niedziela, 18 grudnia 2011

Duch - Rozdział 27

Rozdział 27 – Nawiedzone domy

            Harry zanurza głęboko w ciepłej wodzie i trochę wylewa się na podłogę. Ogarnia go miękka cisza. Słyszy tylko ruch wody, obijającej się o brzegi wanny, i bicie serca – dokładnie i głośno, w samych uszach. Wokół jest tylko spokój i brak myśli. I może chciałby zostać tak już na zawsze… Nigdy nie musieć się wynurzać – nigdy nie musieć wracać do hałasu, do natłoku wspomnień, do napięcia. Poczekać, aż skończy mu się powietrze i woda wleje mu się do gardła, wypełni jego płuca, ściśnie jego klatkę piersiową, a on nawet nie będzie próbował się bronić. Ale gdy w końcu naprawdę zaczyna brakować mu powietrza, po prostu się wynurza. Chłodne powietrze uderza w jego rozgrzaną skórę. Oddycha głęboko, odgarniając z twarzy mokre włosy.

Narcyza, jaką zobaczył tego ranka, kiedy po obudzeniu poszedł ją odwiedzić, przeraziła go bardziej niż poprzedniej nocy. Nieprzytomne, puste spojrzenie i lekko rozchylone usta. Nieruchome ciało i tylko dłonie – drżące – pomarszczone, z siateczką zielonych i fioletowych żył. Nie reagowała na nic. Po prostu leżała i patrzyła przed siebie, nie poruszając się ani razu przez pół godziny, kiedy przy niej siedział.
Malfoy wpół leżał na łóżku, obok Harry’ego, gdy ten obudził się rano.
- Dzień dobry, Potter – odezwał się wtedy, a jeden z kącików ust uniósł się lekko.
Nic więcej nie powiedział, a później, kiedy Harry wrócił od Narcyzy, już go nie było. Nie chciał go szukać. Może Draco potrzebował spokoju? I może Harry także tego potrzebował?
            Nie pozostaje mu nic innego, tylko zająć się ”Miastami świata”. Nigdy nie sądził, że książki będą tym, co wypełni jego wolny czas, ale najwyraźniej każdy ma prawo do zmiany. Poza tym lektura jest ciekawa. Nie miał pojęcia o innych cywilizacjach czarodziejskich – zawsze wydawało mu się, że, owszem, czarodzieje żyją na całym świecie, ale nie w ukryciu, na pustyniach, trudno dostępnych miejscach, odcięci od świata mugoli magiczną barierą. Lodowe Miasto znajdujące się na Syberii, które zostało założone przez Siergieja Dołohowa, prawdopodobnie jakiegoś przodka Dołohowa–śmierciożercy, prawie dwa wieki temu. Johansson rozmawiał z mieszkańcami Lodowego Miasta, którzy opowiadali mu historie z czasów II Wojny Światowej, o tym, jak uratowali kilku uciekinierów z obozu koncentracyjnego. Harry’ego uderza fakt, że mowa jest tylko o „kilku uciekinierach”, a nie uwolnieniu wszystkich jeńców. Wciąż ma w głowie słowa Draco, że coś takiego by nie przeszło – że to mogłoby zaważyć na życiu czarodziejów na całym świecie. Mimo wszystko, świadomość, że pod ich nosem, żyjących bezpiecznie w swoim Lodowym Mieście, zabijano setki tysięcy niewinnych ludzi, boli Harry’ego i denerwuje. Zbyt wiele mają dzięki magii możliwości, zbyt wiele mogliby zdziałać podczas takiej wojny – wiele dobrego – a i tak ich siły zostają niewykorzystane. Wystarczyłoby kilka prostych zaklęć i można by uratować miliony ludzkich istnień. Johansson pisze również o wielkich domach, stworzonych na podobieństwo igloo – jednak zupełnie od nich różnych; czasem kilkupiętrowych, ogromnych niczym lodowe pałace. Znacząca różnica leży przede wszystkim w cieple, panującym w ich wnętrzu. Zaczarowane są w taki sposób, że ściany wykonane z lodu nie topią się przez trzaskający na kominku ogień, a także nie wytwarzają zimna. Zachowują normalną, pokojową temperaturę; z łatwością można do nich przybijać – nawet gwoździami – obrazy, wstawiać w nie drzwi albo okna. Adrian opowiada również o niesamowitych miejscach w Lodowym Mieście, takich jak Park Śniegowy i biegnąca przez niego Szklana Aleja. Park wypełniony jest drzewami obrośniętymi w zamrożone, wiecznie okryte szronem liście. Zaczarowany tak, że zawsze pada w nim śnieg, jednak płatki nigdy nie niczego nie dotykają, znikając, zanim dosięgną ziemi, drzewa, człowieka. Poza tym miejscem, śnieg pada normalnie – co kilka dni, czasem w ogóle – z tą jednak różnicą, że nigdy nie topnieje i nie tworzy błotnistej blabry. Jest wiecznie czysty, skalany jedynie odciskami butów, jednak i te nie pozostawiają na nich brudnych śladów. Szklana Aleja to ścieżka przebiegająca przez Park Śniegowy, który położony jest na zachodnim krańcu jeziora Bajkał. Na Aleję rzucono specjalny urok i można stąpać po idealnie przezroczystym lodzie, tuż nad wodą, mając możliwość oglądania przepływających pod powierzchnią fok bajkalskich czy niezliczonej ilości ryb.
Jedynym problemem mieszkańców Lodowego Miasta są olbrzymy syberyjskie, które potrafią przebić się przez magiczną zaporę, jeśli tylko zbiorą się w odpowiednio dużą gromadę i naprą na barierę z całych sił. Mimo wszystko – pozostawały istotami magicznymi, których nie do końca może powstrzymać tego typu magia.  
Johansson przebywał na Syberii akurat w czasie, kiedy trwały ostateczne starcia z tymi potworami. Miały szarą skórę i srebrzyste kudły, porastające ich wielkie łby. Nosiły ogromne maczugi wielkości dwóch ludzi, zakończone szklanymi, niezniszczalnymi kolcami, którymi rozsypywały w pył domy. Piotr Dołohow, który był wtedy królem Lodowego Miasta, posłał po najlepszych aurorów, a także nakazał całemu miastu zebrać się przed Pałacem i użyć wszystkich możliwych sił do pokonania olbrzymów.
Johansson nigdy w życiu nie widział czegoś tak obrzydliwego. Na potwory trzeba było zużyć o wiele więcej magicznej siły, niż ktokolwiek mógłby się w ogóle spodziewać. Avada Kedavra nie działała na nie od razu – otumaniała, ale nie zadawała im śmierci. Było ich osiem, a miasto liczyło zaledwie kilka tysięcy ludzi, z czego część niezdolna była jeszcze do rzucania poważniejszych zaklęć. Zanim udało się pokonać połowę, nieskazitelnie czysty, śnieżnobiały śnieg splamiony został krwią czarodziejów, zabitych przez uderzenia maczug olbrzymów. Gdzieniegdzie leżały porozrywane szczątki, szklane kolce były czerwone, skapywały z nich na ziemię ogromne czerwone krople. Ludzie byli wyrzucani w powietrze albo nadziewali się na ostrości, nie mogąc nic zrobić. Po prawie dniu zaciętej walki, w końcu, za pomocą zjednoczenia kilkunastu potężnych czarodziejów, udało się rzucić na olbrzymy zwielokrotnioną Avadę, powalając je na ziemię. Miasto zostało niemalże zrujnowane, ale na szczęście odbudowanie go okazało się nie być najtrudniejszą rzeczą, a już na pewno nie niemożliwą. Co innego dotyczyło ludzkiej psychiki…

            Podczas obiadu Narcyza nadal się nie odzywa. Nawet nie zmieniła swojej pozycji i wciąż leży w łóżku, wpatrując się w przestrzeń, zupełnie ignorując pytania Harry’ego oraz jakikolwiek ruch dookoła. Harry nie wie, czy jest to spowodowane pogłębieniem się jej choroby, jakimś urazem z poprzedniego dnia, choć magomedyk wyraźnie powiedział, że nic jej się nie stało; czy też może… to przez szok, spowodowany nieostrożnością Draco? Nie, Harry go nie obwinia, bo przecież to normalne, że Malfoy chce czuwać przy chorej matce, że chce przebywać w jej towarzystwie. Skąd mógł wiedzieć, że ta nagle się obudzi? Harry woli sobie nie wyobrażać, jak wielki musiał to być szok dla nich obojga.
            Nie zostaje długo z Narcyzą. Za oknem nawet jeszcze nie robi się ciemno, kiedy idzie do biblioteki, mając nadzieję znaleźć w niej Malfoya.
            - Nadal to czytasz? – pyta go ze zdziwieniem Draco.
            - Jest… wciągające – odpowiada Harry z namysłem, siadając naprzeciwko. Zatapia się w miękkim fotelu i wyciąga nogi, kładąc je na kanapie, tuż obok Draco. Ten patrzy na niego, unosząc brew.
            - Nie za dobrze ci, Potter? – syczy, choć nie słychać w jego głosie obrzydzenia albo zażenowania. – Może byś chociaż buty zdjął, co?
            Harry śmieje się do siebie, ale wykonuje polecenie i po chwili stopy, ubrane w białe skarpetki, lądują z powrotem na kanapie. W swoim domu Harry nigdy nie nosiłby butów – a już na pewno nie lakierków, i nawet chce powiedzieć o tym Malfoyowi, wyśmiewając ten dziwny zwyczaj, panujący w jego dworze, ale ostatecznie rezygnuje, moszcząc sobie miejsce.
            - Masz szczęście, że znajdujesz się w mojej postaci, bo inaczej twoje bezczelne zachowanie mogłoby zostać surowo ukarane – warczy Draco, wpatrując się w niego buńczucznie.
            - Na przykład jak? – dopytuje się Harry, otwierając książkę na zaznaczonej stronie.
            - Och, chcesz się przekonać? – mruczy Malfoy.
            Coś ściska żołądek Pottera i jest zły na siebie za tę reakcję, jednak jednocześnie jest ona tak przyjemna… i tak znacząca, że ani nie może, ani nie chce tego powstrzymywać. Kiwa powoli głową. Nie wie, co sobie wyobrażał, dając przyzwolenie Draco. Na co liczył – ale jest zawiedziony. I zszokowany, kiedy Malfoy po prostu chwyta go za stopę swoją lodowatą dłonią, której chłód czuć nawet przez skarpetkę. Harry nigdy nie miał łaskotek na podeszwie. Widocznie Malfoy ma. Nie może się powstrzymać i zaczyna wierzgać nogami, zanosząc się niepohamowanym śmiechem, kiedy Draco, nie dając za wygraną, wciąż próbuje go dotknąć, jednocześnie oblewając jego stopy lodowatymi strumieniami.
            - Przestań! – wyrywa się Harry’emu między śmiechem.
            - Jeśli ładnie poprosisz – odpowiada Draco, wyjątkowo zręcznie wciąż dosięgając tak stanowczo chowanej przed nim stopy.
            - Proszę! – krzyczy Potter.
            Malfoy wygląda na zadowolonego z siebie. Rozkłada się z powrotem na kanapie, nie spuszczając czujnego, rozbawionego wzroku z Harry’ego. Potter oddycha ciężko, próbując się uspokoić. To było idiotyczne.
            - Dupek – syczy cicho, jednak nie może ukryć śmiechu.
            - Mam to powtórzyć? – unosi brew Draco, ale Harry momentalnie, nieco zbyt gwałtownie, zaprzecza.
            - Nie ma mowy! Wykorzystałeś to, że sam masz łaskotki na stopach. Cham – oburza się, odwracając głowę i udając obrażonego.
            - No, no, Potter. Już się nie wysilaj – prycha Draco, sięgając po swoją książkę.
            Kolejne minuty upływają im w ciszy. Harry rozpoczął ją, pokazując język Malfoyowi, na co ten odpowiedział przewróceniem szarymi oczami. Draco jest rozbawiony, ale jednocześnie nieco oburzony tym, jak dziecinnie i banalnie wygląda Harry w jego ciele, z rozczochranymi blond włosami i językiem, wystawianym w dziecinnym geście, udając obrażonego bachora. Nie jest to nieprzyjemny widok, a na pewno nie byłby dla osoby postronnej, jednak Draco nie do końca przypadł do gustu. Musi jednak przyznać, że w ciągu ostatnich tygodni przywykł do mimiki i gestykulacji Pottera, które ten wykonuje, będąc w jego ciele. Powoli przestaje mu to nawet przeszkadzać. Owszem, postać, jaką próbował kreować przez całe swoje życie, legła w gruzach, ale mimo wszystko, Harry dodaje mu czegoś swojego – czegoś ze swojej naiwnej otwartości i gwałtowności, co nadaje twarzy Malfoya pewnej nieznanej mu do tej pory ekspresji. Draco stwierdza, że wygląda bardzo dobrze nawet wtedy, gdy zostaje z niej zdjęta ta bezuczuciowa maska.
            - Draco?
            - Taak? – odpowiada z ociąganiem, udając zmęczonego samym głosem Pottera. Po chwili jednak lekko się uśmiecha, spoglądając na niego.
            - Jak… – miesza się. – Jak to było… jak się czułeś… gdy… ee…
            Draco kiwa z zapałem głową, marszcząc w zamyśleniu brwi i gorączkowo mrugając oczami, jakby przysłuchiwał się co najmniej fascynującej przemowie Ministra Magii. Harry zaciska mocno wargi, łypiąc na niego złowrogim wzrokiem.
            - Jak się czułeś, kiedy dowiedziałeś się, że… że twój… ee…
            - … że mój ojciec umarł? – dopowiada za niego Malfoy poważnym głosem, przestając robić teatralne miny. Harry kiwa głową i Draco mógłby przysiąc, że jego – jego własna – twarz blednieje jeszcze bardziej. – Cóż – mówi rzeczowo, lustrując wzrokiem Pottera. – Co miałem czuć?
            - No nie wiem…
            - A co ty czułeś, kiedy dowiedziałeś się o śmierci Granger i Weasleya? – wpada mu w słowo Draco.
            Na chwilę zapada cisza. Kilkadziesiąt sekund później Harry odpowiada, ważąc ostrożnie słowa, jakby zastanawiał się nad każdym z osobna.
            - Na początku, wtedy, w Skrzydle Szpitalnym… już ci mówiłem – to mnie przybiło. Przestałem chyba normalnie funkcjonować, tego było zbyt wiele.
            - Gdyby nie utrata magii i osłabienie, możliwe, że twoja reakcja wyglądałaby inaczej – stwierdza rozsądnie Draco, na co Harry posyła mu zirytowane spojrzenie.
            - Kazałeś mi powiedzieć, więc mówię – odpowiada urażony. – Kiedy już wróciłem do żywych – kreśli w powietrzu palcami cudzysłów – i kiedy dotarło do mnie, że oni nie żyją… kiedy w końcu to zrozumiałem… nie da się chyba tego opisać, Draco. Takiego smutku i tęsknoty nie czułem chyba nigdy. Nawet gdy umarł Dumbledore. Albo Syriusz. Mimo wszystko, to właśnie Ron i Hermiona byli ze mną w każdej niemal chwili. Gdyby nie oni, prawdopodobnie nie doszedłbym do niczego. Nic by mi się nie udało. Byli moją podporą, dosłownie… Oni… no nie wiem. Funkcjonowaliśmy we trójkę – każdy… spełniał jakieś zadanie i wydawałoby się, że ten mechanizm nie może działać w pojedynkę. Nawet we dwójkę. I… czułem się bezsilny, bo przecież nie mogłem już tego cofnąć. I samotny, bo tylko oni mnie rozumieli. Wiesz, było wielu innych ludzi – z Gwardii Dumbledore’a albo bliźniacy… Weasleyowie. Ale to wszystko, to nie jest to samo, co najbliżsi przyjaciele, nie? A Hermionę i Rona miałem po prostu dla siebie – nie było nikogo poza naszą trójką. Cokolwiek by się nie działo, oni byli na zawsze. Od zawsze – prawie. Tęskniłem i tęsknię za nimi, każdego dnia. Chciałbym… ich zobaczyć. Chciałbym się już z nimi… spotkać – patrzy uważnie na Draco po ostatnim wyznaniu, oczekując chyba wybuchu złości albochociaż irytacji, mając na uwadze ich ostatnią rozmowę na ten temat.
            Draco jednak nic nie mówi, patrząc na niego tym swoim skupionym, pustym spojrzeniem. Z tą przezroczystą twarzą, przez którą można zobaczyć regały pełne książek, znajdujące się tuż za nim. W mocnym świetle świeczek, ustawionych w całej bibliotece, zawieszonych pod sufitem, dryfujących w powietrzu, jego niematerialna, jasna postać zdaje się nieco skrzyć, jakby rzucała srebrzystą poświatę – nie oświetlała niczego dookoła, ale po prostu… błyszczała sama w sobie.
            - W takim razie chyba wiesz, jak czułem się po śmierci ojca – mówi w końcu Draco. – Z tą różnicą, że on nie był tym, bez którego nie umiałem funkcjonować. I nie wiem, czy chciałbym się z nim tak szybko spotkać. Ale mimo wszystko czułem tęsknotę za nim. I poczucie winy – wyznaje poważnym, bezbarwnym głosem.
            - Dlaczego? – dziwi się Harry.
            - Naprawdę się nie domyślasz, Potter? – odpowiada pytaniem Malfoy, nieco zirytowany. – Zdradziłem go pod koniec wojny. Zmieniłem strony, a dla niego to było aktem największej zdrady – plamy na honorze. Wszystkim tym, czym gardził najbardziej. Odszedł bez możliwości pogodzenia się ze mną.
            - Chciałbyś się z nim pogodzić? Przeprosić za to? – pyta Potter zduszonym głosem.
            - Nie – mówi cierpko Draco. – Pogodzić – owszem; gdyby tylko nie był takim głupcem i zrozumiałby, co do niego mówię. Ale nie przepraszałbym go. Wybrał sobie taki los, jaki sobie wybrał. To przykre, nie sądzisz? Tylko że próbował również zadecydować o moim własnym losie. Nikt nie będzie dyktował mi, w jaki sposób mam żyć, Potter. I co mam wybierać – oświadcza spokojnie, acz stanowczo.
            Harry nie ma pojęcia, ile w tym prawdziwych uczuć – a jak wielu jeszcze brakuje? Wie, że Draco mówi prawdę, jednak wie także o tym, że zapewne tam, w jego niematerialnym, metaforycznym wnętrzu, znajdowały się i nadal znajdują jeszcze inne emocje, obnażające jego człowieczeństwo, jego wrażliwość. Malfoy nienawidził zasad, narzucanych mu wbrew jego woli. A wybranie za niego strony było jedną z nich. Jednak Harry przez całe życie myślał, że Draco jest to nawet na rękę. Taka była po prostu tradycja Malfoyów, a on, jako przyszły dziedzic, miał za zadanie po prostu ją kontynuować. Ktoś wybrał za niego stronę i Draco nie musiał robić tego samemu. Ktoś wskazał mu drogę, a Draco musiał jedynie nią podążać, nie musząc samodzielnie jej odnajdywać ani kluczyć, próbując iść prosto i nie zbaczać z niej. A może to wcale tak nie wyglądało? Może Malfoy był takim wygodnisiem i dlatego dostrzegał w ciemnej stronie tyle zła? Bo nie zapewniała mu wygranej i spokojnego życia? Bo ktoś wybrał za niego, a wybór ten wcale mu nie odpowiadał?
            Malfoy chyba uznał temat za skończony, bo mówi coś o odwiedzeniu Narcyzy i wychodzi. Harry natomiast otwiera „Miasta świata” i zagłębia się w lekturze.
            Johansson podróżował także po świecie mugolskim, wskazując w nim czarodziejskie akcenty, ale również opisując życie niemagiczne. Dowiedziawszy się o tak zwanych nawiedzonych domach, postanowił je sprawdzić. Był ciekawy żyjących w nich duchów. W przeciwieństwie do mugoli, nie bał się ich, znając już te niematerialne istoty z czasów Hogwartu, a także z innych – tyle, że magicznych – miejsc. Były to jednak zupełnie inne od czarodziejskich duchy. Zamieszkiwały ponure miejsca, opuszczone, niezamieszkałe od lat domy, często w pojedynkę, rzadziej w grupach. Niektóre przypominały duchy czarodziei i widać było, że taki „żywot” wcale im nie przeszkadza. Do większości jednak zaliczały się duchy szaleńców i ludzi strapionych wieczną udręką, jaką – możliwe – sami sobie zgotowali. Tylko z nielicznymi dało się porozmawiać. Jednak ich towarzystwo było zbyt przygnębiające i Johansson szybko postanowił zakończyć swoją podróż po nawiedzonych domach. Harry nagle zatrzymuje się i wraca do poprzedniego zdania. Czyta je jeszcze raz. Chyba nic nie rozumie. Więc jeszcze raz.
„Żal było mi patrzeć na te biedne, strapione swym życiem-nie-życiem istoty, nie znające eliksirów - o których zresztą istnieniu wiedziało niewielu wielkich czarodziejów - mających  moc przerwania tej wiecznej udręki.”
Podnosi wzrok, a na jego ustach błąka się imię Draco. Już chce je wypowiedzieć, obwieścić mu, co znalazł… ale głos gubi się gdzieś w połowie drogi do gardła. Draco nie ma. No tak, poszedł do matki. Harry zrywa się na równe nogi i wybiega z biblioteki, rusza przez długi korytarz, aż w końcu niemal dopada drzwi do sypialni Narcyzy i przez chwilę dyszy, próbując złapać oddech. To niemożliwe, nie może być prawdziwe… Nie istnieje nic, co mogłoby uratować ducha. Nie istnieje, prawda…? A może jednak? Może jednak ta książka nie jest wcale fikcją? Może naprawdę istnieje eliksir…
            Popycha drzwi i wchodzi do środka.
            Draco podrywa głowę, robiąc ruch, jakby chciał się schować za ścianą, ale gdy zauważa, że to tylko Harry, uśmiecha się blado. Głos znowu grzęźnie Harry’emu w gardle, kiedy ich widzi – śpiącą Narcyzę, wciąż nieruchomą, leżącą ciągle w tej samej pozycji; i Draco, siedzącego przy jej łóżku, przezroczystego, z łokciami opartymi na kolanach. Macha na niego, próbując go do siebie przywołać.
            - Malfoy – szepcze na tyle głośno, by ten mógł go usłyszeć. – Malfoy! – syczy, a ten odwraca na niego znużone spojrzenie. – Chodź tu – mówi bezgłośnie. – Draco w odpowiedzi marszczy brwi i macha ręką.
            Harry, zdenerwowany, ma ochotę podejść do niego i potrząsnąć nim; radość wciąż buzuje w jego krwi, uderza mu do głowy i nie chce, nie chce stracić tego momentu. Musi powiedzieć Draco. Ale ten siedzi, nieruchomo, wpatrując się w ciało swojej umierającej matki i nagle Potterowi odchodzi cała ochota powiedzenia mu o tym. Narastają w nim wątpliwości. A co, jeśli to nie jest prawda? Jeśli tylko rozbudzi nadzieję w Draco, a później okaże się, że to wszystko było tylko pieprzoną fikcją literacką?
            Podejmuje decyzję w ciągu sekundy. Zamyka ostrożnie drzwi i oddycha spokojnie. Nie powie mu. Nie teraz. Nie, dopóki nie potwierdzi, że to prawda…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz