sobota, 15 października 2011

Duch - Rozdział 8

Rozdział 8 – Mortemtardus

            - Mam zacząć od momentu, w którym przyszedłem na świat, czy od razu przejść do przyjazdu do Hogwartu…?
            - Malfoy – warczy Harry, mnąc w dłoni ubrania Draco. – Przestań.
            - W takim razie uściślij, co chcesz wiedzieć – prycha, zakładając dłonie na piersi.
            - Posłuchaj – zaczyna Potter, zbierając w sobie wszelkie siły, by zachować spokój – dobrze wiesz, że to nie tak, że ja chcę to wiedzieć dla własnej przyjemności. Ja po prostu muszę to wiedzieć, rozumiesz?
            Malfoy przewraca oczami i wykonuje gest, jak gdyby opierał się o ścianę. Harry nie wie, czy to w ogóle możliwe, ale nie komentuje tego, wiedząc, że jeśli teraz rozproszy uwagę Malfoya, znowu będzie musiał ją długo zdobywać. Nie ma już siły. Już rozmowy z Narcyzą są przyjemniejsze i mniej męczące, niż samo przebywanie w towarzystwie Malfoya.

            - Musisz mi powiedzieć o Lucjuszu. Jak umarł… – Czuje, że to wydaje się wręcz nie na miejscu. Omija wzrokiem twarz Draco, który przyszpila go spojrzeniem. Jak zwykle – przenikliwym i niesamowicie lodowatym. Harry nienawidzi tego spojrzenia. Zbyt wiele się za nim kryje.
            - Podczas ostatniej bitwy – odpowiada sucho Malfoy.
            - Och, to mi naprawdę pomogło – prycha Harry, siląc się na spojrzenie na Draco.
            - No, no, Potter. Moja natura daje ci się we znaki – cmoka Malfoy, kręcąc w niedowierzaniu głową.
            - Nie pieprz, Malfoy. Wiesz, że nigdy…
            - Że nigdy nie będziesz mną – kończy za niego Draco i uśmieszek znika z jego twarzy. – Tak, wiem. I Merlinowi niech będą dzięki, że to pojmujesz – dodaje chłodno. Nie wydaje się być urażony. Wydaje się być zniesmaczony całą tą sytuacją, tonem Harry’ego. – Został zabity przez Lupina. Zaraz po tym, jak pokonałeś Czarnego Pana. Zresztą jak wielu innych śmierciożerców. Nie mogli w to uwierzyć – prycha cicho. Mówi o tym zupełnie bez wyrazu, jego głos jest beznamiętny i szeleszczący. Szeleści Harry’emu w uszach, drga w nich nieprzyjemnie. – Nie mogli uwierzyć, że przegrali. Zanim Dołohow zdążył zareagować, Lupin zabił mojego ojca. To tyle. – Zapada cisza. Harry ma dziwne, chore uczucie, że bardziej go to boli niż samego Draco. Nie, nie dlatego, że Lucjusz umarł. Nienawidził go. Malfoy na niego nie patrzy.
            - A Narcyza? – pyta Potter, a jego głos jest dziwnie zduszony.
            - Żyje, jak zauważyłeś – prycha Malfoy, przenosząc na niego beznamiętne spojrzenie.
            - Co się właściwie stało? – dopytuje Harry, tym razem nie dając się sprowokować.
            - Nie mam pojęcia – mówi po chwili Draco. Wydaje się, jakby jego wzrok drżał, próbując usilnie utrzymać się na twarzy Pottera. Nie daje za wygraną i utrzymuje go, choć jego rysy wyrażają wysiłek. – Znalazłem ją pod murami Hogwartu. Była nieprzytomna… Zabrałem ją tutaj, do Malfoy Manor. Została trafiona jakimś dziwnym zaklęciem. Magomedyk powiedział, że to prawdopodobnie Mortemtardus. To zaklęcie powinno zostać zakazane, ale jest zbyt mało popularne. Nikt go nie używa. Za wyjątkiem tego, kto postanowił to zrobić właśnie mojej matce.
            - Nigdy o tym nie słyszałem …
            - Mortemtardus jest prawdziwą klątwą – odzywa się po chwili milczenia Malfoy. Nie stara się już patrzeć na Harry’ego. Jego szare, przezroczyste spojrzenie jest utkwione w jakimś punkcie gdzieś w głębi korytarza. – Trwa nawet po śmierci czarodzieja, który je rzucił. Na początku wyglądasz prawie jak nieżywy, a później twój stan polepsza się, jednak tylko po to, żeby stopniowo, z każdym kolejnym tygodniem, wyniszczać powoli twój organizm. Zresztą sama nazwa o tym świadczy: powolna śmierć. Tego nie da się cofnąć. W żaden sposób. Jedyne, co można zrobić, to wymyślić na to eliksir – prycha z rozbawieniem, choć wcale nie wydaje mu się do śmiechu.
            - Jakie są objawy? – pyta Harry.
            - Chyba zdążyłeś już zauważyć – Draco świdruje go spojrzeniem. – To prawie jak przyspieszona demencja starcza. A z każdym kolejnym tygodniem będzie jeszcze gorzej – zawiesza głos, a jego myśli zdają się popłynąć gdzieś dalej, gdzieś między niewypowiedziane na głos słowa. Jego twarz pozostaje niewzruszona. Tylko czoło marszczy się nieco, będąc jedynym dowodem na to, że Malfoy wydaje się bić ze swoimi myślami.
            - Przykro mi. – Harry nie do końca jest pewien, czy jest to właściwe, ale dłużąca się cisza wydaje mu się jeszcze gorsza. Gdzieś w tym zamyśleniu, Draco skupia na nim spojrzenie i może nawet chce coś powiedzieć, ale milczy uparcie, pozostając w swoich myślach. Coś jednak wciąż nie daje mu spokoju. – Ale… – Chłodne spojrzenie Malfoya. Nieco zirytowane. Przełyka ślinę i podejmuje znowu. – Ale jak to możliwe?
            - Niby co?
            - Przecież… – Harry próbuje odnaleźć się we własnych myślach. – Przecież przeszedłeś na naszą stronę. Aurorzy obiecali ci, że będziesz bezpieczny!
            - Dokładnie, Potter. Że ja będę bezpieczny. Ja – a ja nie równa się wszyscy Malfoyowie, walczący po stronie Czarnego Pana. – Dlaczego jego słowa wydają się Harry’emu okropniejsze niż cokolwiek, co powiedział wcześniej? Draco widzi na jego twarzy czysty szok. Przerażenie i coś na kształt niedowierzania. Nie, Draco nie potrafi tego opisać ani dokładnie odczytać. Potter jest po prostu wstrząśnięty znaczeniem tych słów. – Tak, wiem, co sobie myślisz – mówi powoli – że nawet nie starałem się uratować swojej rodziny. Że jestem egoistycznym dupkiem i tym podobne…
            - Coś w tym stylu – odpowiada cicho Potter.
            - Otóż powiem ci, Potter, że nic nie jest tak łatwe, jak ci się to może wydawać.
             Świeczki na kandelabrach rzucają na nich mdłe światło. Malfoy jest prawie całkowicie rozmazany w ich blasku. Zastanawia się znowu nad czymś, nie patrząc na Harry’ego. Jest tak niesamowicie prawdziwy, namacalny, wręcz żywy, z tymi swoimi zwyczajowymi minami i odzywkami. Z tym swoistym sposobem poruszania się i mówienia. Z tym niezrozumiałym dla Pottera charakterem. Nieprzyjemna cisza dłuży się, a kiedy Malfoy w końcu ją przerywa, jego głos jest lodowaty i cichy.
            - Tobie się wydaje, że wiele rzeczy jest tak prostych. Wybranie dobrej strony – niczym pstryknięcie palcami. To całe bzdurne gadanie o tym, że my, Ślizgoni, jesteśmy śmierciożercami i że jesteśmy źli do szpiku kości i… dlaczego nie staniecie po dobrej stronie? – Naśladuje piskliwy, słodki głosik. Jeszcze ohydniejszy niż ten chłodny syk. – Otóż, mój drogi Harry, muszę ci powiedzieć, że to wcale nie jest takie proste. – Wpatruje się w Pottera badawczym wzrokiem. – Dla ciebie – owszem. Dla ciebie i twoich gryfońskich przyjaciół jest proste. Dlaczego? Bo urodziliście się w rodzinach, które od samego początku były tymi „dobrymi” – krzywi się. – Nie mówię właściwymi, ale dobrymi. No wiesz, po jasnej stronie, będącymi w Zakonie i tak dalej – zirytowany macha w powietrzu ręką, przewracając oczami. – A teraz wyobraź sobie, że któryś z was nagle staje po stronie Czarnego Pana. Co się dzieje? – Harry nie odpowiada. – No właśnie – zostaje wyklęty. Myślisz, że byłoby inaczej? Że zrozumieliby i zaakceptowali jego wybór? A później stanęli na polu bitwy, naprzeciwko swoich własnych krewnych, i mordowali ich z zimną krwią? Nie sądzę. Myślę, że podzielasz moje zdanie. – Zawiesza na chwilę głos. – Nigdy nie chciałem być po dobrej stronie. Ale też nigdy nie dano mi wyboru. Może dla ciebie walka w imię dobra, w imię jakiś swoich wyimaginowanych, gryfońskich wartości, jest ponad wszystko. Ale wiesz dlaczego? Bo nigdy nie miałeś rodziców…
            - Lepiej uważaj, Malfoy – warczy Harry, robiąc ruch do przodu.
            - Daruj sobie, Potter – prycha Malfoy, nawet się nie ruszając. – Odpuść i słuchaj, co chcę ci powiedzieć, bo nie zamierzam tego więcej powtarzać. Nigdy nie miałeś rodziny, której musiałbyś się wyrzec, gdyby nie pojmowała twoich zasad. A ja musiałem wyrzec się wszystkiego, co do tej pory posiadałem. Wszystkiego, czego byłem uczony od urodzenia. Nie dlatego, że nagle przeżyłem metamorfozę i stałem się dobrym Draco, pragnącym zaprzyjaźnić się z każdym słodkim Gryfonkiem, Puchonkiem albo pójść za Złotym Chłopcem i jego bandą w ogień.
            - W takim razie dlaczego? – dopytuje Harry, starając się zignorować kpinę Draco.
            - Bo to był jedyny sposób, żeby przeżyć – odpowiada Malfoy.
            - Tak po prostu nagle zdałeś sobie z tego sprawę? –  Nie tego się spodziewał. Ale to było takie typowe dla Malfoya – zrobić to, na czym najlepiej wyjdzie. Bez względu na cokolwiek innego.
            - Nie. To Snape. – Mówi Draco z irytacją.
            - Co „Snape”? – marszczy brwi Harry.
            - Przecież wiesz, że był podwójnym szpiegiem, Potter – odpowiada Malfoy chłodno. – Tydzień przed bitwą powiedział mi o wszystkim. Nie kazał mi zmieniać stron. Kazał mi tylko zastanowić się nad tym. Nad właściwymi wyborami. Byłem na niego wściekły, bo zawsze ufałem mu i szanowałem, a nagle okazało się, że oszukiwał mnie przez całe życie…
            - Nie mógł powiedzieć ci prawdy, Malfoy.
            - Och, no co ty nie powiesz, Potter. – Draco jest coraz bardziej zirytowany. Zaczyna zdawać sobie chyba powoli sprawę z tego, jak daleko posunął się w swojej opowieści. Jak wiele mówi Harry’emu i jak żenujące jest to wszystko. – Nieważne, Potter. Po prostu uznałem, że skoro Snape walczy ostatecznie dla Zakonu, to na pewno wie, co robi. Nie walczyłby dla przegranych. I ja też nie – dodaje z mocą, jednak jego głos jest cichy i pełen urazy.
            Harry nie do końca wierzy w to, że właśnie chęć wygranej była powodem, dla którego Snape walczył dla dobrej strony. Nie – Harry jest całkowicie przekonany o prawdziwym powodzie. Nie ma jednak pojęcia, jak wiele powiedział Malfoyowi Snape. Milczy więc dalej i odsuwa się od Malfoya, stając po drugiej stronie korytarza. Opiera się o ścianę, nie patrząc na Draco. Czuje jednak jego spojrzenie. Ma już tego dość. Jest niesamowicie zmęczony – wręcz czuje ciężar wszystkiego, co właśnie usłyszał.
            - Nie powiedziałeś o niczym rodzicom? – pyta w końcu.
            - Potter, chyba nie do końca słuchałeś tego, co wcześniej mówiłem – prycha rozdrażniony Malfoy. On chyba też jest zmęczony. Może nawet bardziej niż Harry. – Nie mogłem im powiedzieć. Po prostu nie mogłem.
            - A jednak Narcyza wie – wpada mu w słowo Potter.
            - Tak… – Uwalnia Harry’ego spod swojego chłodnego spojrzenia martwych oczu. – Na początku bitwy kazałem jej się ukryć. Aurorzy obiecali nie atakować jej bez potrzeby, więc powiedziałem jej, żeby też tego nie robiła. – Draco doskonale to pamięta. Jej szare oczy, które po raz pierwszy od dawna wypełnione były tak wielkim zdziwieniem i przerażeniem, przechodzącym powoli w oburzenie. Nie wierzyła w jego słowa. Nie wierzyła, że to zrobił. Zdradził Malfoyów. „Jak mogłeś, Draco?”, powiedziała wtedy z wyrzutem. „Zrobiłem to, by przeżyć. Żebyśmy przeżyli”, odpowiedział jej. Nie odezwała się już więcej. A później, po wojnie, kiedy byli cali i zdrowi, kiedy już jej się polepszyło – a może właśnie pogorszyło i jej słowa były tego dowodem? – mówiła o tym, że jeżeli on uznał to za słuszny wybór, to ona także. Że dzięki niemu przeżyli. Nigdy jednak nie wspomniała o Lucjuszu. I nigdy chyba tak naprawdę nie powiedziała tego, co chciała mu powiedzieć. – Tyle ci chyba wystarczy, Potter? – odzywa się w końcu, odsuwając się od ściany. Na twarzy Pottera nie malują się żadne emocje. Przez chwilę wygląda dokładnie tak jak Draco, gdy jeszcze żył. Ale jego oczy… oczy są zupełnie inne. Głębokie, wypełnione bólem i współczuciem. Tym, co nigdy nie zagościło w oczach prawdziwego Draco. I nigdy nie powinno zagościć. – Pamiętaj, żeby przyjść do niej wieczorem – mówi jeszcze i odchodzi.  

* * *

            Nic się nie zmienia. To wszystko niczego nie zmienia.
            Nawet, jeśli już dawno stracili tytuły swoich odwiecznych wrogów, zachowują się zupełnie tak, jakby wciąż je posiadali. Nie chcą się ich wyrzec. Nie chcą zapomnieć. Tylko dlaczego? Dlaczego złudne wrażenie nienawiści wydaje im się o wiele łatwiejsze niż przyznanie się do tego, że tak naprawdę nie ma do niej powodu?
            Są wrakami ludzi. Są martwymi ludźmi, którzy dawno wypuścili na wolność swoje dusze i teraz, niczym maszyny, egzystują tylko dzięki kilku mięśniom albo, jak w przypadku Draco, poczuciu niespełnionego obowiązku. Nic innego nie trzyma ich przy ziemi.
            Harry jest słaby.
            Draco jest martwy.
            Są siebie warci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz