sobota, 24 grudnia 2011

Włosy na szczotce

DRARRY ŚWIĄTECZNE! WESOŁYCH, DRARROWYCH ŚWIĄT! <3

Autor: Kuma
Beta: Kasia
Paring: Draco Malfoy/Harry Potter
Rating: +15 (około)
Gatunek: angst


Włosy na szczotce

             

            On nie żyje. Czy to jest dla ciebie choć trochę zrozumiałe?
            Nie. Nie, dopóki on żyje.
            … bo żyje.
            … w mojej głowie. O, tam. Nie opuścił mnie. Nie… nie pozwolę mu na to. Nie tak szybko.

            Nie puszczę go.
            Może on cierpi…?
            Mam to gdzieś.
            A może cierpiał całe życie? Z tobą? Przez ciebie?
            Mam to gdzieś. Gdzieś! Głęboko w dupie, rozumiesz?! To jest nieważne. Przecież on… jego nie ma. Nie teraz. Nie tu.
            Mówiłeś, że żyje.
            Bo żyje. Ale tu, w mojej głowie. Nie łap mnie za słówka. Nie waż się tego robić. Nic nie rozumiesz.
            On nie żyje.
            Nie!
            On nie żyje, pogódź się z tym!
            Zamknij się!!!
            … to
            Nie!
            już…
            NIE!
            … koniec.
            NIE! NIE!!!


^*^*^*^

            Siedzą przed kominkiem. Ogień jest cieplutki i przyjemny, taki milutki; deszcz siecze za oknem, ale przecież ich to nie obchodzi. A może…? Może obchodzi Blaise’a? Ale nie Draco. Nie Draco… Jest cieplutko i jest bezpiecznie, i Draco wpatruje się w ogień, który tańczy na kominku zupełnie wesoło, węgiel żarzy się na czerwono i jest po prostu przyjemnie – kiedy nie musi myśleć o niczym niemiłym. O niczym związanym z nim. Z tamtym. Ze wszystkim. Kiedy świadomość i rzeczywistość się wyłączają.
            Siedzą przed kominkiem. To mogłoby trwać całą wieczność, jeśli tylko by tego pragnęli. W milczeniu, nie przerywając sobie w ogóle. Po prostu by siedzieli. A ogień trzaskałby na kominku i byłoby po prostu miło. I przyjemnie. I ciepło. Stopy Draco grzeją się przy ogniu, palce stóp poruszają się powoli – w białych skarpetkach. Na podeszwie nie są już takie białe, ale… ale to też nie jest rzecz, o której chciałby myśleć w tej chwili Draco. Nie, on woli zająć się czymś innym. Milszym. Czymś związanym z nim.
            - Blaise?
            Głos jest niczym strzała, przecinająca ze świstem ciszę. To rani, ale i o tym Draco nie myśli. Blaise unosi powoli głowę, spoglądając z uwagą na przyjaciela.
            - Jak myślisz? Co dostanę od Harry’ego pod choinkę?           
            Siedzą przed kominkiem. Ogień wygasa – sekunda i już go nie ma. Znika, zanika, chowa się w rozżarzonych węglach. Zapada mrok i cisza – ponownie. Słaby powiew wiatru, pędzącego nie wiadomo skąd, przepływa między nimi.
            - Draco… on nie żyje – odpowiada słabym głosem.
            Draco patrzy na niego skarżycielsko. Ma szarą twarz – zupełnie spokojną i zmęczoną, ale oczy… oczy są pełne gniewu.
            - Co z tego? – Wrusza ramionami. Zupełnie jak dawniej, kiedy był mały. Kiedy chodziło o coś błahego. O coś zupełnie bezsensownego, a nie o... nie o śmierć Harry’ego.
            - To, że on nie żyje – powtarza z uporem Blaise. Nie chce go ranić. Nie. To ostatnia rzecz, jaką pragnąłby zrobić Draco.
            - Co z tego?! – on też powtarza słowa. Nie mają innych, nie znają – inne nie mają sensu. – Co to za problem? – dopowiada jednak po chwili.
            - Słucham?
            - Co to za problem kupić prezenty z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem? – jest oburzony i zdegustowany. Blaise’a to bawi. I przeraża. I złości i ma ochotę walnąć Draco w tę jego parszywą, zmęczoną mordę.
            - Harry nie żyje! – nie chce krzyczeć. I może nie krzyczy. Może tylko mu się wydaje – bo pokój jest ciemny i cichy, a Draco zbyt kruchy i zmęczony, i nie ma ognia na kominku, i każdy ruch, słowo i gest wydają się wyostrzone.
            - Wiedział, że dla mnie Święta bez prezentów są gówno warte. – Dziecko. Pieprzone dziecko, do którego nic nie dociera.
            Blaise się odwraca. Nie mocno, nie. Tylko odwraca głowę, patrzy w stronę chmurnego, wieczornego nieba i lejącego się z niego deszczu. Nie chce patrzeć na Draco. Chce mu pomóc, ale jak?
Sekundy – pierwsza, druga, trzecia, czwarta… powinien na niego spojrzeć?  … szósta, siódma, ósma… może jemu jest przykro? … jedenasta, dwunasta, trzynasta, czternasta… to mu chyba nie pomaga? Blaise powinien być przy nim! … dwudziesta, dwudziesta pierwsza…
            Draco wpatruje się w ogień. Ma zaciśnięte wargi i skupione spojrzenie.
            - Blaise? – odzywa się znowu, nie ruszając się – ani ciałem ani oczami.
            - Tak? – nadzieja kiełkuje w nim, kiedy słyszy spokojny głos.
            - Myślisz, że spadnie śnieg na Święta?


^*^*^*^

Chcę ci pomóc.
            ... chcę przywrócić cię do żywych.
            Więc zrób to, już.
            Nie mogę. Nie potrafię wskrzeszać umarłych.
            Nie jestem martwy.
            On jest.
            Och, no i?
            Przestań to powtarzać. Ja wiem…
Nic nie wiesz.
                                   … nic.

^*^*^*^

            Ale Wigilia nadchodzi, a z nieba nie spada ani jeden płatek śniegu. Tylko deszcz – ciężkie krople, odbijające się od parapetów, rozbryzgujące się na chodnikach. Siekące po twarzach przechodniów. Idzie na Pokątną, która przepełniona jest czarodziejami robiącymi zakupy na ostatnią chwilę. Jak co roku. On też to robi, choć zawsze obiecuje sobie, że to już ostatni raz, że już więcej nie będzie… Nigdy mu się to nie udaje. Mija wystawy, ale nic na nich nie znajduje. Nic godnego uwagi. Nic, co mogłoby się spodobać Draco. W końcu kupuje miotłę. Strzałę 1500, najnowszy model, z opływowym kształtem i srebrnymi witkami. Nie wie, po co. Może myśli, że quidditch wiele znaczy dla Draco...? Albo że mu pomoże?

            (Pod oknami ich wspólnego mieszkania tworzą się śniegowe zaspy, a płatki śniegu osadzają się na szybach. Draco obserwuje ich kształty, próbując znaleźć dwa takie same, choć podobno to niemożliwe. Każdy ma inne zakończenia, inny wzorek… ale wszystkie są niebywale kruche i delikatne, białe.
Nie ma pojęcia, kiedy wróci Harry – w Ministerstwie, w wydziale aurorów godziny są często nieokreślone. Pracuje się nawet w Wigilię. Draco od tak dawna marudził, żeby Harry coś z tym zrobił. Jest w końcu pieprzonym Chłopcem, Który Uratował Czarodziejskiemu Światu Tyłek, więc chyba ma, do cholery, prawo wyjść w Wigilię wcześniej do domu? Do Draco?
Draco ubiera choinkę – pachnącą lasem, ze szmaragdowymi, soczystymi igiełkami – sięgającą sufitu, smukłą… Ubiera ją w srebrne i zielone bombki, a później otacza zielono-srebrnymi lampkami. Jest idealnie. Uśmiecha się do siebie, widząc swoje dzieło. Gasi światło i salon wypełnia zielono-srebrzyste, drgające światło magicznych lampek.
Draco idzie do kuchni i zaparza sobie herbatę. Wpatruje się w śnieg padający za oknem, popijając ostrożnie łyki. Pozostaje mu tylko odłożyć prezent dla Harry’ego, a później zasiąść do wigilijnego stołu i poczekać na niego.
Poczekać na prezent.
Draco idzie do ich sypialni i zakłada czarne spodnie od garnituru i swój biały, wełniany sweter. Czarne lakierki są lśniące, idealnie wypastowane. Przygładza włosy i schodzi do przytulnej, małej jadalni połączonej z kuchnią. Zapala dwie świeczki na stole i siada przy jednym jego rogu. Drugi jest pusty, krzesło jest na wpół odsunięte, jakby ktoś tylko wstał – na chwilkę – i zaraz miał wrócić.
Draco spogląda niespokojnie na zegar, wiszący na ścianie.
Jest dobrze. Może zacząć jeść. Trochę makiełek, trochę barszczu, trochę zupy grzybowej… wszystkiego po trochu. Po trochu też spogląda wciąż na wskazówki zegara, poruszające się na tarczy nieubłaganie wolno.
Ciekawe, czy pod choinką jest już prezent od Harry’ego…? Zaciska oczy, chcąc się powstrzymać od wstania. Nie może, jeszcze nie. Jeszcze trwa wigilijna kolacja.
W końcu jednak wstaje. Krzesło odsuwa się ze zgrzytem. Pędzi do salonu. Światło jest zgaszone i palą się tylko srebrzysto-zielone bombki na choince. Cień pada na prezenty. Harry nie lubi tych lampek i Draco śmieje się, bo wie, że zaraz zobaczy jego zdegustowaną minę.
Zapala lampę – i tak nienawidzi mugolskich świateł. Są prezenty. Dwa.
To są te… te dla Harry’ego.
Od Draco.
Podbiega do choinki. Okrąża ją. Jeszcze raz. Jeszcze raz… Nie ma. Nie ma. Nie ma. A może Harry schował je gdzieś w domu? W innym miejscu? A może sam też się z nimi schował i Draco musi po prostu go odnaleźć? Rzuca się na poszukiwanie prezentów. Pod kanapą, za szafką, pod telewizorem, który tak uwielbia Harry i którym nie gardzi sam Draco, ale przecież się do tego nie przyzna; a na pewno nie otwarcie. Tu też nie ma. Biegnie do kuchni, sprawdza szafki, ostrożnie, żeby niczego nie potłuc – ale szybko, jak najszybciej chce znaleźć prezenty. Biegnie do sypialni, sprawdza pod łóżkiem, pod poduszkami, pod pościelą, w szafkach nocnych, w szafach z ubraniami, w jadalni, w łazience… Nie ma. Nie… Harry nie mógł ukryć ich aż tak dobrze.
            Nie ma…
            Nie ma prezentów. Harry nie zostawił mu prezentów.
            … dlaczego?
            Dlaczego Harry nie zostawił mu prezentów? Przecież… są Święta. Na Święta daje się ukochanej osobie prezent.
            Harry nie zostawił Draco prezentu. Nie pomyślał przed śmiercią, żeby zapewnić Draco udane Święta.
            … Harry nie pamiętał. Harry… Harry nie kupił prezentu.)

            Wychodzi z kominka w salonie mieszkania Harry’ego i Draco. Światło jest zgaszone. Za oknem wciąż, niezmiennie, pada deszcz. Choinka leży na wpół przewrócona na regale, a nierówno przywieszone czerwone i złote lampki zwisają z niej żałośnie. Blaise podchodzi bliżej, a na jego ustach pojawia się imię „Draco”, choć boi się odezwać. Boi się braku odpowiedzi. Ale kiedy podchodzi bliżej, dostrzega zwiniętą postać, leżącą tuż u stóp przewróconej choinki. Ramię Draco owinięte jest w końcówkę czerwono-złotego łańcucha, którego reszta nie zdążyła znaleźć się lub też zdążyła zostać ściągnięta z choinki; drobinki potłuczonych czerwonych bombek porozrzucane są pod jego ciałem. Na stopach ma białe adidasy Harry’ego, ubrany jest w żółte bokserki i sweter. Ten czerwony, w zasadzie bordowy – ten, którego zawsze nienawidził. Ten z literą H na piersi, uszyty przez panią Weasley. Ten należącego do Harry’ego. Ściska go w dłoni, wtulając w niego twarz. Nie widzi Blaise’a. Leży, wpatrując się w podłogę.
            - Draco? – Blaise klęka przy nim, ale Draco nie wykonuje żadnego ruchu. Odkłada prezent dla niego na podłogę, dotykając dłoni Draco, zaciśniętej na materiale swetra.
            - Gdzie byłeś? – pada krótkie, pełne oskarżenia pytanie.
            - U rodziców, na Wigilii. Mówiłem ci przecież, że tam idę. Pytałem, czy nie chcesz, żebym…
            - Powinieneś stąd wyjść – urywa mu Draco.
            - Ale… - waha się. – Co się stało?
            - Nic. Przewróciłem się. Choinka była niestabilna – odpowiada sucho, wciąż wpatrując się we wzorki na dywanie.
            - Oczywiście – parska Blaise, choć nie ma w tym geście nic kpiącego ani nic ze śmiechu, choćby ironicznego. Więcej jest raczej w tym strachu. – Pomóc ci?
            - Nie – pada krótka odpowiedź.
            - Na pewno…?
            - Tak! – szare oczy mierzą go wściekle, z uporem. Kiedy Blaise próbuje spojrzeć w głąb ich, Draco odwraca wzrok, zamykając się na niego.
            Blaise wychodzi, zostawiając miotłę i Draco leżących na podłodze.

^*^*^*^

            Możliwe, że odszedłeś.
A jeszcze bardziej możliwe, że odszedłeś na długo.
I, wiesz… ja się dowiem, czy to jest prawda, czy to tylko „możliwość” – jedna z wielu.
Ja się dowiem i… i powiem ci.
Powiem ci, co wtedy zrobię.
Ale na razie – zostań.
I udawaj, że jesteś.
A i ja będę udawać.

^*^*^*^


            (… jest mu chyba niedobrze, ale nie wie w zasadzie dlaczego. Ani czy na pewno odpowiednio określa swoje uczucia. Nie wie również, jak długo tutaj leży – tutaj, pośrodku czegoś, na czymś, obok czegoś… w czymś. Przytyka coś, w czym jest, do twarzy i wącha przez chwilę. Nie jest miłe w dotyku, nie pachnie najlepiej, ale… ale jednocześnie pachnie tak… tak znajomo? Ściska materiał w dłoni.
            Wstaje.
            Boli go stopa… albo może noga? Albo ręka? Może udo, ale nie potrafi tego rozpoznać. Coś go boli i przeszkadza w szybkim poruszaniu się. Znowu jest mu niedobrze i kieruje się do miejsca – gdzieś – do którego prowadzą go te obolałe nogi, czy cokolwiek to jest.
            Lustro.
            Coś dziwnego patrzy na niego z odbicia. Coś – albo ktoś, może on? Uśmiecha się. Ma taki ładny uśmiech. Białe, równe zęby. Uśmiecha się raz jeszcze. I jeszcze. I jeszcze, aż w końcu śmieje się na głos. Ha ha ha ha ha! Hahahahaha! Ha ha… A później próbuje jeszcze raz i wychodzi mu to chyba coraz lepiej, ale nagle – po kilku minutach albo godzinach – nie wie – zaczyna boleć go gardło. Przestaje się śmiać. Woda obmywa jego twarz i niby przypadkiem zostaje wciągnięta przez nos. Krztusi się i wypluwa ją, smarka. Boli go głowa – dokładniej czoło; i zatoki.
Jest… jakiś w nieładzie.
Sięga po ręcznik i wyciera twarz, a później psika sobie na szyję trochę perfum i szczotkuje chwilę włosy, aż stwierdza, że wygląda całkiem przyzwoicie. Coś, co ma na sobie jest strasznie okropne, ale jednocześnie przyjemne i znajome, i wygrzane, więc nie chce się tego pozbywać. Bierze szczotkę i wyciąga z niej swoje blond włosy.
            ……………. blond włosy obok ciemnych włosów.
            czy Harry kiedykolwiek się czesze?
            … nie ma pojęcia. Bierze jeden z włosów Harry’ego – nie za długi i ciemny.
            . a później już wie.
            To aż nazbyt oczywiste.)

^*^*^*^

            (Dawno nie wychodził. Pokątna jest tłoczna. Śmiertelny Nokturn już mniej. To chyba Pierwszy Dzień Świąt… albo może jeszcze wciąż Wigilia? Albo może jakiś zupełnie inny dzień? Wchodzi do pierwszego sklepu z eliksirami i kupuje Eliksir Wielosokowy. Sprzedawca patrzy na niego spode łba. Ludzie wciąż boją się Malfoyów.)

            Odwiedza Draco po raz pierwszy od Wigilii. Bał się, choć to, że przyszedł, nie oznacza, że już przestał. Boi się nadal – boi się go widzieć. Draco leży na kanapie, z jedną ręką założoną na karku, a drugą spoczywającą na brzuchu, gładzącą literę H wyszytą na swetrze. Nogi wciąż ubrane w białe adidasy Harry’ego brudzą szary materiał kanapy.
            - Cześć – odzywa się niepewnie.
            - Cześć – odpowiada Draco i spogląda na niego, niemal się uśmiechając.
            Cienie pod oczami – sine i głębokie; szkliste, szare oczy – lodowate i puste. I twarz – zmęczona i jakaś… chuda, zupełnie nie piękna, choć Blaise tak bardzo chciałby wciąż ją tak nazywać.
            - Jak się miewasz? – pyta Draco i podnosi się. Jego uda są niesamowicie chude, widać kości. Ma na sobie tylko bokserki i ten przeklęty sweter Harry’ego.
            - Dobrze. Jak spędziłeś Święta? – Może chciałby usiąść przy Draco i objąć go, choć przecież to takie pedalskie… Takie nie na miejscu, skoro Draco jest w połowie rozebrany. Jak by to wyglądało? Chociaż, z drugiej strony, nie powinno to robić wrażenia na Draco, skoro był z Harrym prawie rok. Aż do momentu, w którym oddział neośmierciożerców, utworzony po upadku Czarnego Pana i wszystkich jego popleczników starej daty, zabił Harry’ego, Tak po prostu – na Pokątnej. Czarodzieje zareagowali zbyt późno – neośmierciożercy też zginęli, ale zdążyli pociągnąć za sobą jedno, bohaterskie istnienie…
Mimo wszystko nie robi tego, tylko stoi przed kominkiem i wpatruje się w chude, zmizerniałe ciało Draco.
            Draco nie odpowiada, wpatrując się we wciąż przewróconą choinkę w rogu pokoju.
            - Zostać z tobą? Potrzebujesz czegoś? – dopytuje Blaise.
            Draco spogląda na niego raz jeszcze, już po raz ostatni tego dnia, i uśmiecha się dziwnym, radosnym uśmiechem.
            - Nie, niczego mi nie trzeba.

^*^*^*^

            Wypija jednym duszkiem.
            Zmienia się.
            … jego dłonie stają się w szersze, palce skracają, ciało zmniejsza się i nabiera masy… pogarsza się wzrok. Nie pomyślał o tym. Idzie po omacku do sypialni. Wie, że gdzieś muszą być.
            Okulary wciąż znajdują się w szafce nocnej po stronie łóżka Harry’ego.
            Wchodzi do łazienki.
            … z odbicia nie patrzy już ktoś – w czymś, nie wiadomo skąd.
            To Harry.
           
Harry wrócił do domu.

            Patrzy na niego, znowu widzi tę szczupłą twarz i zielone, roześmiane oczy. Ale kiedy przyjrzeć się bliżej, można dostrzec również smutek, tęsknotę, strach i cień wszystkich tych okrutnych doświadczeń, jakie dosięgły go w ciągu jego krótkiego życia. Draco widzi to wszystko, bo… tak dobrze zna Harry’ego.
            Po prostu patrzy. Całymi godzinami, opierając dłonie na umywalce, wpatrując się w twarz Harry’ego.

            Eliksir się kończy.
            … zaraz po nim jest następny.
            A później jeszcze następny.

            Draco spędza dnie w łazience. Trzyma przy sobie eliksiry i gdy tylko jeden się kończy – wypija drugi, nie musząc nigdzie wychodzić.
Teraz sweter z literą H tak dobrze do niego pasuje – bo do Harry’ego pasuje coś tak idiotycznego i weasleyowskiego. Harry jest ucieszony, a może byłby, gdyby tylko Draco umiał się uśmiechnąć…

            Mają ciche dni – spędzają je w milczeniu.
            … Draco tylko patrzy.

            W końcu Draco postanawia, że czas się odezwać. Nie może tak trwać w nieskończoność, nic nie mówiąc. Nie mogą tak długo się do siebie nie odzywać. Przecież… przecież stęsknił się za Harrym.

- Cześć, Harry. – Z trudem przełyka ślinę.
Na dzisiaj to wystarczy. Nie mówi już nic więcej. Patrzy tylko na usta Harry’ego, rozpamiętując sposób, w jaki się ułożyły, kiedy się odezwał. Decyduje, że następnym razem spróbuje ponownie.
           
^*^*^*^

Blaise wchodzi do mieszkania Draco i Harry’ego. Panuje w nich ohydny zaduch, a choinka i resztki bombek wciąż porozwalane są po podłodze. Miotła leży nierozpakowana.
- Draco? – woła go po imieniu, przemierzając mieszkanie.
Stół w jadalni jest pusty, leżą na nim tylko sztućce, zastawki, talerze, miski… miejsce dokładnie na dwanaście potraw. A wszystko puste, lśniące czystością – nieco zakurzone.   Szafki kuchenne są pootwierane na oścież; zbite naczynia leżą na podłodze, jakby ktoś w szale wyrzucał je wszystkie po kolei na zewnątrz.
Słyszy głos, dobiegający z łazienki. Powtarza imię Draco i wpada do niej, a Harry patrzy na niego przerażonymi, zielonymi oczami zza okrągłych okularów.
Nie wie, co powiedzieć – kręci mu się w głowie, a żołądek przewraca się.
Harry Potter…?
- Blaise – odzywa się Draco i Blaise patrzy na półkę, pełną poprzewracanych, pustych fiolek po eliksirach i już rozumie. Marszczy brwi, przyglądając się Draco-Harry’emu.
- Draco? Co ty… robisz? – pyta z niepokojem.
- Rozmawiam z Harrym – odpowiada ze spokojem i odwraca się z powrotem w stronę lustra.
- Nie rozumiem – przyznaje z irytacją Blaise, chcąc, by Draco jakoś logicznie mu to wytłumaczył.
- Rozmawiam z Harrym – powtarza ze spokojem Draco i uśmiecha się lekko do swojego-nie swojego odbicia w lustrze. 
Blaise wychodzi. Nagle jest mu potwornie niedobrze. Staje jednak za drzwiami, oparty o ścianę i, oddychając ciężko, nasłuchuje.
- Tak, to Blaise. Nie wiem, czego chciał – mówi nonszalancko. – Harry… powiedz mi teraz, dlaczego nie kupiłeś mi prezentu?
Brak odpowiedzi.
(Smutne, niepewne spojrzenie zielonych oczu. Spojrzenie Harry’ego.)
Cisza.
- Jasne, Potter, nie mów mi – prycha Draco. – Po co miałbyś mi mówić, nie?
(Harry jest zdenerwowany i mina rzednie Draco, po czym uśmiecha się blado).
Nic mu nie odpowiada.
- Dobra, powiesz, kiedy zechcesz, jasne?
(Wywraca oczami.)
Draco wciąż rozmawia ze sobą i Blaise czuje, że dłużej tego nie zniesie. Drżącym głosem mówi w płomieniach: Dwór Zabinich.

^*^*^*^

(Ludzie dziwią się, widząc Harry’ego Pottera przechadzającego się po ulicy Pokątnej. Mówiącego do siebie. Mówiącego do siebie:
„ – Spójrz, Harry, jak tu dawno nie byliśmy.”
albo
„ – Spójrz, Harry, jak wiele się zmieniło, odkąd byłeś tu po raz ostatni. Musisz brać więcej wolnego w Ministerstwie. Poradzą sobie bez ciebie.”)

^*^*^*^

- Co ty wyprawiasz, Draco? – oburza się Blaise, zaciskając dłoń na oparciu fotela Draco-Harry’ego. – Chodzisz sobie po magicznym świecie jako zmarły bohater, Harry Potter, i nic sobie z tego nie robisz?! Do reszty cię porąbało?
            Draco nie reaguje. Być może uważa, że skoro Blaise mówi „Draco”, to jego – Harry’ego – to nie dotyczy.
            - Harry? – pyta ostrożnie Blaise.
            - Dobrze, nie będę – mówi tylko, nie patrząc w jego stronę.

^*^*^*^

            (- Harry! Polećmy aż do gwiazd, dobrze? – świst wiatru we włosach. Lecą na miotle, nowej miotle od nie wiadomo kogo, która po prostu leżała na podłodze w ich salonie.
            Niebo jest ciemnogranatowe, a pojedyncze płatki śniegu spadają z niego, osadzając się na ich włosach, kurtkach…
            - Dobrze – odpowiada, uśmiechając się do siebie. – Do gwiazd – powtarza, już jakby do siebie.
            - Wesołych Świąt, Harry – Draco szepcze mu do ucha, zaciskając ręce mocniej na miotle. I już wie – zupełnie nagle i niespodziewanie, że ta miotła… to prezent od Harry’ego.
            - Kocham cię. – Tylko tyle.
- Dziękuję za prezent – szepcze jeszcze ciszej, czując ciemne włosy na twarzy. Czując zapach Harry’ego.
- Nie ma za co. Kocham cię.
A teraz… do gwiazd, tak…?
            … lecą.)

^*^*^*^

Znajduje Draco, leżącego w łóżku. Ma na sobie czerwoną piżamę Harry’ego i duże lustro, leżące obok, zwrócone w jego stronę. Jest w ciele Harry’ego. Wpatruje się w niego i uśmiecha. Nie widzi Blaise’a. Nie słyszy pukania w futrynę. Widzi tylko Harry’ego – swoje własne odbicie.
            - Dobranoc, Harry – szepcze, zamykając powoli oczy. Błyskawica pobłyskuje między włosami grzywki.
            Blaise znowu musi wyjść, bo wciąż nie może patrzeć na Draco-Harry’ego. Już nie wie, który z nich jest „bardziej” w tym ciele. Nie wie już, czy to tylko ciało Harry’ego, czy już także dusza…?
Kilkoma zaklęciami doprowadza do porządku całe mieszkanie, choć, bardzo możliwe, że Draco nawet tego nie zauważy. Nic go już nie obchodzi.
            … zauważa szczotkę z kilkoma włosami Harry’ego.
            To już niedługo, prawda?

^*^*^*^

            Chcę ci pomóc. Ale nie wiem jak.
            … on nie żyje, zrozum.
            Żyje w mojej głowie. O, tu. I tu, w lustrze.
            To nie on…
            Ja wiem, że to on! Spójrz tylko!
            To twoje wyobrażenie. Wyjdź z lustra, oderwij się od niego… albo wejdź do niego całkowicie.
            … dobrze.
            Ale co?
            Po prostu: „dobrze”. On tu jest, nic innego nie jest ważne.

^*^*^*^

            Draco wypija ostatnią fiolkę eliksiru. Nie ma więcej włosów Harry’ego. Już nie ma.

^*^*^*^

            Leży obok lustra, wtulając się w ciepłą kołdrę. Są razem. Harry jest tu, z nim. I coś mówi Draco, że to już niedługo… że już zaraz… Harry odejdzie. I tym razem odejdzie na zawsze i nic więcej już nie uda się zrobić.
            I mógłby mu coś powiedzieć…
            … ale co?

^*^*^*^

            Mijają godziny.
            Jak można przygotowywać się na śmierć ukochanej osoby?

^*^*^*^

            … co mówić…?

^*^*^*^

            (- Dalej, Draco. Powiedz coś – odzywa się do niego Harry.
            - Ale co?
            - Nie wierzę! Draco Malfoy nie wie, co powiedzieć?
            - Zamknij się, dupku.
            - Nie ma mowy.
            - Zamknij się, mówię!
            - Więc powiedz mi, co masz mi do powiedzenia.
            - Nie wiem, co…
            - Powiedz na głos to, co cię boli. Co powinieneś powiedzieć już dawno.
            - Nie.
            - Powiedz to.
            - Nie mogę!
            - Musisz. Draco, dalej…
            - Nie!)

^*^*^*^

            Zmienia mu się kolor włosów – jasny blond zaczyna prześwitywać spod ciemnego.
            Nie… tylko nie to.

^*^*^*^

            (- Nie wierzę, że nie chcesz tego powiedzieć.
            - Nie mogę, Harry! Nie mogę!
            - Ale co to da? Ja i tak odchodzę. Na dobre. Wiesz o tym.
            - Nie.
            - To teraz już wiesz.
            - DLACZEGO?!
            - Dlaczego co?
            - Dlaczego mnie zostawiłeś?
            - Och, to takie pospolite, Draco… To pytanie.
            - Przestań, Potter…
            - Oni mnie zabili. Nie wybrałem sobie tego. Nie chciałem.
            Harry ma smutne oczy. Pełne łez.
            - Nie wybrałbym tego. Nigdy. Będąc z tobą.
            - Kłamiesz.
            - Nie.
            Harry chyba płacze, ale Draco zamyka na chwilę oczy i już go nie widzi. On sam też płacze.)

^*^*^*^

            Poprawia mu się wzrok.
Nie chce tego.
Chce jeszcze więcej.
Więcej Harry’ego.
            Więcej czasu.

^*^*^*^

            (- Draco, to już koniec.
            - Nie!
            - I wiem, że tu nie chodzi o prezent na Święta. Wiem o tym.
            - Niby skąd?!
            - Znam cię.
            - Nie…
            - Znam. Wiesz o tym.
            Harry znowu ma smutne oczy; pełne determinacji i żalu.
            - Harry… - odzywa się słabym głosem Draco, a na twarzy Harry’ego pojawia się niepewność. Blizna na czole znikła już, a usta stały się pełniejsze.
            - Draco?
            Milczy. Te słowa nie mogą przejść mu przez usta. Przecież… kiedy je powie… one staną się rzeczywistością, prawda?
            - Tak? – powtarza Harry, chcąc może brzmieć zachęcająco, ale na jego twarzy nie ma nic oprócz strachu.
            - Harry… - zaczyna ponownie. Ja wiem… wiem, że ty nie żyjesz.)

^*^*^*^

            Patrzy wprost w swoje blondwłose odbicie. Lustrzane odbicie, pełne szarych, szklistych oczu i zmęczonej twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi. Wychudzonego i ohydnego.
            - Nie! – wyrywa mu się, zanim udaje mu się opanować. – Nie! – powtarza, głośniej, potrząsając lustrem. – NIE! – wrzeszczy, trzęsąc nim z całej siły. – Harry! – krzyczy, aż lustro uderza o ramę łóżka.
            Roztrzaskuje się.
            … kawałków są setki tysięcy.
            Biega po domu. Szuka włosów Harry’ego. Muszą gdzieś być. Na ubraniach, podłodze… gdziekolwiek! Harry, Harry! Woła, choć nie wie już, czy na głos, czy też tylko w myślach. Harry!
            HARRY! HARRY! HARRY! HARRY...!
            … Harry.

^*^*^*^

            Świat okryty jest śniegową warstwą. Płatki przylepione są do zewnętrznej strony szyb. Draco ogląda je, próbując znaleźć dwa takie same. Blaise siedzi na podłodze, oparty o ścianę, tuż obok opierającego się o parapet Draco.
            - Blaise…?
            - Tak?
            - On… ja wiem... – przełyka z trudem ślinę.
            - Tak?
            - Ja wiem, że on nie żyje – mówi zupełnie szeptem, niemal niedosłyszalnie.
            - Nie zrobił tego specjalnie – mówi natychmiast Blaise, spoglądając do góry, na zamyślone oblicze Draco.
            - Możliwe. – Wzrusza ramionami, choć brak w tym geście dawnej dziecinności. Raczej bezsilność i beznadzieja. – Ale on nie żyje – mówi raz jeszcze, jakby sam sobie musiał to udowodnić. – Mój Harry nie żyje.
            - Tak, to prawda – mówi Blaise łagodnie. - Szczęśliwego Nowego Roku, Draco.
            - Tak, szczęśliwego, Blaise. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz