sobota, 3 grudnia 2011

Duch - Rozdział 23

Rozdział 23 – Włochate serce czarodzieja

            - Draco, na mojej półce leży twój stary egzemplarz „Baśni barda Beedle’a” – Narcyza wskazuje drżącą dłonią w stronę małej biblioteczki w rogu komnaty. – Może przyniesiesz go i trochę poczytasz?
            Harry wstaje bez słowa i idzie we wskazanym kierunku. Kilka minut zajmuje mu przypomnienie sobie, skąd powinien znać tę książkę. Dopiero po chwili przypomina sobie, że to właśnie tam znajdowała się „Opowieść o trzech braciach”. O insygniach Śmierci. Hermiona byłaby zażenowana jego trudnością kojarzenia faktów i Harry uśmiecha się do siebie na tę myśl. Na dębowych półkach nie znajduje się wiele książek – wiele miejsc jest po prostu pustych, choć w żadnym miejscu nie ma kurzu. Niektóre oprawione w piękne, złote okładki, inne natomiast zupełnie zepsute, porozrywane, z kartkami ledwo trzymającymi się razem. „Baśnie” zachowały się w całkiem dobrym stanie – naderwana okładka i nieco zamazane litery są jedynymi jej uszczerbkami. Kiedy siada z powrotem w fotelu, Narcyza usadawia się wygodniej w swoim własnym, nakrywając się mocniej grubym kocem, choć w komnacie jest wyjątkowo ciepło i przytulnie.

Harry otwiera książkę.
Strona tytułowa ma całkiem pomięte rogi, a gdzieniegdzie nosi także pojedyncze plamy. Wygląda na bardzo, bardzo starą. Kolejna kartka zapisana jest zgrabnym, schludnym, wręcz perfekcyjnym pismem:

Naszemu synowi, Draco, w dniu pierwszych urodzin

Rodzice – Narcyza i Lucjusz Malfoy

Harry wręcz wzdryga się, czytając tę suchą, bezuczuciową notkę, choć z drugiej strony wydaje mu się to jednocześnie niesamowicie intymnym gestem – dotykać książki, którą dostał Draco na swoje pierwsze urodziny. I nie ma w tym nic dziwnego, zważywszy na to, że „Baśnie barda Beedle’a” są rzeczą, którą każde dziecko, pochodzące z czarodziejskiej rodziny, zna na pamięć już niemal od urodzenia. Mimo wszystko – w tym wypadku wciąż pozostaje to niesamowicie dziwne i szokujące. Wiedzieć, że Draco Malfoy kiedykolwiek był kimś innym niż duchem, którym jest teraz, albo tym irytującym blondynem w szóstej klasie, albo chociaż jedenastolatkiem w idiotycznej fryzurze, przymierzającym szaty u Madame Malkin niedługo przed rozpoczęciem pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Ciężko jest sobie wyobrazić, że kiedyś – bardzo dawno temu – na jego twarzy malowały się prawdziwe, dziecięce emocje, że wąskie usta nie były wykrzywione w złośliwym grymasie… albo że jego oczy były żywe, czyste i radosne.
Na następnej stronie znajduje się spis treści.

1.       Czarodziej i skaczący garnek str. 4 – 7
2.       Fontanna Szczęśliwego Losu str. 8 – 12
3.       Włochate serce czarodzieja str. 13 – 16
4.       Czara Mara i jej gdaczący pieniek str. 17 – 22
5.       Opowieść o trzech braciach str. 22 – 25

Słyszał tylko o tej ostatniej; pozostałe wydają mu się brzmieć wyjątkowo dziecinnie i bezsensownie, ale zdążył się już przyzwyczaić, że nic w świecie czarodziejów nie jest takie, na jakie wygląda.
- Może przeczytasz… trzecią? – Narcyza patrzy na niego spokojnymi, ciepłymi oczami, z głową na oparciu fotela, kocem, podciągniętym niemal pod sam nos – wygląda jak mała dziewczynka, czekająca z niecierpliwością, aż rodzic przeczyta jej ukochaną bajkę. – Tę o włochatym sercu czarodzieja. To ta, prawda?
- Tak – mówi niepewnie, przewracając kartki na trzynastą stronę.
Mija jeszcze chwila – może nawet dwie albo kilka – zanim Harry w końcu zaczyna czytać. Wszystko wydaje się zbyt nierealne, by mogło być w ogóle możliwe. Ogień trzaska ciepło, wręcz wesoło w kominku, a krople deszczu rozbryzgują się na szybach, nie mogąc dostać się do środka. Za oknami panuje mrok, chłodny i niebezpieczny, przez co przebywanie w ciepłej komnacie wydaje się jeszcze przyjemniejsze niż może być w rzeczywistości.
            - Włochate serce czarodzieja. – Harry odchrząkuje. – Był raz pewien przystojny, bogaty i utalentowany czarodziej, który doszedł do wniosku, że jego przyjaciele głupieją, kiedy się zakochają. Tracą apetyt, stroją się cudacznie, podskakują, a nawet wywijają koziołki – jednym słowem, pozbywają się przyrodzonej im godności. Młody czarodziej postanowił nigdy nie stać się ofiarą takiej słabości. Wykorzystał do tego swoją moc magiczną i wiele skomplikowanych zaklęć. 
– Wszystko się zmieni – mówili – kiedy wreszcie wpadnie mu w oko jakaś piękna dziewczyna!
Nic jednak nie wskazywało na to, by do takiej zmiany rzeczywiście miało dojść. Choć wyniosły, tajemniczy młodzieniec intrygował wiele dziewcząt, które sięgały po najbardziej wymyślne sekrety uwodzenia, by go usidlić, żadnej się to nie udawało. Czarodziej pozostawał obojętny na ich wdzięki, chełpiąc się w duchu z mądrości, która mu ową obojętność zapewniła. Mijały lata, a z nimi młodość czarodzieja. Jego rówieśnicy zaczęli się żenić i płodzić dzieci.
Mają serca jak strączki – szydził z nich w duchu – łuskane przez te nienasycone, wiecznie marudzące bachory! I po raz kolejny pogratulował sobie mądrości swojego wcześniejszego wyboru.
            W końcu zmarli jego sędziwi rodzice. Nie opłakiwał ich, przeciwnie, uznał to za błogosławieństwo losu. Teraz został jedynym włodarzem ich majątku i zamieszkał sam w wielkim zamku, pośród mnogiej służby spełniającej wszystkie jego zachcianki. Czarodziej był przekonany, że wszyscy zazdroszczą mu jego błogosławionej, niczym niezakłóconej samotności. Dlatego ogarnął go gniew, ale i wielki smutek, gdy pewnego razu podsłuchał rozmowę dwóch lokajów na swój temat.
Pierwszy służący wyraził współczucie wobec ich pana, tak możnego i bogatego, a jednak nieobdarzonego niczyją miłością.
– A nie zastanawia cię, dlaczego człowiek posiadający tyle złota i okazały zamek nie jest w stanie znaleźć sobie żony? – zapytał drugi lokaj, a w jego głosie wyraźnie pobrzmiewało szyderstwo.
Te słowa były dla czarodzieja niczym bolesny policzek wymierzony w jego dumę. Uznał, że musi natychmiast znaleźć sobie żonę i że musi to być żona, jakiej nikt nie ma i nigdy mieć nie będzie. Musi być najpiękniejsza, musi budzić zazdrość i pożądanie w każdym mężczyźnie, który na nią spojrzy, musi pochodzić z rodu czarodziejów czystej krwi, tak aby ich potomstwo odziedziczyło wyjątkową magiczną moc, musi też co najmniej dorównywać mu bogactwem, bo nie wyobrażał sobie, by założenie rodziny mogło w jakikolwiek sposób narazić go na konieczność wyrzeczenia się wystawnego i wygodnego życia, do jakiego przywykł.
            Harry wyczuwa jakiś ruch, gdzieś ponad oparciem fotela, na którym siedzi Narcyza. Gdzieś w pobliżu trzaskającego na kominku ognia. Podnosi na chwilę wzrok, omijając zamknięte oczy Narcyzy, i wędrując wyżej, dalej, aż do Draco, siedzącego beztrosko na gzymsie kominka, opartego plecami o marmurową ścianę tuż za nim. Wpatrującego się w Harry’ego spod przymkniętych powiek. Pięknego i tragicznie niematerialnego w swojej lekkiej pozie. Draco unosi brew i Harry powraca do czytania.
            - Znalezienie takiej żony mogło zająć czarodziejowi nawet pięćdziesiąt lat, zdarzyło się
jednak, że już na drugi dzień po powzięciu przez niego takiego postanowienia w bliskim sąsiedztwie pojawiła się dziewczyna odpowiadająca wszystkim jego wymaganiom. Przybyła odwiedzić swoich krewnych. Była wyjątkowo utalentowaną czarownicą, miała też olbrzymi majątek. Porażała pięknością i wdziękiem serca wszystkich mężczyzn, którzy na nią spojrzeli – wszystkich prócz jednego. Serce czarodzieja pozostało obojętne. Uznał jednak, że takiej właśnie żony szukał, więc zaczął starać się o jej rękę. Wszyscy, którzy zauważyli zmianę w wyglądzie i zachowaniu czarodzieja, byli tym zdumieni i mówili dziewczynie, że udało się jej to, czego nie potrafiły przed nią dokonać setki dziewcząt. Piękną dziewczynę czarodziej ów fascynował i zarazem odpychał. Wyczuwała chłód pod jego pochlebstwami i umizgami, nigdy też nie spotkała człowieka tak dziwnego i skrytego. Jej krewni uważali jednak, że byłby to związek nadzwyczaj pożądany, a pragnąc jak najszybciej do niego doprowadzić, przyjęli zaproszenie czarodzieja na wielką ucztę wydaną na cześć owej dziewczyny.
Była to uczta godna króla. Na stole lśniła złota i srebrna zastawa, podawano najlepsze wina i najbardziej wykwintne potrawy. Minstrele przygrywali tęsknie na lutniach o strunach z jedwabiu, śpiewając słodkie pieśni o miłości, której ich pan nigdy nie zaznał. Dziewczyna siedziała na tronie obok czarodzieja, który szeptał jej do ucha czułe słówka skradzione poetom, nie mając pojęcia o ich prawdziwym znaczeniu.
Dziewczyna słuchała go zdumiona, aż w końcu powiedziała:
– Piękne to słowa, miły czarodzieju, i radowałaby mnie twoja ku mnie skłonność, gdybym tylko wiedziała, że masz serce! – Harry nie może się powstrzymać. Podnosi powoli wzrok. Dlaczego to robi? Nie ma pojęcia. Coś każe mu po prostu spojrzeć na Draco, który nadal siedzi na swoim miejscu. Ma nieodgadnione spojrzenie i Harry nie potrafi odgadnąć, o czym myśli. W zasadzie nie ma też pojęcia, co zaprząta jego własną głowę. Po prostu nie wie. Jedynym, czego jest świadomy, to strach, rosnący w jego wnętrzu, nie wiadomo skąd i dlaczego. Narastające uczucie niepewności. – Czarodziej uśmiechnął się i odpowiedział, że może łatwo zaspokoić jej ciekawość i uśmierzyć obawy. Powstał, wyciągnął do niej rękę i poprosił, by za nim poszła. Poprowadził ją do lochu, gdzie trzymał swój najcenniejszy skarb. Tutaj, w kryształowej szkatułce, spoczywało bijące serce czarodzieja. Dawno temu odłączone od oczu, uszu i palców, nigdy nie uległo czarowi piękna, melodyjnego głosu i dotyku jedwabistej skóry. Dziewczynę przeraził ten widok, bo serce było wyschnięte, skurczone i pokryte długimi czarnymi włosami. – Harry zatrzymuje się, czując narastającą gulę.
– Och, nieszczęsny, cóżeś uczynił! – zawołała. – Błagam cię, włóż je z powrotem tam, gdzie jego miejsce!
Widząc, że nie sposób odmówić jej błaganiom, czarodziej wyciągnął różdżkę, uniósł wieczko kryształowej szkatułki, otworzył swoją klatkę piersiową i umieścił włochate serce w pustej jamie, którą niegdyś zajmowało.
– Teraz zostałeś uzdrowiony i poznasz prawdziwą miłość! – krzyknęła dziewczyna, po czym go objęła.
Dotyk jej gładkich, białych ramion, tchnienie jej oddechu w jego uchu, woń jej ciężkich, złotych włosów – wszystko to przeszyło przebudzone serce strzałami niezrozumiałej emocji. Podczas długiego uwięzienia w ciemnym lochu stało się bowiem ślepe i głuche, odrętwiałe i zdziczałe, pożądając tego, co samolubne i przewrotne. Tymczasem w wielkiej sali goście zaniepokoili się tak długą nieobecnością gospodarza i pięknej dziewczyny. Kiedy mijały godziny, a oni nie wracali, zaczęto przeszukiwać cały zamek. W końcu odnaleziono ich w lochu, a był to zaiste straszny widok. Dziewczyna leżała na podłodze martwa, z rozciętą piersią, a przy niej klęczał czarodziej, trzymając w okrwawionej ręce wielkie, gładkie, szkarłatne serce, które lizał i gładził, ślubując zamienić je na własne. W drugiej ręce trzymał różdżkę, którą próbował wywabić ze swojej piersi skurczone, włochate serce. Ono jednak było silniejsze od niego i tkwiło w jego rozwartej klatce piersiowej, odmawiając uwolnienia go spod swojej władzy lub powrotu do kryształowej trumienki, w której tak długo było uwięzione. I oto na oczach struchlałych ze zgrozy gości czarodziej odrzucił różdżkę i chwycił srebrny sztylet. Wołając, iż nigdy się nie zgodzi, by rządziło nim jego własne serce, wyciął je sobie z piersi. Przez chwilę klęczał z wyrazem triumfu na twarzy, ściskając po jednym sercu w każdej dłoni, a potem padł na ciało dziewczyny i wyzionął ducha.*
            Cisza. Tylko ona pozostaje wokół nich. Całkowicie bezwzględna i ciężka. Nawet myśli zatrzymują się, jakby nie chciały jej zagłuszać. Harry wpatruje się w ostatnie słowa.  
            Podnosi spojrzenie.
            Draco patrzy na niego – tym razem już nie spod półprzymkniętych powiek, ale normalnie, otwarcie, bezpośrednio; taksując go spojrzeniem. A później odsuwa się w głąb ściany i Harry zostaje sam, ze śpiącą na fotelu Narcyzą.




* Fragment z książki J.K. Rowling „Baśnie barda Beedle’a”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz