wtorek, 1 listopada 2011

Duch - Rozdział 15

 Rozdział 15 – Wiatr niosący śmierć

            Zeschłe liście szeleszczą pod jego stopami, kiedy przechodzi przez drewnianą bramę. Wiatr – chłodny, ten z rodzaju „niosących śmierć”. Tych przeszywających ciało do samych kości, wywołujących dziwne uczucie pustki i smutku. Słońce, ukryte gdzieś między szarymi, deszczowymi chmurami. Mżawka, ochładzająca mu twarz.
            Trzyma ręce w kieszeniach, stojąc nieruchomo nad dwoma, połączonymi ze sobą grobami.
Hermiona Granger.
Ronald Weasley.
I brakuje tylko trzeciego… brakuje Harry’ego Pottera. I Wielka Trójca byłaby w komplecie. Najlepsi przyjaciele – znowu razem. Tym razem już na zawsze.

Wpatruje się w tabliczki niewidzącym spojrzeniem. Przed oczami mijają mu liczby – nic nie znaczące liczby, które czasem wymieniają się ze słowami „zmarły” albo „urodzona”. Nic nie znaczące znaki, wyryte w szarym, zimnym marmurze, skroplonym deszczem. Harry klęka… wręcz pada na kolana, tuż u stóp nagrobków. Ma spuszczony wzrok, wbity w ziemię. Nic nie widzi przez załzawione oczy. Kilka łez spływa mu po nosie, a kilka innych skapuje na szkła okularów. Nie może powstrzymać szlochu. Zaciska wargi, ale mimo to nie może. Nie potrafi. Dotyka opuszkami palców marmuru na grobie Hermiony. Przesuwa dłońmi po jego powierzchni, ścierając kilka kropli deszczu. Przypomina mu się tamta chwila, w Dolinie Godryka. Śnieg chrzęszczący pod stopami, śpiewane kolędy dochodzące do nich z oddali i oni, najlepsi przyjaciele, stojący ramię w ramię, trzymający się za rękę, kroczący ze strachem przez nieznane. Zamyka oczy, próbując sobie przypomnieć jej twarz. Twarz Hermiony z tym jej przemądrzałym wyrazem, z wywróceniem oczami i zmarszczonymi brwiami, kiedy myślała nad czymś gorączkowo. Próbuje sobie przypomnieć jej uśmiech, szczery uśmiech, i dźwięk śmiechu. Próbuje sobie przypomnieć, jak to było – trzymać ją wtedy za rękę, idąc przez cmentarz w Dolinie Godryka. Objąć ją i czuć jej ciepło, całą jej miłość i czyste uczucie, jakim go darzyła. Całą tę przyjaźń. Ale nie może… próbuje, gorączkowo próbuje odnaleźć w pamięci jakiś moment. Choćby urywek. Ale w głowie ma tylko pustkę. Nie może… to niemożliwe, żeby nie pamiętał jej twarzy. Jej śmiechu. Na pewno to jakiś żart… pamięć płata mu figle i zaraz sobie przypomni… Zaciska oczy i przywołuje w pamięci twarz Rona, ale tego także nie potrafi. Nie pamięta twarzy swoich przyjaciół. Najlepszych przyjaciół, którzy byli z nim do samego końca…
Szlocha.
- Harry.
Aż się wzdryga, czując na ramieniu czyjąś dłoń. Zrywa się na równe nogi. George stoi przy nim, uśmiechając się spokojnie. Ma poważny wyraz twarzy, a oczy wydają się jakby nieco przygasłe.
- Przepraszam – mówi cicho Harry, przecierając rękawem swetra okulary.
George wzrusza tylko lekko ramionami, odwracając wzrok od Harry’ego i przenosząc go na grób Freda, położony kilka metrów dalej.
- Wszystko w porządku, Harry, kochaneczku? – pyta, a jego głos dochodzi do Harry’ego jakby z oddali.
- Nie pamiętam… – wyrzuca z siebie Harry rozedrganym głosem. – Nie pamiętam ich twarzy, George! Nie mogę… ja…
- Oczywiście, że pamiętasz – przerywa mu George. – Po prostu źle szukasz w pamięci. Nie szukaj ich twarzy, szukaj konkretnych sytuacji… przypomnij sobie… no nie wiem… pokój wspólny Gryffindoru. Przypomnij sobie moment, w którym siedzieliście razem i, choć pewnie rzadko się to zdarzało, uczyliście się – mruga do Harry’ego, a w jego oczach migają rozbawione iskierki. – Oni tam są, Harry. – Puka palcem w czoło Harry’ego, uśmiechając się pogodnie. Niespokojny, chłodny wiatr rozwiewa jego rude włosy.
Nie powinien się nad tym zastanawiać – nie powinno się w ogóle porównywać ludzkich tragedii. Każda tragedia jest osobistą tragedią każdego człowieka i każdy odbiera ją na swój sposób. Ale mimo tego, Harry zastanawia się, jak musi czuć się George po stracie brata bliźniaka… słyszał kiedyś, że bliźniacy są szczególnym rodzajem rodzeństwa. Wiecznie nierozłączni, niemal tacy sami – jak dwie połówki jabłka. Jabłko, które zostało przecięte, a jedna z połówek zabrana, szybko się zepsuje.
- George, a… jak ty się trzymasz? – pyta w końcu Harry, przyglądając mu się uważnie.
- Całkiem w porządku – wzrusza ramionami, uśmiechając się jakby do siebie. – On cały czas ze mną jest. Cały czas, gdzieś… wiem o tym.
- Coś jakby… jego duch? – Harry nie ma pojęcia, dlaczego o to pyta. Jednak nagle dochodzi do wniosku, że George jest teraz jedyną osobą, z którą mógłby porozmawiać na nurtujące go tematy. Która mogłaby go zrozumieć, u której mógłby szukać wsparcia.
George patrzy na niego przez chwilę, zanim odpowiada.
- Nie jest duchem – mówi w końcu, całkiem poważnie. Harry nie miał tego na myśli, ale odpowiedź George’a w pewnym sensie go szokuje. – On… poszedł dalej. – George odwraca spojrzenie i wpatruje się w grób brata. Odgarnia z oczu rude kosmyki, a kąciki jego pełnych ust drgają nieznacznie.
- Żałujesz tego? – pyta niepewnie Harry.
- Nie. – Odpowiedź George’a jest natychmiastowa. – To nie miałoby sensu… bycie duchem. Nic nie możesz robić! Całować się, nie wiem, randkować... – śmieje się, choć Harry’emu wydaje się, że to nieco wymuszone. – Choć, z drugiej strony, chyba nikt jeszcze nie wyrywał nikogo „na bycie duchem”? Ale tak na poważnie, Harry, to to wcale nie jest nic przyjemnego i nie chciałbym, żeby ktokolwiek się na to zgodził. Co prawda, można temu zapobiec, przerwać „wieczność” ducha, ale mimo wszystko, nie chciałbym tego. Fred nie mógłby zostać – jako duch. Męczyłoby go to.
- Co masz na myśli, mówiąc, że można temu zapobiec? Byciu duchem na wieczność?
- Kiedyś w Hogwarcie, chyba na Obronie Przed Czarną Magią albo czymś, rozmawialiśmy o duchach. Nie wiem, jakim cudem to pamiętam – chyba to musiał być jeden z tych pamiętnych dni, kiedy wyjątkowo słuchałem na lekcjach… – uśmiecha się do siebie. – Podobno istnieje sposób, żeby „odczarować” ducha, ale nie pamiętam, o co dokładnie chodziło. Pewnie o coś strasznego, związanego z własną śmiercią… czyli – reasumując – to by było kompletnie bez sensu.
- Dlaczego? – dopytuje Harry, zupełnie nic z tego nie rozumiejąc.
- Załóżmy, że chodzi o to, że ktoś musi zginąć za ducha… jaki byłby sens tego, gdyby Fred nim był? Musiałbym umrzeć. A wiem, że Fred by tego nie chciał. Ale nie wiem, Harry… to tylko legendy. Nigdy więcej nie słyszałem o czymś takim.
Harry już mu nie odpowiada. Wpatruje się w niego pustym wzrokiem, a sens jego słów zaczyna powoli do niego docierać. Zupełnie powoli. Nawet, jeśli to tylko legendy – skądś musiały się wziąć. A jeżeli to prawda? Jeżeli da się przeprowadzić ducha na drugą stronę? Czy Malfoy już o tym wie? Nagle Harry odczuwa wielką chęć wrócenia do Malfoy Manor i powiedzenia o tym Malfoyowi. Wiatr mierzwi mu włosy i zsypuje zeschłe liście z grobu Hermiony i Rona. Harry wpatruje się w imię swojej przyjaciółki, wyryte w marmurze. Wie, co Hermiona zrobiłaby na jego miejscu – popędziłaby do biblioteki. I Harry też musi to zrobić. Musi znaleźć choć kilka informacji, zanim powie o tym Malfoyowi – co, jeśli to wszystko nieprawda i zrobi mu tylko nadzieję…?

* * *

            Ledwie Potter pojawia się w salonie, Draco dopada go. Nawet nie próbuje zachować względnego spokoju ani opanowania. Jest wściekły. Naprawdę wściekły. Natomiast Potter… Cóż. Przeczesuje powoli blond włosy, odgarniając je za uszy. Uśmiecha się ze spokojem. Po chwili jednak ten spokój ustępuje miejsca zaniepokojeniu, kiedy dostrzega minę Draco.
            - Malfoy – wita go niepewnie. – Coś nie tak?
            Draco widzi nieśmiałe drganie jego – swoich! Tak, swoich! – warg, widzi niepokój w szarych oczach. Niepokój, powoli zastępujący wesołość i beztroskę, jaką przed chwilą na pewno odczuwał. Jak śmie…
            - Gdzieś ty był? – warczy Draco, sam zdziwiony takimi pokładami wrogości w swoim głosie.
            - U Weasleyów – odpowiada Potter, przestępując z nogi na nogę.
            - Tak długo? – oburza się, powoli przestając nad sobą panować.
            - Na Merlina, Malfoy… – Potter przewraca oczami, w których pojawiają się rozbawione iskierki. – Jesteś zazdrosny, czy co? Poświęcam ci przecież zdecydowaną większość swojego czasu, więc…
            - Myślę, że będziesz musiał go poświęcić jeszcze więcej – ucina Draco.
            Potter patrzy na niego bez zrozumienia.
            - Moja matka, Potter. – Na chwilę przerywa, zupełnie tak, jakby te dwa słowa miały wszystko wytłumaczyć. Jakby nie musiał dodawać już nic więcej, oczekując, że Potter zrozumie. Najwyraźniej się myli. – Pogorszyło jej się. Idź do niej, rób, co do ciebie należy.
            Najpierw Potter wygląda na urażonego. Na wściekłego rozkazującym tonem Draco, sposobem, w jaki się do niego odzywa. Jak go traktuje. Zaraz jednak – jak gdyby uświadomił sobie sens słów Malfoya – reflektuje się i mówi przerażonym głosem:
            - Jak to „pogorszyło jej się”? Co się dzieje?
            - Idź i sam się przekonaj – syczy Draco. Potter przechodzi obok niego szybkim krokiem. Może Draco powinien czuć pęd powietrza? Może powinien czuć zapach Pottera? Jego perfum? Cokolwiek? Może powinien czuć coś więcej, poza wściekłością spowodowaną lekkomyślnością Pottera oraz ulgą, że udało mu się ukryć cały swój strach o swoją matkę? Nie może nic zrobić. Jest bezużyteczny, stojąc w kącie pokoju, obserwując, jak skrzaty krzątają się wokół łoża Narcyzy. Patrząc, jak jego matka trzęsie się w gorączce, cała mokra i rozpalona. Słysząc, jak szepcze coś do siebie. Jak jej słowa układają się w dwa, najdroższe jej imiona. Słysząc, jak woła go – właśnie jego, jej syna, jej ukochanego syna… wiedząc, że nie może odpowiedzieć na jej wołanie. Czy duchy nie powinny być wyprane z wszelkich emocji? Czy nie powinny po prostu nic nie czuć – przez całą wieczność? Tak byłoby o wiele łatwiej. Nic nie czuć. Nie martwić się. Nie denerwować. Nie musieć wciąż udawać, że nic go nie obchodzi.
           
* * *

            Kiedy wpada do sypialni Narcyzy, wszystkie pary wyłupiastych, skrzacich oczu wbijają się w niego. Przez kilka sekund obserwują go z uwagą i strachem. Nie codziennie widzi się młodszego pana Malfoya, przestraszonego i zdenerwowanego, z czystym szaleństwem wypisanym na twarzy. Ale Harry wcale się nimi nie przejmuje. Nie obrzuca ich nawet spojrzeniem. Widzi jedynie drobną kobietę, leżącą w wielkim łożu.  
            - Matko! – Dopada do niej, a słowo, które wypowiada, wydaje mu się jeszcze bardziej poprawne i naturalne niż kiedykolwiek wcześniej. W tym momencie, widząc tę schorowaną, rozgorączkowaną kobietę, szukającą po omacku jego dłoni, szukającą wzrokiem jego twarzy, szepczącą imię Draco i nie mogącą go za nic w świecie dostrzec, czuje do niej większe przywiązanie niż może w ogóle powinien czuć. 
            - Draco… Draco… syneczku… – Jej wzrok, puste spojrzenie szarych, zamglonych oczu, błądzi niespokojnie po przestrzeni. Wygląda niczym niewidoma, próbująca dosłyszeć najmniejszy szmer, chociażby najcichszy oddech, wyrwany przypadkowo z ust, by móc określić czyjeś położenie. Drżące palce zaciskają się nerwowo na dłoni Harry’ego. – Draco… gdzie byłeś? Draco…
            - Matko, co się dzieje? – Dotyka jej rozpalonego czoła, które wydaje się niemal parzyć jego skórę.
            - Czterdzieści stopni gorączki, sir – słyszy za sobą skrzekliwy głos jednego ze skrzatów. Na srebrnej tacy trzyma termometr i szklane naczynie z wodą, a obok ręcznik. – Pani Malfoy jest w ciężkim stanie, sir. – Harry bierze od niego miskę i ręcznik. – Do usług, sir – skrzat skłania się i znika z trzaskiem.
            Harry siada na łóżku, a materac zapada się pod nim ciężko. Narcyza jest krucha, zatopiona w poduszkach, trzęsąca się i rozgorączkowana. Harry moczy ręcznik w zimnej wodzie i wydusza go. Pojedyncze krople skapują na jej skórę, ramiona i szyję. Przemywa delikatnie czoło kobiety, starając się, by jego ruchy były jak najsubtelniejsze, najostrożniejsze. Jak gdyby chwila nieuwagi mogła jeszcze bardziej ją okaleczyć. W głowie krążą mu tysiące myśli, a każda kolejna jest straszniejsza od poprzedniej. Nie ma pojęcia, co robić, jak się zachować. Nie ma pojęcia, do czego to wszystko zmierza i czy czasem nie są to ostatnie chwile życia Narcyzy. Chciałby coś powiedzieć – wie, że Draco by to zrobił… ale nie ma pojęcia, co. Dwa skrzaty, które zostały w pokoju, patrzą na niego ze strachem malującym się w wyłupiastych oczach. Rozgląda się po komnacie – to nie ich szuka. To nie ich potrzebuje.
            - Draco… – Narcyza chwyta jego nadgarstek. Uchwyt jej kościstych palców jest słaby, lecz desperacki. – Tamtego dnia… tamtego dnia… – Rozgląda się nieprzytomnie po pomieszczeniu. Wydaje się, że nawet go nie dostrzega. – Tamtego dnia – robiłeś to dla mnie… prawda? – Załamujący się głos, cienki i piskliwy. Usta drgają lekko, jakby próbowała się uśmiechnąć, przekonując samą siebie do tego, że jej słowa są prawdą.
            A Harry odszukuje w sobie ostatnie pokłady naiwności i wiary w ludzi i kiwa głową – energicznie i z przekonaniem, mówiąc szybkie „tak, tak”. I nie obchodzi go już to, co naprawdę powiedziałby w takiej chwili prawdziwy Draco Malfoy. Czy w ogóle by się odezwał – czy zdobyłby się na kłamstwo w takim momencie. To nieistotne – istotna jest tylko Narcyza i jej dobro.
            Ręcznik pozostawia na jej pomarszczonym czole zimne krople, które spływają po skroniach, policzkach, wzdłuż linii wystających kości policzkowych, aż do kącików rozchylonych, wysuszonych ust.
            Wolną ręką chwyta dłoń Narcyzy i ściska ją mocno. Trzyma ją kurczowo, jakby próbując przekazać jej przez ten uścisk siłę. Czuje pulsowanie magii w jej krwi, cudowny przepływ ostatków magicznej siły w umierającym ciele. Widząc ją – osłabioną i wyczerpaną chorobą, z siwymi włosami nad czołem i pustymi, zamglonymi oczami – czuje nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie – w zasadzie, żołądek przewraca mu się do góry nogami. To niemożliwe, żeby to był już koniec… zaledwie dwa tygodnie. Odwraca się i czuje w oczach piekące łzy. Mruga, próbując dostrzec w pomieszczeniu Malfoya. Ale jego nie ma. Jest za to cichy głos Narcyzy, wzywającej go do siebie. Mówiącej do niego po imieniu, które wcale nie jest jego prawdziwym imieniem, a jednak w tym momencie – w tej jednej, jedynej chwili – pragnie, by nim było bardziej, niż kiedykolwiek mógłby się tego spodziewać. Pragnie być jej synem i móc być z nią w pełni szczerym. Ulżyć jej w cierpieniu i pomóc uporać się ze wszystkimi dręczącymi ją wątpliwościami.
            - Wiem, że jesteś dobrym chłopcem – mówi, całkiem cicho, niemal niedosłyszalnie. – Mój Draco… mój kochany Draco… – Jej oczy wywracają się, a powieki przymykają.
            - Mamo! – podrywa się na równe nogi, nie puszczając jej dłoni.
            - To nic, Draco. Tylko odpocznę. – Odwraca głowę, zwracając nieprzytomne spojrzenie na wielkie, odsłonięte okna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz