sobota, 12 listopada 2011

Duch - Rozdział 18

Rozdział 18 – Zdrada

            Kiedy widzi Narcyzę, siedzącą w blasku promieni jesiennego słońca, wsuwających się do komnaty przez niedokładnie zasłonięte firany, wydaje mu się, że cała poprzednia noc jest wytworem jego chorej wyobraźni. Narcyza wygląda lepiej niż przed kilkoma dniami. Może nawet lepiej niż dwa tygodnie temu, kiedy widział ją po raz pierwszy. Choć posiwiałe włosy, teraz schludnie spięte, odgarnięte do tyłu, nie odzyskały swojego złocistego koloru, kobieta wydaje się rześka i wypoczęta. Stolik jest ustawiony zaraz przy oknie, przy jego dwóch końcach znajdują się ich fotele – ich ulubione fotele, na których zawsze spędzają wspólnie czas w tej komnacie. Narcyza sprawia wrażenie niezwykle drobnej, zapadając się w miękkich poduszkach. Nie dostrzega go, nawet gdy staje tuż przy niej.


            - Matko – odzywa się słabym głosem, chwytając jej dłoń i zbliżając twarz do jej twarzy.
            Powoli, bardzo powoli, może nawet bardziej niż powoli, odwraca ku niemu puste spojrzenie. Przez długi czas zdaje się w ogóle go nie widzieć. I dopiero po chwili uśmiecha się szeroko, choć kąciki jej ust drgają, jakby ta niespodziewana radość miała nagle zmienić się w przeciągły szloch.
            - Draco, syneczku. – Wygląda jak niespełna rozumu. Z uśmiechem od ucha do ucha, z szarymi, szeroko otwartymi oczami, wpatrzonymi w jego twarz, choć wcale go niedostrzegającymi. To gorsze niż poprzednia noc.
            - Matko… wstałaś sama? – pyta z przestrachem.
            Narcyza patrzy na niego z jeszcze większym niezrozumieniem i śmieje się krótko. Zupełnie krótko i urywanie – jej śmiech brzmi niczym czkawka.
            - Oczywiście, kochany – wyciąga dłoń i dotyka jego twarzy. – Dlaczego miałoby mi to sprawić jakiś problem? – Oczy ma śmiejące się, uradowane, choć bezdenne. Nagle skupiają się na jej ręce, dostrzegając w niej coś niepokojącego. Dłoń trzęsie się – tak silnie, że Harry czuje jej delikatne uderzenia na policzku. Kobieta marszczy brwi i cofa ją, splatając palce. – Usiądź, Draco. Twoja herbata stygnie.
            Harry siada na fotelu naprzeciwko Narcyzy. Kobieta wygląda na zdrowszą niż poprzedniego dnia. Ba, niż w ogóle kilka dni wcześniej. Na tym właśnie polega jej choroba? Na zachwianiach zdrowia, gorączkach, które w jednej minucie podnoszą się o pięć stopni, a w drugiej spadają o kolejne kilkanaście? Chwilowych utratach pamięci, omdleniach i omamach? Powolnym umieraniu z przyspieszonym procesem starzenia? Nie może powstrzymać się od przyglądania jej się z uwagą, niemalże ze strachem i czystym szokiem wypisanym na swojej twarzy. Nie podoba mu się to. Sposób, w jaki Narcyza się uśmiecha – zupełnie nieświadomie i radośnie. Naiwnie, jakby świadomość zbliżającej się śmierci, pogłębiającej się choroby, odsunęła od siebie, stwierdzając, że to z pewnością musiała być jakaś pomyłka i w rzeczywistości nie grozi jej nic złego. Harry już nie wie, co by było gorsze – gdyby ta choroba objawiała się w najgorszy sposób? Gdyby Narcyza cały czas wyglądała tak jak poprzedniej nocy? Czy to byłoby dla niego cięższe? Czy cierpiałaby bardziej? Przed śmiercią zazwyczaj stan umierającego się polepsza. To zawsze jest najbardziej znaczący, wyraźny znak, jaki otrzymują jego bliscy. A tutaj? Myśl o nadciągającej śmierci – czasem będącej zaledwie o krok od nich, a innym razem litościwie odsuwającej się na bezpieczną odległość… Te myśli są wyczerpujące.
            Harry upija łyk mocno posłodzonej herbaty, nie spuszczając wzroku z Narcyzy, która robi dokładnie to samo. Filiżanka trzęsie się w jej dłoniach, a herbata co jakiś czas muska brzegi porcelany, o mały włos nie wydostając się na zewnątrz.
            Harry chce uciec dokądś myślami – pobiec nimi daleko, daleko stąd i schować się w jakimś bezpiecznym miejscu. Odetchnąć. Ale kiedy tylko próbuje to zrobić, wędrują one do Malfoya. Do jego białej, przezroczystej twarzy, wykrzywionej perfidnym uśmieszkiem, kiedy stali tam, w łazience… Kiedy Malfoy przyglądał mu się, gdy Harry czuł jego hipnotyzujący wzrok na całym swoim ciele. Kiedy świadomość tego, że Malfoy prawdopodobnie oglądał go podczas kąpieli, dotarła do Harry’ego i sprawiła, że wręcz zachłysnął się tą myślą, gubiąc się całkowicie. Bo tak naprawdę nie wiedział, czym była ta myśl – zażenowaniem i oburzeniem? Czym był ucisk w żołądku i przyjemny dreszcz, docierający aż do samego podbrzusza, wypełniający jego krocze niepokojącym gorącem?
            Harry jest wściekły na siebie. Nagły ścisk w brzuchu, kiedy przed oczami staje mu raz jeszcze Malfoy, lustrujący go od stóp do głów. Zażenowanie, gdy usilnie stara się pozbyć tego obrazu z głowy. Przymyka oczy, próbując skupić się na aromatycznym zapachu i głębokim smaku herbaty. 
            Czyżby Malfoy postanowił dodać do tej ohydnej gry dodatkowe elementy, dosyć niepokojące nawet jak na niego…?
             - Wiesz, Draco… – odzywa się Narcyza lekkim głosem. – Powinniśmy coś zrobić. – Przygląda się z roztargnieniem mokremu jeszcze od deszczu ogrodowi za oknem. Na szarzejącym niebie widnieje blada tęcza. – Wiesz… tak jak kiedyś… Coś wspólnego. Zrobić coś razem, Draco – patrzy na niego, a jej szare, puste oczy, śmieją się. – Jeździć konno? Spacerować po ogrodzie… wyjechać do jakiegoś kraju! – Wydaje się być nieprzytomna. Słowa wylewają się z jej ust, ułożonych w szeroki, szczery i zupełnie do niej niepodobny uśmiech.
            - To raczej niemożliwe, matko – mówi ostrożnie Harry, nie chcąc zabrzmieć zbyt ostro.
            - Aaa… tak, tak… wojna – wzdycha, ściszając głos. Harry nie ma pojęcia, o czym mówi. Wojna skończyła się pół roku temu…
            - Ale wiesz… kiedy skończy się wojna… wtedy… wtedy będzie jak dawniej. Prawda? – Czeka na odpowiedź. Szare, szkliste oczy. Są głębokie, a jednocześnie tak puste. Wciągają Harry’ego, pochłaniają. Nie może się od nich uwolnić. Straszne, przypominające mu o tym, że „oni” wciąż gdzieś tu są. Że oni wciąż na niego czyhają. Te oczy są martwe. Tak jak oczy Malfoya. Cała ich trójka jest martwa… – Syneczku? – Narcyza chwyta jego dłoń i Harry prawie wylewa herbatę. – Twój ojciec wróci od Czarnego Pana i wszystko się uspokoi. Wiesz o tym, prawda…? Narazie tak musi być. Ale nie na zawsze… nie na zawsze. W końcu wszystko się uspokoi, a my będziemy żyć dalej… wszystko się skończy. – Kąciki jej wąskich ust drgają. – Nie musisz się bać, Draco. – Głaszcze jego dłoń. – Jestem tu… mój mały Draco. – Czy w oczach Narcyzy Harry właśnie zamienia się w kilkuletniego Draco? Albo kilkunastoletniego? Jej ukochanego, małego, bezbronnego syna, który…  boi się śmierci? Bardziej niż czegokolwiek? Nagle jej spojrzenie zmienia się. – Albo wiesz…? – uśmiecha się ponownie, znowu radośnie i nieprzytomnie. – Będziemy czytać książki… tak jak kiedyś ja czytałam tobie. Teraz ty mi… co ty na to, Draco?
            - Tak – mówi słabym głosem. Jej zimne palce gładzą jego skórę, przesyłając na nią tysiące lodowatych, kłujących iskierek, przeszywających go, wywołujących nieprzyjemne dreszcze. – Oczywiście – zmusza się do bladego uśmiechu.
            Ostatnie promienie słoneczne zostają pochłonięte przez gęstniejące, szare chmury, kiedy wychodzi z komnaty Narcyzy. Tęcza również zniknęła i ogród powoli okrywa się mrokiem. Na korytarzu jest ciemno. Pojedyncze kandelabry rzucają nikłe światło na bordową tapetę w pozłacane wzory. Dostrzega Malfoya, stojącego kilka metrów od drzwi. Wydaje się, jakby plecami opierał się o jedną ze ścian. Ręce ma złożone na piersi, a wzrok utkwiony w podłodze. Harry wzdycha z rezygnacją, mijając go. Czuje na sobie jego spojrzenie – przeszywające i śmiałe. Kątem oka dostrzega ruch i Malfoy zarzuca mu wokół szyi ramię. Harry aż się wzdryga, czując jak lodowate zimno oblewa jego barki, jednak nie zatrzymuje się, kierując w stronę salonu. Byle jak najszybciej do kominka. Do domu…
            - I co tam, Potter? Wspólne wakacje, spacery… No, no, bardzo ładnie! – cmoka, śmiejąc się, jednak nie ma w tym nic przyjemnego czy radosnego. Czysty sarkazm, słowa wręcz ociekające nienawiścią. – Czytanie książek. Jestem pod wrażeniem. Jakie to miłe, nieprawdaż? Znowu możesz poczuć się tak, jakbyś miał rodzinę, prawda? A nie! Zupełnie wyleciało mi z głowy… – zawiesza na chwilę głos i Harry wręcz słyszy to, w jaki sposób układają się jego usta. W kpiący uśmieszek. – Przecież ty nigdy nie miałeś rodziny.
            - Dosyć! – Krzyk jest głośniejszy, niż Harry planował. Zatrzymuje się gwałtownie, tym razem ignorując oblewające go zimno. Wpatruje się w Malfoya z zaciętością, zaciskając pięści tak mocno, że aż czuje ból od wbijających się w skórę paznokci. – Dosyć, Malfoy. Mam tego po prostu dosyć – cedzi słowa przez zaciśnięte zęby. – Dosyć, rozumiesz?!
            Sięga do kieszeni i wyjmuje z niej małe pudełeczko z proszkiem Fiuu.
            - Co ty robisz, Potter? – Malfoy ignoruje jego słowa. Unosi brew, obserwując go z wyższością.
            - No nie wiem… wracam do domu? – warczy Harry.
            - Nie sądzę – prycha Malfoy.
            - A to niby dlaczego? – Jest całkowicie zirytowany i zmęczony.
            - Czy ty naprawdę jesteś aż tak głupi? – syczy Malfoy, wznosząc oczy ku sufitowi.
            - Odwal się – warczy Harry i odwraca się w stronę kominka.
            - Moja matka jest naprawdę poważnie chora, a ja nie zamierzam za każdym razem, kiedy będzie cię potrzebować, biegać do twojego cudownego mieszkanka i kazać jej czekać, aż będziesz tak łaskaw się z niego wygrzebać. Zostaniesz tu.
            Harry przez kilka chwil po prostu stoi, wpatrując się w lekko tlące się na kominku płomienie. Wydaje się, że świat na chwilę zwalnia – bicie jego serca, oddech i wszystko inne także. Myśli przestają tłuc mu się rozpaczliwie w głowie.
            - Słucham? – mówi niemal niedosłyszalnie.
            - Nie myśl, że podoba mi się ten pomysł, Potter – słyszy urażony głos Malfoya za swoimi plecami. – Udostępnienie ci mojej sypialni… łazienki… tragiczna wizja. Ale zaczęliśmy coś, więc teraz się nie wycofamy. A na pewno nie ty.
            - Nie ma mowy, Malfoy. – Harry kręci głową.
            - Jest mi niewymownie przykro, ale nie ma innego wyjścia – mówi coraz bardziej zirytowany Malfoy. – Nie opieraj się, dobrze? Sam doskonale zdajesz sobie sprawę, że tak trzeba i tyle. I wiesz też, że nawet, jeśli się teraz nie zgodzisz, to wyrzuty sumienia i rozpaczliwa chęć uratowania całego świata nie pozwolą ci długo trwać w swojej jakże idiotycznej decyzji. I tak w końcu tu wrócisz – za godzinę, dwie albo dzień – ale wrócisz. Staniesz w tym kominku albo w drzwiach mojej sypialni i nic nie powiesz. Albo przyznasz mi rację. I wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie – prycha.
            Kolejne minuty są kolejną wiecznością. Kolejnym zwolnieniem świata.
            - Pójdę po swoje rzeczy – odzywa się Harry.
            - Grzeczny chłopiec – śmieje się Malfoy za jego plecami.
            Harry nabiera w dłoń niewielką ilość proszku. Waha się jednak i, nie odwracając się, mówi:
            - Malfoy?
            - Potter?
            - To niesprawiedliwe… – mówi tylko i urywa.
            - Co jest znowu takie niesprawiedliwe? – wzdycha ze zrezygnowaniem Malfoy i Harry mógłby przysiąc, że towarzyszy temu przewrócenie oczami.
            - To, że muszę cierpieć za twoje grzechy.
           Ogląda się za siebie przez ramię. Twarz Malfoya, nie wyrażająca nic poza czystym szokiem. Nie, nie zdążył jej ukryć. A teraz – teraz jest stanowczo za późno. Harry zobaczył jego emocje, odkrył prawdziwe uczucia. Malfoy i Harry mierzą się spojrzeniami, tak naprawdę nie mając pojęcia, co ma to oznaczać. Co chcą sobie przekazać, o czym myślą, patrząc tak na siebie bez słowa. Więc po prostu dalej to robią, a twarz Malfoya powoli się zmienia. Malfoy marszczy brwi, ale nadal nic nie mówi. Harry tymczasem odwraca się i wrzuca proszek w ogień, który wybucha żywymi, błękitnymi płomieniami, liżącymi ściany kominka.
            - To nie ja ją zdradziłem.
            Wchodzi w płomienie. Odwraca się. Oczy Malfoya są martwe i bezdenne.
Dlaczego to powiedział…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz