czwartek, 24 listopada 2011

Duch - Rozdział 21

Rozdział 21 – Nić porozumienia

            Znajduje Malfoya w bibliotece, rozłożonego na skórzanej kanapie, zaczytanego w jakiejś, wyglądającej na wyjątkowo starą, książce. Kiedy Harry bez słowa siada naprzeciwko, Draco podnosi szare spojrzenie i uśmiecha się do niego – całkiem szczerze. Nie do końca szeroko czy wylewnie, ale zupełnie przyjaźnie.
            - Co z moją matką? – pyta po chwili, przewracając kolejną stronę.
            - Odpoczywa na tarasie. Trochę z nią lepiej, choć… nie wiem, Malfoy. To wszystko zupełnie mi się nie podoba – wyznaje znużonym głosem, huśtając nogą przewieszoną przez szeroki podłokietnik fotela.
            - Mnie też nie – odpowiada Draco ozięble. – Dlatego postanowiłem wziąć się do roboty i znaleźć coś, co mogłoby jej pomóc.
            - „Coś”, czyli…? – dopytuje Harry, nagle się ożywiając.
            - Jakiś eliksir, zaklęcie… cokolwiek – wzrusza ramionami Malfoy i spogląda na Pottera. – Skoro już tu jesteś, może też byś zaczął szukać?
            - Jasne. – Harry podnosi się z fotela i zaczyna przeglądać półki wypełnione książkami, chodząc wzdłuż nich w tę i z powrotem.
            - Twoje rozochocenie jest podejrzane – wzdycha Malfoy, powracając do lektury.
            Możliwe, mówi sobie w duchu Harry. Ale równie dziwne jest podejście Malfoya. Czy nie próbował już wcześniej znaleźć czegoś, co pomogłoby jego matce? Harry’emu ciężko jest w to uwierzyć. Prawdopodobnie już wiele razy przejrzał całą swą obszerną bibliotekę, zawierającą najróżniejsze księgi – od średniowiecznych ksiąg po najnowsze encyklopedie i podręczniki szkolne – więc czy jest sens szukać ponownie? Może to mu pomaga – nie zrobienie niczego, choćby nie wiadomo jak idiotyczne się wydawało, oznaczałoby poddanie się. Ale to tak nie pasuje do Malfoya – robienie czegoś bezsensownego. Harry zerka na niego, przeglądając przelotnie kolejne tytuły opasłych woluminów. Malfoy wygląda na znudzonego lekturą, choć Harry doskonale wie, że tak naprawdę w środku jest zdeterminowany, jeśli nie zdesperowany do osiągnięcia celu. Mimo wszystko, Harry postanawia poświęcić całą swoją uwagę książkom i spróbować pomóc Malfoyowi.  
            W końcu znajduje kilka ciekawie brzmiących pozycji – „Nieuleczalni” pióra dr Eleonory Peters oraz, wyglądająca na okres antyczny, „Magiczne przypadki” jakiegoś Korneliusza, którego nazwiska, Harry nie potrafi odczytać z powodu zdrapanych literek. Nie ma pojęcia, czy te książki są dobrym wyborem i czy w ogóle do czegokolwiek mu się przydadzą, ale postanawia to po prostu sprawdzić. Poza tym – książki nigdy nie były jego mocną stroną. Hermiona… tak, ona zapewne świetnie odnalazłaby się w tej malfoyowskiej bibliotece, której niektórych pozycji mógłby pozazdrościć sam Hogwart. Harry szczerze wątpi, by były one wszystkie zakupione lub zdobyte – w jakikolwiek sposób – do celów czytelniczych. Bardziej przychyla się do opcji, że znalazły się tutaj tylko ze względu na swoją wartość historyczną i kulturową. A co za tym idzie, również wartość pieniężną. Kiedy patrzy na znudzonego Malfoya, niemalże wydaje mu się, że ten wręcz nienawidzi książek. Że uważa je za stratę czasu. Z drugiej jednak strony – może to tylko pozory? Przecież, Harry doskonale o tym wie, Malfoy przesiaduje w bibliotece całe samotne godziny. Może chodzi o to, że – choć stara się to ukryć – po prostu szukanie wszelkich informacji, kiedy to zdążył już dawno stracić nadzieję na odnalezienie ich, napawa go obrzydzeniem? Tak, to by się bardziej zgadzało.
            Wyciąga ostrożnie książki z półek i siada naprzeciwko Malfoya, zapadając się na dłuższy moment w miękkich poduszkach fotela. Draco podnosi na chwilę wzrok znad swojej lektury i obrzuca przelotnym spojrzeniem Harry’ego.
            - Niezły wybór, Potter – mówi. – Szkoda tylko, że nic w nich nie znajdziesz – prycha, posyłając Harry’emu kpiące spojrzenie.
            - Mogłeś mi powiedzieć, które książki przeczytałeś, a które mam sprawdzić – odgryza się Harry buntowniczym głosem. – A poza tym, skąd pewność, że czegoś nie przeoczyłeś?
            - Tak jest zabawniej – syczy Malfoy, uśmiechając się kpiąco i nie spuszczając szarych oczu z zaciętej miny Harry’ego. – Przejrzałem je bardzo dokładnie, Potter. Ale, oczywiście, możesz się upierać i tracić czas na sprawdzaniu mnie… Powodzenia. – To powiedziawszy, powraca do lektury.
            - Och, Malfoy, ale z ciebie dupek – warczy rozeźlony Harry, zamykając z trzaskiem „Nieuleczalnych”. – Powiedz mi w takim razie, co mam przeczytać, a nie bawisz się ze mną w jakieś chore gierki!
            - Nie bawię się z tobą, Potter. – Nie raczy Harry’ego nawet spojrzeniem, ale uniesiona lewa brew i wykrzywione kąciki ust są wystarczająco sugestywne i prześmiewcze i Harry tak naprawdę cieszy się, że Malfoy nie postanowił dołączyć do tej morderczej mieszanki także swojego martwego spojrzenia. – W porządku, przejrzyj „Nieuleczalnych”. Chyba ich nie dokończyłem – mówi obojętnym tonem, wzruszając ramionami. Kiedy Harry zwraca wzrok na okładkę książki, mógłby przysiąc, że czuje na sobie przenikliwy wzrok Malfoya, że wyraz jego twarzy jest wręcz kpiący.
            Gruba, twarda okładka sprawia wrażenie całkiem niewinnej. Ciemnozielona, ze złotymi, nieco wydrapanymi literami. Na pierwszy rzut oka gładka, bez jakichkolwiek rysunków, jednak gdy Harry wpatruje się w nią i wpatruje, na jej powierzchni zaczynają tworzyć się linie, łączące się ze sobą pod różnymi kątami. Tworzą różne kształty. Czarne kreski o różnych długościach, wyznaczające na ciemnozielonej powierzchni wzory. Rysunek zaczyna się rozrastać, zajmując teraz całą okładkę. Linie wnikają pod palce Harry’ego w miejscu, w którym trzyma książkę. Na początku nie może połączyć tych wszystkich kształtów w jeden, konkretny i zrozumiały dla niego. Ale wtedy dostrzega to i „Nieuleczalni” spadają mu na kolana. Człowiek o wydrapanych oczach, które zaczynają się zapadać, stają się nieprzytomne. Zbliżają się do Harry’ego, jakby ten szedł w jego stronę. Zmienia się. Mężczyzna z wykręconymi kończynami i twarzą wykrzywioną w agonii. Wyciąga jedną z rąk, wygiętą niemal pod kątem prostym, w stronę Harry’ego i zaczyna iść. Kuleć. Coraz szybciej i szybciej, próbując sięgnąć obrzydliwą dłonią czytającego. Kobieta wyrywająca sobie włosy. Cienkie pasma zostają jej między palcami, niektóre spadają na podłogę. Kobieta coraz szybciej je sobie wyrywa, aż w końcu jej czaszka łysieje. Podnosi ślepe spojrzenie i zaczyna śmiać się bezzębnie. Chore, brutalne obrazy, które zdają się nie mieć końca.
            - Musisz otworzyć – słyszy poważny, pospieszny głos Malfoya. Natychmiast to robi, jednak obrazy nadal przewijają mu się przed oczami. – Cały urok takich lektur – prycha Malfoy, wpatrując się w książkę przymrużonym wzrokiem. – Niezłe, co nie?
            Harry spotyka się z nim spojrzeniem, zdając sobie sprawę z tego, że musi wyglądać na wyjątkowo przerażonego i zniesmaczonego.
            - Tak, bardzo niezłe – odpowiada słabo, otrząsając się z szoku.
            Z obawą przewraca szybko kolejne strony, chcąc upewnić się, że wnętrze książki nie przyprawi go o kolejne tego typu rysunki, jednak, niestety, jest ono wypełnione nimi niemal po brzegi. Wprost cudownie.
            Pierwszy rozdział jest wstępem, pełnym miniaturowych animacji, przedstawiających najciekawsze przypadki, opisane w „Nieuleczalnych”. Długi wywód na temat tego, jak ciężko żyć ze świadomością, że ma się chorobę, której nie da się wyleczyć; że nie sposób wymyślić lekarstwa na pewne schorzenia, ale wciąż trwają badania. Bzdury. Kolejne rozdziały są poświęcone czarodziejom chorującym na choroby mugolskie. Okazuje się, że wiele przypadków raka jest możliwych do wyleczenia przez najlepszych magomedyków, ale wciąż pozostaje wiele paskudnych odmian, których nie potrafią pokonać nawet czarodziejskie zaklęcia i eliksiry. Mimo wszystko, Harry zastanawia się, dlaczego czarodzieje i mugole nie mogą sprzymierzyć się pod tym względem i wymienić się jakimiś informacjami. Czy nie pomogłoby to w zapobiegnięciu wielu niewinnym, okrutnym śmierciom, jakie zdarzają się nie tylko w świecie mugoli, ale też – jak widać – w świecie czarodziejskim? I czy w ogóle kiedykolwiek nadejdzie dzień, w którym te dwa światy będą mogły normalnie funkcjonować – jeden przy drugim?
- Coś wolno ci idzie, Potter – prycha Malfoy. – Masz problemy z odczytaniem liter?
- Bardzo zabawne, Malfoy – warczy Harry, jednak uśmiecha się pod nosem i opiera głowę na zagłówku, patrząc na Malfoya spod przymrużonych powiek. – Czarodzieje i mugole nigdy się nie połączą, prawda?
- Skąd przyszły ci do głowy podobne przemyślenia? – Draco unosi brew.
- Czarodzieje znają sposoby na pokonanie niektórych przypadków raka. Mugole umierają na niego i nie mogą tego powstrzymać. My mamy swoje sposoby…
- I zatrzymamy je dla siebie – dopowiada Malfoy zdecydowanym, zirytowanym głosem.
- Ale dlaczego? – obrusza się Harry.
- Naprawdę sądzisz, Potter, że mugole tak po prostu przyjęliby naszą pomoc? Że nie chcieliby znać szczegółów? I nie mówię tu tylko o sposobie, w jaki chcemy leczyć ich umierających pacjentów, ale także sposobie, w jaki żyjemy? Chcieliby dowiedzieć się o wszystkim. Nie można na to pozwolić. Czarodzieje to nie mugole, mugole to nie czarodzieje – to są dwa światy i tak musi zostać. Proste.
Harry wie, że Malfoy ma rację. Gdy jeszcze był mały, zanim dowiedział się, że jest czarodziejem, nie miał bladego pojęcia o istnieniu drugiego, równorzędnego świata. Magicznego świata. Gdyby ktoś powiedział mu wtedy, że istoty z tego nieistniejącego świata przyjdą i pomogą cierpiącym ludziom, nie uwierzyłby. Natomiast gdyby się tak stało – na pewno chciałby dociekać. Chciałby dowiedzieć się jak najwięcej o tych dziwnych istotach. A później, prawdopodobnie, stać się jedną z nich. A ponieważ byłoby to niemożliwe, a on nie byłby jedynym, wszczęto by wojnę przeciwko czarodziejom, w akcie zazdrości i bezsilności wobec ich mocy.
Harry zastanawia się często, czy nie wolałby być mugolem. Żyć z dala od czarodziejskiego świata, z dala od świadomości, że coś takiego w ogóle istnieje. Czy byłby szczęśliwy? Dożyłby lat osiemnastu i rozpoczął własne życie, nie oglądając się już na wujostwo i nie musząc walczyć z ucieleśnieniem zła. I czy byłby szczęśliwy? Czy byłoby to lepsze niż wszystko, co spotkało go do tej pory? Wiele by go ominęło. Ale przecież nie wiedziałby nawet o tym, nie żałowałby – nie miałby czego. Żyłby w błogiej nieświadomości, próbując sprostać normalnym, mugolskim problemom, a nie – musząc walczyć o przetrwanie.
Nie poznałby Hermiony, Rona i wszystkich innych przyjaciół. Nie zginęliby, skoro nawet ich nie znał. A może zginęliby i tak – bo ktoś inny zająłby jego miejsce w czarodziejskim świecie… Ale wtedy nie obchodziłoby go to wcale, bo nie miałby o tym nawet pojęcia. Możliwe, że w tym momencie siedziałby w swoim własnym domu w centrum Londynu, czy gdziekolwiek indziej, bliżej ludzi, bo nie musiałby już ukrywać się na przedmieściach, nie chcąc się z nikim spotykać. Bojąc się ludzi i prawdziwego życia. Możliwe, że flirtowałby teraz z kimś w barze albo odsypiał nieprzespaną noc, pełną lekkomyślnego, dzikiego seksu z nieznajomymi, i przejmowałby się jedynie tym, że kolejny dzień będzie pełen kaca.
Dożyłby wieku średniego, może ustatkowałby się, a może nie – a później umarłby i na jego pogrzeb przyszłoby pełno jego dobrych, nie zabitych podczas wojny przyjaciół – z pracy, z klubów, zewsząd… I umarłby w wieku lat siedemdziesięciu, pozostawiając może po sobie dzieci i dzieci ich dzieci, zamieniające się później w całe pokolenia Potterów. Pozostawiłby po sobie dom i milion wspomnień. I umarłby jako Harry Potter – zwykły, szary pracownik jakiejś podrzędnej firmy, ojciec trójki dzieci, czyjś mąż… albo nie – umarłby jako wieczny samotnik, cieszący się pełnią życia aż do swoich ostatnich dni, otoczony tłumem przyjaciół i kochanków.
I wspominaliby go jeszcze nie raz – Wigilie, przy których z nim zasiadali, może każdy Nowy Rok, który witali w jego towarzystwie. Może przypominaliby sobie jakieś dowcipy, które im opowiadał albo wzruszające chwile, które razem przeżywali.
Ale nigdy, nigdy w tych wspomnieniach nie byłoby wojny, śmierci tysięcy ludzi i nocy pełnych szaleństwa, w które wpadał.
- Potter? – znowu słyszy głos Malfoya i po chwili orientuje się, że od kilku, może kilkunastu minut, wpatruje się w niego nieprzytomnym wzrokiem, siedząc nieruchomo w fotelu, z „Nieuleczalnymi” leżącymi na jego kolanach. – Potter?
- Jestem tu – odpowiada, uśmiechając się lekko.
Gdyby to wszystko tak właśnie wyglądało… nigdy nie spotkałby Rona i Hermiony. To wszystko nigdy nie doprowadziłoby go do Malfoy Manor i ciepłej, choć surowej biblioteki Malfoyów. Nigdy nie rozmawiałby z Draco, nie dzielił się z nim swoimi przemyśleniami, nie bojąc się już jego odpowiedzi i nie mając ochoty zabić go w kolejnej sekundzie.
Te myśli wydają mu się w pewien sposób miłe, choć jednocześnie absurdalne w swojej pozytywności. Jednak są przyjemne tylko w opozycji do tych wszystkich wspomnień, pełnych brutalności i zła, jakie kłębią mu się w głowie. Na ich tle, przebywanie teraz w pobliżu Malfoya i rozmawianie z nim, jest niczym ciepły letni poranek z promieniami słonecznymi, wpadającymi do środka przez uchylone okno; niczym leniwe przeciągnięcie się w łóżku i beztroskie wtulenie w poduszkę albo osobę leżącą obok.
Jednak czy to wszystko cokolwiek zmienia? Kiedy umrze, na jego pogrzebie pojawią się dawni przyjaciele – ale nie z pracy, tylko przyjaciele broni, z którymi walczył po jednej stronie przeciwko Voldemortowi. Nie zjawi się rodzina, zjawi się za to wielu, może tysiące nieznajomych, którzy nagle, na wieść o śmierci wielkiego Harry’ego Pottera, o którego istnieniu po pięćdziesięciu, może osiemdziesięciu latach (jeżeli tylu dożyje) nie będą już pamiętać. Na epitafium, choć życzyłby sobie czegoś w rodzaju „Pieprzcie się”, chcąc przekazać im wszystkim bezpośrednio swoje uczucia, względem tego, że nie pamiętali o nim przez ostatnie kilkadziesiąt lat, pojawi się coś o bohaterskich czynach, jakich dokonał. Coś o tym, że uratował ich wszystkich, a także ich nienarodzone dzieci i kolejne pokolenia; oraz kilka słów o tym, że na zawsze pozostanie w ich sercach.
Czy to wszystko było tego warte?
- Nie, żebym się martwił, ale wczoraj w nocy byłeś dość przerażający – oznajmia mu Malfoy, patrząc na niego w ten swój beznamiętny, poważny sposób.
- Przepraszam – odpowiada tylko, naprawdę czując wstyd.
- Następnym razem tylko się tak nie wydzieraj, bo zaniepokoisz moją matkę – dodaje z kpiącym uśmieszkiem, wciąż jednak nie spuszczając wzroku z Harry’ego. Jakby głęboko się nad czymś zastanawiał albo po prostu czekał na jakąś odpowiedź; na jakiś sygnał ze strony Harry’ego, żeby nie musieć dalej dopytywać, żeby nie musieć brzmieć tak, jakby… się tym przejmował. Jakby go to ruszyło.
- Przepraszam – powtarza Harry. Nie chce mu pomagać, chciałby usłyszeć od Malfoya coś więcej niż kpinę, ale jednocześnie ma ochotę powiedzieć mu o tym wszystkim, co się z nim dzieje. O tym wszystkim, co słyszy i co widzi, kiedy oni przychodzą do niego, by złożyć mu kolejną wizytę. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym… się ich pozbyć.
- Dlaczego tego nie zrobisz? – odpowiada natychmiast Draco, a jego słowa sprawiają, że w Harrym zaczyna się wręcz gotować.
- Niby jak? – prycha.
Malfoy nie odpowiada, przyglądając mu się badawczym wzrokiem. Może wie, co odpowiedzieć, jak Harry powinien to zrobić, a może właśnie nie ma pojęcia, więc woli się nie odzywać, ale jedno jest pewne – myśli nad czymś mocno.
- Jestem jedynym duchem w tym domu. Jedynym zmarłym. Gdyby był tu ktoś inny, wiedziałbym o tym. Byłbym pierwszym, który o tym wie.
Harry otwiera usta, żeby coś powiedzieć, zaprzeczyć mu i wyśmiać go, że to nieprawda, że Harry ich wszystkich słyszy, ale… nagle sens jego słów dociera do niego i sprawia, że jego własne słowa zatrzymują się, blokują gdzieś w połowie drogi do wypowiedzenia ich i Harry zamiera. Nie powiedział przecież Malfoyowi, kim oni są. Nie powiedział w zasadzie nic, a mimo wszystko – nie po raz pierwszy – Malfoy wydaje się go rozumieć. I to zadziwiająco dobrze, jakby po prostu wdzierał się do umysłu Harry’ego i czytał z niego niczym z otwartej księgi.
- Skąd wiesz, kim oni są? Skąd… skąd to wszystko wiesz, Malfoy? – Nie wie, co czuje. Niepewność i strach? Podejrzenia? Niby dlaczego? Malfoy nie mógłby być jednym z nich, nie… te myśli są absurdalne, odsuwają go od Malfoya, a tego Harry nie chce. A może to oni chcą, żeby Harry myślał właśnie w taki sposób?
- Po prostu wiem, Potter – odpowiada ze spokojem Malfoy. – Każdy głupi by się domyślił.
Harry szczerze w to wątpi. Ale nie odzywa się. Po prostu patrzy na Malfoya, a płomyki zaczarowanych świec błyszczą bladym światłem tuż za jego głową, tak że Harry może zobaczyć je przez niego. Dlaczego Malfoy nigdy nie może mu nic powiedzieć? Dlaczego właśnie tak to wygląda? Harry mówi mu niemal wszystko, a Malfoy odpłaca się jedynie urywanymi, niezrozumiałymi komentarzami…
- Powiedz mi prawdę, Malfoy – mówi zdecydowanym głosem Harry.
- Jaką prawdę? – Draco patrzy na niego bez zrozumienia.
- Skąd wiesz, kim oni są? Bo wiesz. Wiem o tym.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odpowiada ze znużeniem Malfoy, choć w jego martwych oczach widać upór i zaciętość. Nienaturalną, bo przecież, gdyby to była prawda, nie powinny się tam w ogóle pojawić.
Nie ma pojęcia, co mu odpowiedzieć. Zaczynanie kłótni w niczym by nie pomogło. Nie chce tego. Jest wyczerpany kłóceniem się z Malfoyem – możliwe, że miały wpływ na to wszystkie lata poświęcone na to w Hogwarcie. A może po prostu Harry nareszcie dorasta? Nareszcie zdaje sobie sprawę, jak beznadziejnie i bezsensowne to jest? I było zawsze, do tej pory? A może po prostu chce nawiązać z Draco kontakt, chce nawiązać między nimi jakąkolwiek nić porozumienia…
Może nie chce się czuć tak samotny?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz