sobota, 26 listopada 2011

Duch - Rozdział 22

Rozdział 22 – Zaufanie

            Harry wychodzi z biblioteki niedługo potem. Bierze ze sobą „Nieuleczalnych” i „Magiczne przypadki”, choć szczerze wątpi, żeby zdołał je przeczytać. A przynajmniej tę pierwszą. Kładzie je na biurku Malfoya, okładkami do dołu, tak by nie widzieć tworzących się na nich ohydnych rysunków. Dłuższą chwilę wpatruje się w powolny, różowy zachód słońca, widniejący na horyzoncie, pozwalając swoim myślom płynąć bez celu między krętymi ścieżkami swojego umysłu, swoich wspomnień. 
            Czy dobrze robi, ufając Malfoyowi? Albo przynajmniej – próbując mu zaufać?

            Doskonale pamięta, jak to wyglądało wtedy, jeszcze przed ostatecznym starciem, kiedy Lupin oświadczył mu po prostu, że Malfoy jest po ich stronie. Harry dobrze pamięta swoją złość i niedowierzanie, przeradzające się we wściekłość. Nie mógł w to uwierzyć. Najpierw Snape, teraz Malfoy – mieli w swoich szeregach drugiego śmierciożercę i wszyscy traktowali to jak coś zupełnie normalnego i zwyczajnego. Na szczęście zachowywali choć nieco rozumu i wydawali się nie być tak ufnymi względem Malfoya, ale dla Harry’ego nie to było najważniejsze. Najgorszym był po prostu fakt, że przyjęli go pod swoje skrzydła. Biednego, zagubionego Draco Malfoya, który nie ma gdzie się podziać, który siłą wciągnięty był do służby u Czarnego Pana. Który nie miał wyboru. Który Mroczny Znak nosił jedynie z obowiązku, a nie z wiary w niego.
            Teraz Harry potrafi to zrozumieć. Potrafi zrozumieć tamtego Malfoya i niemal mu współczuć. Co by się z nim stało, gdyby Zakon Feniksa nie zdecydował się go przyjąć? A może w istocie tak było, ale Snape wstawił się za nim i zaszantażował pozostałych członków? Harry nie ma pojęcia. Ale jest wdzięczny Zakonowi, że nie zostawił wtedy Malfoya.
            Tylko że wtedy wszystko wyglądało jakoś inaczej. Gorzej. Ostateczna bitwa była nieporozumieniem. Harry miał wielką ochotę trafić w Malfoya jakimś paskudnym zaklęciem, niby przez przypadek, zapominając, że przecież zdążył przejść na ich stronę. Nie potrafił nie przestać przyglądać mu się, śledzić go, biegającego gdzieś na polu walki, między świszczącymi w powietrzu zaklęciami. Sprawdzać, czy ukradkiem nie morduje uczniów Hogwartu, wspomagając Czarnego Pana. Ale Malfoy nic podobnego nie zrobił. Uciekał, chował się, dbał o swoje życie, po prostu nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. A później Harry stracił go z oczu. W tym momencie może sobie dopowiedzieć całą resztę – Malfoy odnalazł swoją matkę. Uciekł z nią – możliwe, że nie tylko dlatego, że chciał ją ratować… możliwe, że to dlatego, że był po prostu tchórzem.
            Czy jest nim dalej? Czy Harry z czystym sumieniem dalej mógłby go tak nazywać?
            Możliwe, że Malfoy obserwuje go od samego początku. Ale Harry dopiero teraz czuje na sobie jego wzrok i odwraca się, całkiem niespiesznie, ufając, wierząc całym sobą, że to właśnie on – że to Malfoy stoi tam, po drugiej stronie pokoju i że Harry może mu po prostu zaufać. Nie – Harry już mu ufa. Mimo wszystko.
            - Skąd wiedziałeś? – pyta go powoli, tym razem spokojnie i bez nachalności w głosie.
            Draco nie odpowiada od razu. Tak naprawdę nie do końca wie, co mógłby mu odpowiedzieć. Boi się prawdziwej odpowiedzi. Do tej pory pozostawał z tym sam na sam – przez całe pół roku nie mówił o tym nikomu, a później, kiedy zginął, przestało to mieć znaczenie. Po prostu zniknęło i Draco zapomniał o tym wszystkim. I dopiero Potter, jedno spojrzenie na niego, uświadomiło Draco, że nie tylko jego spotykało to wszystko. Tyle że z Potterem było po prostu o wiele gorzej.
            Potter mu zaufał. Czy to takie trudne, żeby Draco zrobił to samo?
            Tak – niewyobrażalnie trudne.
            Nie ma pojęcia, dlaczego Potter to zrobił. Dlaczego przyszło mu to z taką łatwością. Draco chciałby zrobić to samo. Chce powiedzieć to Potterowi, bo czuje, że po prostu powinien… że oszukiwanie go, ukrywanie przed nim tego, w niczym im nie pomoże. Ale czy prawda pomoże Potterowi? Co ona zmieni?
            - Draco? – Potter wypowiada jego imię z wahaniem. Jakby bał się, że to słowo w ogóle nie powinno znaleźć się w jego ustach. Całkiem już zielone oczy wpatrują się w Draco cierpliwie i niepewnie.
            - Nie obwiniaj się – mówi w końcu Draco, a jego głos brzmi jakoś nienaturalnie słabo.
            - Słucham?
            - Nie wolno ci się obwiniać za ich śmierć. – Stara się utrzymać wzrok na skupionej, zdziwionej twarzy Pottera, choć wcale nie jest to łatwe. I Draco czuje się źle, czuje wstyd spowodowany tymi wszystkimi uczuciami, bo przecież wcale nie powinno tak być. Powinien być obojętny i oschły. Nigdy nie powinien okazywać podobnej słabości i czuć potrzeby wypowiedzenia na głos swoich obaw. Tego, co bolało go jeszcze nie tak dawno temu…
            - Ale ja nie… – Potter urywa. Może chce dokończyć, ale może zdaje sobie po prostu sprawę, że to nie ma sensu. Że to nieprawda.
            - Oni umarli, bo takie są skutki wojny. Ktoś musi ponieść ofiarę – czasem jest to śmierć, a czasami… – On również urywa. Nie ma pojęcia, jak mógłby powiedzieć to, co chce przekazać. Patrzy tylko na Pottera wymownym, pustym wzrokiem, jakby mając nadzieję, że to mu wystarczy, że zrozumie, iż Draco mówi właśnie o nim. Śmiertelna ofiara jest jednym, ale ofiara, jaką poniósł Potter, jaką poniósł Draco i pewnie jeszcze wielu, wielu innych ludzi, wydaje się o wiele gorsza. Śmiertelna, ale na swój powolny, depresyjny sposób – pełna wspomnień, świadomości śmierci najbliższych, wyrzutów sumienia i życia wypranego z jakiegokolwiek sensu. – To nie była twoja wina, Potter. Po prostu.
            - To nieprawda – odpowiada z mocą, marszcząc gęste brwi i wpatrując się w Draco wielkimi, pełnymi bólu oczami. – Tak sobie mówisz, bo… bo co? Bo tobie też było ciężko i musiałeś to sobie jakoś wytłumaczyć? Bo lepiej usprawiedliwiać swoje działania niż przyjąć prawdę i próbować sobie z nią poradzić?
            - Tak, było mi ciężko! – odparowuje Draco, sprawiając, że z oczu i twarzy Pottera odpływa wszelka wściekłość. – To właśnie chciałeś usłyszeć, Potter? Dowiedzieć się, że nie tylko ty to czujesz? Przelać nieco swoich uczuć na kogoś innego? Móc taplać się w tym uczuciu, nie będąc już w tym osamotniony? Tak więc mówię ci, że mi też było ciężko. Cholernie ciężko, Potter. Nie wiem, czy ciężej od ciebie – szczerze wątpię. Ale ja też ich słyszałem. Każdej nocy. Każdej. Czasem mogłem odróżnić nawet ich głosy – słyszałem moich znajomych, czasem ojca, czasami Snape’a, kiedy indziej Ślizgonów, którzy zginęli na polu walki, podczas gdy ja uciekłem z matką w bezpieczne miejsce. Mówili do mnie rzeczy, których wolałbym nigdy nie słyszeć. Nikt nie chciałby tego słyszeć. A później zginąłem. I to wszystko skończyło się tylko dlatego, że umarłem.
            - Dostali to, czego się domagali – mówi cicho Potter, w zatrwożonym zamyśleniu.
            - Dokładnie – przytakuje mu Malfoy. – Chcieli mojej śmierci. Chcieli, żebym podzielił ich los, bo moje przeżycie było niesprawiedliwe. – Widzi przerażone spojrzenie Pottera i wie, o czym ten myśli. Że on też powinien w takim razie umrzeć. – Ale teraz już rozumiem. To nie oni chcieli tej śmierci. Oni nawet nie istnieją. To twoja podświadomość – wskazuje palcem na swoją głowę – twój umysł wytwarza takie myśli, a jeśli poddasz się im… one cię zniszczą. Chciałem umrzeć, bo czułem się winny. To ja tak myślałem, a nie jacyś „oni” – mówi z odrazą. – Ty nie musisz umierać. Nie musisz pozwolić „im” wygrać, Potter.
            - Jestem winny, Malfoy. Oni mają rację. I oni istnieją. Muszę ponieść karę – mówi z uporem Harry.
            - Ponosisz karę każdego dnia. Skąd wiesz, że twoją karą nie jest… to wszystko? – ogarnia wzrokiem pokój. – Może to jest właśnie ta twoja pokuta, co?
            - Nie, to nieprawda. – Potter potrząsa głową. – Śmierć będzie moją pokutą. Tylko śmierć.
            Draco przybliża się do niego. W ciągu jednej sekundy stoi tuż przed nim, mierząc go groźnym spojrzeniem.
            - Nie pozwól „im” zawładnąć swoim umysłem, Potter – mówi poważnie. Dostrzega strach w oczach Pottera, strach, malujący się na jego pociągłej jeszcze niczym u Draco, twarzy. Odsuwa się nieco, na bezpieczną odległość. Jest zdenerwowany jego zachowaniem. – Pozwalasz na to, więc nie dopuszczasz do siebie tego, co ci mówię. Ale gdybyś próbował się bronić, zrozumiałbyś, że mam rację.
            - Nie! Nie, Malfoy! Usprawiedliwiasz wszystko w ten sposób, ale ja nie chcę tego robić! Zginęło tak wiele osób. Muszę ponieść odpowiednią karę! Taką, jaką ponieśli oni wszyscy… za nic.
            - Ale z czyjej ręki zginęli? Z twojej? Nie, Potter. Zabił ich Czarny Pan i jestem pewien, że właśnie pokutuje, a jego pokuta nie będzie miała nigdy końca – odpowiada z irytacją Draco. – Ty nie przyłożyłeś ręki do ich śmierci.
            - Mogłem coś zrobić – mówi gorączkowo Harry.
           - Co? Co mogłeś zrobić? Ja ci powiem, co mogłeś zrobić, Potter – nic! Zupełnie nic. Uratowałeś czarodziejski świat, uchroniłeś go od zagłady, a on później wypiął się na ciebie, więc wydaje ci się, że zrobiłeś za mało. Nie, Potter. Zrobiłeś wręcz za dużo. Uratowałeś tę bandę niewdzięcznych dupków, a także tysiące, jeśli nie więcej, niewinnych istnień. Także mugolskich. Poświęciłeś swoje życie dla ich ratowania i jedyne, co dostałeś, to spokój i samotność. Szaleństwo.
            - Ciebie – dodaje Potter i Draco nie wie przez chwilę, co na to odpowiedzieć.
            - Tak, mnie i moją matkę – zgadza się w końcu uważnie. – Nazwij nas pokutą, jeśli chcesz. Pokutuj i nie daj się zwariować, Potter.
            Myśli, gonitwa myśli – to wszystko, co znajduje się teraz w jego głowie. Harry czuje totalną pustkę, patrząc na poważną, przezroczystą twarz Malfoya. A później zaczyna czuć coś innego. Wiele, wiele innych rzeczy – i także myśli zaczynają formować się w jego głowie. Tysiące myśli. Jest zmęczony, tak straszliwie zmęczony tym, co powiedział mu Malfoy. I jednocześnie tak niesamowicie dumny, że wymusił na nim szczerość. Bo czy to nie jest kolejny krok? Czy to nie oznacza, że Malfoy zaczyna mu ufać? Otwiera się przed nim, może nawet próbuje w pewien sposób pomóc Harry’emu? Czuje się rozdarty i zażenowany tym, że może Malfoy ma rację, mówiąc, że Harry sam wytworzył sobie „ich” i że poddaje się ich niszczycielskiemu wpływowi, nawet nie próbując z tym walczyć? Że może podoba mu się to i jest w pewnym sensie jakimś chorym masochistą?
            Draco w końcu odwraca się i Harry niemalże wypuszcza z ulgą powietrze, wypuszczony spod jego bacznego, przenikliwego spojrzenia martwych, bezdennych oczu.
            - Zejdź za pół godziny na kolację – mówi mu jeszcze Draco i odchodzi, zostawiając Harry’ego samego.
           
* * *

Pijąc ciepłą, słodką herbatę, słuchając spokojnego, melodyjnego głosu Narcyzy, smakując dżemu truskawkowego, którym mocno wysmarowana jest kromka chleba, cały czas myśli o Draco. O jego słowach. O tym, że Harry’emu się udało i zaufanie między nimi zaczęło działać w dwie strony. O tym, że Draco się bał. O tym, że Draco go rozumie.
Te myśli są tak absurdalne i nierealne – jeszcze kilka tygodni temu Harry za nic w świecie by w nie uwierzył. Draco Malfoy nie potrafi przecież rozumieć drugiego człowieka. Ale teraz jest inaczej i Harry nie może przestać, wciąż na nowo i nowo, rozpamiętywać jego słów, rozpamiętywać ich znaczenia i sposobu, w jakie Draco je wypowiedział, jakby miało stać się tak, że kolejny raz, jeśli stanie się mniej prawdziwy od poprzedniego – wszystko stanie się oczywiste. Stanie się iluzją, wytworzoną przez Harry’ego.
            Ale jest jeszcze jedna rzecz, najważniejsza, o której Harry wolałby nie myśleć, jednak jest to jednocześnie rzecz nieodłączna od pozostałych i unikanie jej graniczy z cudem.
            Śmierć.
            Śmierć nie jako koniec życia, ale jako początek nowego.
            Śmierć jako ucieczka, a nie wysoki mur, postawiony na czyjejś drodze.
            Śmierć jako wolność i spokój.
            Śmierć jako jedyna właściwa ścieżka, którą powinien kroczyć Harry.
            Nie, Malfoy mówił coś innego. Nie zgodził się z tym i kazał Harry’emu nie obierać tej drogi. Tego typu myślenia. Ale to nie jest takie łatwe – Malfoy musiał pogodzić się z tym, co otrzymał od losu, a że pomogło mu to w odnalezieniu spokoju, ostatecznie nie mógł narzekać. Harry może wybrać. Wybrać potrzebny i należny mu spokój i wolność. Malfoy nie ma pojęcia, o czym mówi.
            Gdzieś w środku Harry zdaje sobie sprawę, jak idiotyczne i nieprawdziwe są jego myśli. Jak przerażające, a zarazem jak kojące się wydają. Ale to nie jest ważne – ktoś nareszcie powiedział mu, jasno i wyraźnie, co zrobić, by osiągnąć to, czego od dawna pragnie Harry, więc on nie może odrzucić tej wiedzy, tylko pójść za nią.
            Ale czy o to właśnie chodzi? Przecież nawet Malfoy powiedział, że Harry nie może działać w ten sposób. Więc… nie może, tak? Ale co ma w tym wszystkim do powiedzenia Malfoy? To jest życie Harry’ego, a nie Draco. Draco tego nie zrozumie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz