Czas mija ci powoli, niemal ociężale, jednak
zaczynasz przyzwyczajać się do tego dziwnego, otaczającego cię świata, a także
rytmu tutejszego życia. Biel nadal sprawia, że czujesz się jakiś poirytowany, a
zamazane postaci wywołują w tobie strach i chęć ucieczki, jednak coraz łatwiej
jest ci to zwalczać. Rozumieć. Ludzie też nie są tacy źli, choć nadal nie
masz pojęcia, kim byli. I kim byłeś ty. Póki co wiesz, że Sarah jest w istocie
dziwną istotą, ale jednocześnie jest ci bardzo bliską osobą; Anna, chociaż
pomogła ci i niewątpliwie dużo wie, nie jest wymarzoną towarzyszką, a Mark
ciągle marudzi, ale na swój sposób potrafisz go polubić. Postanawiasz poznać
także innych ludzi, więc znowu idziesz do miejsca, które w myślach nazywasz
„parkiem niewyraźnych”, w którym zawsze można spotkać przynajmniej parę osób.
Po
drodze znowu dołącza do ciebie Mark, a ty znowu cieszysz się, że nie musisz tam
iść sam.
– Wiesz,
jak długo już tu jesteś? – odzywa się nagle chłopak po dłuższej chwili
milczenia.
– Nie
wiem – wzruszasz ramionami. – Nie liczę…
– A ja wiem i liczę – mówi, starając się,
by w jego głosie słychać było jedynie dumę i samozadowolenie, ale ty słyszysz
nutkę smutku i zagubienia. – Wydaje mi się, że ja jestem tutaj już tydzień.
– Skąd
to wiesz? – pytasz zaciekawiony.
– Zakładam, że dwa razy na dobę kładę się
spać, a spałem już około piętnastu razy. To nie są trudne obliczenia, Sim,
myślę, że tobie też by się udało do tego dojść – prycha rozbawiony, a ty nie
potrafisz się na niego złościć, tylko wtórujesz mu śmiechem. – Jesteś
stuknięty. Ja właśnie cię obraziłem, a ty się z tego śmiejesz – mówi
niedowierzająco.
– W takim razie możliwe, że jestem –
wzdychasz zrezygnowany, a miły nastrój szybko się ulatnia i teraz nie ma po nim
ani śladu.
Wydaje ci się, że Mark wzrusza znowu
ramionami. Idziecie dalej w milczeniu, aż przed oczami majaczy ci park.
Zatopiony w swoich myślach wzdrygasz się, kiedy czujesz na barku czyjąś dłoń.
Odwracasz się wystraszony, ale to tylko Mark.
– Nie
załamuj się, Sim – mówi cicho. – Będzie dobrze.
– Na pewno – odpowiadasz, uśmiechając się
blado. Czujesz przyjemne, ludzkie ciepło bijące od chłopaka. Łapiesz się tego
uczucia jak tonący brzytwy i nie chcesz, by ono minęło.
– Ja też chyba zaczynam świrować – śmieje
się krótko Mark. – Pocieszam kogoś… doprawdy, dziwne.
Uśmiechasz się do niego, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. Nagle kontury
chłopaka nieco się wygładzają i tak, jak poprzednio Annę, widzisz teraz
wyraźnie jego kształt i usta; tylko reszta twarzy zostaje niezmieniona,
rozmazana. Stoicie naprzeciwko siebie i nagle Mark wzdryga się, jakby wyrwany
nagle z jakiegoś koszmaru, a jego wargi rozsuwają się w niewypowiedzianym
zdumieniu.
– Co się
stało? – Zbliżasz się do niego i dotykasz delikatnie jego ramienia.
–
Właśnie coś sobie przypomniałem – mówi cicho.
– Co? –
dopytujesz się ucieszony, lekko drżącym głosem.
Kolejne
słowa Marka są jakby wypowiedziane w oddali, niezrozumiałe, zlewają się ze sobą
– nic nie rozumiesz, chociaż wytężasz słuch.
– Nie
mogę ci tego powiedzieć – warczy zirytowany chłopak.
– To
coś… złego? – Przełykasz ślinę.
– Nie.
Niezbyt. Zależy dla kogo. – Chłopak uśmiecha się tajemniczo.
~~*.*~~
– Czy
każdy przypomina sobie fakty w tym samym tempie?
– Nie, wszystko zależy od tego, jakim
człowiekiem byłeś, co dla ciebie było najtrudniejsze, czego unikałeś, czego nie
chciałeś… Jeśli zmienisz to tutaj, proces przypominania może zostać
przyspieszony.
– Nie
bardzo rozumiem – przyznajesz cicho, kręcąc się na fotelu.
– Jeżeli w przeszłym życiu na przykład cię
nie lubiłam, a teraz szybko nawiązuję z tobą bliższą więź, to szybciej
przypomnę sobie niektóre fakty – odpowiada w zamyśleniu Emily. – Dlaczego
pytasz? – Wydaje ci się, że spogląda na ciebie podejrzliwie.
– Tak tylko – wzruszasz ramionami,
uświadamiając sobie, że zaczynasz chyba naśladować gesty Marka. Wstajesz z
fotela i przenosisz się na kanapę. – A ty… Myślisz, że… my…
Dziewczyna odwraca się do ciebie i chwilę chyba bacznie ci się przygląda, po
czym odpowiada.
– Myślę,
że raczej żyliśmy w dobrych stosunkach. – Wyczuwasz w jej głosie uśmiech i
również się uśmiechasz.
Obejmujesz Emily, a ona opiera głowę na twoim ramieniu. Tak bardzo chciałbyś
się dowiedzieć, kim ona jest, kim była, kim wy w ogóle jesteście? Jednak
jakkolwiek byś się nie starał i tak nic nie pamiętasz…
–
Przypomniałeś coś sobie, Simon? – pyta dziewczyna, a ty czujesz ruch jej
szczęki na swojej klatce piersiowej.
– Pamiętam tylko tyle, że byłem
czarodziejem. I że miałem… ciężkie życie – odpowiadasz zamyślony.
Emily
nic nie odpowiada, ale kiedy się podnosi widzisz wyraźnie jej kształt, tak jak
poprzednio u Marka czy Anny. Ma na sobie długą suknię, która uwydatnia jej
chudość i wąskie, wygięte w smutnym grymasie, usta. Wytężasz wzrok, starając
się dojrzeć więcej, ale znowu widzisz tylko to… Uświadamiasz sobie tylko, że
może Emily to nie dziewczyna? Może to dorosła kobieta?
– Nie, nie mów do mnie per pani –
odpowiada z lekkim uśmiechem na twoje nieme pytanie, a jej głos jest niski i
nieco chrapliwy. Tak, zapewne jest dorosła, może nawet w podeszłym wieku? –
Jesteś strasznie niski i drobny, chociaż masz duże mięśnie – mówi, składając
usta w dzióbek. – Nie pamiętasz, skąd takie muskuły? – pyta ze śmiechem.
–
Niestety nie – kręcisz głową.
~~*.*~~
Penelope
z biegiem czasu również staje się coraz wyraźniejsza, a ty przypominasz sobie
coraz więcej faktów. Nie potrafisz ich za bardzo poskładać, nie rozumiesz ich
sensu, jednak cieszysz się, że w ogóle cokolwiek zaczyna się dziać. Byłeś czarodziejem,
miałeś ciężkie życie, w dorosłości stałeś się aurorem, a najdziwniejszą rzeczą,
jaką pamiętasz jest błysk światła. Zielonego światła. Czy to powinno ci coś
mówić?
Opowiadasz o tym Sarze, kiedy siedzicie razem na jednym z pagórków, patrząc w
jasne białe niebo i wyobrażając sobie, że tak naprawdę ma barwę głębokiego
błękitu. Ona również nie wie, o co chodzi i mówi ci o tym, co ona sobie
przypomniała. Dowiadujesz się, że zawsze była uważana za dziwną osobę, trochę
wręcz odstającą od normy, jednak nigdy jej to jakoś nie przeszkadzało…
– A tutaj? Ludzie też uważają cię za
dziwadło? – pytasz, starając się, by twój głos nie zabrzmiał zdawkowo.
– Tak, raczej tak, ale nie przeszkadza mi
to – odpowiada beztrosko. – Mam przecież marzenia, ględatki...
–
Ględatki?
– Tak. Ględatki pospolite, takie
stworzenia, które często siedzą przy mnie, kiedy jestem sama i dotrzymują mi
towarzystwa. Są strasznie słodkie, ale też głupiutkie – uśmiecha się do siebie.
– Ach… – wzdychasz, rozglądając się
dookoła w poszukiwaniu ewentualnych dziwnych stworzeń.
– Jesteś
też ty i Josh, więc samotność nigdy mi nie doskwiera.
Na
wspomnienie chłopaka otwierasz oczy i podnosisz się.
– Znasz
go? – pytasz niemalże z niedowierzaniem.
– Tak. Jest bardzo cichy, a na początku
sprawiał wrażenie wręcz przestraszonego. Później, kiedy zrozumiał, że nie ma
się czego bać – zniknął. Prawdopodobnie poszedł do swoich rodziców. Ale bardzo długo
już go nie ma – zamyśla się Sarah.
– A ty
nie masz tu rodziców?
– Zanim
tu przyszłam już ich nie było. A ty?
– Nie wiem – odpowiadasz, nie kryjąc
smutku. Kładziesz się z powrotem na ziemi i zamykasz oczy, starając się coś
sobie przypomnieć… Jednak zanim mija parę minut – zasypiasz.
~~*.*~~
– Już
się obudziłeś? – słyszysz nad sobą cichy dziewczęcy głos.
Mruczysz
coś niewyraźnie i przecierasz zaspane oczy, po czym ostrożnie je otwierasz.
Pierwsze, co widzisz, to głęboki błękit – jest tak jasny, a jego kolor tak
wyraźny, że o mało się w nim nie zatracasz. Błękit mruga. Otrząsasz się
zdezorientowany i po chwili zdajesz sobie sprawę, że to nie niebo, a oczy Sary.
– Zupełnie inaczej sobie ciebie
wyobrażałam – mówi znienacka dziewczyna, oglądając cię dokładnie.
Milczysz, patrząc na nią wstrząśnięty.
Duże, błękitne oczy, długie jasne włosy i zamyślony wyraz twarzy… Nic ci to nie
mówi. Dopiero po dłuższym momencie dociera do ciebie sens słów Sary.
– W–widzsz
mnie? – pytasz z niedowierzaniem.
– Tak! –
uśmiecha się. – I…
– Co się stało? – Chwytasz Sarę za
ramiona, bo dziewczyna drgnęła gwałtownie, jakby miała właśnie upaść. Po chwili
sam o mało się nie przewracasz od siły uderzenia… czegoś. Rozglądasz się
oszołomiony dookoła, przed oczyma widzisz jasne, migoczące plamki. Kiedy
znikają, uświadamiasz sobie, że właśnie przyglądasz się bladoniebieskiemu niebu
– Sarah miała rację, że biel jest już lepsza od tego wyblakłego koloru.
Zaciskasz palce mocniej na rękach dziewczyny. – Co się dzieje? – pytasz
przerażony.
– Harry
– szepcze tylko.
– Luna?
Nie wiesz skąd, jak i dlaczego, ale nagle
wiesz, że Sarah wcale nie jest Sarą, a Luną Lovegood, twoją dawną przyjaciółką.
Wiesz też, że jesteś Harrym Potterem, wybawcą czarodziejskiego świata i… czyżby
to już wszystko? Czujesz się co najmniej zdezorientowany. Zbawca
czarodziejskiego świata, świetnie! Ale od czego musiałeś go wybawić? Nic nie
rozumiesz. Nawet drobna dłoń dziewczyny wpleciona w twoją własną nie pomaga.
Jej ludzka postać, ciepło i bicie serca, które słyszysz, gdy kładziesz głowę na
jej ramieniu – to wszystko jest takie realne, prawdziwe, takie piękne. Po tak
długim czasie przebywania wśród tych dziwnych, zamazanych postaci teraz czujesz
się niesamowicie szczęśliwy… i zdezorientowany. Luna też nie wie nic poza tym,
kim jesteście i wcale ci to nie pomaga. Uczucie, jakie cię ogarnęło, gdy
uświadomiłeś sobie, kim dziewczyna naprawdę jest, kim była, mija. Nagle masz
ochotę wrzeszczeć i rozwalić te wszystkie białe domy, te wszystkie obce
postaci… I odejść stąd. Albo wrócić do tamtego świata. Ale patrzysz tylko w
niebo, starając się zignorować jego wyblakły, mętny kolor…
~~*.*~~
Nie
otwierasz od razu oczu, tylko rozkoszujesz się tą błogą ciszą, która panuje
wokół ciebie. Wiesz, że gdy tylko to zrobisz oślepi cię ta jaskrawa biel, która
tak przestraszyła cię tamtego dnia, kiedy się tu znalazłeś. Zobaczysz też tę
mętną barwę nieba, wręcz bolesną. Zupełnie inną od oczu Luny, przypominających
ci o prawdziwym życiu, o tamtym życiu, o ludzkości… Wyciągasz rękę i szukasz po
omacku dziewczyny, która powinna leżeć obok ciebie, jednak jedyne, co
znajdujesz, to suche źdźbła trawy, łaskoczące cię irytująco po dłoni.
Marszczysz brwi i przenosisz rękę wyżej, aż natrafiasz na ciepłą skórę.
Uśmiechasz się i zaciskasz palce wokół łokcia Luny, głaszcząc go delikatnie.
– Odwal
się!
Podnosisz się momentalnie, otwierając oczy
i przez chwilę oślepia cię wszechogarniająca jasność. Kiedy w końcu dochodzisz
do siebie, energicznie mrugając, widzisz obok zamazaną, obcą postać.
Odskakujesz jak oparzony, hamując jęk, który ciśnie ci się na usta.
– Kim
jesteś? Czego chcesz? – pytasz przerażony.
– To ty
zacząłeś mnie macać – odpowiada urażony.
– Myślałem, że to Luna. – Dopiero po
chwili uświadamiasz sobie, że nieznajomy nie mógł tego usłyszeć, więc
poprawiasz się. – To znaczy… Sarah.
– Wiem,
że Sarah to Lovegood – mówi chłopak.
– C–co? – udaje ci się wyjąkać. Dopiero po
chwili uświadamiasz sobie, kim może być osoba, siedząca przed tobą. – Jesteś
Josh, prawda?
– Tak. Chyba każdy tu o mnie słyszał i
dziwię się, że jeszcze nie uciekasz z krzykiem – prycha z urazą.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – pytasz ze
zdziwieniem.
– Wszyscy tak robią – odpowiada z
ociąganiem. – Nie mów mi, że nie słyszałeś tej mrożącej krew w żyłach historii
ze mną w roli głównej? – Jego głos jest pełen ironii i odrazy.
– Wiem tylko, że gdy się tu zjawiłeś byłeś
zagubiony, zamknięty w sobie, obrażałeś wszystkich dookoła, a potem za wszelką
cenę chciałeś się z nimi zaprzyjaźnić, ale znowu inni tego nie chcieli.
–
Poczekaj chwilę, najpierw wytłumaczmy pewne fakty. Byłem zagubiony? Nie sądzę,
mogłem być jedynie zdezorientowany – prostuje Josh. – Trochę poobrażałem parę
osób, ale nie robiłem tego w pełni świadomie, a oni wzięli to do serca i teraz
nie mogę się stąd wydostać – warczy rozeźlony. – Takie są fakty. I nadal się
dziwię, dlaczego nie uciekasz.
– Mi nic
nie zrobiłeś, a poza tym sam się bałem, kiedy się tu zjawiłem – mówisz
szczerze.
– Ja się nie bałem! – zaprzecza gorączkowo
Josh. – Mówię ci, że byłem tylko zdezorientowany – powtarza z zapałem, jakbyś
strasznie uraził go swoimi słowami.
–
Przepraszam, nie chciałem cię obrazić – mówisz skruszony, choć w duchu chce ci
się śmiać.
– Mhm –
mruczy tylko chłopak, kładąc się na trawie. – Nie powiedziałeś mi, jak ty masz
na imię.
– Harry – mówisz bez zastanowienia, ale z
twoich ust wydobywa się jedynie niezrozumiały bełkot.
– No
dobra, a twoje tutejsze imię? – pyta znudzony Josh.
– Ach,
Simon.
– Miło
mi cię poznać, Simonie.
Kładziesz się obok chłopaka, zakładają ręce na kark i znowu zapada cisza.
Jednak nie jest ona tak niewygodna i dziwna, jak w przypadku wszystkich
pozostałych ludzi, ale przyjemna i taka… pełna. Jakbyście nie potrzebowali
wcale słów, żeby się zrozumieć.
–
Ucieszyłeś się, kiedy w Sarze dostrzegłeś Lunę?
– Tak, nawet nie wiesz jak bardzo –
odpowiadasz z radością, przypominając sobie jej błękitne oczy. – Jest
niesamowitą osobą. Gdzie ona teraz jest?
– Nie wiem – Josh wzdryga ramionami. –
Chyba poszła gadać z tymi swoimi ględatkami.
– Tobie też o nich mówiła?
– Taa… – odpowiada z ociąganiem. – Ona
jest nieźle szurnięta – mówi ze śmiechem – ale da się z nią rozmawiać.
–
Słyszałem, że to dzięki niej się zmieniłeś? Chciałeś zaprzyjaźnić się z innymi?
– pytasz, starając się, by twój głos nie wydał się zdawkowy.
Josh nie odpowiada i najpierw masz
wrażenie, że w ogóle cię nie usłyszał, ale gdy wzrusza ramionami, zdajesz sobie
sprawę, że może nie chce o tym rozmawiać?
– Dla
ciebie niebo też jest takie wyblakłe? – Mówi to spokojnie, zamyślony i dziwnie
smutny.
– Tak –
odpowiadasz rozżalony. – Luna ma rację mówiąc, że już ta biel była lepsza.
– Nie, nie była lepsza – mówi stanowczo i
aż się wzdrygasz od tej nagłej zmiany tonu głosu. – Ta biel była taka nijaka,
nudna, na dodatek oznaczała, że nic się nie dzieje. I już wolę ten mętny kolor
od tamtej dobijającej bieli, choć jest naprawdę paskudny. Błękit oznacza, że
coś się zmienia. To wręcz zapowiedź lepszego jutra.
– Nie
myślałem tak o tym – przyznajesz.
– Czas najwyższy w takim razie –
odpowiada, a ty starasz się wywnioskować, czy jest zdenerwowany czy raczej
sobie żartuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz