Choć może nie do końca jest to prawda… Ale Draco nie chce się nad tym zastanawiać. Nie chce wracać do tych wszystkich myśli, które każdej nocy, gdy Malfoy Manor staje się ciche, wręcz wymarłe, nawiedzają jego głowę. Kiedy zaszywa się w bibliotece albo swoim pokoju i nie może odpędzić się od świadomości… wielu rzeczy. Nie chce znowu myśleć o tym, że decydując się na pozostanie na wieczność duchem, wcale nie kierował się miłością do matki, ale poczuciem niespełnionego obowiązku. Poczuciem, że jest jej coś winien.
            - Potter. – Harry zatrzymuje się, będąc już przy schodach. – Co chcesz wiedzieć?
            - Wszystko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz