sobota, 19 listopada 2011

Duch - Rozdział 20

Rozdział 20 – Gorąc

            Jest już za późno, żeby uciekać. Jest w pułapce – kandelabry rzucają na korytarz mdłe światło. Dlaczego jest takie rozmyte? Takie blade? Dlaczego nie może świecić jaśniej i mocniej? Dlaczego Harry nie mieści się w jego zasięgu? Ciemność. Ciemność wokół niego – czuje jej oddech na swoich plecach. Obrzydliwe, ciemne palce zaciskają się na jego koszulce. Ciągną go w swoją stronę, a on wyrywa się im. Próbuje się wyrwać, ale nie może. Nie może… bo nie ma dokąd uciec. Gdzie on jest?!

            - Nie… nie, odejdźcie – szepcze, rozglądając się gorączkowo dookoła. Nic nie widzi. Jedynie tam, na przeciwległej ścianie, tli się jedna z trzech świeczek. Blask oświetla ciemnoczerwoną ścianę, tapetę ze złotymi refleksami. Lśnią w ciemności, w jej blasku, a czerwień wydaje się jeszcze intensywniejsza. Czerwień jest krwista. Krwista ściana, krew, ściekająca po niej, spływająca… I złote impulsy – barwy Gryffindoru – krew i złoto, mieszające się… Krew poległych na wojnie. Krew, którą Harry czuje na własnych rękach.
            - Nie! – krzyczy, odpychając się od tego. Jego dłoń dotyka ściany. Dotyka jakiejś cieczy i Harry ma końce palców zbroczone krwią. Wyciera się o ubranie. Ale to nic nie daje – nic – bo i ono jest we krwi i Harry zaczyna rozciągać je na sobie, drzeć i próbować ściągnąć je z siebie. Nie może. Ręce trzęsą się, dygocą, nie panuje nad nimi. Ciemność dookoła niego – dwie zamykające się nad nim ściany i wątłe światło po obu stronach. Ciemność z przodu i ciemność z tyłu. A oni wszyscy chowają się w tej ciemności, czekając, aż Harry znajdzie się w niej – cały. Aż znajdzie się w zasięgu ich obślizgłych, cuchnących łap i wtedy będą mogli bez problemu zabrać go do siebie.
            - Błagam, zostawcie mnie! – Łzy pieką jego oczy. Powoli przestaje widzieć. Światło zaczyna rozmazywać mu się przed oczami. I krew, krew na ścianach spływa jakoś szybciej. Strumienie krwi spływają po nich, a Harry nic nie może na to poradzić. Śmiech dookoła i szepty, rozsadzające mu głowę. Koszulka klei mu się dziwnie do ciała. To pot, spływający mu po plecach? Przeciera swój kark dłonią. Dlaczego jego dłoń jest czerwona? Jest we krwi? Dlaczego Harry krwawi? Śmiech. Znów śmiech – przeraźliwy i złośliwy. Dźwięczący głuchym echem. Światła drgają, wprawione w wibracje przez ten okropny odgłos. Harry nie może dotknąć ścian – nie może wejść w snop blasku świec. Ale nie może też stać pomiędzy ścianami. Nie tam, gdzie jest ciemno.
            - Czego ode mnie chcecie?! – wrzeszczy w ciemność. Nie czuje już bicia swojego serca. Nie czuje też łez, wypływających mu z oczu, ani krwistego potu spływającego mu strużkami po plecach. Spływającego w dół, wzdłuż kręgosłupa, dosięgającego aż gumki spodni. Czuje tylko ich szepty. Zimny oddech na swojej skórze. Szepty. Drażniące szepty, łaskoczące go w uszy. Wpływające przez nie do środka – aż do mózgu. Harry chwyta się za głowę – ciągnie za włosy, rzuca się, chcąc wytrząsnąć obrzydliwe głosy. Pozbyć się ich.
– Błagam! – skomle, osuwając się na kolana. Nie ma jasności – znajduje się na ich terenie. A oni już pełzną, pełzną po podłodze, po podłodze, na którą ze ścian zaczyna spływać krew. Złoto nie połyskuje już na tapecie i jest tylko krew – czerwona, cuchnąca metalem ciecz. Dotyk ich palców na jego bosych stopach i Harry wrzeszczy – po prostu wrzeszczy, ale wydaje mu się, że nikt nie może usłyszeć jego głosu. Jakby tylko otwierał usta, a żaden dźwięk nie mógł się z nich wydobyć. Odskakuje, ucieka z zasięgu ich palców i przywiera do ściany. Tylko tam jest jasność. Tylko tam. Opatulony blaskiem świec, czuje, jak skóra przesiąka mu powoli krwią, jak krew spływa mu na ramiona, a pojedyncze krople skapują mu na włosy. Wplątują się w nie. Strużka wypływa z nich i stacza się ciężko po skroni. Czuje jej ciężar, jej obfitość. Krew rozdziela się i jej część zmienia trasę. Po policzku, nieco w prawo… aż do warg. Harry zaciska usta. Zaciska je jak najbardziej – i szczęki, tak, szczęki. Krew zbiera mu się w kąciku ust. Czuje jej zapach – odurza i przyprawia o wymioty. Czego oni od niego chcą? Czego chcą...
            - Błagam – otwiera usta. To błąd. Potworny błąd. Krew wlewa mu się do ust i Harry wypluwa ją. Wypluwa ją, a razem z nią wymiociny. Wszystko. Wymiotuje na ciemną podłogę, w niektórych miejscach splamioną także inną krwią. Ale nie ma pojęcia, czyją. Kałuża krwi jest niczym lustro. Widzi siebie. Tak wyraźnie, niczym w czystej tafli źródlanej wody. Nie może oderwać od siebie wzroku. Wszystko czerwone. Wszystko. I nagle, nad jego ramieniem – pojawia się ciemność. Bezkształtne cienie, zajmujące całe odbicie. Rozlewające się w nim. Nie ma nic poza tą ciemnością – żadnych świec, ich mdłego blasku… Pustka.
            - Odejdźcie – błaga, zamykając oczy. Zaciska powieki z całej siły. Zaciska pięści. Kuli się cały, naprężając wszystkie mięśnie. Klęczy, brodząc dłońmi we krwi. Jest tak mokra i lodowata. A później czuje, jak nagle staje się ciepła – nie wie, czy to jego własna, jeszcze gorąca krew miesza się… z jakąś inną. Nie wie nic. Zupełnie nic.
            Oni go obejmują. Nie chce ich widzieć. Słyszy tylko ich szepty – rozsadzające głowę. Szepty tak wyraźne, świszczące i głośne. Przyprawiające o dreszcze. Szepty… wzywają go. Wołają, ale nie wie, dlaczego. Po co?
            - Przepraszam! – mówi cicho, ledwie rozpoznając swój głos. – Przepraszam! – powtarza głośniej. Łzy skapujące do kałuży krwi wydają nienaturalnie głośny odgłos. Niczym miliony kropli deszczowych uderzających o parapet.
            I znowu szepty, ale nie potrafi ich zrozumieć. Są odpowiedzią… tak, oni mu odpowiadają, ale on nie rozumie. Nie wie, o co im chodzi. Co chcą mu przekazać. Co zamierzają mu zrobić. Gorące palce, palące mu skórę, prześlizgują się wzdłuż jego stóp. Wzdłuż łydki. Wsuwają się pod nogawki spodni i pełzną w górę. Czuje je na skórze. Palące. Bolesne. Inne palce owijają się wokół jego szyi. Zaciskają się na niej i Harry zaczyna tracić oddech. Nabiera powietrze. Jeszcze raz. I jeszcze. Coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo.
            - Zostawcie mnie – charczy, nie mogąc złapać kolejnego oddechu. – Zostawcie!
            Gorące palce, gorące… tak gorące. Ogień palący jego skórę. Ogień wypalający jego wnętrzności. Coś zaciska się na nim, pełznie. Oczy bolą od zaciskania powiek. W głowie szumi – szepty narastają. Szepty mieszają się ze śmiechem. Z krzykiem. Smród krwi odurza go i Harry próbuje zaczerpnąć ostatniego oddechu, krzycząc ostatni raz coś błagalnego… i przepraszającego… coś histerycznego… A później wpada twarzą wprost w kałużę krwi i własnych wymiocin… Gorąc ogarnia całe jego ciało.

***

            Kiedy go znajduje, Potter jest zupełnie nieruchomy. Leży głową w swoich wymiocinach, a na dłoniach i ramionach ma krwawe ślady zadrapań. Koszulka jest przepocona, przyklejona do jego napiętych barków i pleców. Malfoy woła go po imieniu, dotykając jego czoła, do którego przyklejone są mokre strąki jego włosów.
            - Idioto – syczy cicho, wpływając w niego.
Harry doznaje wstrząsu pod wpływem zimna i jego powieki drgają lekko, zanim Draco widzi zielone tęczówki i rozszerzone źrenice. Nie rusza się, wpatrując się tępo w podłogę przed sobą. Ciemne drewno – czyste i z delikatnymi refleksami mdłego światła, padającego z kandelabrów. Jego oddech zaczyna przyspieszać i wygląda to zupełnie tak, jakby Harry właśnie odtwarzał w pamięci wszystko, co się przed chwilą wydarzyło. Podnosi wzrok i ich spojrzenia się łączą. Mijają kolejne minuty, zanim Harry odrywa oczy od Malfoya i przenosi je znowu na drewnianą podłogę. Dopiero teraz zauważa wymiociny. Podrywa się nagle i siada na klęczkach. Chwilę marszczy brwi, próbując przeczekać ból głowy, spowodowany nagłym ruchem. Połowa jego twarzy jest brudna od wymiocin. Włosy po tej części głowy zlepiły się i przykleiły do skroni. Patrzy na Draco nieprzytomnym, przerażonym wzrokiem, a szczęka zaczyna mu drgać.
- Draco? – mówi zupełnie słabo i zupełnie cicho.
- Już w porządku, Potter – odpowiada, a jego głos brzmi niesamowicie sucho i ozięble. Niesamowicie sztucznie.
Harry wygląda potwornie. To wszystko, co działo się tamtej nocy, w jego domu, jest niczym w porównaniu z tym widokiem. I Draco boi się tego widoku, a jeszcze bardziej boi się własnego strachu, obrzydzenia i przerażenia, jakie są z tym związane. Potter rozgląda się niepewnie, przyglądając się ścianom i świecom. Później jego drżące spojrzenie przenosi się na jego własne dłonie, ogląda je dokładnie – od palców aż po podrapane przedramiona. Bezradne, przerażone oczy wbijają się w Malfoya i ten wie, że nieważne jak bardzo by się starał, nie potrafi teraz powstrzymać skrzywienia i równie przestraszonego wyrazu swojej twarzy. Chce stąd uciec. Nie musieć patrzeć na sypiącego się Pottera, na jego zakrwawione dłonie i wymiociny. Nie patrzeć na jego powolną, wewnętrzną śmierć… o której przecież kiedyś chyba wspominał, ale Draco nie do końca przyjął to do wiadomości. Nie do końca go słuchał. A teraz widzi – wszystko do niego dociera i Malfoy nie może znieść tej świadomości, która jest zbyt straszna, zbyt bezlitosna. Wobec której jest bezradny. Znajdują się w domu trupów.
- Zabierz mnie stąd. – Drżący głos, trzęsące się ręce. Rozbiegane spojrzenie zielonych oczu, narastająca w nich panika.
Draco nic nie odpowiada, tylko wznosi się w powietrze, kilkanaście centymetrów nad podłogą i patrzy wyczekująco na Harry’ego. Gdyby tylko mógł… może nawet pomógłby mu wstać. Ale nie może i czuje przez to wielką ulgę. Potter chwieje się na dygocących nogach, ale dotrzymuje kroku Malfoyowi, nie chcąc znaleźć się choć kilka centymetrów za nim. Rozgląda się na boki. Histerycznie, zupełnie niepohamowanie – skulony, roztrzęsiony, z rękami, zdrętwiałymi, ułożonymi nienaturalnie przy ciele. Draco ma ochotę powiedzieć coś ironicznego, może nawet kąśliwego, ale jedno spojrzenie na twarz Harry’ego, która wydaje mu się jeszcze straszniejsza niż twarz swojej umierającej matki, i jedyne, na co Draco ma w tym momencie ochotę, to ucieczka. Dochodzą do sypialni Malfoya i Potter wślizguje się do niej niepewnie, cały czas pilnując, żeby być blisko Draco. Ten jednak zatrzymuje się w progu i Harry odwraca się gwałtownie w jego stronę z przerażonym spojrzeniem.
- Co ty robisz? – głuchy krzyk wyrywa mu się z ust.
Malfoy nic nie mówi. Nie wzrusza ramionami ani nie zmienia wyrazu twarzy. Powiedzieć Potterowi, że odchodzi? Że wychodzi stąd i zostawia go samego, bo nie może znieść jego widoku?
- Zapal wszystkie świeczki – nakazuje mu tylko, wskazując na zapałki, leżące na jednej z półek.
Harry podchodzi do półki wyjątkowo nerwowym, niezgrabnym krokiem i bierze zapałki w trzęsące się dłonie. Pierwsza z nich łamie się pod wpływem drżących palców. Druga również.
- Uspokój się – warczy Draco. Wcale nie miał zamiaru zabrzmieć tak ostro. Po prostu… po prostu tak wyszło.
Rozbiegane oczy Pottera na jego twarzy, na ułamki sekund łączące się z jego własnymi, po czym trzecia zapałka zostaje przyłożona do knota świeczki. Harry odpala od niej wszystkie inne, do tej pory niezapalone. Sypialnię wypełnia drżące, ciepłe światło.
- Powinieneś się wykąpać. Czy coś – mówi niewyraźnie Malfoy, obserwując, jak Potter zatrzymuje się pośrodku pomieszczenia, wciąż rozglądając się na boki. Wygląda żałośnie i obleśnie. W odpowiedzi kiwa lekko głową, przenosząc nieprzytomny wzrok na drzwi łazienki. Idzie w ich kierunku, oglądając się jednak przez ramię, jakby bojąc się, że zaraz znowu coś może go zaatakować. Harry stoi w progu, rozglądając się po pomeszczeniu. Draco obserwuje jego niezgrabne, niepewne ruchy. Nogi chwieją mu się, jakby zaraz miał upaść. A później Potter odwraca się do niego, kolebiąc się lekko w przód i tył, pyta go niemal szeptem.
            - Mógłbyś tam nie stać?
            - Słucham?
            - Stań tu, w progu – mówi tylko, rozdygotanym głosem. – Proszę – dodaje, a zielone, pełne strachu oczy, przeszywają Draco.
            - A więc jednak ostatni raz ci się podobał – zadrwił Malfoy, próbując uśmiechnąć się kpiąco. Nie wychodzi mu. Ale Potter i tak zdaje się nie zwracać na to uwagi. Czeka, aż Draco zbliży się do niego i dopiero wtedy wchodzi ostrożnie do łazienki. Szybkim, nerwowym ruchem ściąga z siebie brudną, przepoconą koszulkę.
            - Podaj mi okulary. Nie… nie widzę już najlepiej – szepcze, wpatrując się w lustro. Jest niczym bezbronny niewidomy, czujący czyhające na niego dookoła niebezpieczeństwa, jednak nie mogący się przed nimi obronić.
Harry puszcza wodę i przemywa szybko ręce i twarz. Ochlapuje szybkimi, nerwowymi ruchami szyję, kark i klatkę piersiową, a później zaczyna czyścić końcówki swoich włosów. Odwraca się gwałtownie i wyciąga rękę, w poszukiwaniu niematerialnej dłoni Malfoya, w której znajdują się okulary. Kiedy ich palce stykają się – gorące z lodowatymi – Potter wzdryga się gwałtownie. Zakłada okulary i znowu opiera się o umywalkę, oddychając ciężko, nie spuszczając wzroku ze swojego lustrzanego odbicia, jakby bojąc się, że zaraz może w nim zobaczyć nie tylko siebie.
            - Połóż koszulkę na umywalce. Skrzaty ją zabiorą – mówi mu Malfoy, po czym usuwa się z progu, pozwalając Harry’emu przejść obok niego i usiąść na łóżku. Miękki materac ugina się pod nim i Potter podwija szybko stopy. No tak – żadna część jego ciała nie może wystawać poza obręb łóżka. Nakrywa się mocno kołdrą i kładzie na samym środku.
            Draco stoi bezradnie, patrząc na Pottera, po raz pierwszy od dawna po prostu nie wiedząc, co powinien zrobić. W końcu zbiera się w sobie i rusza w kierunku drzwi.
            - Dokąd idziesz? – dobiega go przerażony głos Harry’ego.
            Odwraca się powoli, unosząc pytająco brew.
            - Mam zostać i utulić cię do snu, Potter? – prycha.
            - Nie – kręci głową Harry, ale nie przestaje wlepiać w Malfoya błagalnego spojrzenia. – Ale… zostać… tak.
            - Który to już raz? – irytuje się Draco, marszcząc brwi w jawnym niezadowoleniu.
            - Draco. – Potter wypowiada jego imię z desperackim uporem. Wygląda jak dziecko, które zaraz zamierza się rozpłakać, bo mama nie chce zaśpiewać mu przed snem jego ulubionej kołysanki albo poczytać bajki.
            - Co ja jestem, twoja niańka? – Malfoy posyła Harry’emu najbardziej kpiące spojrzenie, na jakie go stać, ale Potter wydaje się zbyt zdesperowany i przerażony myślą ponownego pozostania w samotności, żeby się tym teraz przejmować.
            - Chyba mógłbyś to dla mnie zrobić? – oburza się Potter, zezłoszczony i przestraszony.
            - A to niby dlaczego?
            To pytanie nie jest w porządku. To pytanie jest jednocześnie wręcz retoryczne i przez chwilę Draco czuje się niemal idiotycznie, ale odgania od siebie to uczucie, oczyszczając umysł i powracając do swojej zwyczajowej, obojętnej postaci.
            - Ale tylko, dopóki nie zaśniesz – mówi w końcu z rezygnacją i siada na fotelu przy swoim biurku. Siedzenie nie sprawia mu do końca przyjemności – tak samo jak i leżenie, czy cokolwiek innego, bo po prostu zupełnie tego nie czuje. Żadnego rozluźnienia, ulgi od ciągłego chodzenia czy czegokolwiek podobnego. Jego mięśnie w ogóle się nie męczą – ba, nawet nie pracują! – więc jedynym odczuwanym przez niego uczuciem jest dość miękki materiał, do którego przylega.
            Harry, już uspokojony, kładzie się na poduszkach, opatulając się mocniej kołdrą. Leży na boku, z twarzą zwróconą w kierunku Draco. Jego zielone oczy są wielkie, kryje się w nich jeszcze cień strachu, ale jest już spokojniejszy niż przed kilkunastoma minutami.
            - Nie zdejmiesz okularów? – prycha Malfoy, uśmiechając się złośliwie. Nie wie, czy chce rozluźnić atmosferę czy też nie sprawiać wrażenia zbyt przejętego całą sytuacją… czy też może po prostu chce pomóc Harry’emu?
            Potter uśmiecha się krzywo i odkłada okulary na szafkę nocną, obok różdżki Draco. Przez chwilę wydaje się, że posyła Malfoyowi niepewne spojrzenie, po czym bierze różdżkę i, oplatając mocno palcami, kładzie obok siebie na poduszce. Malfoy ma wręcz ochotę prychnąć z powodu tego uroczego widoku, ale ostatecznie nic nie mówi, a Harry nie może dostrzec jego ironicznego spojrzenia.
            - Przepraszam – szepcze Potter. Spogląda na Draco spod półprzymkniętych powiek, i tak widząc jedynie jego niewyraźny zarys.
           - Nie przepraszaj – odpowiada niedbale Malfoy. – Obaj wiemy, że to było dokładnie to, co chciałeś powiedzieć. To, co czułeś… i co nadal czujesz. Czyż nie tak, Potter?
            - Ale nie powinienem… ja… To wszystko jest trudne – mówi Harry zduszonym głosem i zamyka oczy.
            - Wiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz