sobota, 22 października 2011

Duch - Rozdział 10

Rozdział 10 – Gryfoński altruizm

            - Kto to był, Draco? – Narcyza zwraca ku niemu zamglone spojrzenie szarych oczu. Wydaje się nieobecna i jeszcze bardziej zmęczona niż była wczoraj. Wieczorem siedzieli razem jeszcze długo po zapadnięciu zmroku. Niebo było rozpogodzone, czyste i gwiaździste. Narcyza przyglądała się gwiazdom, co jakiś czas głośno je komentując, choć Harry odnosił wrażenie, że tak naprawdę nie do końca jest świadoma jego obecności obok i że bardziej mówi do siebie niż do kogoś.
            - Aurorzy – odpowiada po prostu, nawet nie zamierzając wymyślać jakiś kłamstw.
            - Po co tu przyszli? – pyta znowu, a jej głowa obraca się bezwładnie to w jedną to w drugą stronę, z jednego oparcia fotela do drugiego.
            - Nie wiem. Jak zwykle jakieś bzdury – wzrusza ramionami i wbija się głębiej w swój własny fotel.
            Od kiedy wrócił do Malfoy Manor, nigdzie nie widział Malfoya. Tak strasznie chce z nim porozmawiać, dowiedzieć się, czy ma coś wspólnego z tymi ludźmi… jednocześnie bojąc się jego odpowiedzi. Nie ma pojęcia, co Malfoy mógł im zrobić. Wyglądali jak po Cruciatusie. Mieli zniekształcone wspomnienia. Jak to możliwe? Jak można zrobić coś takiego?
            - Jutro… pójdziesz tam ze mną, prawda, Draco? – Narcyza próbuje utrzymać spojrzenie na jego twarzy, ale jej powieki znowu zaczynają drżeć, jakby zbyt długie wpatrywanie się w jedno miejsce męczyło je.
            - Gdzie, matko?
            - Do twojego ojca, Draco. Do Lucjusza – odpowiada, kiwając głową i uśmiechając się delikatnie.
            - Ale on… – Harry nie rozumie, o czym ona mówi. Czy to kolejny objaw jej choroby czy też nie?
            - Na cmentarz, Draco. Na grób. Muszę go odwiedzić – mówi dalej Narcyza, znowu się od niego odwracając. – Na pewno się stęsknił. Dawno u niego nie byłam. Ty też. Na pewno chciałby widzieć swojego syna… na pewno.
            Dlaczego Harry ma dziwne wrażenie, że Narcyza sama siebie stara się przekonać o prawdziwości swoich słów? Bo przecież… Lucjusz wiedział, że Draco go zdradził? Że wybrał przeciwną stronę? Bo jeżeli wiedział, to… na pewno nie chciałby go widzieć. Może Narcyza myśli o tym samym? Na jej poszarzałej twarzy jawi się ból. Narcyza marszczy brwi i przymyka nieprzytomne oczy, uśmiechając się do siebie lekko.
            - Pójdziesz, prawda? Draco? – mówi cicho, nie otwierając już oczu.
            - Oczywiście, matko – odpowiada, nie będąc tego takim pewnym. Nie chce tego. Nie zamierza odwiedzać grobu Lucjusza Malfoya, skoro ostatnio nie miał nawet czasu ani sił na odwiedzenie grobu swoich najbliższych przyjaciół. To byłoby takie nieodpowiednie. Tymczasem Narcyza zamyka oczy, a jej głowa opada na ramię.
            Harry odchyla głowę, wpatrując się w zachmurzone niebo. W domu panuje martwa cisza. Żadnych oznak życia, oprócz cichutkiego, urywanego oddechu śpiącej Narcyzy. Nie ma ochoty się stąd ruszać. Nie ma siły, żeby się ruszyć. Musi porozmawiać z Malfoyem, ale nagle czuje obezwładniające go uczucie zmęczenia. On także przymyka oczy, zakładając nogi na podnóżek. Ogień dogasa na kominku. Drewno trzaska cichutko. W pokoju czuć jeszcze zapach zaparzonej kawy, stojącej na stoliku. Jest tak cicho, tak spokojnie… jest zmęczony. Czuje pulsowanie różdżki, spoczywającej w jego przedniej kieszeni. Jest bezpieczny.

* * *

           - Potter, ty idioto! Potter! – ktoś syczy mu do ucha. Zrywa się niemal natychmiast i wpada w coś mokrego i zimnego. – Uważaj, dupku – warczy Malfoy i przystawia palec do ust, wskazując na śpiącą obok na fotelu Narcyzę. Po chwili puka się w czoło i wywraca oczami. – Gdzie masz ten przeklęty eliksir? – szepcze zdenerwowany.
            - Ee… – Harry maca się po kieszeniach. – Zostawiłem w domu.
            - Brawo, Potter! – Malfoy zerka niespokojnie na swoją matkę. – Widać ci na czole tę twoją pieprzoną błyskawicę, a końcówki włosów ci pociemniały.
            - Och, naprawdę? – Harry przeczesuje włosy ręką. Nawet w dotyku są już nieco inne.
            - No „och, naprawdę”! – przedrzeźnia go Malfoy. – Przenieś ją do łóżka i mnie nie denerwuj – warczy.
           Harry podchodzi ostrożnie do Narcyzy i bierze ją na ręce. Jest lekka i koścista. Opiera czoło na jego barku, a długie, jasne włosy spływają jej po plecach. Otacza go ramieniem i szepcze coś przez sen, coś o Draco… i coś o Lucjuszu. Harry spogląda na Malfoya, który chyba udaje, że wcale tego nie słyszał. Kładzie ją ostrożnie na łóżku i nakrywa kołdrą. Ma spokojną, wygładzoną twarz; niemal piękną i młodą. Nad czołem ma nieco więcej niż kilka dni temu siwych włosów. Harry jest wręcz przerażony szybkością postępującej choroby.
            - Chodźmy – słyszy cichy szept Malfoya tuż obok. Odwraca się i opuszczają komnatę, zamykając za sobą ostrożnie drzwi.
            Malfoy idzie wzdłuż korytarza. Mija schody, prowadzące na górę oraz rozległy salon. Na przeciwległej ścianie znajduje się kominek i Harry mógłby przecież w tym momencie skręcić w tamtą stronę i wrócić do siebie, ale nie robi tego. Teraz nie chce się już wycofywać. Mijają salon i Malfoy znowu skręca w jakiś korytarz, aż w końcu zatrzymuje się przed ogromnymi drzwiami z ciemnego drewna.
            - Nie idziesz do domu, Potter? – pyta nagle Malfoy, kładąc przezroczystą rękę na klamce.
            - A chcesz, żebym sobie poszedł? – odpowiada Harry, zanim w ogóle udaje mu się zastanowić nad tym, co mówi.
            Przez ułamek sekundy przez twarz Malfoya przepływa zdziwienie, może nawet czoło marszczy mu się odrobinę. Po chwili jednak znowu ma beznamiętną maskę i wyniosłe spojrzenie.
            - Co to za pytanie, Potter? – syczy.
            - Całkiem proste – wzrusza ramionami, nie mając siły na słowne potyczki czy jakiekolwiek ostrzejsze rozmowy z Malfoyem. – Chcesz, żebym sobie poszedł? – patrzy na niego niemal bezczelnie, długo i przeszywająco. Wcale tego nie chce, nie robi tego do końca świadomie. Chce po prostu uzyskać jasną odpowiedź i skończyć tę bezsensowną rozmowę.
            - Jeżeli jesteś tak samotny, że wolisz zostać tutaj, to w porządku – odpowiada wymijająco Malfoy. – Ale pod warunkiem, że nie będziesz bardziej irytujący niż zazwyczaj.
            - Stoi – wzrusza ramionami Harry. Przez chwilę jeszcze czuje na sobie spojrzenie Malfoya, ale ten w końcu odwraca się i otwiera drzwi.
            - Tak więc… panie przodem – uśmiecha się kpiąco.
            - Bardzo śmieszne, Malfoy – mruczy do siebie Harry, jednak przechodzi pierwszy przez próg.
            Pomieszczenie okazuje się ogromną biblioteką, z regałami sięgającymi aż po sam sufit, po brzegi wypełnionymi książkami. W powietrzu unoszą się magiczne świeczki rzucające na komnatę mocne, wręcz nienaturalne światło. Na samym środku stoją kanapa, stolik i dwa fotele. W rogu komnaty znajduje się mały, dogasający już kominek.
            Z ust Harry’ego wyrywa się coś na kształt przeciągłego „łał”, kiedy rozgląda się zszokowany po bibliotece.
            - No tak, Potter. Zapomniałem – twoja elokwencja – załamuje ręce Malfoy, wywracając oczami.
            - Zamknij się, Malfoy – odparowuje Harry, piorunując go wzrokiem. – Po prostu… jestem zszokowany – dodaje dla ogólnego załagodzenia ich rozmowy.
            - To musi oznaczać, że zszokowany jesteś non stop – dodaje Malfoy znudzonym głosem i siada na kanapie, nie wydając przy tym żadnego odgłosu. Tak jakby unosił się nad nią, a jednak, patrząc z boku, nie można tego stwierdzić. Mimo wszystko – nie zapadła się, poduszki wciąż są wygładzone, a koc leży w nienaruszonym, wygładzonym stanie. – Siadaj, Potter – wskazuje mu ręką fotel. – Masz moje pozwolenie. Korzystaj.
            - To biblioteka twojego ojca? – Harry siada, zapadając się momentalnie w miękkich poduszkach.
            - Jego i moja. No i mojej matki… choć teraz wszystkie książki ma w nowym pokoju – dodaje, niby beztrosko.
            - Nowym?
            - Tak – odpowiada Malfoy, nieco marszcząc brwi i Harry mógłby przysiąc, że idealnie rozumie jego myśli. Że Malfoyowi nie podobają się wszelkie rozmowy o nim i jego rodzinie. Że nie lubi o nich rozmawiać, pokazując w ten sposób, że tak naprawdę są całkiem normalnymi ludźmi. – Rodzice mieli sypialnię na piętrze, ale…
            - Ona nie chce być tam sama po śmierci Lucjusza? – wpada mu w słowo Harry.
            Malfoy patrzy na niego przez chwilę. Jego oczy przeszywają Harry’ego na wylot i Harry próbuje zrobić to samo… tyle, że wtedy przeszywa Malfoya całkowicie – widzi regał znajdujący się tuż za nim, stolik ze świecznikiem i leżącą na nim, otwartą książką.
           - … nie może teraz wchodzić po schodach – kończy Malfoy, zupełnie tak, jakby puścił uwagę Harry’ego mimo uszu, uznając, że jest niezgodna z prawdą. Choć przecież nie jest.
            Kiedy Harry patrzy na niego, na tego ducha, znajdującego się tuż przed nim; i kiedy naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, że nie rozmawia z żywą, a z martwą istotą, uświadamia sobie, jak bardzo się już do tego przyzwyczaił. Malfoy to Malfoy – nie zmienił się przez swoją śmierć. Jedyne, co się w nim zmieniło, to mrok, który zdaje się rozrastać w jego przezroczystej, pustej postaci. Mrok i świadomość śmierci, dochodząca do niego każdego dnia z większą siłą. Patrząc na niego i zastanawiając się nad tym wszystkim, Harry przypomina sobie o słowach Schackebolta. O mordercach Malfoya, zamkniętych w Św. Mungu. O ich ciężkim stanie. O utracie wspomnień.
            - Co jest, Potter? – Malfoy podnosi wzrok znad książki.
            - Nie… nic – wzrusza ramionami i zaczyna się rozglądać, w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.
            - I ja mam w to uwierzyć? – wywraca oczami. – No dalej, mów, co cię trapi! – przyjmuje minę wyrozumiałej, zaabsorbowanej nauczycielki i mruga intensywnie oczami.
            Harry przez chwilę ma ochotę się roześmiać, ale tłumi w sobie to uczucie i znowu odwraca wzrok. Boi się o to zapytać. Boi się poruszyć ten temat. Malfoy czeka na odpowiedź.
            - Narcyza chce, żebym poszedł z nią jutro na grób Lucjusza – wypala, nie mając pojęcia, co innego mógłby powiedzieć.
            - Och – mówi tylko Malfoy i unosi brew. – To tyle? – Jego usta wygina kpiący uśmieszek.
            - To mało twoim zdaniem? – oburza się Harry. – To bardzo dużo, Malfoy. Nie chcę tam iść…
            - Ale musisz, Potter, i to zrobisz – oznajmia Malfoy tonem nieznoszącym sprzeciwu i gromi Harry’ego wzrokiem.
            - To nie w porządku – mruczy Harry, bardziej do siebie, niż do niego.
            - Co jest nie w porządku? – Malfoy zaczyna być zirytowany jego gadaniem.
            - Wobec Hermiony i Rona – mówi Harry, nie patrząc na niego. – Od tak dawna nie byłem na ich grobach, a teraz miałbym nagle, z dnia na dzień, odwiedzać grób Lucjusza? To nie w porządku. Zupełnie nie w porządku.
            Zapada cisza. Draco patrzy na Pottera, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wydaje mu się to niesamowicie idiotyczne, w perspektywie tego, że Potter ma po prostu do wypełnienia pewne zadanie, pewną misję, ma zobowiązanie względem Narcyzy… ale z drugiej strony, Malfoy wcale mu się nie dziwi. Iść odwiedzać grób swojego wroga, znienawidzonego przez siebie człowieka. To poniżej własnej godności. Mimo wszystko Draco nie zamierza mu tego mówić. Nie zamierza mu mówić nic, co mogłoby mu pomóc.
            - To nieistotne, Potter – mówi powoli. Harry momentalnie podrywa głowę i piorunuje go wściekłym wzrokiem.
            - Jak to: nieistotne? Co to ma niby znaczyć? – denerwuje się. Prawie wszystkie włosy przybrały z powrotem swój normalny, ciemny kolor. Wpadają mu do wciąż szarych oczu, a pomiędzy pojedynczymi kosmykami prześwituje błyskawica.
            - To, co oznacza – wzrusza ramionami Draco.
            - Uważasz, że moi zmarli przyjaciele są „nieistotni”?! – wykrzykuje Potter, zrywając się z fotela. – Malfoy, ty skończony dupku! Rzuciłem wszystko, żeby ci pomóc! I pomagam ci i nie możesz mi nic zarzucić… i nawet pójdę na ten pieprzony grób twojego ojca, ale… jak w ogóle możesz mówić takie rzeczy?!
            - Co poświęciłeś, Potter? – odpowiada Draco spokojnym głosem. Wie, że trafił w sedno. W czuły punkt. Bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Harry Potter nie ma nic.
            - Jesteś dupkiem – warczy Harry, zaciskając pięści.
            - Nie chodziło mi o to, że twoi zmarli przyjaciele są nieistotni, Potter – prostuje Malfoy, poirytowany. – Chodziło mi o to, że to jest nieistotne w tej chwili. Co zamierzasz powiedzieć mojej matce, co? „Cześć, nie mogę iść z tobą na grób ojca… to znaczy… Lucjusza, który w zasadzie nie jest moim ojcem, bo tak właściwie, to jestem Harrym Potterem i muszę iść na grób moich przyjaciół”?
            - Nie, tak nie – parska Potter, zirytowany faktem, że Malfoy go przedrzeźnia. I że robi to absolutnie perfekcyjnie.
            - No właśnie – wzdycha z teatralnym zrezygnowaniem Draco. – Odwiedzisz ich pojutrze… czy tam za kilka dni – wzrusza ramionami. – I spokojnie – dodaje jeszcze, wracając do lektury.
            Harry tym mniej ma ochotę na rozpoczęcie jakiejkolwiek rozmowy o tym, co stało się z zabójcami Malfoya. Obserwuje go przez dłuższy czas – przez kilkanaście, może kilkadziesiąt minut. Boi się go zapytać. Boi się odpowiedzi. Boi się reakcji Malfoya. Boi się tych szarych, przezroczystych oczu i ich wyrazu, kiedy usłyszy pytanie. Boi się wyrazu, który będzie potwierdzał najgorsze obawy Harry’ego.
            - Znowu coś nie tak, Potter? – mamrocze niezadowolony Malfoy i ponownie spogląda na niego zza książki.
            - Nie, nie. Wszystko dobrze – wzrusza ramionami Harry i zapada się głębiej w oparciu fotela.
            - Albo mówisz, albo wychodzisz – zarządza Malfoy, uśmiechając się złośliwie.
            Harry chce zaprotestować, ale ostatecznie zamyka usta. Patrzy przez chwilę na Malfoya, który ze spokojem wyczekuje na jego kolejne pytanie, wywód czy cokolwiek innego. Przez tę chwilę Harry prosi w środku, żeby to wszystko było tylko złudnymi podejrzeniami. Żeby to nie była prawda – Malfoy, martwy Malfoy, który doprowadza ludzi do obłędu.
            - Co z nimi zrobiłeś? – Mówi to. Mówi. Na chwilę zamiera, nawet nie oddychając. Wpatruje się tylko w Malfoya, a on wpatruje się w niego. Wokół nich panuje gwiżdżąca w uszach cisza, a powietrze wydaje się być wręcz ciężkie od napięcia.
            - W takim razie możesz jednak wyjść – mówi w końcu Malfoy i wraca do książki.
            - Malfoy! – oburza się Harry, prostując w fotelu.
            - Potter! – przedrzeźnia go Malfoy, nie podnosząc jednak wzroku znad lektury.
            - Co ty im zrobiłeś?! – powtarza Harry, nieco histerycznym głosem.
            - Nic – odpowiada beztrosko Malfoy.
           Harry nie może uwierzyć własnym uszom. A więc to prawda. To Malfoy doprowadził tamtych ludzi do takiego stanu. A teraz… teraz zachowuje się zupełnie tak, jakby nic się nie stało.
            - Oni… oni postradali zmysły – mówi przerażonym głosem.
            - Jesteś taki zszokowany, Potter. – Malfoy patrzy na niego, przeszywając go lodowatym, wyniosłym spojrzeniem. – Ale zrobiłem to, co musiałem. Musiałem się chronić.
            - Doprowadzając ich do szaleństwa?! – wykrzykuje Potter.
            - Miałem pozwolić, żeby wszystko pamiętali, żeby ktoś zabrał ich wspomnienia, a później przyszedł do mojego domu i zobaczył mnie jako ducha? I moją matkę? Nie, Potter. Nie mogłem na to pozwolić. Zrobiłem to, co było słuszne. Nie wierzę, że ty nie zrobiłbyś tego samego.
            - Ale oni oszaleli! Trafili do Świętego Munga!
            - A ja jestem martwy! – Odpowiedź Draco jest niemal natychmiastowa. Przez chwilę Potter nie może wymówić ani słowa. Wpatruje się tylko w niego, zszokowany i przerażony. Draco czuje się podobnie. Powiedział to. Powiedział to – głośno i wyraźnie. Na głos. Przy Potterze. To… to zupełnie tak, jakby to wszystko właśnie się sprawdzało. Jakby dopiero teraz się urzeczywistniło.
            Potter nic już nie mówi. Podciąga nogi na fotel i oplata je ramionami. Opiera głowę na kolanach i przez chwilę Draco myśli o nim jako o małym, bezbronnym chłopcu z czasów szkoły; nielubianym przez prawie nikogo, bo Czara Ognia wyrzuciła jego imię. Choć nie powinna. Ale przecież nawet wtedy Harry Potter się nie złamał. Nawet wtedy, a także zawsze wcześniej i zawsze później, Harry Potter zachowywał zimną krew. I nawet teraz, siedząc w Malfoy Manor, w dawnej kwaterze Czarnego Pana, mając jeszcze pojedyncze kosmyki jasnych włosów; z szarymi oczami, blizną, rysującą się wyraźnie pod gęstą grzywką; w białej koszuli i czarnych, prostych spodniach… nawet teraz Harry Potter nie złamał się. Może to dlatego, że tam, w środku, po prostu nie ma już nic, co mogłoby się złamać? Ale, mimo wszystko, Harry Potter znowu robi coś, co ktoś kazał mu zrobić i przyjmuje to ze swego rodzaju spokojem. Po prostu to robi.
            I Draco wie, że to trochę przez głupotę, przez gryfoński altruizm i te wszystkie inne, idiotyczne gryfońskie zasady; ale też trochę przez bohaterskość wielkiego Harry’ego Pottera – wie, że to wszystko jest idiotyczne i głupie, ale jednak, na swój sposób, ceni go za to.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz