Jesteś zły. Tak bardzo zły! Jedyna osoba, która
wiedziała wszystko i mogła ci wiele powiedzieć – znikła! Kiedy rano otworzyłeś
oczy, profesor McGonagall już nie było i, choć spędziłeś na poszukiwaniach
wiele godzin, nie znalazłeś jej. A więc naprawdę odeszła.
–
Przestań się dąsać – słyszysz czyjś głos i zastanawiasz się, czy ci ludzie
nigdy nie nauczą się pukać? – Ludzie przychodzą i odchodzą i trzeba się z tym
pogodzić. Profesor McGonagall była tutaj już na tyle długo, że w końcu musiała
odejść.
– Ty
też… – dziwisz się, wpatrując się tępo w Penelopę, która siada obok ciebie.
– Tak.
Też byłam w Hogwarcie i mnie też ona uczyła.
– Wiesz,
kim jesteś?
– Tak. A
ty?
– Też.
Cisza, która was otacza jest bardzo
przyjemna; znów słyszysz szelest przewracanych kartek, ale dodatkowo czujesz
również ciepło siedzącej obok ciebie dziewczyny. Suniesz wzrokiem po małych
czarnych literach, tak naprawdę myślami będąc zupełnie gdzieś indziej. Myślisz
o tym, gdzie teraz znajduje się profesor McGonagall, czy jest teraz w kolejnym
świecie, w którym musi wszystkich znienawidzić, czy też może jest już w… raju?
Zastanawiasz się też, co robią teraz Josh i Luna i postanawiasz odwiedzić tę
dwójkę w najbliższym czasie. Myślisz również o Marku – powinieneś go lepiej
poznać.
Penny przygląda ci się uważnie, a kiedy napotyka twój wzrok uśmiecha się
szeroko. Dopiero teraz dostrzegasz, że i ją widzisz już prawie całkiem
wyraźnie. Odwzajemniasz uśmiech.
~~*.*~~
– Hej,
Harry! – Nie reagujesz na imię, które rzekomo ma być twoim, i, dopiero gdy Luna
siada na oparciu ławki, odwracasz się i uśmiechasz blado. – Idziesz ze mną do…
Josha? – Zanim wypowiedziała ostatnie słowo usłyszałeś niewyraźny bełkot i
domyślasz się, że wypowiedziała prawdziwe imię chłopaka.
– Mogę iść – odpowiadasz, wzruszając
ramionami, nieco zirytowany faktem, że Lovegood zna tak dobrze Joshuę, choć nie
do końca jesteś pewien dlaczego odczuwasz takie emocje? Nie przywiązałeś się do
niego bardzo, prawie w ogóle. Czyżby to ten czyściec tak na ciebie wpływał?
Wypełniał cię beznadziejnymi, negatywnymi emocjami, których w ogóle nie
powinieneś czuć, których podstawa jest zupełnie nieznana i bezsensowna?
Idąc
przez Park Niewyraźnych czujesz na sobie spojrzenia tych wszystkich bladych,
rozmazanych postaci. W żadnym wypadku nie jest to miłe doświadczenie – te
spojrzenia przeszywają cię na wylot, są puste, niemal martwe, niewidoczne. Nie
potrafisz określić, czy są przyjazne, czy też pełne dezaprobaty. To takie
frustrujące! Nieświadomie zaciskasz pięści. Wśród tych białych, obcych postaci
czujesz się niepewnie, a poczuciem strachu zdajesz się już być przesiąknięty.
Zbliżasz się bardziej do Luny w poszukiwaniu jakiejś bliskości i racjonalnego,
ludzkiego ciepła. Jej palce splatają się z twoimi w niemym pocieszeniu.
Niebo ma
taki paskudny, wyblakły odcień; biel otaczającego cię świata razi nieprzyjemnie
w oczy. Nie potrafisz określić, jak długo jesteś w tym miejscu, bo dni zlewają
w jeden, podobnie jak godziny i minuty. Jednak co dałaby ci ta wiedza? Czas
nadal by płynął, dni nie różniły się od nocy, a ty jedynie
wiedziałbyś, że upłynęło już dwadzieścia, dwadzieścia nie dziesięć godzin.
Czułbyś jedynie jeszcze większą frustrację. Ale z drugiej strony… ta niewiedza
cię przeraża – nie masz panowania nad tym, co się dzieje.
Nikła
nadzieja, że dom Josha różni się od pozostałych, natychmiast w tobie umiera.
Jest dokładnie taki jak twój – z białymi ścianami, pustym ogródkiem otoczonym
wyblakłym, drucianym płotem. Luna popycha delikatnie przymkniętą furtkę, która
zdaje się być już bardzo stara, wręcz zardzewiała i w rzeczywistości, gdybyście
znajdowali się w prawdziwym życiu, na pewno wydawałaby z siebie ciche,
rozdrażnione skrzypnięcie. Nie towarzyszy jednak temu ruchowi żaden, nawet
najcichszy odgłos. Idziesz niepewnie niemal niewidoczną ścieżką, ściskając dłoń
Lovegood, która kroczy z pewnością przed siebie. Drzwi nagle otwierają się i
twoim oczom ukazuje się zamazana, biała postać; widzisz jedynie jej usta, które
teraz zacięte są w cienką linię.
– A, to
wy – mruczy Josh i uśmiecha się niewyraźnie.
– A kogo
się spodziewałeś? – pytasz niezbyt uprzejmym tonem.
Chłopak przez chwilę wydaje się lustrować
cię wzrokiem, aż w końcu wzrusza ramionami, robiąc miejsce Lunie.
– Nikogo
szczególnego. – Milczysz, więc wzdycha z roztargnieniem i dodaje: – Kiedyś miał
miejsce pewien nieprzyjemny incydent związany z Aaronem. Od tamtego zajścia
wolę nie wpuszczać do domu nikogo obcego…
– Ja nie
jestem obcym? – wyrywa ci się, zanim zdążasz nad tym zapanować.
– Nie w takim sensie – odpowiada tylko,
wyginając usta w dziwacznym uśmiechu.
Zaprasza cię gestem do środka, a ty
przełykasz głośno ślinę. Nie boisz się, jednak czujesz się co najmniej
niepewnie. Gdyby mieszkał tu ktoś inny, a nie Josh – tajemniczy
dziwak, chyba najdziwniejszy w tym całym świecie – na pewno byś się nie
wahał. Przecież ze spokojem wszedłeś do domu Aarona, a nawet tam spałeś! A
tutaj…
Przechodzisz obok Joshuy, który stoi w wejściu, przypadkowo dotykając jego
dłoni i przez chwilę czujesz przyjemne ciepło, jakie zawsze towarzyszy ci, gdy
dotykasz jakiegoś człowieka. To odczucie chyba powinno być dla ciebie normalne,
przynajmniej w prawdziwym świecie, jednak tutaj jest swego rodzaju deską
ratunku, która jednocześnie pozwala ci przetrwać i wznieca w tobie nadzieję na
lepsze jutro.
Siadacie na bielusieńkiej kanapie,
stojącej na środku równie białego pokoju. Luna stoi przy oknie, patrząc na
roztaczający się za nim jednokolorowy widok, a w jej oczach migoczą iskierki
pełne radości i fascynacji.
– Tak, wiem, mam cudowny widok z okna. –
Mógłbyś przysiąc, że tym słowom towarzyszyło ostentacyjne wywrócenie oczami. –
Doprawdy, nie rozumiem, co ci się w nim tak podoba.
– To, że
nie widać tu żadnych domów, ani Parku Niewyraźnych…
– Czego?
– przerywa jej Josh.
– Parku
Niewyraźnych – powtarza Luna z normalną dla niej cierpliwością. – Harry tak
nazywa plac, na którym wszyscy się zbierają.
– Kto
tak nazywa plac?
– Och, Simon – poprawia się Lovegood,
odwracając do was zamglone spojrzenie.
Josh znowu zaciska usta i wydaje się nad
czymś rozmyślać, a ty niemalże odczuwasz, jak jego mięśnie napinają się.
– Co to
był za incydent z Aaronem?
– A co
cię to obchodzi? – warczy, a ty aż się wzdrygasz.
Luna jakby wróciła do rzeczywistości, jej
wzrok przestał być tak zamglony i odległy; podchodzi do kanapy i siada na
podłodze, naprzeciwko was. Kładzie dłoń na czymś, co chyba jest ręką Josha, a z
jej ust wydobywa się niewyraźny dla ciebie bełkot. Chłopak nie rusza się, wciąż
zaciskając usta.
– Czy ty mnie kiedykolwiek słuchasz? –
pyta łagodnie.
– Oczywiście – odpowiada oschle.
Luna uśmiecha się z pobłażaniem. Po chwili
jej twarz gwałtownie się zmienia i wstaje z podłogi.
– O! Nie mówiłeś, że masz nowe książki.
Josh wzrusza ramionami i opiera się o
oparcie kanapy. Słyszysz jego cichy, przytłumiony oddech i szmer, jaki wydają
kroki Lovegood. Przyglądasz się jej ruchom, jak idzie tak lekko i zgrabnie, że
wydawać by się mogło, iż w ogóle nie porusza nogami, a sunie kilka centymetrów
nad ziemią. Beztroska i radosna, z długimi, jasnymi włosami opadającymi jej na
plecy, radosnym uśmiechem i wielkimi, błękitnymi oczami, w których zdaje się
odbijać całe ciepło i dobro świata.
– Chyba zadomowiły się już tutaj na dobre
– szepcze z cichą fascynacją Luna i wyciąga rękę w stronę książek, jednak
zatrzymuje ją w połowie drogi i prostuje palec wskazujący, jakby oczekiwała, że
jakieś drobne stworzonko na niego wskoczy.
– Nargle? Myślałem, że one żyją tylko w
jemiole – dziwisz się, szczerząc jak głupek. Nie masz pojęcia skąd o tym wiesz,
tym bardziej, że dziewczyna nie opowiadała ci o tych stworzeniach tutaj, w tym
świecie, jednak podświadomie wiesz, że kojarzą ci się one z dobrymi, pozytywnymi
rzeczami, których niestety nie możesz sobie przypomnieć.
– Jeżeli w pobliżu nie ma jemioły, to
muszą sobie znaleźć inny dom prawda? – mówi Luna, jakby twoje pytanie wcale nie
było dziwne; nie odrywając wzroku od niewidocznych stworzonek, które rzekomo
właśnie drepczą po jej palcu. – Jakie one słodziutkie – śmieje się Lovegood. –
Chcecie? – odwraca się do was i wyciąga w waszą stronę dłoń.
Chyba macie zszokowane miny, bo dziewczyna
uśmiecha się jeszcze szerzej i podchodzi do was bliżej.
– Spokojnie, one nie gryzą – zapewnia was,
po czym siada na oparciu kanapy, pomiędzy tobą a Joshem. Chwyta twoją rękę i
przykłada do swojej, a po chwili to samo robi z Joshuą. Nie jesteś pewien, jak
masz się zachować. Ani nie widzisz, ani nie czujesz niczego na swojej dłoni,
nic nie łaskocze twojej skóry, ani tym bardziej nie jest „słodziutkie”. Starasz
się nawet wyobrazić owe nargle, ale jakoś średnio ci to wychodzi.
– Są takie biedne – wzdycha smutno Luna. –
Siedzą samotnie na tej półce i pewnie bardzo się nudzą.
– Samotnie? Przecież mają siebie! –
obrusza się Josh. – Chwila, ile ich jest…
– Ty masz siedem, a Harry pięć –
odpowiada.
– Kto? – W głosie chłopaka irytacja miesza
się z rozdrażnieniem.
– Simon. – Za to Luna jak zwykle jest
cierpliwa i opanowana.
– Ach – wzdycha tylko Joshua, choć wcale
nie brzmi to beztrosko.
Lovegood okrąża kanapę i siada na
podłodze, między wami, opierając się o mebel plecami. Długie nogi ma
wyciągnięte, a bose stopy kołyszą się powoli. Dopiero teraz zauważasz, że
ubrania dziewczyny mają nijaki, blady kolor, może nie do końca biały, jednak
jakby wyblakły. Widać dokładnie wzór pasiastych rajstop, a gdybyś lepiej się
przyjrzał na pewno potrafiłbyś określić, z jakiego materiału jest zrobiona
spódniczka. Odwracasz wzrok z powrotem na Josha, który wydaje ci się bacznie
przyglądać – on jednak nadal jest niewyraźny i zamglony.
– Chcesz usłyszeć o tym incydencie z
Aaronem? – pyta ze znudzeniem.
– Jasne. – Entuzjazm w twoim głosie jest
trochę zdawkowy.
Zauważasz, że lewy kącik jego ust unosi
się nieco do góry w całkowicie pogardliwy sposób.
– Dobrze, skoro tak bardzo tego pragniesz,
to mogę uczynić ci zaszczyt i opowiedzieć tę mrożącą krew w żyłach historię –
zaczyna tajemniczym głosem, a ty powstrzymujesz się od parsknięcia śmiechem.
Josh chyba jednak zauważył twój ruch, bo prostuje się i ponownie wygina kpiąco
wargi. – Jeżeli zamierzasz się śmiać, to od razu wyjdź – mówi chłodno.
– Przepraszam, ale tak śmiesznie…
zabrzmiałeś – mówisz szczerze.
– Jak zabrzmiałem? – obrusza się.
– Śmiesznie – powtarzasz, teraz już dusząc
się ze śmiechu. Prawdę mówiąc, nie do końca rozumiesz dlaczego tak
zareagowałeś, dlaczego tak cię to rozbawiło, ale tak czy owak nie możesz teraz
przestać.
– Luna, nic z tego nie będzie – warczy
niezadowolony, odwracając się do ciebie plecami. – Próbowałem? Próbowałem. Ale
ten idiota…
– Ej! Uważaj na to, co mówisz! Nie jestem
idiotą!
– Wmawiaj to sobie dalej – śmieje się
Josh.
– Wypchaj się – mruczysz niewyraźnie i
wstajesz z kanapy.
– Uciekasz? – drwi chłopak.
– Nie, po prostu przebywanie z kimś takim
jak ty w jednym pomieszczeniu chyba nie wyjdzie mi na dobre.
– No tak, jestem dla ciebie zbyt
wspaniały…
– Cześć, Luna. – Uśmiechasz się do niej
blado i wychodzisz, przerywając Joshowi w połowie zdania, jednak nie
przejmujesz się tym. Zamykając drzwi, słyszysz jeszcze przyjazny głos
dziewczyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz