sobota, 5 listopada 2011

Duch - Rozdział 16

Rozdział 16 – Czuwając

            Niebo za oknem jest już całkiem ciemne, kiedy Harry postanawia w końcu wstać od łóżka Narcyzy, przy którym spędził ostatnie dwie godziny. Po niedługim czasie oddech kobiety uspokoił się i wyrównał; tylko czasami rzucała we śnie głową i mamrotała coś niewyraźnego, całkowicie niezrozumiałego, wzywając imię swojego syna.
Ale on nie przyszedł.

Draco Malfoy nie zjawił się przy łożu swojej umierającej matki i Harry nie potrafi tego pojąć. Jest wściekły, choć wie, że wściekłość ta może wydawać się wręcz absurdalna. Że może nie powinno go to w ogóle obchodzić, bo nie do niego należy moralna edukacja Malfoya. To nie on powinien martwić się o takie rzeczy, ale Malfoy. Tylko że… Harry był przekonany, że Narcyza umiera. Był tym przerażony. A teraz czuje jeszcze większe przerażenie na myśl, jak bardzo go to wszystko zabolało. Jak bardzo się bał. Jeszcze raz odgarnia posiwiałe włosy z twarzy Narcyzy i wychodzi z komnaty, zostawiając ją pod opieką skrzata.
Kiedy zamyka za sobą drzwi, czuje ulgę. Nabiera głęboko powietrza. Chłodne powietrze wdziera mu się przez nozdrza i wypełnia jego wnętrze. Ma wrażenie, jakby dusił się przez ostatnie kilka godzin i dopiero teraz mógł ze spokojem znowu oddychać. Jak gdyby powietrze w komnacie Narcyzy było zbyt stężałe i duszne i uniemożliwiało mu to.
Przez chwilę stoi pod ścianą, opierając się o nią plecami, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w przyspieszonym, nerwowym tempie. Musi ochłonąć. Uspokoić się, a następnie pójść prosto do Malfoya i powiedzieć mu wszystko, co o nim myśli.
- Ty dupku! – Drzwi otwierają się z rozmachem i w progu staje Potter. Blond włosy przyklejają mu się do skroni i czoła, a rękawy białej koszuli ma podwinięte aż do łokci.
- Wystarczy „Malfoy”… – mówi znudzonym głosem Draco, podnosząc na niego leniwie wzrok.
- Gdybyś nie był pieprzonym duchem, już byś nie żył! – Potter niemal do niego dopada, rozwścieczony, z rękami gotowymi do walki. Cały się trzęsie z gniewu. – Jak mogłeś?
- Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi – odpowiada powoli Draco, odkładając na bok książkę. W ciągu ostatnich dni widział Pottera w różnych stanach. Od przestraszonego, poprzez obojętnego, aż po całkiem zadowolonego z życia. Ale nie takiego – rozwścieczonego, niepanującego nad sobą. Wygląda jak koszmar senny. Jak osobisty, całkowicie przerażający koszmar senny Draco. Jego własne odbicie lustrzane, gotowe udusić go gołymi rękami. Szare, rozbiegane oczy, w których jest więcej nienawiści niż ludzkości, kropelki potu nad górną wargą.
- Twoja matka…  – Potter nabiera gwałtownego oddechu. – Twoja matka leży tam… umierająca… a ty… ty nawet nie raczyłeś do niej przyjść. Do kurwy, Malfoy! Myślałem, że umrze! Naprawdę umierała… bałem się, tak cholernie się tego bałem i nie wiedziałem, co zrobić. A ciebie nie było. To twoja matka, idioto! Twoja matka! Prawie umarła, wzywała cię, a ciebie nie było! Byłeś tu! Siedziałeś sobie spokojnie i co…? Czytałeś książkę!? Nie wierzę! Jak mogłeś, Malfoy?! Ty skończony idioto! Wołała cię, rozumiesz…? Jedyną rzeczą, którą potrafiła powiedzieć… Merlinie… jak możesz być takim dupkiem? Chciała, żebyś przy niej był! Mogła umrzeć! Co wtedy…
- Byłeś przy niej, tak? – Draco przerywa mu w połowie zdania. Jest całkowicie opanowany, spokojny. Nawet jego głos jest chłodny i beznamiętny, nieco zażenowany. Jakby cała ta scena, odegrana przez Pottera, po prostu go nie obchodziła. – Skoro przy niej byłeś, to na jedno wyszło, Potter – kończy swoją myśl i wstaje z kanapy. Unosi się metr nad ziemią, omijając Pottera i zmierzając do drzwi. – Nie rozumiem, o co to całe zamieszanie.
- Zostań! – słyszy za sobą nerwowy wrzask Pottera.
Odwraca się powoli.
- Nie jestem twoim psem, Potter, żebyś się tak do mnie odzywał – syczy.
- Nie wierzę, że to cię nie obchodzi. – Potter całkowicie go ignoruje. Kilka kroków i jest tuż przy nim. Przed nim. Draco widzi determinację w swoich własnych, szarych oczach, tak dobrze mu znaną, tak wiele razy widzianą przez niego samego w lustrze. Teraz, kiedy Draco unosi się nad ziemią, Potter jest od niego jeszcze niższy niż normalnie. Zadziera głowę do góry, zaciska szczęki, oddychając ciężko. – To twoja matka, Malfoy.
- Dzięki za uświadomienie, Potter. Nigdy bym się nie domyślił… – Jego sarkazm jest nie na miejscu. Dokładnie zdaje sobie z tego sprawę. To podłe, co robi. Całe jego zachowanie, udawana wyższość i obojętność. Nie ma pojęcia, po co to wszystko. Co chce sobie udowodnić? Co chce pokazać temu przeklętemu Potterowi?
- Daruj sobie, Draco – syczy Potter. Ma w oczach łzy. Łzy, świadczące o złości i bezsilności. Tak dobrze zna Draco, tak dobrze rozumie, co się dzieje. Tak dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że go nie złamie. – Jestem ostatnią osobą, którą możesz w ten sposób oszukać. Doskonale o tym wiesz. Znam cię… lepiej niż ktokolwiek z obecnie żyjących ludzi – uśmiecha się szyderczo i Draco ma ochotę coś mu zrobić. Coś okropnego, straszliwego. Tak jak tamtym ludziom… jego zabójcom… Ale nie, nie zrobi tego Potterowi. Nie jemu…
- Nic o mnie nie wiesz.
- Wiesz, że to nieprawda.
Mógłby się obronić. Zmyć z twarzy Pottera ten głupawy uśmieszek, tak wiernie odwzorowany, jakby ściągnięty z Draco. Mógłby zrobić cokolwiek, byle tylko temu wszystkiemu zaprzeczyć. Nie dać Potterowi wygrać. Ale to nie ma sensu – nic nie ma sensu i obydwoje są tego w pełni świadomi. Milczy, wpatrując się z uporem w samego siebie. Mierząc się z samym sobą – ze swoim głębokim, a jednocześnie martwym spojrzeniem; z wąskimi ustami, układającymi się w wybredny uśmieszek.
Potter go zna.
A on zna Pottera.
Trzask aportacji za drzwiami powoduje, że zamierają. Słyszą skrzekliwy głos skrzata informującego Pottera, że stan Narcyzy Malfoy znowu się pogorszył.

***

Jej skóra jest lodowata niczym ciało trupa. Posiniałe z zimna knykcie i szczupłe palce, blada twarz i suche, fioletowe usta. Drgawki rozchodzące się po całym ciele, wysyłające gwałtowne impulsy do każdego jego koniuszka. Do każdego nerwu. Szczękające zęby, odbijające się od siebie z impetem. Skrzaty przykrywają ją kolejnym kocem, ogień w kominku bucha żywo i w komnacie znowu jest duszno i gorąco. Ale Narcyza pozostaje zimna.
Posiwiałe włosy z wciąż złocistymi końcówkami, rozsypane są na białej poduszce. Cienkie i rzadkie, jakby, wraz z pogłębieniem się choroby, po prostu znikły – nie wypadły, ale znikły, rozpływając się w nicość. Harry’emu przebiega przez głowę ohydna myśl, że za kilka tygodni, jeżeli w ogóle Narcyza tyle przeżyje, będzie całkowicie łysa. Nie może sobie tego wyobrazić. Nie chce nawet przyjmować tego do wiadomości. Pod oczami pojawiły jej się nowe zmarszczki, głębokie i rozlegle, niczym u osiemdziesięcioletniej staruszki. Brwi są zupełnie siwe i rzadkie.
A kiedy otwiera oczy, Harry’ego wręcz uderza starość widoczna w szarych tęczówkach. Nie ma w nich wcale długiej historii, tak jak w oczach Dumbledore’a, kiedy patrzył na kogoś ze skupieniem i zaciekawieniem. Kiedy, gdy mu się przyjrzało bliżej, można było dostrzec w jego twarzy, spojrzeniu, całe zło i dobro, jakie go spotkało za życia. Wszystkie trudy i przyjemności, jakich zaznał. Mądrość i doświadczenie, jakie nabył.
A oczy Narcyzy… są w pewien sposób puste. Jak gdyby do pewnego momentu opowiadały o niej i jej życiu, a teraz nagle, zupełnie niespodziewanie, historia urywała się i pozostawała tylko szara pustka. Niezrozumienie i cierpienie, wypełniające ją całą.
- Draco… – szepcze. Kąciki jej ust drgają lekko, jakby uśmiechnięcie się sprawiało jej zbyt wiele bólu, wymagało zbyt wiele wysiłku. Zęby wciąż uderzają o siebie.
To niewyobrażalne, jak okropną przemianę przeszła od chwili, w której Harry ujrzał ją po raz pierwszy – dwa tygodnie temu.
- Co ty tu robisz? – udaje jej się wydukać, między kolejnymi szczęknięciami zębów.
- Jestem przy tobie. – To jedyne, co przychodzi mu na myśl. Dotyka wierzchem dłoni jej lodowatego policzka, uśmiechając się do niej w sposób, który – ma nadzieję – choć trochę przypomina pogodę i spokój. Ale wątpi, by ona dostrzegała cokolwiek poza jego rozmytymi konturami.
- Odszedłeś – mówi, a jej spojrzenie zmienia się gwałtownie. Kąciki ust przestają drgać, jakby właśnie przegrała z nimi jakąś wewnętrzną walkę.
- Nie! Cały czas tu jestem! – odpowiada z mocą, szukając dłonią jej dłoni. Znajduje ją – drżącą i chudą. Bezsilną. – Jestem przy tobie cały czas!
- Odszedłeś – powtarza, marszcząc brwi. – Pamiętam.
- Nie, to nieprawda…
- Odszedłeś, Draco… zostawiłeś nas… – Mówienie zaczyna sprawiać jej coraz większy trud. Na chwilę odwraca spojrzenie od jego twarzy, by po chwili utkwić je w niej ponownie, tym razem z większą mocą, większą złością. – Zostawiłeś mnie! Jak… jak mogłeś… Draco… dlaczego?
- Nigdy cię nie zostawiłem! – zapewnia ją gorączkowo Harry, ściskając mocniej jej zwiotczałe palce. Czuje się okropnie. Żal zdaje się rozsadzać go od środka. Ciążące poczucie bezsilności i świadomości, że to nie jego grzechy. Że cierpi za nie swoje grzechy. Że to niesprawiedliwe i wcale nie powinien tu być… Łzy nie powinny spływać mu po policzkach i skapywać na dłoń Narcyzy Malfoy. Całuje skórę na wierzchu jej dłoni, szepcząc bezsensowne przeprosiny. Przepraszając za nic.
- Draco… – Szloch. Narcyza szlocha, zaciskając powieki. Trzęsie się cała, rzucając głową na boki. – Draco, jak mogłeś?! – jej głos przybiera na sile. Krótki i urywany, skrzeczący. – Zdradziłeś nas! – krzyczy. – Draco! Draco!
- To nieprawda! Mamo, to nieprawda! – Podnosi się i podchodzi do niej bliżej. Ujmuje jej twarz w dłonie i zaczyna całować jej włosy, czoło, policzki. A ona rzuca głową, sprawiając mu ból, odpychając go od siebie i wrzeszcząc, by ją zostawił.
- Zdrajco! – Nie ma siły, żeby cokolwiek mu zrobić. Może jedynie rzucać się, krzyczeć i płakać. Sprawiać sobie jeszcze większe cierpienie.
Harry obejmuje ją. Trzyma ją w ramionach, płacząc, nie mogąc powstrzymać płaczu. Chowając twarz w jej posiwiałych włosach. Narcyza próbuje mu się wyrwać, odepchnąć od siebie, krzyczy, a dźwięk jej głosu jest rozdzierający i chrapliwy. Brakuje jej siły.
- Mamo, jestem tu. Mamo, jestem… nigdy cię nie zostawiłem… mamo… – powtarza jak w transie, kołysząc się z nią w swoich objęciach do przodu i do tyłu. Przytula ją mocno do siebie, niemal dusząc, nie mogąc jej jednak wypuścić. Krzyk powoli przemienia się w szloch. A później szloch zostaje zastąpiony przez czkanie, ciężki, niemal bolesny oddech. Łzy wysychają na jej pomarszczonych policzkach, a skóra jest rozgrzana. Ciało Narcyzy jest wyczerpane. Harry trzyma ją nadal. W komnacie słychać teraz jedynie jej urywany oddech i ciche szlochanie Harry’ego. Nie może go zatrzymać. Możliwe, że nawet nie chce. Płacze, łzy wplątują się we włosy Narcyzy, a Harry nie potrafi przestać, czując, jak cały ból wylewa się z niego wraz z nimi.
Chłód. Zimne palce zaciskające się na jego ramieniu. Odwraca się gwałtownie. Widzi powagę na twarzy Malfoya i smutek, prawdziwy smutek w jego martwych oczach. Harry kładzie ostrożnie Narcyzę na poduszkach i przykrywa ją z powrotem kocami. Odgarnia włosy z jej twarzy. Kobieta oddycha ciężko, choć spokojnie i miarowo. Jej twarz pozostaje bez wyrazu, kiedy śpi.
Dłoń na ramieniu Harry’ego zaciska się na nim, choć przecież jest niematerialna. Nieprawdziwa.
- Harry. – Słyszy szept Malfoya tuż za swoimi plecami. Tuż przy swoim uchu. W swojej głowie. Wszędzie.
Osuwa się na fotel stojący obok łoża Narcyzy. Przeciera twarz rękami, chowa ją w dłoniach, nie chcąc, żeby Malfoy widział… tylko co? Czego nie miałby widzieć? Swojego własnego odbicia – takiego, jakim sam powinien być? Malfoy staje obok fotela, puszczając w końcu ramię Harry’ego.
Ale nie odchodzi.

***

W pewnym momencie nie wie już, w którym miejscu kończą się jego koszmary, a zaczyna prawdziwe życie. W którym momencie Narcyza przestaje krzyczeć imię Draco i zaczyna wzywać Lucjusza. W którym momencie obejmuje ją, przyciska do swojej piersi, uspokaja i płacze razem z nią, a w którym leży wyczerpany na fotelu, czując na sobie spojrzenie Malfoya. W którym momencie spojrzenie Malfoya jest jedyną rzeczą, jaką czuje…
            Skrzaty pojawiają się co chwila – Harry nie ma pojęcia, czy Malfoyowi udaje się przed nimi ukryć. Nie słyszy ich pytań, nie widzi zdziwionych, wyłupiastych oczu. Słyszy tylko odgłosy ich teleportacji – w tę i z powrotem. Czasami ogień buchający w kominku staje się dla niego zbyt gorący – jakby nagle znalazł się tuż przy nim, już prawie w jego środku. Czuje pot spływający po karku i pocące się dłonie. Słyszy własny oddech, ciężki i nieopanowany. Czuje, że się dusi. Później jednak chłód przeszywa całe jego ciało i trzęsie się, zęby mu szczękają i nie może tego powstrzymać.
            Nie może nawet otworzyć oczu.
            Czasami słyszy swoje imię… albo nazwisko… słyszy głos Malfoya i może nawet zdarza się, że mu odpowiada, ale zupełnie nie wie – kiedy to się dzieje. Czy w ogóle.
            Nie ma pojęcia, kiedy noc za oknem przemienia się w świt i kiedy Malfoy znowu dotyka jego ramienia, a jego przezroczysta twarz, przez którą może dostrzec widok rozciągający się za oknem, cały ogród, pojawia się przed oczami Harry’ego.
            Nogi zdają się same go prowadzić. Otwierające się drzwi. I chłód, chłód uderzający w jego twarz, cucący go. Malfoy stoi tuż obok, przyglądając mu się badawczo. Na jego twarzy nie ma zwyczajowej obojętności.
            - Wszystko w porządku, Potter? – jego głos odbija się echem w głowie Harry’ego.
            - Tak – odpowiada chyba Harry, ale nie pamięta nic więcej.
            Tylko schody – wiele milionów stopni, prowadzących na górę. Mrok, otaczająca go ciemność, a później przyjemna, rozkoszna wręcz miękkość i chłód aksamitnego materiału. Czyjś szept i ogarniająca go błogość.
            Draco stoi nad swoim własnym łóżkiem. Potter jest w połowie przemiany – końcówki włosów nabrały już swojego naturalnego koloru, ale reszta wciąż pozostaje jasna. Błyskawica rysuje się pod gęsta grzywką, opadającą na zamknięte powieki.
Na zewnątrz już świta, kiedy Draco Malfoy odgarnia włosy z twarzy Harry’ego Pottera, próbując przekonać samego siebie, że to tylko dlatego, że nie leżą zbyt dobrze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz