piątek, 30 kwietnia 2010

Bez ciebie

Dla Niej.




Poduszka przesiąknięta jest twoim zapachem. Zostawiłaś przez przypadek swój błyszczyk na jej koronce. Podnoszę rękę, żeby go zetrzeć, ale… waham się. Opuszkami palców dotykam delikatnego, jasnoróżowego śladu. Głaszczę go powoli. Głaszczę twoje usta.
Odeszłaś tak nagle – z pierwszymi letnimi promieniami słońca. Miałyśmy powitać je razem. Tymczasem jestem sama, a one muskają subtelnie moją skórę. Nieśmiało układają się obok mnie, na pustym miejscu. Nie chcę ich tu. Nie chcę tu nikogo. Mówię im to, ale one… nie słuchają mnie. Smuga światła wyleguje się bezwstydnie na twoim miejscu. Krzyczę. Bez skutku. Nie odchodzi. Zielone zasłony zatrzymują ją, nie wpuszczając do środka. Teraz jestem bezpieczna.
Nic nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego to wszystko… potoczyło się w ten sposób. Jeszcze raz dotykam palcami śladu po twoim błyszczyku; później przykładam je do ust. To tak, jakbym… jakbym cię całowała. Ale teraz twoje wargi są zimne. Martwe. A może to po prostu ja umieram? Może to ja jestem zimna? Drżę. W pokoju jest ciepło. A łzy są słone. Znaczą poszewkę twojej poduszki. Nie chcę tego. Nie chcę widzieć tego wszystkiego! Twojego uśmiechu. Żadnego z twoich uśmiechów – teraz wyraźniejszych i piękniejszych niż kiedykolwiek. Ani grymasów. Ani łez. Ani twoich oczu. Potrząsam głową. Mój wzrok trafia na zasłony. Dlaczego są tak cholernie zielone? Dlaczego zielone? Kolor twoich oczu wciąga mnie… hipnotyzuje. Kocham go. Kocham każdą jaśniejszą plamkę na twoich zielonych tęczówkach. Każdą. Bez wyjątku. Mimo to wstaję i zrywam zasłony. I po pokoju znowu rozlewają się promienie słoneczne. Nie chcę ich. Moje ręce się trzęsą. Cała się trzęsę. Próbuję zdepnąć smugę światła, rozkładającą się przy łóżku. Ale nie zadaję jej bólu. Nie boli. Nie ucieka. Czy depczę za lekko? Krzyczę. Wrzeszczę. W głowie szumi mi… twój śmiech. Brzęczy. Świszczy. Jakby wywiercał mi dziurę w czaszce. Boli. Boli! Cholernie boli. I nie przestaje. Nogi się uginają.
Upadam.
Słońce siada obok mnie. Troskliwie przytula mnie do siebie i nie wypuszcza. Czy ja wariuję? Odpycham je. Nie chcę go. Nie chcę jego litości. Nie chcę jego pomocy. Nie potrzebuję i nie chcę niczego! Bo wszystko boli. Bo wszystko przypomina mi o tobie. Każda część mnie. Wszystkie równie puste. Bezwartościowe. Nic nieznaczące. Bez duszy. Bo dusza odeszła wraz z tobą – tak nagle, niespodziewanie wyrwała się z mojego ciała i… uciekła. Bez słowa, bez wytłumaczenia. Pozwoliłam jej odejść. Nie mogłam jej zatrzymać – chciała tego. Może jest jej lepiej…? Beze mnie…?
Promienie słoneczne chowają się za chmurami. W pokoju jest cicho i ponuro, szaro. Bez słońca. Niech wróci! Niech wróci i… i pomoże mi. Przepraszam, że je odtrąciłam! Przepraszam. Niech wróci… Proszę…
Ale nie wraca. Szare niebo śmieje się ze mnie. Do łez. Deszcz uderza ciężko o parapet. Kap. Kap. Kap. Kap. Kap. Kap. Ten odgłos mnie dobija. Kap. Kap. Kap. Kap. Mocno. Kap. Kap. Zdecydowanie. Kap. Kap. Kap. Uporczywie. Kap. Kap. Nachalnie. Kap. Kap. Krzyczę. Kap. Kap. Nie słucha. Kap. Kap. Kap. Kap… Chowam się pod kołdrą. Pachnie tobą. I jest tak, jakbyś to ty mnie przytuliła. „Nie smutaj”, mówi mi kołdra. Dlaczego mówi twoim głosem? Dlaczego cię słyszę? Chcę uciec, ale materiał owija się wokół mnie. Mocno mnie trzymasz. Troskliwie obejmujesz. Kołyszę się. Przód. Tył. Przód. Tył. Pochylam głowę. Dławię się łzami. Przód. Tył. Przód. Tył. Duszę się. Wypuszczasz mnie. Oddycham ciężko. Kap. Kap. Kap. Kap.
Zostawcie mnie. Odejdźcie. Dajcie mi spokój!
Kap. Kap. Kap.
Chcę być sama.
Już zawsze.
Kap. Kap.
Bez myśli.
Bez...
Kap. Kap...
Sama.
Bez ciebie.
Zamykam oczy.
I znów widzę twój uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz