niedziela, 4 grudnia 2011

Duch - Rozdział 24


Rozdział 24 – Pulsujące życie

            Harry wchodzi do sypialni Draco. Zapalone pojedyncze świece oświetlają komnatę mdłym blaskiem, rzucając na schowane w rogu łóżko, puste biurko i ustawione pod ścianą regały długie, drżące cienie. W lustrzanym odbiciu w łazience dostrzega siebie – zmęczonego, lecz wyjątkowo rozbudzonego, ze swoimi własnymi, zielonymi oczami, wypełnionymi niepewnością; z ciemnymi włosami, tylko gdzieniegdzie naznaczonymi jasnymi pasemkami. Z twarzą o wiele mniej pociągłą niż twarz Draco. Zrzuca z siebie ubrania i wchodzi pod prysznic, trzymając przed sobą wyciągnięte ręce, prawie nic nie widząc z powodu znowu słabego wzroku. Gorący strumień spływa na jego włosy i twarz, woda obmywa go ze wszelkich myśli. Chce uciec – chce uciec jak najdalej stąd, ale… może przedtem, zanim ucieknie, chce jeszcze raz zobaczyć jego zamyśloną, skonsternowaną twarz? Przez kilka minut po prostu stoi, wcale się nie ruszając, jakby czekał na niego – jakby miał nadzieję, że on gdzieś tam jest. Że znowu ma czelność go podglądać, choć przecież Harry’emu wcale się to nie podoba… Z wściekłością zakręca kran i wychodzi z brodzika, natychmiast okrywając się szczelnie ręcznikiem i zakładając okulary. Rozgląda się po łazience, ale jego nigdzie nie ma.


***

             Potter siedzi na blacie biurka w swojej szarej, luźnej piżamie, i wpatruje się znowu w ciemność, gęstniejącą za oknem. Draco chciałby się nie domyślać, co krąży po głowie Harry’ego Pottera. Ale nie może tego zatrzymać – czuje, że wręcz nie powinien nawet się starać tego robić. Już wystarczy. Harry go zauważa – jak zwykle wyczuwa jego obecność – i odwraca się gwałtownie, patrząc wprost na Draco swoimi przestraszonymi, zielonymi oczami. Uspokaja się jednak zaraz i uśmiecha lekko do Draco, po czym siada przodem do niego z nogami spuszczonymi z biurka.
            - Niezła bajeczka na dobranoc, co nie? – prycha Malfoy, zbliżając się do regału i niby bezwiednie dotykając niematerialnymi palcami półek.
            - Taa – burczy tyko Harry, nie spuszczając z niego wzroku.
            - Zawsze uważałem, że Beedle był jakimś świrem – Draco wywraca oczami, spoglądając na Pottera.
            - Nie większym niż ci wszyscy rodzice, którzy kupują tę książkę swoim malutkim dzieciom i czytają je im do poduszki – śmieje się krótko Harry, obserwując jednak reakcję Malfoya.
            - Słuszna uwaga, Potter. – Na twarzy Draco pojawia się kpiący uśmieszek. – Dlaczego nigdy nie śpisz przy świetle? – pyta nagle.
            - Nie mogę wtedy zasnąć – wzrusza ramionami Potter.
            - Bzdura, Potter – obrusza się Draco. – Jeżeli byś chciał, to by ci się to udało. Nie każę ci spać z kilkunastoma świeczkami, stojącymi tuż pod nosem, ale rozstawionymi po pokoju, tak jak tutaj.
            Najwyraźniej Harry nie ma na to odpowiedzi, bo wpatruje się tylko w Malfoya dziwnym spojrzeniem, jakby chciał jednocześnie powstrzymać go przed kolejną wypowiedzią na ten temat, ale także zrozumieć, do czego dąży. Albo inaczej – dlaczego go to w ogóle obchodzi.
            - Już ci coś mówiłem, Potter – odzywa się znowu Malfoy. – Musisz chcieć się ich pozbyć.
            - Dlaczego tak ci na tym zależy, co? – Harry zsuwa się z biurka i zakłada ramiona na piersi w obronnym geście.
            - Nie zależy mi na tym, zrozum – prycha Draco. – Po prostu jestem zażenowany twoim zachowaniem. Masz tak wiele, a nawet nie potrafisz tego docenić.
            - Co niby mam? Co niby mam, Malfoy? Powiedz! – Potter podnosi głos, coraz bardziej zirytowany. Nie chce o tym rozmawiać, denerwuje go ten temat i Draco nie ma pojęcia, czy to dlatego, że Potter po prostu wie, że słowa Malfoya są prawdziwe i że gdzieś, w środku, myśli tak samo, czy też dlatego, że… podjął już decyzję?
            - Życie – warczy Draco, taksując go wzrokiem.
            Coś zmienia się na twarzy Harry’ego. Złość znika, pojawia się zmęczenie i smutek. Odwraca wzrok i podchodzi do łóżka. Odsuwa powoli pościel i siada, a materac ugina się pod nim. Przez chwilę patrzy przed siebie – może w płomień świeczki, stojącej na szafce nocnej, której blask odbija się w szkłach jego okularów, a może w coś zupełnie innego – w tylko sobie widoczny punkt w osnutej mrokiem przestrzeni.
            - Dobrze – mówi w końcu, cicho. Podnosi powoli spojrzenie na Draco i uśmiecha się do niego lekko, niewyraźnie, niemal z obawą. – Spróbuję zasnąć przy świetle.
            Kąciki wąskich ust Malfoya drgają i w końcu podnosi się tylko jeden – w półuśmieszku, nie do końca kpiącym. Nie do końca wrogim. Jakiś cień przemyka przez jego twarz – może duma albo… rozbawienie. Tak, to może być to. Szare, martwe oczy wydają się mniej martwe, choć możliwe, że Harry po prostu sobie to wymyślił…
            - W takim razie dobranoc, Potter. – Malfoy wycofuje się, nie spuszczając wzroku z Harry’ego.
            - Nie zostaniesz? – dziwi się ten, drgając momentalnie, jakby odejście Malfoya równało się z pojawieniem się ich, czyhających na niego w mroku, w cieniu komnaty.
            - Nie jestem twoją niańką, Potter – brew podnosi się, a twarz wykrzywia się w kpiącym wyrazie. – Poradzisz sobie. Dobranoc.
            - Dobranoc – odpowiada cicho Harry, uśmiechając się, choć nie wie, czy Draco zdążył to zobaczyć.

***

            Co takiego jest w tym przeklętym Potterze, że Draco postanowił… nie, nawet nie postanowił – to po prostu się stało. Zmienił się i już. Przeszedł dziwną przemianę, stał się milszy i bardziej wyrozumiały… nawet, jeśli w myślach był taki od dawna, choć nigdy tego nie uzewnętrzniał. Co takiego było w tej pieprzonej bajce, co sprawiło, że przez chwilę czuł się tak, jakby klatka piersiowa ścisnęła mu się i nie mógł oddychać? Czy Potter zrozumiał ją podobnie?
            Są już tak daleko. Przeszli tak wiele, że Draco wprost nie może w to uwierzyć. Chce mu się śmiać – ironicznie i kpiąco – w twarz temu wszystkiemu, co dzieje się w jego życiu-nie-życiu w ciągu ostatnich tygodni. Od momentu, w którym został zabity. Od momentu, w którym zdecydował się zaprosić Pottera do swojego życia… Nie wiedział wtedy, czym to się skończy – prawdopodobnie nikt nie mógł się tego spodziewać, ponieważ to wszystko, co zdążyło się zdarzyć do tej pory, było całkowicie nieprzewidywalne i dziwne. Nadal jest. Draco wciąż nie wie, co powinien o tym myśleć. Coraz więcej pojawia się dziwnych znaków, coraz więcej zauważa i coraz więcej czuje – jakby życie wracało do niego, kiedy rozmawiał z Harrym. I wie, że w nim także zachodzi coś podobnego. Wydaje się, że tamte pierwsze momenty, pierwsze dni są tak odległe, jak gdyby zdarzyły się nie kilka tygodni, ale kilka lat temu. Każdy dzień, który ze sobą spędzili, czy to kłócąc się, czy też rozmawiając spokojnie – albo i nie, po prostu milcząc, przebywając w swoim towarzystwie – przybliżał ich do siebie. Wywierają na siebie dziwny wpływ, zważywszy na to, w jakim stanie się znajdują… Albo przynajmniej – w jakim znajdowali się na początku tego wszystkiego i przez dłuższy czas, później. Draco jest martwy. Harry chce być martwy… a to przecież prawie to samo, bo  ten idiota robi wszystko, żeby tym martwym się stać, choć wydaje mu się, że wcale tego nie widać. Ale Malfoy to widzi. Widzi więcej, niż Potter w ogóle przypuszcza, i wie również, że i Potter dostrzega w nim samym rzeczy, których Draco nigdy nie chciałby pokazywać. A jednak są podobni w pewien pokrętny, chory sposób… ale Draco już to nie przeszkadza.
            Czarodziej wydzierający sobie serce – martwy i żywy jednocześnie.
            Dziewczyna… czy ktokolwiek inny, przychodzący mu z pomocą, ale… przypłacający za to samym życiem.
            Czy to powinno mu się z czymś kojarzyć? Z nimi? To tylko dowodzi, że Malfoy jest nienormalny. Przecież nie ma w tym żadnego podobieństwa. Prawda? Może i Draco jest martwy i jednocześnie żywy, może i Potter próbuje mu pomóc, ale przecież nie umiera za niego. A przynajmniej – Draco na to nie pozwoli. Nie da satysfakcji tej popieprzonej książce.
            Malfoy prycha do siebie na te myśli. Przebywanie z Potterem najwyraźniej wyżerało mu rozum.
            Ale przebywanie z Potterem jednocześnie oznacza… namiastkę życia. Tak, Draco nie może temu zaprzeczyć. Nie może już od tego uciec. Choćby nie wiadomo jak bardzo się bronił, Harry jest życiem – i nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wyraźnie Draco może to odczuć. Jak to życie emanuje z niego, zupełnie jakby wydzielało jakąś świetlistą poświatę, otaczającą go, roztaczającą wokół dziwnie przyjemny blask. To idiotyczne, Draco zdaje sobie z tego sprawę, ale to nieważne. Nieważne, dopóki Potter równa się bicie serca i życie. Ciepło pulsowania jego skóry, z czego nawet nie zdaje sobie sprawy. Dla Malfoya, martwego i niematerialnego, zetknięcie z jego ciałem jest doznaniem wręcz bolesnym… powalającym. Ciało ducha tak bardzo różni się od żywego człowieka… tak bardzo na siebie oddziałują. To nie idzie tylko w jedną stronę – człowiek czuje zimno, oblewające go całego niczym strumień lodowatej wody; a duch…
            Duch czuje pulsujące w nim życie.

***

            Nie może spać. Leży na brzuchu, wtulony w poduszkę Malfoya, wpatrując się w drgający płomień świecy. Stara się myśleć o czymś przyjemnym i zajmującym, o czymś, co pozwoli mu nie przejmować się ciemnością, czającą się za jego plecami. O spokojnym uśmiechu Draco. O Narcyzie, nakrytej kocem, wsłuchującej się w jego głos, kiedy jej czytał. O twarzach Hermiony i Rona, jeszcze z czasów szkoły. Albo ich wspólnej podróży. O niebieskich oczach Albusa Dumbledore’a, migoczących tysiącami radosnych iskierek. Myśli o Snapie i o jego wspomnieniach, dotyczących Lily. W końcu myśli wracają do Draco i jego uniesionej brwi, kiedy podglądał wtedy Harry’ego w łazience. A później biegną do baśni o „Włochatym sercu czarodzieja” i te myśli z kolei są zbyt ciężkie, zbyt wciągające i Harry zamyka się całkowicie na wszystko, co go otacza, zatapiając się w tych myślach.
            Ta baśń miała z nimi wiele wspólnego. Oczywiście – nie w sensie dosłownym. Po prostu była o martwym czarodzieju, który wydarł sobie kiedyś serce, uznając, że tak będzie lepiej. I o dziewczynie, o drugiej osobie, która jest w stanie mu pomóc i która mu pomaga, ale… do czego to prowadzi? Najgorszym jest jednak myśl, że Harry nie do końca potrafi określić, którą z tych osób jest on sam, a którą Malfoy. Nie, Harry nie jest martwy, choć przecież… tak mu do tego niedaleko.
            Coś zimnego dotyka jego barku.
Harry wzdryga się – nieruchomieje natychmiast. Serce przestaje mu bić, kiedy zimno, niczym strumień wody, spływa mu po ramieniu, aż do łokcia.
- Nie ruszaj się, Potter – słyszy szept tuż przy swoim uchu. Szept bez oddechu, a jednak czuje go na swojej skórze. Znajomy…
- Mal…
- Po prostu się nie ruszaj. – Szept jest nieco bardziej zacięty. Jest niczym syk.
Zimno zaciska się wokół jego ramienia i płynie w dół, do łokcia, a później przedramienia. Lodowate palce Draco dotykają jego skóry, pieszczą ją całkiem subtelnie i niepewnie. Zupełnie powoli. Oplatają się na chwilę wokół nadgarstka, a kilka z nich wsuwa się pod zaciśniętą pięść Harry’ego. Harry rozchyla ją. Rozluźnia. Wpuszcza Draco i choć nie może, choć czuje tylko zimno, a nie drugie ciało, wydaje się, że ich palce się ze sobą splatają. Tylko na chwilę. Malfoy zabiera dłoń i zimno ustępuje, by po chwili pojawić się na jego łopatkach. Dwie dłonie. Rozpostarte palce, niemal wdzierające się pod jego skórę. Harry czuje je, dokładnie czuje ich lodowate, rozlewające się zimno, pomimo że ma na sobie koszulkę. Drży, kiedy palce zaciskają się na jego skórze. Drży, kiedy zsuwają się na boki, aż do żeber i Harry nie może się powstrzymać, by nie unieść się lekko… tak niepostrzeżenie, jak tylko potrafi, a jednak dostatecznie, żeby Draco mógł ich dotknąć. Dłonie są zimne i zaciskają się na pasie Harry’ego aż ten się wzdryga. Wracają z powrotem na plecy, barki, później wręcz boleśnie powoli zsuwają się na łopatki i jeszcze dalej w dół. Lodowate palce wsuwają się pod koszulkę i Harry syczy. Syczy, czując narastający wstyd i zaciskając dłoń na poduszce. Jest niczym oblany wodą – na jego ciele zaczyna pojawiać się gęsia skórka. Palce Malfoya przesuwają się w górę, wzdłuż jego kręgosłupa, aż do karku, i Harry pochyla głowę, chcąc dać mu jak największy dostęp do niego. Lodowate iskierki, kawałki szkła – a dotyk każdego z nich przynosi ból, kłujący, zimny ból, rozchodzący się po całym ciele Harry’ego. Kiedy nie może już tego wytrzymać, kiedy wręcz czuje, że jego plecy są zdrętwiałe od tego zimna, odwraca się. Draco Malfoy wisi nad nim, wisi w powietrzu i wpatruje się w niego nieprzeniknionym wzrokiem. Wciągające, martwe oczy, w których czai się niepewność. Harry nie rusza się. Lodowate dłonie zniknęły, a on nie wie, jak miałby powiedzieć, że po prostu pragnie, żeby pojawiły się na jego skórze raz jeszcze. Spojrzenie Draco leniwie prześlizguje się z twarzy Pottera na jego brzuch, który Harry momentalnie wciąga. Koszulka zostaje podciągnięta do góry. Potter nie spuszcza wzroku z palców Malfoya, zawieszonych kilka centymetrów nad jego skórą. Boi się tego zimna, tego bólu, który za sobą poniesie. A jednocześnie czeka na ten dotyk i Draco widzi jego minę, jego usta wykrzywia kpiący uśmiech, a później Harry wygina się, zaciskając powieki. Kilka lodowatych iskierek wystrzeliło na jego skórę, raniąc okolice pępka.
- Malfoy… - wydusza z siebie, próbując się odsunąć. – To boli… co ty robisz?!
            Draco mu nie odpowiada. Jego palce znajdują się tuż przy skórze Harry’ego. Wbijają się w nią, sunąc w górę, aż do klatki piersiowej i twardniejących sutków. Wsuwają się pod podciągniętą koszulkę, na której wciąż kurczowo trzyma ręce Harry. Wymieniają spojrzenia – nic nie znaczące, a może po prostu nie mają pojęcia, co znaczą – i lodowata dłoń Draco znowu nakrywa dłoń Harry’ego. Ich palce na chwilę łączą się i Potter odsuwa ręce, kładzie je na poduszce, obok głowy, drżąc na całym ciele i obserwując Malfoya… bojąc się jego kolejnego kroku. Draco wpatruje się w niego, w jego ciało, w pojedyncze podniesione włoski na klatce piersiowej i gęsią skórkę, pokrywającą je aż do podbrzusza. Palec wskazujący dotyka delikatnie jednego z sutków Harry’ego i Harry znowu się wygina, tym razem aż zagryzając wargę, nie chcąc znowu syknąć czy wydać jakiegokolwiek innego odgłosu. Gdy patrzy na Draco, dostrzega uśmiech, błąkający się na jego ustach i przychodzi mu do głowy, że Malfoy całkiem dobrze się bawi. Że wygląda jak jakiś demon, znęcając się nad nim. Kiedy jednak zimno zalewa podbrzusze Harry’ego, wszelkie myśli odchodzą. Rozpierzchają się we wszystkie strony i pozostaje tylko lodowaty ból, rozlewający się gwałtownie po jego ciele. Spływa strumieniem do spodni od piżamy aż do twardniejącego członka. Malfoy bawi się nim dalej i jego palce zataczają kółka wokół sutka Harry’ego, podczas gdy palce drugiej dłoni wsuwają się powoli, wręcz nieprzyzwoicie powoli, do spodni. I Harry nie ma już pojęcia, na czym powinien skupić myśli, gdzie patrzeć, o czym myśleć, na co uważać, co zrobić… Jego ciało po prostu wygina się, drży z zimna i pragnienia. Kiedy czuje palce Draco między swoimi udami, myśli nagle formułują się w jedną, bardzo wyraźną.
            Chce więcej jego dotyku. Chce więcej tego lodowatego bólu. Chce, żeby rozlał się na jego członku, chce się w nim zanurzyć i nigdy się nie wynurzać.
            - Ściągnij je – syczy tylko, nie chcąc nawet patrzeć na Malfoya. Nie chce widzieć tryumfu na jego twarzy.
            Czuje się taki obnażony. Nie może otworzyć oczu. Jego członek, na wpół twardy, całkowicie wyeksponowany, znajduje się tuż pod Malfoyem. Pod spojrzeniem jego czujnych, kpiących oczu. Bardzo długo nic się nie dzieje i Harry myśli, że Draco po prostu go zostawił w tak kompromitującej sytuacji, ale kiedy czuje opuszki jego palców na swojej łydce, wypuszcza ze świstem powietrze i otwiera momentalnie oczy. Malfoy znajduje się u jego stóp, wodząc dłonią w górę jego nóg, wysyłając na skórę tysiące bolesnych, lodowatych iskierek. Harry ma łaskotki i chce się z tego wyrwać, i jednocześnie to boli i jest… jest tak niesamowicie przyjemne. Palce Malfoya znajdują się już na jego udach. Na przemian Harry czuje jedynie opuszki i dłoń – całą, lodowatą dłoń, niemal wbijającą się w jego ciało. Nie może powstrzymać ruchu bioder, kiedy ręce Draco wsuwają się między jego uda. Harry rozsuwa je mimowolnie. Tym razem patrzy uważnie na Malfoya, który zdaje się pochłaniać go wzrokiem. Dłonie wydają się trzeć o skórę Harry’ego – w górę, aż do jąder i z powrotem, w dół, do kolan. To niczym zanurzenie się w lodowatej wodzie – z tą różnicą, że zimno jest tak doskwierające, że nie można się nawet do niego przyzwyczaić. Dłonie Malfoya nie staną się cieplejsze – cały czas będą ranić i podniecać Harry’ego, a on nie będzie wiedział, czy dreszcze spowodowane są ostatecznie pożądaniem czy zimnem. Palce Draco we włosach łonowych Harry’ego są niczym setki lodowatych kropelek, które skapnęły na niego nie wiadomo skąd. Wplątały się w nie, spłynęły w dół, a później zmieniły się w zimny strumień, który zalał jego jądra. Zaczyna poruszać biodrami – już tego nie kontroluje. Już nawet nie chce kontrolować.
Malfoy musi go w końcu dotknąć.
Harry musi w końcu zatopić się w jego zimnie.
Przezroczysta twarz Draco znajduje się dokładnie naprzeciwko twarzy Harry’ego. Wpatrują się w siebie, mierzą się spojrzeniami, a Harry stara się zrobić wszystko, żeby tylko Malfoy nie dostrzegł tego, jak bardzo Harry go pragnie. Jak bardzo pragnie tych lodowatych dłoni… W końcu Malfoy nachyla się i zimne usta układają się na rozgrzanym policzku Pottera, który syczy, a syk wydaje się przesiąknąć go całego, dotykając nawet Draco, który odsuwa się. Jego twarz zdobi najbardziej perfidny uśmieszek, jaki Harry kiedykolwiek u niego widział.
Dłoń zaciska się na jego gardle – a później lodowaty strumień spływa szybko wzdłuż całego jego ciała. Po klatce piersiowej, brzuchu, wlewa się do pępka, zalewa włosy na podbrzuszu, a później spływa między uda Harry’ego, żeby skumulować się dokładnie na jego członku.
Wyrywa biodra, drży, a jego usta są otwarte. Zastygłe w niemym krzyku.
Jest niczym lód. Dłoń Malfoya zaciska się wokół jego penisa i Harry czuje tylko gorąco, tak kontrastujące z zimnem palców Draco. Ogień skumulowany w środku, pragnący wydostać się na zewnątrz. Wytrysnąć z niego, złączyć się z lodem. Zimno porusza się w górę i w dół, oblewając jego członek niekończącymi się strumieniami zimna. Czuje paraliżujący ucisk, ucisk niematerialnej dłoni, pocierającej jego penisa powolnymi ruchami. Malfoy przyspiesza ruchy i Harry próbuje dołączyć do nich, stara się, by jego biodra się nie szarpały, nie wyrywały tak dziko, ale nie może. Kilka kropli spermy wydostaje się na zewnątrz i ich gorąc niemal parzy jego skórę. Malfoy rozciera je palcem na główce penisa – połączenie zimna i ciepła wydaje jest niemal bolesne, skwierczące. I wystarczy tylko, że jeden z palców Malfoya dosłownie wsuwa się w główkę, Harry szarpnął biodrami po raz ostatni, zaciskając własną dłoń na niematerialnej dłoni Malfoya, znajdującej się na jego członku... Zgina się, skulił na ułamek sekundy, a później drży na całym ciele i dochodzi.
Gorąco i zimno mieszają się ze sobą. Ogień zalewa lód i Potter przymyka powieki, a przed oczami pojawiają mu się białe plamy. Lodowate ręce Draco znikają z jego penisa i Harry podnosi się gwałtownie. Zawrót głowy. Malfoy uśmiecha się do niego wyniośle, a na jego twarzy nie ma ani cienia kpiny czy wrogości. Harry oddycha ciężko, próbując się uspokoić, chcąc się jakoś odezwać do Malfoya, ale nie ma pojęcia, co powiedzieć. Jest mu cholernie zimno, ma zdrętwiałe ciało. Draco robi ruch, jakby chciał się podnieść.
- Draco! – zatrzymuje go Harry zduszonym głosem. Klatka piersiowa unosi się gwałtownie. – Zostań… proszę.
Co innego mógłby powiedzieć? Światło świec rzuca na jego nagie ciało, uniesione od zimna włoski i gęsią skórkę, ruchliwy blask. Draco patrzy na niego nieprzeniknionym wzrokiem, po czym bez słowa kładzie się obok Harry’ego. Potter opada na poduszkę i odwraca się w jego stronę. Leżą obok siebie, twarz przy twarzy z Harrym, który próbuje wyrównać oddech, i Malfoyem z jak zawsze nieodgadnioną miną.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz