niedziela, 15 listopada 2009

Czyściec - Fragment 4



Czas mija ci powoli, niemal ociężale, jednak zaczynasz przyzwyczajać się do tego dziwnego, otaczającego cię świata, a także rytmu tutejszego życia. Biel nadal sprawia, że czujesz się jakiś poirytowany, a zamazane postaci wywołują w tobie strach i chęć ucieczki, jednak coraz łatwiej jest ci to zwalczać. Rozumieć. Ludzie też nie są tacy źli, choć nadal nie masz pojęcia, kim byli. I kim byłeś ty. Póki co wiesz, że Sarah jest w istocie dziwną istotą, ale jednocześnie jest ci bardzo bliską osobą; Anna, chociaż pomogła ci i niewątpliwie dużo wie, nie jest wymarzoną towarzyszką, a Mark ciągle marudzi, ale na swój sposób potrafisz go polubić. Postanawiasz poznać także innych ludzi, więc znowu idziesz do miejsca, które w myślach nazywasz „parkiem niewyraźnych”, w którym zawsze można spotkać przynajmniej parę osób.

            Po drodze znowu dołącza do ciebie Mark, a ty znowu cieszysz się, że nie musisz tam iść sam.
            – Wiesz, jak długo już tu jesteś? – odzywa się nagle chłopak po dłuższej chwili milczenia.
            – Nie wiem – wzruszasz ramionami. – Nie liczę…
– A ja wiem i liczę – mówi, starając się, by w jego głosie słychać było jedynie dumę i samozadowolenie, ale ty słyszysz nutkę smutku i zagubienia. – Wydaje mi się, że ja jestem tutaj już tydzień.
            – Skąd to wiesz? – pytasz zaciekawiony.
– Zakładam, że dwa razy na dobę kładę się spać, a spałem już około piętnastu razy. To nie są trudne obliczenia, Sim, myślę, że tobie też by się udało do tego dojść – prycha rozbawiony, a ty nie potrafisz się na niego złościć, tylko wtórujesz mu śmiechem. – Jesteś stuknięty. Ja właśnie cię obraziłem, a ty się z tego śmiejesz – mówi niedowierzająco.
– W takim razie możliwe, że jestem – wzdychasz zrezygnowany, a miły nastrój szybko się ulatnia i teraz nie ma po nim ani śladu.
Wydaje ci się, że Mark wzrusza znowu ramionami. Idziecie dalej w milczeniu, aż przed oczami majaczy ci park. Zatopiony w swoich myślach wzdrygasz się, kiedy czujesz na barku czyjąś dłoń. Odwracasz się wystraszony, ale to tylko Mark.
            – Nie załamuj się, Sim – mówi cicho. – Będzie dobrze.
– Na pewno – odpowiadasz, uśmiechając się blado. Czujesz przyjemne, ludzkie ciepło bijące od chłopaka. Łapiesz się tego uczucia jak tonący brzytwy i nie chcesz, by ono minęło.
– Ja też chyba zaczynam świrować – śmieje się krótko Mark. – Pocieszam kogoś… doprawdy, dziwne.
            Uśmiechasz się do niego, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. Nagle kontury chłopaka nieco się wygładzają i tak, jak poprzednio Annę, widzisz teraz wyraźnie jego kształt i usta; tylko reszta twarzy zostaje niezmieniona, rozmazana. Stoicie naprzeciwko siebie i nagle Mark wzdryga się, jakby wyrwany nagle z jakiegoś koszmaru, a jego wargi rozsuwają się w niewypowiedzianym zdumieniu.
            – Co się stało? – Zbliżasz się do niego i dotykasz delikatnie jego ramienia.
            – Właśnie coś sobie przypomniałem – mówi cicho.
            – Co? – dopytujesz się ucieszony, lekko drżącym głosem.
            Kolejne słowa Marka są jakby wypowiedziane w oddali, niezrozumiałe, zlewają się ze sobą – nic nie rozumiesz, chociaż wytężasz słuch.
            – Nie mogę ci tego powiedzieć – warczy zirytowany chłopak.
            – To coś… złego? – Przełykasz ślinę.  
            – Nie. Niezbyt. Zależy dla kogo. – Chłopak uśmiecha się tajemniczo.

                                                                       ~~*.*~~

            – Czy każdy przypomina sobie fakty w tym samym tempie?
– Nie, wszystko zależy od tego, jakim człowiekiem byłeś, co dla ciebie było najtrudniejsze, czego unikałeś, czego nie chciałeś… Jeśli zmienisz to tutaj, proces przypominania może zostać przyspieszony.
            – Nie bardzo rozumiem – przyznajesz cicho, kręcąc się na fotelu.
– Jeżeli w przeszłym życiu na przykład cię nie lubiłam, a teraz szybko nawiązuję z tobą bliższą więź, to szybciej przypomnę sobie niektóre fakty – odpowiada w zamyśleniu Emily. – Dlaczego pytasz? – Wydaje ci się, że spogląda na ciebie podejrzliwie.
– Tak tylko – wzruszasz ramionami, uświadamiając sobie, że zaczynasz chyba naśladować gesty Marka. Wstajesz z fotela i przenosisz się na kanapę. – A ty… Myślisz, że… my…
            Dziewczyna odwraca się do ciebie i chwilę chyba bacznie ci się przygląda, po czym odpowiada.
            – Myślę, że raczej żyliśmy w dobrych stosunkach. – Wyczuwasz w jej głosie uśmiech i również się uśmiechasz.
            Obejmujesz Emily, a ona opiera głowę na twoim ramieniu. Tak bardzo chciałbyś się dowiedzieć, kim ona jest, kim była, kim wy w ogóle jesteście? Jednak jakkolwiek byś się nie starał i tak nic nie pamiętasz…
            – Przypomniałeś coś sobie, Simon? – pyta dziewczyna, a ty czujesz ruch jej szczęki na swojej klatce piersiowej.
– Pamiętam tylko tyle, że byłem czarodziejem. I że miałem… ciężkie życie – odpowiadasz zamyślony.
            Emily nic nie odpowiada, ale kiedy się podnosi widzisz wyraźnie jej kształt, tak jak poprzednio u Marka czy Anny. Ma na sobie długą suknię, która uwydatnia jej chudość i wąskie, wygięte w smutnym grymasie, usta. Wytężasz wzrok, starając się dojrzeć więcej, ale znowu widzisz tylko to… Uświadamiasz sobie tylko, że może Emily to nie dziewczyna? Może to dorosła kobieta?
– Nie, nie mów do mnie per pani – odpowiada z lekkim uśmiechem na twoje nieme pytanie, a jej głos jest niski i nieco chrapliwy. Tak, zapewne jest dorosła, może nawet w podeszłym wieku? – Jesteś strasznie niski i drobny, chociaż masz duże mięśnie – mówi, składając usta w dzióbek. – Nie pamiętasz, skąd takie muskuły? – pyta ze śmiechem.
            – Niestety nie – kręcisz głową.

                                                                       ~~*.*~~

            Penelope z biegiem czasu również staje się coraz wyraźniejsza, a ty przypominasz sobie coraz więcej faktów. Nie potrafisz ich za bardzo poskładać, nie rozumiesz ich sensu, jednak cieszysz się, że w ogóle cokolwiek zaczyna się dziać. Byłeś czarodziejem, miałeś ciężkie życie, w dorosłości stałeś się aurorem, a najdziwniejszą rzeczą, jaką pamiętasz jest błysk światła. Zielonego światła. Czy to powinno ci coś mówić?
            Opowiadasz o tym Sarze, kiedy siedzicie razem na jednym z pagórków, patrząc w jasne białe niebo i wyobrażając sobie, że tak naprawdę ma barwę głębokiego błękitu. Ona również nie wie, o co chodzi i mówi ci o tym, co ona sobie przypomniała. Dowiadujesz się, że zawsze była uważana za dziwną osobę, trochę wręcz odstającą od normy, jednak nigdy jej to jakoś nie przeszkadzało…
– A tutaj? Ludzie też uważają cię za dziwadło? – pytasz, starając się, by twój głos nie zabrzmiał zdawkowo.
– Tak, raczej tak, ale nie przeszkadza mi to – odpowiada beztrosko. – Mam przecież marzenia, ględatki...
            – Ględatki?
– Tak. Ględatki pospolite, takie stworzenia, które często siedzą przy mnie, kiedy jestem sama i dotrzymują mi towarzystwa. Są strasznie słodkie, ale też głupiutkie – uśmiecha się do siebie.
– Ach… – wzdychasz, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu ewentualnych dziwnych stworzeń.
            – Jesteś też ty i Josh, więc samotność nigdy mi nie doskwiera.
            Na wspomnienie chłopaka otwierasz oczy i podnosisz się.
            – Znasz go? – pytasz niemalże z niedowierzaniem.
– Tak. Jest bardzo cichy, a na początku sprawiał wrażenie wręcz przestraszonego. Później, kiedy zrozumiał, że nie ma się czego bać – zniknął. Prawdopodobnie poszedł do swoich rodziców. Ale bardzo długo już go nie ma – zamyśla się Sarah.
            – A ty nie masz tu rodziców?
            – Zanim tu przyszłam już ich nie było. A ty?
– Nie wiem – odpowiadasz, nie kryjąc smutku. Kładziesz się z powrotem na ziemi i zamykasz oczy, starając się coś sobie przypomnieć… Jednak zanim mija parę minut – zasypiasz.

                                                                       ~~*.*~~

            – Już się obudziłeś? – słyszysz nad sobą cichy dziewczęcy głos.
            Mruczysz coś niewyraźnie i przecierasz zaspane oczy, po czym ostrożnie je otwierasz. Pierwsze, co widzisz, to głęboki błękit – jest tak jasny, a jego kolor tak wyraźny, że o mało się w nim nie zatracasz. Błękit mruga. Otrząsasz się zdezorientowany i po chwili zdajesz sobie sprawę, że to nie niebo, a oczy Sary.
– Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałam – mówi znienacka dziewczyna, oglądając cię dokładnie.
Milczysz, patrząc na nią wstrząśnięty. Duże, błękitne oczy, długie jasne włosy i zamyślony wyraz twarzy… Nic ci to nie mówi. Dopiero po dłuższym momencie dociera do ciebie sens słów Sary.
            – W–widzsz mnie? – pytasz z niedowierzaniem.
            – Tak! – uśmiecha się. – I… 
– Co się stało? – Chwytasz Sarę za ramiona, bo dziewczyna drgnęła gwałtownie, jakby miała właśnie upaść. Po chwili sam o mało się nie przewracasz od siły uderzenia… czegoś. Rozglądasz się oszołomiony dookoła, przed oczyma widzisz jasne, migoczące plamki. Kiedy znikają, uświadamiasz sobie, że właśnie przyglądasz się bladoniebieskiemu niebu – Sarah miała rację, że biel jest już lepsza od tego wyblakłego koloru. Zaciskasz palce mocniej na rękach dziewczyny. – Co się dzieje? – pytasz przerażony.
            – Harry – szepcze tylko.
            – Luna?
Nie wiesz skąd, jak i dlaczego, ale nagle wiesz, że Sarah wcale nie jest Sarą, a Luną Lovegood, twoją dawną przyjaciółką. Wiesz też, że jesteś Harrym Potterem, wybawcą czarodziejskiego świata i… czyżby to już wszystko? Czujesz się co najmniej zdezorientowany. Zbawca czarodziejskiego świata, świetnie! Ale od czego musiałeś go wybawić? Nic nie rozumiesz. Nawet drobna dłoń dziewczyny wpleciona w twoją własną nie pomaga. Jej ludzka postać, ciepło i bicie serca, które słyszysz, gdy kładziesz głowę na jej ramieniu – to wszystko jest takie realne, prawdziwe, takie piękne. Po tak długim czasie przebywania wśród tych dziwnych, zamazanych postaci teraz czujesz się niesamowicie szczęśliwy… i zdezorientowany. Luna też nie wie nic poza tym, kim jesteście i wcale ci to nie pomaga. Uczucie, jakie cię ogarnęło, gdy uświadomiłeś sobie, kim dziewczyna naprawdę jest, kim była, mija. Nagle masz ochotę wrzeszczeć i rozwalić te wszystkie białe domy, te wszystkie obce postaci… I odejść stąd. Albo wrócić do tamtego świata. Ale patrzysz tylko w niebo, starając się zignorować jego wyblakły, mętny kolor…

                                                                       ~~*.*~~

            Nie otwierasz od razu oczu, tylko rozkoszujesz się tą błogą ciszą, która panuje wokół ciebie. Wiesz, że gdy tylko to zrobisz oślepi cię ta jaskrawa biel, która tak przestraszyła cię tamtego dnia, kiedy się tu znalazłeś. Zobaczysz też tę mętną barwę nieba, wręcz bolesną. Zupełnie inną od oczu Luny, przypominających ci o prawdziwym życiu, o tamtym życiu, o ludzkości… Wyciągasz rękę i szukasz po omacku dziewczyny, która powinna leżeć obok ciebie, jednak jedyne, co znajdujesz, to suche źdźbła trawy, łaskoczące cię irytująco po dłoni. Marszczysz brwi i przenosisz rękę wyżej, aż natrafiasz na ciepłą skórę. Uśmiechasz się i zaciskasz palce wokół łokcia Luny, głaszcząc go delikatnie.
            – Odwal się!    
Podnosisz się momentalnie, otwierając oczy i przez chwilę oślepia cię wszechogarniająca jasność. Kiedy w końcu dochodzisz do siebie, energicznie mrugając, widzisz obok zamazaną, obcą postać. Odskakujesz jak oparzony, hamując jęk, który ciśnie ci się na usta.
            – Kim jesteś? Czego chcesz? – pytasz przerażony.
            – To ty zacząłeś mnie macać – odpowiada urażony.
– Myślałem, że to Luna. – Dopiero po chwili uświadamiasz sobie, że nieznajomy nie mógł tego usłyszeć, więc poprawiasz się. – To znaczy… Sarah.
            – Wiem, że Sarah to Lovegood – mówi chłopak.
– C–co? – udaje ci się wyjąkać. Dopiero po chwili uświadamiasz sobie, kim może być osoba, siedząca przed tobą. – Jesteś Josh, prawda?
– Tak. Chyba każdy tu o mnie słyszał i dziwię się, że jeszcze nie uciekasz z krzykiem – prycha z urazą.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – pytasz ze zdziwieniem.
– Wszyscy tak robią – odpowiada z ociąganiem. – Nie mów mi, że nie słyszałeś tej mrożącej krew w żyłach historii ze mną w roli głównej? – Jego głos jest pełen ironii i odrazy.
– Wiem tylko, że gdy się tu zjawiłeś byłeś zagubiony, zamknięty w sobie, obrażałeś wszystkich dookoła, a potem za wszelką cenę chciałeś się z nimi zaprzyjaźnić, ale znowu inni tego nie chcieli.
            – Poczekaj chwilę, najpierw wytłumaczmy pewne fakty. Byłem zagubiony? Nie sądzę, mogłem być jedynie zdezorientowany – prostuje Josh. – Trochę poobrażałem parę osób, ale nie robiłem tego w pełni świadomie, a oni wzięli to do serca i teraz nie mogę się stąd wydostać – warczy rozeźlony. – Takie są fakty. I nadal się dziwię, dlaczego nie uciekasz.
            – Mi nic nie zrobiłeś, a poza tym sam się bałem, kiedy się tu zjawiłem – mówisz szczerze.
– Ja się nie bałem! – zaprzecza gorączkowo Josh. – Mówię ci, że byłem tylko zdezorientowany – powtarza z zapałem, jakbyś strasznie uraził go swoimi słowami.
            – Przepraszam, nie chciałem cię obrazić – mówisz skruszony, choć w duchu chce ci się śmiać.
            – Mhm – mruczy tylko chłopak, kładąc się na trawie. – Nie powiedziałeś mi, jak ty masz na imię.
– Harry – mówisz bez zastanowienia, ale z twoich ust wydobywa się jedynie niezrozumiały bełkot.
            – No dobra, a twoje tutejsze imię? – pyta znudzony Josh.
            – Ach, Simon.
            – Miło mi cię poznać, Simonie.
            Kładziesz się obok chłopaka, zakładają ręce na kark i znowu zapada cisza. Jednak nie jest ona tak niewygodna i dziwna, jak w przypadku wszystkich pozostałych ludzi, ale przyjemna i taka… pełna. Jakbyście nie potrzebowali wcale słów, żeby się zrozumieć.
            – Ucieszyłeś się, kiedy w Sarze dostrzegłeś Lunę?
– Tak, nawet nie wiesz jak bardzo – odpowiadasz z radością, przypominając sobie jej błękitne oczy. – Jest niesamowitą osobą. Gdzie ona teraz jest?
– Nie wiem – Josh wzdryga ramionami. – Chyba poszła gadać z tymi swoimi ględatkami.
– Tobie też o nich mówiła?
– Taa… – odpowiada z ociąganiem. – Ona jest nieźle szurnięta – mówi ze śmiechem – ale da się z nią rozmawiać.
            – Słyszałem, że to dzięki niej się zmieniłeś? Chciałeś zaprzyjaźnić się z innymi? – pytasz, starając się, by twój głos nie wydał się zdawkowy.
Josh nie odpowiada i najpierw masz wrażenie, że w ogóle cię nie usłyszał, ale gdy wzrusza ramionami, zdajesz sobie sprawę, że może nie chce o tym rozmawiać?
            – Dla ciebie niebo też jest takie wyblakłe? – Mówi to spokojnie, zamyślony i dziwnie smutny.
            – Tak – odpowiadasz rozżalony. – Luna ma rację mówiąc, że już ta biel była lepsza.
– Nie, nie była lepsza – mówi stanowczo i aż się wzdrygasz od tej nagłej zmiany tonu głosu. – Ta biel była taka nijaka, nudna, na dodatek oznaczała, że nic się nie dzieje. I już wolę ten mętny kolor od tamtej dobijającej bieli, choć jest naprawdę paskudny. Błękit oznacza, że coś się zmienia. To wręcz zapowiedź lepszego jutra.
            – Nie myślałem tak o tym – przyznajesz.
– Czas najwyższy w takim razie – odpowiada, a ty starasz się wywnioskować, czy jest zdenerwowany czy raczej sobie żartuje.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz