środa, 16 listopada 2011

Duch - Rozdział 19

Rozdział 19 – Skurczony świat

            Dopiero widok spokojnego, pustego salonu sprawia, że Harry eksploduje. Wściekłość miesza się z poczuciem beznadziejności, próbując rozerwać go od środka. Wydostać się na zewnątrz. Niemal wyrywa sobie włosy z głowy. Zaciska szczęki tak mocno, że aż czuje ból w zębach – przeszywający i kłujący. Krąży po pokoju, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki. Warczy i syczy, czasem wyrywa się z jego gardła krzyk. Nie chce tylko płakać. Nie znowu. Przez jego nogę przepływa uczucie odrętwienia, kiedy kopie z całej siły w ścianę, ale po chwili znika, ustępując miejsca bólowi. Czoło przy ścianie. Harry oddycha ciężko, próbując się uspokoić. Zaciska oczy – widzi tylko białe plamki; nie, nie tylko białe – też niebieskie. I czerwone. I szare… jak oczy Narcyzy. Jak oczy żyjącego Draco. Uderza pięściami w ścianę. Uderza jeszcze raz. I jeszcze. Przypadkowo uderza w nią kością i wydaje z siebie przeraźliwy syk. To nie dlatego, że nie jest wytrzymały na ból. Przeżył na wojnie o wiele gorsze rzeczy… Tyle że teraz… ból jest czym innym. Ból przyjął inną postać. A z tą postacią Harry nie potrafi walczyć. Zsuwa się po ścianie, zjeżdżając po niej czołem. Jasne włosy Malfoya wpadają mu do oczu, kiedy próbuje je otworzyć.

            Jego życie, zanim przyszedł do niego duch Malfoya, było takie puste. Jednocześnie jednak ta pustka wypełniała je, sprawiając, że wydawało się Harry’emu pełne i w pewien sposób sensowne. Wypełnione po brzegi – nie potrzebował nic więcej. Przez pół roku nie wychodził prawie z domu. Do tej pory wielki, magiczny świat, rozciągający się aż po krańce wschodniej Europy, a później dalej, poza Ocen, skurczył się do osiemdziesięciu metrów kwadratowych jego jednorodzinnego domku, stojącego na przedmieściach Londynu. Cały jego świat. Całe jego życie. Kiedy próbuje sobie przypomnieć, jak spędzał całe te pełne-puste dnie, nie może sobie nic przypomnieć. Tak jakby jego życie zaczynało się w momencie, w którym duch Malfoya pojawił się w jego kuchni.
            Harry oddycha ciężko, wdychając powietrze nosem, a wydychając ustami. Liczenie do dziesięciu nigdy nie pomaga, więc nawet tego nie zaczyna. Po prostu siedzi, skulony, z czołem opierającym się o chłodną ścianę. Z zaciśniętymi powiekami i obolałymi knykciami, jeszcze przystawionymi do ściany, na wypadek, gdyby nagle znowu zapragnął zacząć w nią uderzać.
            Jest na siebie wściekły. Oczy Draco były zbyt puste i zbyt przerażone… Twarz wyrażała zbyt wiele emocji. Draco pozwolił sobie na zbyt wiele w tamtej krótkiej, zaledwie kilkusekundowej chwili, kiedy słowa Harry’ego wypłynęły z jego ust, zanim w ogóle zdążył się nad nimi zastanowić. Kiedy dotarły do Malfoya – przecięły ze świstem powietrze, niczym strzała, wwiercając się do jego mózgu. Draco sobie na to nie zasłużył.
            Siedzi tak, nie wiadomo jak długo. Nie myśli – w głowie ma pustkę, która daje mu chwilowe ukojenie. Za dużo jest ostatnio w niej myśli… za dużo rzeczy, o których musi długo rozmyślać, nad którymi jest zmuszony zastanawiać się w nieskończoność. Nie myśli o Draco i jego kpiącej, ale w jakiś taki przyjemny sposób, twarzy, kiedy stali w jego łazience. Ani o tym, jak bardzo różna była od tamtej jego mina, kiedy Harry powiedział mu te ostatnie, niesprawiedliwe słowa, na które Draco w żaden sposób sobie nie zasłużył. Harry nie myśli o Narcyzie, o jej martwych oczach i radosnym, nieprzytomnym uśmiechu, jakim go obdarowuje. Nie myśli też o tym, jak bardzo zdążył się w ciągu tych tygodni do niej przywiązać i jak ciężko jest mu znieść myśl, że ta kobieta tak naprawdę jedną nogą stoi już w grobie…
            W końcu zasypia, a jego sny są pełne zmieniającej się w zatrważającym tempie twarzy Malfoya. Ułamki sekund – kpiąca, uśmiechnięta, zszokowana, pusta, znowu kpiąca, a później poważna. I znowu pusta. A wszystkie są przezroczyste – Harry musi podejść bliżej i mrużyć oczy, żeby móc je dostrzec. I Malfoy też się do niego zbliża, a jego oczy hipnotyzują Harry’ego swoją bezdennością. Kiedy nachyla się nad Harrym, a ten czuje na policzku paraliżujący chłód, szepcze mu do ucha syczącym głosem: „To niesprawiedliwe, Harry Potterze”. Harry wyrywa się nagle ze snu. Odpycha się gwałtownie od ściany i przewraca, upadając na plecy. Tył głowy uderza silnie o podłogę i przez chwilę Harry po prostu leży, wpatrując się w sufit. Musiał długo spać, skoro na dworze zdążyło się już ściemnić. Jednak nadal leży, wcale się nie poruszając. Nie może uwierzyć, że to powiedział…
            Siedząc przy kuchennym stole i pijąc powoli stygnącą herbatę, po raz pierwszy od kilku tygodni myśli po kolei o tym wszystkim, co się przydarzyło. Od samego początku. O odłamkach szkła, rozsypanych na podłodze w kuchni. Tam, na jednym z kafelków, pozostał szpecący odprysk. Rana na stopie Harry’ego zdążyła się już zagoić i jedynym po niej śladzie jest nierówna blizna. Wszystko to, co działo się później – rozmowa z Narcyzą Malfoy i wykopywanie zwłok Draco… o tym wolałby zapomnieć. Chciałby wyrzucić te wspomnienia z pamięci. Ale wie, że to niemożliwe. Że one już zawsze będą do niego wracać, nie dając mu spokoju. Chwile z Narcyzą – wspólne śniadania i późne obiady, czasem także kolacje – wydają mu się jasnym punktem pośrodku ciemności, którą są wręcz przesiąknięte ostatnie tygodnie. Jasny punkt jednak przygasa wraz z wydarzeniami z poprzednich dni. A później są rozmowy z Malfoyem. Momenty, których Harry nie potrafi w żaden sposób opisać. Najpierw momenty pełne milczenia – wypełnione jedynie ciszą między nimi i napiętymi spojrzeniami. Żaden z nich nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Później pierwsze rozmowy, dość nieśmiałe, pełne dawnej zaciętości. A jeszcze później…? Zaufanie – swoiste zaufanie, którym Harry powoli zaczął obdarzać Malfoya. Nie lubić go, tylko ufać mu – z czystego, chciałby w to wierzyć, przymusu. Świat Harry’ego, wcześniej skurczony do rozmiarów jego mieszkania, teraz rozciągnął się nieco, obejmując sobą martwego Malfoya, jednak wciąż pozostając małym i tak naprawdę pustym. Oni… oni są jedynymi osobami w tym świecie. Mają tylko siebie i głupotą byłoby trwanie w dziecinnej wrogości. Wciąż jednak pozostaje tak wiele pytań związanych z Malfoyem, na które Harry chciałby poznać odpowiedź.
            Zbieranie rzeczy jest bezsensowną, machinalną czynnością, którą musi wykonać. Nie ma ochoty tam wracać. Najchętniej nigdy więcej nie pojawiłby się w salonie Malfoy Manor. Nie po tym wszystkim. Do torby na ramię wkłada butelki z eliksirem wielosokowym oraz swoje okulary, uważając, żeby się nie uszkodziły. Wciska do niej kilka par majtek i skarpetek, po czym przewiesza przez nią trzy zwyczajne koszulki, piżamę, dżinsy i sweter. Różdżka Malfoya leży na szafce nocnej. Harry waha się, stojąc tuż przed nią, patrząc na nią, ale przez dłuższą chwilę nie mogąc wykonać w jej kierunku żadnego ruchu. Teraz noszenie jej wydaje mu się jeszcze bardziej nie na miejscu, niż było kiedykolwiek wcześniej. A jednak wyciąga dłoń i dotyka różdżki, czując pod opuszkami palców delikatne mrowienie. Chowa różdżkę do tylnej kieszeni spodni. Nie fatyguje się nawet, żeby schować buty, tylko bierze je do ręki. Idzie do łazienki, bierze szczoteczkę do zębów, maszynkę do golenia i swoją ulubioną pastę do zębów o smaku cytrynowym i zamiera, widząc w lustrze swoje odbicie. Wyraz twarzy Malfoya, pełne bólu oczy, które patrzą na niego z niepokojem, tak bardzo przypominają mu Malfoya z szóstego roku w Hogwarcie. Malfoya, który dostał zadanie, z którym nie potrafił się uporać. Malfoya, z którego ktoś zrobił mordercę, wbrew jego woli, od którego wymagano, by stał się nim – pomimo wszystko. Mieli ze sobą dużo wspólnego – Harry i Draco. Od zawsze czegoś od nich wymagano, licząc na to, że uporają się z każdym postawionym przed nimi zadaniem. W oczach czarodziejskiego świata – Harry Potter zdołał to zrobić. Draco Malfoy został natomiast wielkim przegranym. Ale jaka była prawda? Do czego ich to wszystko doprowadziło? Kim są teraz? Bo Harry na pewno nie czuje się zwycięzcą. Odgarnia za uszy jasne włosy i przeczesuje palcami gęstą grzywkę. W końcu roztrzaskuje lustro metalową mydelniczką, a odłamki szkła wpadają do umywalki. Harry wychodzi z łazienki i kieruje się do salonu. Omiata spojrzeniem pokój, czując się zupełnie tak, jakby miał tu być po raz ostatni w życiu. Tutaj nie ma już nic, co mogłoby go zatrzymać. W Malfoy Manor jest umierająca Narcyza i martwy Draco, który zapewne wolałby nigdy więcej nie widzieć Harry’ego.
           
* * *

            Nikt nie wita go przy kominku w salonie, tak jak to zawsze robił Malfoy. Harry idzie na górę. Modli się jednocześnie o to, żeby Malfoy był w swoim pokoju, jak i o to, żeby go tam nie było – nie ma pojęcia, co mu powiedzieć. Na szczęście – lub nieszczęście – sypialnia jest pusta, więc odkłada swoje rzeczy w nogach łóżka i wypija na wszelki wypadek jedną z mniejszych buteleczek eliksiru wielosokowego. Ohydna ciesz rozlewa się po jego ciele. Harry rozgląda się po pustym, pogrążonym w mroku pokoju, nie mając pojęcia, jak będzie mógł tak po prostu w nim zamieszkać. A może Malfoy będzie mu kazał zająć jakąś inną, opuszczoną sypialnię?
            Idąc z powrotem korytarzem, a później schodząc po schodach, rozgląda się dookoła, jakby w obawie, że duch Malfoya wyskoczy na niego nagle ze ściany. Jednak nic takiego się nie dzieje. Harry niemal bezwiednie wkłada rękę do tylnej kieszeni, dotykając różdżki, czując, jak jej pulsująca magia przepływa mu wzdłuż dłoni aż do nadgarstka.
Kiedy dociera do komnaty Narcyzy, zastaje kobietę stojącą przy oknie – opiera się ciężko dłońmi o szybę, z czołem niemal do niej przyciśniętym. Nieruchomo wpatruje się w ciemny ogród, osnuty wieczorną mgłą. Na chwilę odwraca głowę, kiedy dobiega do niej głos Harry’ego, uśmiecha się delikatnie i znowu powraca do przyglądania się widokowi za oknem. Harry podchodzi do niej, stawiając ostrożne kroki. Staje nieco za nią, patrzy na jej osnutą lekką księżycową poświatą sylwetkę, kościste ramiona, ukryte pod granatowym pledem. Jasne włosy wydają się jeszcze bardziej wyblakłe w tym srebrzystym świetle. Wydaje się krucha i słaba, opierając się tak o szybę i wpatrując się przed siebie wielkimi, szarymi oczami. Niczym małe dziecko, dopiero poznające świat, zafascynowane jego pięknem, tajemniczością i ogromem. Jest tak cicho i spokojnie między nimi – harmonicznie i przyjemnie.
- Kiedy to się skończy, Draco?
W tym jednym pytaniu kryje się tak wiele innych.
- Niedługo.
Nie wie, na które z nich odpowiedział. I może lepiej… żeby nie wiedział?
Narcyza wyciąga dłoń i wplata palce w jego własne. Głaszcze kciukiem skórę na jego ręce, spokojnie i powoli, delikatnie. Patrzy na niego z boku, uśmiechając się lekko.
- Niedługo – powtarza po nim, niemal bezgłośnie. – Niedługo, syneczku.
Harry odwzajemnia uśmiech, nie mogąc pozbyć się myśli, że Narcyza jest naprawdę piękna. W tym momencie, kiedy jej twarz jest bledsza niż kiedykolwiek, oświetlona przez blask księżyca, który błyszczy w jej szarych, przytomnych oczach, kiedy zmarszczki w kącikach oczu pogłębiają się wraz z uniesieniem kącików warg – jest naprawdę piękna. Narcyza odwraca się i stoją tak, nie wiadomo jak długo, wpatrując się w ciemny ogród, granatowe niebo i księżyc, srebrzysty księżyc otoczony gromadką złocistych gwiazd.
Harry czuje na sobie jego spojrzenie. Kilka metrów od niego, w kącie pokoju, stoi Draco. Wpatruje się w niego nieruchomymi, pustymi oczami, a jego twarz nie wyraża zupełnie nic. Teraz naprawdę przypomina martwego. Dziwne, że nie boi się przebywać tutaj, kiedy Narcyza z łatwością mogłaby go zauważyć. Ale to wydaje się teraz dla niego zupełnie nieważne. Patrzą na siebie z Harrym. Dwaj Draco Malfoyowie. I choć ten prawdziwy, martwy Draco, tak bardzo stara się ukryć wszelkie emocje, choć na jego twarzy nie ma dosłownie nic… Ten drugi Harry, nieprawdziwy – oszukany, ale, w pewnym sensie, równie martwy – wie, co kryje się w myślach prawdziwego Malfoya.
I boi się tej świadomości, boi się niesprawiedliwości, jaka dotyka ich obojga. Ich życie po wojnie, po triumfie… wcale nie powinno tak wyglądać.

* * *

Wydaje się, że powietrze nagle tężeje, kiedy Draco pojawia się w pokoju. Harry jest już w swojej dziwacznej, szarej piżamie – bluzce z krótkim rękawem i spodniach tak długich i luźnych, wręcz za dużych, że aż zakrywających mu prawie całe stopy. Siedzi na łóżku, wpatruje się we własne dłonie. Kiedy zauważa Malfoya, jego czoło marszczy się jeszcze bardziej, a usta zaciskają w wąską linię. Harry nie ma jeszcze ochoty na sen, ale przebywanie w towarzystwie Malfoya nie wydaje mu się w tym momencie najlepszym pomysłem. Niczym małe dziecko, kładzie się posłusznie do łóżka, czując na sobie nieruchome spojrzenie Draco. Zapada się w miękkim materacu, próbując przy tym nie spuścić ani na chwilkę z oczu Malfoya. Nie ma pojęcia, czemu ma to służyć. Układa się ostrożnie na poduszce, wciąż śledząc wzrokiem zastygłą twarz. Draco Malfoy wolałby nigdy nie widzieć we własnych oczach tak wiele niepewności i wahania. Ale Potter jest inny i nie zamierza nigdy kryć się ze swoimi uczuciami – nawet wtedy, kiedy część jego włosów ma jeszcze jasną barwę, a tęczówki wciąż są pełne szarości. Harry nie może dłużej tego znieść i szepcze ciche „Dobranoc”, a jego głos jest chrapliwy.
- Dobranoc – odpowiada Malfoy sucho i odwraca się. Zatrzymuje się jednak zaraz przy drzwiach i patrzy na Harry’ego przez ramię, a jego spojrzenie jest lodowate i puste. – Potter?
- Tak?
- To nie była zdrada. Nie zdradziłem jej. To był mój obowiązek.
Znika, zanim do Harry’ego dociera sens jego słów. Zanim w Harrym narasta wściekłość i rozpacz, i zanim Harry zrywa się z łóżka i wybiega z pokoju. Biegnie w stronę ciemnego korytarza, w którym znikł Malfoy. Czuje w żołądku obrzydliwy ucisk, bo przecież… przecież wcale nie miał tego na myśli. Skręca w kolejny korytarz, ale Malfoya tam nie ma.
I Harry zatrzymuje się gwałtownie.
Jest tylko on i ciemność.
I oni… którzy przyszli tu za nim.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz