środa, 5 października 2011

Duch - Rozdział 3

Rozdział 3 – Zwłoki

Na popielatych ścianach nie wisi ani jeden portret rodu Malfoyów. Żadnych znajomych ani też nieznajomych twarzy. Brak długich, platynowych włosów Lucjusza. Czy ojciec odszedł z tego świata, nigdy nie wybaczając synowi zmiany stron? Ta myśl wydaje mu się zbyt tragiczna, by była prawdziwa. Doskonale wie, jak ważnym było dla Draco uznanie ojca. Patrzy na przezroczyste plecy chłopaka, sunącego w powietrzu tuż przed nim. Jak wiele jest rzeczy, których nie wie o Draco Malfoyu? O wszystkich Malfoyach? Jak wiele z tego, co już wie, jest jedynie urojeniami, stereotypami i plotkami, przekazywanymi od jednej osoby do drugiej, zupełnie niezgodnymi z prawdą?
Draco nagle zatrzymuje się na końcu korytarza. Harry przez przypadek wpada na niego – zimno oblewa jego ciało. Wycofuje się szybko, czując na sobie lodowate spojrzenie Malfoya.
- Pójdziesz do mojej matki i powiesz jej, że jestem na jakiejś misji, ale jeszcze dzisiaj wieczorem wrócę do domu – oświadcza sucho.
- Ale… jako ja? – dziwi się Harry, próbując zajrzeć przez Malfoya do wnętrza pokoju.
- Tak. Jako ty. Jako Harry Potter – odpowiada powoli. – Dalej.
- Ja… - waha się. Jest coraz mniej pewny, czy chce to wszystko zrobić.
- No już! – ponagla go. Gdyby tylko mógł, zapewne wepchnąłby Harry’ego siłą do pokoju. Ale nie musi tego robić. Potter sam robi krok naprzód.
Wszystko jest zupełnie inne niż w jego śnie. Wielkie łoże z wysokimi kolumnami i luźno zwieszonymi, srebrzystymi kotarami. Ciemne drewno na podłoże i ciężkie zasłony w uchylonych oknach. Światło wlewające się do środka. I ona, leżąca na wielkich poduszkach, niemal w nich ginąca. Tak wątła pośród całej tej grubej pościeli. Jasne włosy opadają jej na ramię, związane lekko wstążką. Gdzieniegdzie, przy skroniach, zauważa siwe kosmyki. Narcyza Malfoy się starzeje. Kiedy Harry podchodzi do łóżka, kobieta odwraca do niego przeraźliwie jasne, szare oczy. Przez chwilę wydaje się błądzić nimi po jego twarzy, po czym – całą swoją siłą – skupia je na jednym punkcie. Dopiero teraz jest obecna w tym pokoju. W Malfoy Manor. Na ziemi. Pośród żywych.
- Draco…? – słyszy jej słaby głos i czuje jakiś nieprzyjemny ucisk w żołądku.
- Nie – odpowiada powoli. Wyczuwa ruch w pokoju i po chwili dostrzega Malfoya, schowanego w rogu, stojącego pod samym oknem. W pełnym świetle. Prawie przezroczystego i niewidzialnego.
- Więc… kim jesteś? – pyta zaniepokojona, błądząc wzrokiem po jego twarzy. A może nawet gdzieś ponad nią. Jej ręce, położone płasko na kołdrze, wzdłuż tułowia, drgają co jakiś czas w lekkich skurczach.
- Harry Potter.
- Harry Potter…? – Teraz błądzi, ale myślami. Szuka w pamięci czegoś, co mogłoby jej pomóc. – Harry Potter… - powtarza jakby do siebie.
Harry nie chce dłużej czekać. Nie chce niczego tłumaczyć ani, tym bardziej, zadawać jej dodatkowego bólu.
- Draco jest na misji, pani Malfoy – oświadcza jej. – Ale dzisiaj wieczorem wróci. Przyjdzie do pani – zapewnia ją szybko i przełyka ślinę. Ukradkiem spogląda na Draco, który cały czas na nich patrzy, nawet się nie poruszając. Wie doskonale, co oznacza to wszystko, co właśnie powiedział. Że wróci. Że Draco do niej wróci – a więc on, Harry, będzie musiał tu wrócić. Już tego nie odwoła. Wszystko zostało przesądzone. Patrzy z powrotem na Narcyzę, na której bladej twarzy pojawiają się nagle jakieś niespokojne cienie, a czoło marszczy się.
- Czy wszystko z nim w porządku? Czy wszystko dobrze z moim synem? – Dolna warga zaczyna jej drżeć. Wbija w Harry’ego przenikliwy wzrok szaleńca, nie do końca świadomego otaczającego go świata. Ale to wystarczy, żeby Harry poczuł mdłości. Żeby poczuł chęć rozpłakania się. Chęć ucieczki. Narcyza Malfoy wygląda tak bezbronnie na tych białych poduszkach, na których rogach wygrawerowana jest litera „M”. I jest to tak śmieszne w tej sytuacji, tak bezwartościowe i nic nieznaczące – ta cała wiara w to, że bycie Malfoyem oznacza bycie kimś lepszym. Ta cała wiara w niezniszczalność i nieśmiertelność tego nazwiska. To wszystko jest tak przytłaczające w zestawieniu z umierającą pięknością, którą jest Narcyza.
- Wszystko z nim w porządku. – Ma zduszony głos – odmawia mu posłuszeństwa. Jeszcze raz patrzy na Draco, który jednak wpatruje się w jakiś punkt za oknem. Harry widzi, dokładnie widzi, jak Malfoy zaciska zęby i przygryza wargę. Jak stara się za wszelką cenę nie okazywać żadnych emocji.
Na twarzy Narcyzy pojawia się wyraz ulgi. Na chwilę jej twarz rozjaśnia się i wydaje się, że żadna choroba wcale jej nie dotknęła. Że leży przed nim ta sama Narcyza, która oszukała Voldemorta, by dowiedzieć się, czy jej syn jest bezpieczny.
- A pani? Jak pani się czuje? – Nie wie, skąd przyszło mu do głowy to pytanie. Jest tak otępiały, że przez chwilę nawet nie jest w stanie uświadomić sobie, gdzie się znajduje. Ale kiedy pada spokojna, cicha odpowiedź, wie, że dłużej już tego nie zniesie.
- Z moim synem jest dobrze, więc ze mną tak samo – uśmiecha się lekko do siebie. – Mój kochany Draco…

***

Nie może złapać oddechu. Nie może wziąć kolejnego wdechu bez odruchu wymiotnego. Kuli się i oddycha przez nos. Z oczu wypływają mu już łzy. Wie, że teraz nie może się już cofnąć. Ale chce tego – chce zapomnieć o matce Malfoya i o nim samym, martwym. Nie chce jej oszukiwać, a jednocześnie pragnie utrzymać ją przy życiu, dodać jej otuchy. Tak bezbronnej. Zupełnie niepodobnej do tej, którą pamiętał z wielkiej wojny albo wcześniej, z Mistrzostw Quidditcha. Wtedy wszystko było inne. Nigdy nie sądził, że któregoś dnia Draco Malfoy przejdzie na jasną stronę. Nigdy nie sądził, że któregoś dnia on sam trafi do Malfoy Manor i będzie pomagał martwemu Draco Malfoyowi. Że będzie mu żal Narcyzy Malfoy, żony śmierciożercy.
Podnosi się powoli i opiera o ścianę. Przez otwarte na oścież oszklone drzwi prowadzące do ogrodu wpada lekka, jesienna mżawka. Pomimo że pan domu i jego syn zginęli, a pani domu leży chora w łóżku – ogród zachowany jest w idealnym stanie. Zresztą jak wszystko w Malfoy Manor. Podłogi są wypolerowane, na żadnej z szafek czy poręczy, które dostrzegł po drodze Harry, nie widać ani odrobiny kurzu. Ścieżka ułożona z grafitowych kamieni nie nosi na sobie żadnych oznak jakiegokolwiek użytkowania. Trawa, kwiaty i krzewy są równo przystrzyżone. Zupełnie tak, jakby ten dom żył sam dla siebie. Jakby był – w jakiś niewyobrażalny sposób – samowystarczalny. Niezależny od nikogo. Od niczego. Chroniony pradawną magią, bezpieczny, nie znający upływu czasu i starości.
Duch Malfoya pojawia się obok niego. Stoją naprzeciwko siebie, oparci o przeciwległe ściany. Wąski do tej pory korytarz wydaje się jeszcze ciaśniejszy. Jeżeli przed chwilą Draco wyglądał na poruszonego pytaniem swojej matki – teraz na jego twarzy nie ma dosłownie nic. Podnosi białą rękę i wskazuje na odległą bramę.
- To tam – mówi tylko. Zupełnie cicho i niedosłyszalnie. Zupełnie nie jak Malfoy.
Harry wiedzie wzrokiem we wskazanym kierunku. Nie dostrzega nic, co mogłoby być godne komentarza Draco, więc spogląda na niego ponownie, zdziwiony.
- Tam zakopali moje ciało – tłumaczy Malfoy niemal szeptem. Nie patrzy na Harry’ego. I Harry wcale nie ma mu tego za złe.
W tym momencie wszystkie mdłości, zawroty głowy, ucisk żołądka, powracają do niego – nagle i niespodziewanie. Czuje pieczenie w gardle. Oczy znowu zachodzą mu łzami, a na języku czuje ten obrzydliwy, gorzki smak. Przełyka ślinę i bierze głęboki oddech. Zamyka oczy.
- Będziesz wiedział, w którym miejscu – mówi dalej Draco, teraz już swoim zwyczajowym, bezbarwnym głosem. – Musisz je wykopać i uciąć trochę moich włosów. A później spalić ciało. W schowku przy bramie znajdziesz prawdopodobnie łopatę czy cokolwiek takiego. Zapałki i naftę też. A fiolka z eliksirem wielosokowym będzie na ciebie czekała w domu. Uważaj, bo poza bramą nie chronią cię już żadne zaklęcia.
Zapada głęboka cisza. Patrzą na siebie bez słowa. Malfoy ma nieodgadnięty wyraz twarzy. Harry nie wie, czy oczekuje odpowiedzi, czy po prostu nad czymś się zastanawia. A może i jego samego szokuje wszystko to, co właśnie powiedział?
- Jak to „wykopać”? – udaje się wydusić Harry’emu. Draco nic już nie mówi. Możliwe, że te słowa są zbyt ciężkie, by je wypowiedzieć. Możliwe, że to wszystko jest zbyt ciężkie. - I… spalić? – Głos Harry’ego jest wręcz piskliwy. Znowu nad sobą nie panuje. – Nie… nie, Malfoy. Nie mam magii, rozumiesz? Łopatą? Czyś ty oszalał? – słowa same z niego ulatują. – Nie zrobię tego, Malfoy. To obrzydliwe! – Zaczyna się trząść. A Draco? Draco tylko patrzy na niego, a w jego oczach powoli pojawia się gniew. Spojrzenie ma lodowate i bezbarwne. Jak cały on. Jeśli tylko Harry skupi uwagę na ścianie za nim – potrafi dokładnie ją dostrzec, patrząc wprost przez Malfoya. A jednak wywołuje w nim strach. Te lodowate, puste oczy – to ich się boi.
- Musisz to zrobić, Potter – oświadcza chłodno. – Po prostu musisz.
Harry o tym wie.
Draco jest przerażony tym pomysłem. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jest to jedyne wyjście, jakie mu zostało. Ale strach w oczach Pottera. Obrzydzenie, szok i wzburzenie, jakie na przemian pojawiają się na jego twarzy… tego nie da się opisać. To tylko uświadamia mu, jak chora jest jego prośba. Nie, nie prośba – jego żądanie. Harry nie ma z tym nic wspólnego. Jest tylko dawnym wrogiem. Byli po jednej stronie – kiedyś, dawno temu. Podczas wojny. Ale wojna się skończyła, era Złotego Chłopca się skończyła, a i świetność Malfoyów również dobiegła końca. Wszystko się skończyło, a Draco przychodzi po swojej śmierci właśnie do Harry’ego Pottera. Bo nie ma nikogo innego. Nie ma innego głupca, który w swej potrzebie niesienia pomocy, zgodziłby się na coś takiego. Który, nie zadając żadnych pytań, wykonuje czyjeś polecenia, bo… bo czuje, że tak musi. Draco nie czuje wyrzutów sumienia. Draco czuje obrzydzenie.
Zostaje w wąskim korytarzu i to z niego obserwuje Pottera, kulącego się przed wzmagającym się deszczem. Idzie szybko aleją. Otwiera schowek. Wchodzi do środka. Wychodzi na zewnątrz z łopatą, butelką nafty i nożyczkami schowanymi w kieszeni.
Kiedy przekracza bramę, Draco czuje nieprzyjemne ukłucie. Jest zdenerwowany. Złoty Chłopiec od razu odnajduje miejsce, w którym nadgorliwcy z dobrej strony zakopali bezceremonialnie ciało Malfoya. Złoty Chłopiec nie porusza się. Stoi nad tym miejscem, a łopata opiera się o jego bok. Nagle podnosi głowę i Draco doskonale wie, że patrzy wprost na niego. Kiwa mu głową, jakby na znak, na przyzwolenie, że może zaczynać. Nie – on musi zaczynać. Niech to zrobi, do licha. Niech mają to już za sobą.
Pojedyncze krople deszczu spływają Harry’emu po nosie. Koszulka na plecach zrobiła się już mokra i przykleja mu się do ciała. Nie trudno było odnaleźć miejsce, w którym zostało zakopane ciało Malfoya. Pomimo że wszystko odbywało się przy użyciu różdżek, ziemia w tym miejscu jest nierówna i wręcz nienaturalnie wybrzuszona. Harry’emu skręca się żołądek. Próbuje podnieść łopatę, ale ta nagle staje się strasznie ciężka. Zbyt ciężka, by mógł ją unieść. Zbyt ciężka, by mógł wbić ją w ziemię.
Raz.
Ziemia zostaje odsypana kilka metrów dalej.
Dwa.
Druga porcja dołącza do pierwszej.
Trzy.
Łopata znowu wbija się w ziemię.
Cztery.
Ziemia jest niesamowicie twarda. Jakby zlodowaciała.
Pięć.
Jakby całą sobą kazała mu przestać.
Dziesięć.
Jakby nie chciała mu pokazać, co w sobie kryje.
Siedemnaście.
Strużka potu spływa mu po plecach.
Dwadzieścia sześć.
            Barki powoli mu drętwieją. Zaczyna myśleć.
            Trzydzieści osiem.
            Myśli, jakie go nawiedzają… chciałby się ich pozbyć.
            Czterdzieści dwa.
            Ziemia, którą wykopał, wygląda jak mała góra.
            Czterdzieści dziewięć.
            Natrafia na kamień.
            Pięćdziesiąt.
            Tak bardzo chciałby wierzyć, że to kamień…
            Pięćdziesiąt jeden.
            … albo korzeń.
            Pięćdziesiąt dwa.
            Albo cokolwiek!
            Pięćdziesiąt trzy.
            Tylko nie…
            Pięćdziesiąt cztery.
            … nie to….
            Pięćdziesiąt pięć.
            Przeciera szkła okularów, ale to w niczym nie pomaga. Łzy przysłaniają mu widok. Nic… nic już nie widzi. Dławi się łzami. Dławi się wymiotami. Pada na kolana. Czuje, że brudzi sobie dłonie. Ale to nie ważne. Jest mu niedobrze. I piekielnie gorąco. Pali go skóra i gardło. Chce przestać wymiotować, ale nie może. Wrzucili jego ciało… tak po prostu. Bez niczego. Tak po prostu wrzucili Draco Malfoya do dołu – niczym śmiecia. Wie, że musi się podnieść, ale wszystkie kończyny odmawiają mu posłuszeństwa. Czuje się wykończony. Chory. Niezdolny do czegokolwiek. Do życia.
            Wyciera sobie twarz i dźwiga się na klęczki. Wciąż stara się nie patrzeć w tamto miejsce. Ale wie – czuje - że on wciąż stoi w korytarzu. Czuje na sobie jego spojrzenie i wie, że nie może przestać. Powoli się odwraca.
Na głębokości niecałych dwóch metrów, może nieco więcej – leży ciało Draco Malfoya.
Pochyla się nad dołem i zaczyna nabierać w garści ziemię. Odsypuje ją na bok. Zabiera ją z niego. Otrzepuje go z niej. Oczyszcza. Zszarzała już – wcześniej biała – koszula. Podziurawione mankiety na złożonych bezładnie na piersi dłoniach. Czy to przez Harry’ego? To Harry je rozerwał? I te dłonie… skóra wydaje się wilgotna, wręcz przesiąknięta wodą i całą tą ziemią. Robactwo, białe larwy, wijące się przy paznokciach. Jedna z nóg jest dziwnie wykręcona. Pod nienaturalnym kątem. Czarne buty z czubkami. Całe brudne. To tak nie pasuje do Draco. Harry broni się przed tym, co musi teraz zrobić. Powoli, delikatnie, odgarnia ziemię z jego szyi. Jest tak nienaturalnie zszarzała, cienka, niczym z papieru. Wilgotnego, brudnego papieru. Broda i… i wargi. Harry zasłania je dłonią. Są sine. Ohydne. Suche i pomarszczone. W kącikach oczu Malfoya czai się kilka robaków, zaczynających składać w nich jaja. Ściera ziemię z reszty twarzy Draco. Przytyka ręce do swojej twarzy i wymiotuje wprost na nie. Nie ma już czym wymiotować. Dławi się własną śliną. Wydusza ją z siebie. Żołądek chce się jej pozbyć. A umysł chce się pozbyć obrazu nabrzmiałych białek Malfoya, pokrytych białawą mgłą. Dlaczego nikt nie zamknął mu oczu? Dlaczego wrzucili go do ziemi, zakopali go jak śmiecia? Dlaczego nikt się nim nie zainteresował? Harry krztusi się i wypluwa ślinę. Łzy moczą mu okulary. Ma zawroty głowy. Gdyby tylko miał różdżkę. Gdyby tylko miał pieprzoną różdżkę! A może nie… może Draco nie zasługuje na coś takiego. Może Draco Malfoy zasługuje na szacunek? Może to jest właśnie to, co Harry powinien zrobić… bo… bo tak po prostu trzeba?
Nie patrząc na nie, chwyta ciało i wyciąga na powierzchnię. Odwraca je tyłem do siebie. Poplątane brudne włosy opadają ciężko na ziemię. Musi to zrobić – szybko i bez wahania. Inaczej… inaczej nie wytrzyma. Znowu zwymiotuje. Wyciąga z kieszeni nożyczki i chwyta kilka kosmyków. To niczym profanacja – ucinać włosy Draco Malfoyowi. Chowa je do przedniej kieszeni. Chwyta kolejne pasma i robi z nimi to samo. Są tak cienkie i słabe, że niektóre po prostu zostają mu w dłoni, między palcami – ledwo dotknięte.
Płacze.
Nie może powstrzymać płaczu.
To wszystko… to zbyt wiele. I nieważne, że nienawidził Malfoya przez większość swojego życia. To zupełnie nieważne. Nikt nigdy nie powinien… nieludzkie…
Nie może pozbierać myśli.
Jedyne, co widzi, czego jest świadomy, to jasne kosmyki, które powoli przeczesuje palcami.
Rozgląda się nieprzytomnym wzrokiem. Duch Malfoya wciąż tam jest. Wciąż jest w korytarzu. Czy jest niewzruszony? Harry nie może dostrzec jego twarzy. Bierze ciało na ręce, odwracając głowę. Nie chcąc patrzeć na tę szarą twarz… ani na te białka. Te obrzydliwe, nabrzmiałe białka zamglonych oczu. Ciało Malfoya jest lodowate. Bezwładne i lodowate. Harry przestaje na chwilę oddychać przez nos, nie mogąc znieść jego odurzającego smrodu. Kiedy przekracza bramę, czuje na sobie ciężar starożytnych zaklęć. Każdy kolejny krok sprawia mu ból, a ciężkie ciało w ramionach wydaje się ciągnąć go w dół.
Za schowkiem leży sterta chrustu. Harry podchodzi do nich powoli i układa na nich ostrożnie ciało. Odwraca się w stronę domu. Duch Draco kiwa głową. Harry, niczym jego marionetka, odwraca się z powrotem… do nieruchomego ciała, do nabrzmiałych białek, do ręki, zwisającej z pni, do krzywo ściętych włosów. Wyciąga fiolkę i oblewa je naftą. Harry’emu drżą dłonie. Pierwsza wypalona zapałka spada na ziemię. Z drugą idzie mu lepiej. Już widzi płomień. Rzuca ją na ciało. Draco Malfoya spowijają płomienie. Harry odwraca się znowu w stronę domu – ducha już tam nie ma. A smród palonych zwłok przyprawia go o mdłości.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz