– Rozmawiałeś wczoraj z Joshem?
Spoglądasz na Aarona, uzmysławiając sobie, że to nie było pytanie, a raczej
stwierdzenie. Zastanawiasz się, czy ten fakt spodobał mu się, czy raczej nie
bardzo. Wzdychasz przeciągle, przerzucając kartki w książce, która nagle
pojawiła się na twojej półce. Emily mówiła, że tak dzieje się wtedy, gdy
człowiek jest na coraz lepszej drodze. Tak samo, jak z niebem czy ludźmi.
– Tak, a
co?
– To
świr – mówi bez ogródek, rozciągając się na kanapie.
Jest
jedną z niewielu postaci w tym świecie, która nadal pozostaje dla ciebie
zupełnie zamazana, niewyraźna, tak jak podczas waszego pierwszego spotkania.
Wydaje ci się, że to się nigdy nie zmieni, ale jakoś nie jest ci z tego powodu
jakoś bardzo żal.
–
Dlaczego tak uważasz?
– Gdy
się tu pojawił był cichy i spokojny, zaszywał się w jakiś odległych miejscach i
rozmawiał tylko z tą świruską, Sarą…
– Luną.
I ona nie jest świruską – bronisz dziewczyny. Aaron wydaje się najpierw być w
szoku, a po chwili zaczyna się śmiać.
– Nie
wiem, jak naprawdę ona ma na imię, ale widzę, że się z nią zaprzyjaźniłeś – kpi
z ciebie. – Oby tak dalej, Simon.
– Harry
– poprawiasz go, czując jak coś się w tobie gotuje.
– Przestań tak gadać, bo i tak nic nie
rozumiem – odpowiada rozdrażniony. – Widzę, że nie dogadamy się. – Odwraca się
i wychodzi bezceremonialnie.
Jeszcze
przez chwilę rozkoszujesz się tym nowym, nieznanym ci od dłuższego czasu,
uczuciem złości, a gdy już mija… wracasz do lektury. Bo przecież nie będziesz
się tym przejmował!
~~*.*~~
– A ty
gdzie masz dom? – To pytanie brzmi wyjątkowo idiotycznie. Josh prycha, bo
widocznie też tak uważa.
– Tam, na skraju… miasta – odpowiada,
akcentując prześmiewczo ostatnie słowo. Patrzysz we wskazywanym przez niego
kierunku i dostrzegasz samotny domek, stojący na krańcu drogi, może nawet na
krańcu tego świata?
–
Dlaczego tak daleko? – pytasz, choć chyba niepotrzebnie, bo odpowiedź nasuwa
się sama.
– Zgadnij, Simon – odpowiada poirytowany.
– Ani ja nie chcę żyć przy bandzie tych debili, ani oni nie chcą żyć obok mnie.
Proste.
– Nie
jest ci źle… tak samemu?
–
Oczywiście, że nie – mówi bez namysłu, trochę zbyt szybko. – Mam wszystko,
czego mi potrzeba.
– Rozumiem – mówisz cicho, kładąc się na
trawie. Podnosisz spojrzenie na Josha, który nagle stał się nieco wyraźniejszy.
Jesteś wręcz zdziwiony tą nagłą przemianą. Chłopak chyba też jest zszokowany,
bo siedzi bez ruchu, niemal sztywno i również na ciebie patrzy.
– Mówisz,
że tempo przemienienia jest zależne od tego, jakie relacje łączyły ludzi w
przeszłym życiu – pytasz zamyślony.
– Tak.
Jeśli byli wrogami, a tutaj się zaprzyjaźnią, to szybciej staną się dla siebie
wyraźniejsi…
– Wiesz,
chyba się nie lubiliśmy – mówisz z lekkim uśmiechem.
– Chyba nie – odpowiada, odwracając głowę,
a ty z łatwością dostrzegasz jego wąskie, zaciśnięte usta. – Na pewno nie –
mruczy jeszcze do siebie, po czym również kładzie się na ziemi.
~~*.*~~
To
niesamowite, ale twój dom zaczyna nabierać barw i teraz z radością spędzasz w
nim większość czasu. Na półce pojawiło się kilka nowych książek, głównie o
tematyce magicznej – parę podręczników, encyklopedii roślin i zwierząt
magicznych; jest także angielska poezja. Kartkujesz strony powoli, z
zapamiętaniem, rozkoszując się ich cichym szelestem i niezwykłą namacalnością,
której towarzyszy także cudowny, głęboki kolor, a nie tylko pusta biel.
Bladoniebieska kanapa przyjemnie się zatapia, gdy poruszasz się na niej
leniwie, a pokój jest taki pełny z granatową ścianą i bladożółtą lampą
zwisającą wdzięcznie z sufitu. Zastanawiasz się ile jeszcze minie czasu, zanim
wreszcie się do czegoś przyda.
Emily
siada obok ciebie i kanapa ponownie się zapada.
– Wiem
już, kim jestem – oznajmiasz ze spokojem, choć w środku jesteś dziwnie
podniecony.
Wydaje
ci się, że dziewczyna… a raczej kobieta patrzy na ciebie, a jej usta wyginają
się w czymś na kształt delikatnego uśmiechu. Kładzie ci rękę na ramieniu, a
wraz z dotykiem przychodzi fala dziwnego odurzenia. Tak jak poprzednim razem,
czujesz się wręcz odrzucony siłą tego uderzenia, siłą zrozumienia i wiedzy, która
napływa nagle do twojego mózgu.
– Pani
profesor – jąkasz cicho, bardzo zawstydzony.
McGonagall patrzy na ciebie w niemym
szoku, a w jej oczach pojawiają się niechciane łzy.
– Potter
– mówi szeptem i przytula cię do siebie niemal zaborczym ruchem.
I
przypominasz sobie, że była twoją nauczycielką, że uczyła cię transmutacji w
Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, ale… znowu twój umysł jakby się zamyka i
nie potrafisz przypomnieć sobie niczego więcej. Z trudem wyswobadzasz się z
uścisku profesor McGonagall i spoglądasz wprost na jej pooraną zmarszczkami
surową twarz. Ta surowość nie dotyka jednak jej ciemnych, łagodnych oczu,
przepełnionych teraz wzruszeniem i radością.
– Pani
pamięta więcej, prawda? – pytasz słabo.
– Tak,
Harry. Pamiętam wszystko – uśmiecha się lekko.
Wzdychasz niemal ze zrezygnowaniem, jednak po chwili coś sobie uświadamiasz.
– Teraz
pani odejdzie? – Czujesz, że głos ci drży.
– Tak.
– To
ludzie nie zostają tutaj przez jakiś czas, tylko od razu… znikają?
– Zależy. Ja już nawiązałam tyle relacji,
ile miałam, i teraz odejdę. Tylko dla ciebie będzie to od razu; dla tych, z
którymi znałam się tak dobrze, że byli dla mnie całkowicie wyraźni, będzie to
„po dłuższym czasie”. Nie martw się, jestem pewna, że sobie poradzisz, Harry.
Zresztą, jak zwykle.
– Jak
to? – pytasz, nic nie rozumiejąc.
– W Hogwarcie zawsze wszystko ci się
udawało, a ty unikałeś wszelkich kar, jak tylko potrafiłeś. Niestety nie mogłeś
uniknąć tego, co było ci przeznaczone niemalże od urodzenia, ale z resztą
radziłeś sobie całkiem nieźle. Panie Potter – dodaje po chwili.
Chcesz jeszcze o coś zapytać, chcesz
jeszcze pobyć z nią chwilę, jednak czujesz, jak uczucie zmęczenia niecierpliwie
wciąga cię w swoje odmęty. Wytrwale walczysz z opadającymi powiekami.
Dostrzegasz jeszcze smutny uśmiech McGonagall, po czym zasypiasz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz