sobota, 8 października 2011

Duch - Rozdział 4

Rozdział 4 – Pierwsza przemiana

            W ciszy obserwuje Pottera, wchodzącego do domu. Koszulka przykleja mu się do pleców. Z włosów skapują krople deszczu. Deszczu i potu. Na policzkach widać jeszcze ślady łez. Jego spojrzenie, jak i cała twarz, jest puste i beznamiętne. Zupełnie martwe. Bez wyrazu. Powinien dać mu odpocząć. Powinien zapytać jeszcze, czy wszystko z nim w porządku, ale… ale przecież to takie banalne. Przecież dobrze wie, nie jest w porządku. Nie może być w porządku. Nie po czymś takim. Więc Draco nie odzywa się, tylko bez słowa podaje mu fiolkę z eliksirem wielosokowym, którego ma mnóstwo w piwnicy. Dokładnie widzi ten ruch – ten ostrożny ruch, jaki robi Potter, wyciągając ku niemu dłoń. Byle tylko nie dotknąć Malfoya. Byle tylko go nie dotknąć. Draco odsuwa się z urazą. Czeka, aż Potter to zauważy i spojrzy na niego, ale on tego nie robi. I chyba nie zamierza. Równie ostrożnie wyciąga z kieszeni kępkę jasnych włosów.
            - Potter – powstrzymuje go Draco. Harry wydaje się być tak wytrącony z równowagi – ze swojego zamkniętego świata – jego głosem, że na chwilę zamiera. – Może… powinieneś się najpierw wykąpać?
            - Miejmy to już za sobą, Malfoy – odpowiada powoli Harry i wrzuca włos do eliksiru.
            Draco nic już nie mówi. Nie jest w stanie. Rozgoryczenie i zniechęcenie, jakie słyszy w głosie Pottera, jest wręcz nie do zniesienia. Wywar zmienia kolor, buzuje przez chwilę w fiolce, aż w końcu uspokaja się. Harry podnosi go do ust i wypija za jednym razem.
            - Będzie działać przez kilka godzin – mówi jeszcze Draco, zanim twarz Harry’ego zaczyna się deformować. Włosy – od końcówek po same cebulki – rozjaśniają się, skracają, robią się rzadsze. Twarz wyszczupla się i wydłuża, okulary zsuwają po długim nosie, a blizna zaciera się na wysokim czole. Cała jego sylwetka się wyciąga. Koszulka jest luźna, ale zdecydowanie za krótka, tak samo jak spodnie. Potter przymyka oczy. – W pokoju leżą ubrania.
            Draco odwraca się, nie mogąc dłużej na niego patrzeć. Nie… nie na niego. Na samego siebie. Nie chce się widzieć. Oglądać. To chore – widzieć siebie samego, stojącego tuż obok, zaledwie metr – całkiem na wyciągnięcie ręki. Słyszy kroki Pottera, który wchodzi do pokoju i podchodzi do krzesła, na którym wcześniej Draco starannie ułożył ubrania. Odwraca się i przez ramię przygląda się Harry’emu, zdejmującemu powoli swoją brudną, za małą koszulkę. Rozpina pasek dżinsów i zsuwa je z siebie. Kopie na bok. Zabłocone buty ustawia obok krzesła. Draco zastanawia się, czy pewna ostrożność w jego ruchach bierze się z obawy przed ubrudzeniem pokoju. To byłoby niedorzeczne po tym wszystkim, co przed chwilą zrobił. Białe plecy. Linia kręgosłupa, doskonale widoczna pod skórą, kiedy się nachyla. Płaskie pośladki i długie, szczupłe nogi z ledwo widocznymi jasnymi włoskami. Wciąga spodnie, zapina. Zakłada białą koszulę – męczy się przez chwilę z guzikami. Odwraca się i siada na krześle. Naciąga na stopy białe skarpetki. Nagle ich spojrzenia się spotykają. Harry patrzy na niego tymi szarymi, zupełnie nie jego, oczami. Patrzy na niego z wyrzutem, jakby zadawał nieme pytanie.
            Ale Malfoy nie chce wiedzieć, czego dotyczy. Nie chce go rozumieć. Harry podnosi się w końcu i wychodzi z pokoju.
            - Chodźmy już – mówi tylko, mijając Draco.
           
***

            Tak jak przedtem, podchodzi do łóżka. Wydaje mu się jednak, że tym razem jego ruchy, każdy kolejny krok, są ostrożniejsze i mniej pewne niż wtedy. Narcyza ma zamknięte oczy, a twarz zwróconą ku oknu. Kiedy jednak słyszy kroki, rozchyla powieki i odwraca się, patrząc wprost na Harry’ego.
            - Draco – wzdycha niemal z ulgą. Harry nigdy wcześniej nie widział na jej twarzy takiego uśmiechu. Pełnego radości, spokoju… tak szczerego.
            - Matko. – A może „mamo”? Tak, właśnie tak byłoby najodpowiedniej. Ale nie tutaj – nie, kiedy chodzi o Malfoyów. Odwzajemnia tylko uśmiech i podchodzi do łóżka.
            - Jesteś nareszcie… tak długo cię nie było. – Jej wątła, drżąca dłoń odnajduje po omacku ręce Harry’ego i ściska je tak bardzo, na ile pozwalają jej siły. – Mój syn. – Długie palce głaszczą go delikatnie po policzku.
            Harry siada na łóżku, obok niej, trzymając ją za rękę. To takie… nienaturalne uczucie. Takie nieprawdopodobne. Nigdy nie sądził, że Narcyza Malfoy zdobyłaby się na takie gesty – nawet wobec własnego syna. Jest pogodna. Nagle nabrała życia, widząc w końcu ukochanego syna. I tylko zmarszczki, kurze łapki tworzące się w kącikach ust i oczu, i siwe kosmyki włosów nad skronią, i drżące dłonie, przypominają o tym, że się starzeje. Że jest chora.
            - Mój Draco – mówi jeszcze raz. Zupełnie cicho i delikatnie. I Harry’emu wydaje się, że nie musi nic mówić, że jej w zupełności wystarczy sama jego obecność tutaj. Cisza między nimi nie jest ciężka i niezręczna. Harry głaszcze powoli kciukiem jej pomarszczoną, drżącą dłoń. Narcyza po prostu się uśmiecha, chłonąc go wzrokiem. – Co to za misja? Na której byłeś?
            - Och… To… nic takiego – odpowiada wymijająco, na chwilę odwracając spojrzenie od jej twarzy. Zaraz jednak na nią wraca i jest całkowicie świadomy tego, jak bardzo nie potrafi ukryć kłamstwa.
            - W porządku – mówi tylko, choć kąciki jej ust drgają. – W porządku. Opowiesz mi o tym innym razem – dodaje i ściska palcami jego dłoń. – Był tu ktoś… Harry Potter… Draco? Rozmawiasz z nim?
            - Nie – odpowiada po dłuższej chwili. – Po prostu on… nikt inny… Chciałem, żeby ktoś ci przekazał… że wszystko ze mną w porządku. I sprawdził, czy z tobą też. Był jedynym… – Nie wie, co może więcej o tym powiedzieć. Powinien był się wcześniej jakoś przygotować. Powinien był o tym porozmawiać z Malfoyem.
            - Ale przecież on nie jest po naszej stronie – zauważa po chwili Narcyza i marszczy brwi. – Och… To znaczy… nie jest… nie jest po stronie twojego ojca i mnie… – Jej wzrok zaczyna błądzić gdzieś ponad ramieniem Draco, ponad jego twarzą. Jakby patrzyła nie na niego, ale przez niego, przestając go dostrzegać. Dłoń zaczyna wyswobadzać się z jego uścisku. – Jest po naszej stronie. Jest… zmieniłeś strony. Tak… ale to nic, Draco. Jeżeli ty… to i ja – uśmiecha się blado. – Najważniejsze, że… że wszystko w porządku, prawda? – Nagle celuje spojrzeniem wprost w niego. Jest szare i głębokie. Tak dobrze mu znane. – Prawda, Draco…?
            - Tak – wydusza z siebie.
           - Przeżyliśmy… wszystko jest dobrze… – Kolejne słowa mówi jakby do siebie. Po cichu. Szeptem. Tylko do siebie. Jej spojrzenie uspokaja się. Dłoń przestaje drżeć. Oddycha miarowo, wpatrując się w widok za oknem. – Jesień jest piękna, prawda? – pyta, a jej głos jest odległy.
            Harry podąża za jej wzrokiem. Ogród. Gdzieś w oddali, prawie niewidoczna, brama.  A wcześniej… wcześniej stos spalonego drewna. Spalonych na popiół wiórów zmieszanych ze spalonym na popiół ciałem Malfoya. Odwraca gwałtownie głowę i zaciska powieki.
            - Draco…? – słyszy jej zaniepokojony głos. Zauważa, że ścisnął mocniej jej dłoń. – Draco… – Jej delikatny głos jest uspokajający. Narcyza głaszcze go po głowie, nie mówiąc nic więcej. Możliwe, że chciałaby. Chciałaby dowiedzieć się od niego, co się dzieje. Ale to nie to miejsce. To Malfoy Manor. A oni są Malfoyami. A Malfoyowie tak nie postępują. Więc poczeka – będzie cierpliwie czekać, aż wybuchnie ze swoimi, tak skrzętnie skrywanymi emocjami albo… nigdy się nie doczeka. I to też będzie w porządku. To też przyjmie i pogodzi się z tym. Bo tak po prostu trzeba. Nie inaczej.
            Znowu zapada cisza, a Narcyza odwraca od niego twarz i wpatruje się w jesień. Harry natomiast wpatruje się w nią. W tę niedostępną, wiecznie zimną panią Malfoy, która nagle, podczas wielkiej wojny, oszukała samego Voldemorta… dla swojego syna. Która wybaczyła mu, że zupełnie nagle zaczął walczyć dla Dumbledore’a i Harry’ego Pottera – że niespodziewanie zmienił stronę na tę „dobrą”, tak zawsze gnębioną przez swoją rodzinę. Która nie bała się trzymać go za rękę, głaskać po twarzy i uśmiechać z się z prawdziwą, matczyną miłością. Lucjusz… nie. Lucjusz Malfoy na pewno nigdy nie zdobyłby się na żadną z tych rzeczy. Może właśnie dlatego zginął? Harry nie miał pojęcia jak. Pamięta tylko, że leżał w Skrzydle Szpitalnym, gdzie diagnozowali jego utratę magii. Pamięta ludzi, stojących dookoła i rozmowy o rannych i zabitych. Pamięta, że ktoś powiedział o Malfoyach – że Narcyzy nikt nie może znaleźć, Draco jest bezpieczny dzięki zmianie strony, a Lucjusza zabili aurorzy, już po tym, jak Harry zwyciężył z Voldemortem. A później powiedzieli coś o innych ludziach. O wielu, wielu martwych ludziach. I wśród tych ludzi… byli Ron i Hermiona.
            Co by powiedzieli, gdyby zobaczyli go tutaj, w ciele Draco Malfoya, siedzącego przy Narcyzie Malfoy i trzymającego ją za rękę? Dotrzymującego jej towarzystwa w jej ostatnich dniach życia? Co by powiedzieli na to wszystko?
            - Jutro zjemy razem śniadanie, dobrze? – Narcyza uśmiecha się do niego lekko, choć Harry doskonale wie, że za tym uśmiechem kryje się również obawa, zmartwienie… a głębiej – szaleństwo i śmierć.
            - Oczywiście – odpowiada, szczerze się uśmiechając.
            - Tak jak dawniej. – Znowu wydaje się, jakby mówiła do siebie, tworząc w wyobraźni kolejne obrazy. – Z dobrą herbatą, świeżym chlebem i francuskimi serami. I z dżemem truskawkowym. Muszę przywołać skrzaty… Wstanę wcześnie i…
            - Matko – przerywa jej Harry – wstaniesz? Jesteś pewna, że… dasz radę?
            - Oczywiście, Draco, oczywiście. – Macha wolną ręką, jakby na dowód swoich sił. – To żaden problem. Przecież nie jestem starcem, żeby nie móc się ubrać i zjeść śniadania ze swoim synem, prawda?
            - Nie. – Próbuje się uśmiechnąć, ale czuje, że mu to nie wychodzi. Bo w gruncie rzeczy, Narcyza Malfoy jest starcem. Tam, w środku. Ale niedługo… ten starzec wydostanie się na powierzchnię – przedrze się przez jeszcze młode ciało, szpecąc je ohydnie.
            Harry zostawia ją, śpiącą spokojnie. Nakrywa ją jeszcze kocami i wychodzi, gasząc po drodze świece. Niebo za oknem jest już granatowe i czyste. Deszcz minął, zostawiając po sobie jedynie ślady na oknach, grafitowej ścieżce i roślinach, teraz uginających się pod ciężarem kropli. Draco Malfoy stoi tuż za rogiem. Nie zatrzymuje Harry’ego, kiedy ten go mija. Harry ma wrażenie, że zaraz eksploduje. Że wybuchnie tymi wszystkimi emocjami, przeżyciami i myślami, zebranymi podczas tego jednego dnia. Jednak Malfoy musi go zatrzymać. Musi. Harry stoi już przy kominku, trzymając w dłoni proszek Fiuu.
            - Potter. Masz tutaj fiolki z eliksirem. Bierz go, zanim się tu zjawisz. Lepiej, żeby nikt cię nie widział w twojej prawdziwej postaci. – To mówiąc, wyciąga rękę z połyskującymi buteleczkami. – I… – uśmiecha się krzywo – dbaj o moje włosy. Wiesz, jakie są cenne.
            Zmiana, jaka pojawia się na twarzy Harry’ego… nie, na twarzy Harry’ego, ale na twarzy Draco Malfoya, jest przerażająca. Złość i zmęczenie mieszają się ze sobą. Szare oczy wydają się zachmurzone i głębokie – wręcz wciągające. Zaciska tylko usta i wyszarpuje mu z dłoni fiolki. Odwraca się do niego plecami, chcąc już odejść i, na Merlina, gdyby tylko zrobił to w tamtym momencie, nie pozwalając Draco się odezwać… ale nie zrobił. I Draco zdążył jeszcze powiedzieć:
            - Beznadziejny z ciebie aktor, Potter. W ogóle mnie nie przypominasz.  
            A Harry spojrzał na niego w tamtym momencie i Draco mógłby przysiąc, że ten uśmiech – ten szyderczy, wykrzywiony uśmiech – jest całkowicie jego. Podpatrzony u niego.
            - Masz rację, Malfoy – mówi cicho. – Nie jestem martwy.
            Niebieskie płomienie wybuchają w kominku, pochłaniając ciało Pottera, a duch Malfoya stoi niczym spetryfikowany, wpatrując się w niego jeszcze długo po tym, gdy zniknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz