wtorek, 2 marca 2010

Czyściec - Fragment 19



Gdy idziecie we trójkę wąską ścieżką, prowadzącą na obrzeża miasteczka, na błękitnym niebie pojawiają się delikatne, puchowe chmurki. Rozmawiacie spokojnie o zupełnie bezsensownych rzeczach, a ty rozkoszujesz się tym błogim spokojem, pogodą i niemal ostrymi barwami, otaczających cię ze wszystkich stron. Większość domów nadal pozostaje dla ciebie biała, jednak te, w których mieszkają twoi znajomi, przybrały barwę delikatnego brązu. Trawa w wielu miejscach jest soczystozielona, a droga brunatna, wyłożona ciemnym żwirem.

Namówiłeś Pansy, żeby poszła z tobą odwiedzić Draco – obiecałeś mu przecież, że pomożesz mu się stąd wydostać, zapoznając go z różnymi ludźmi, a jej na pewno nic się nie stanie, jeśli go pozna. Dziewczyna jest dość nieufna, do ciebie też odnosi się z pewnym dystansem, co bardzo cię dziwi, ponieważ wcześniej, zanim dowiedziała się, kim jesteś, była prawie zupełnie swobodna. Widać fakt, że byłeś kiedyś jej wrogiem, dał jej do myślenia. Może ją speszył? W każdym razie, ty ją lubisz i ufasz jej, pomimo tego, że ma swój specyficzny, bezczelny sposób bycia, a czasem jest dla ciebie dość nieprzyjemna. Przyjmujesz to wszystko  z przymrużeniem oka. Po drodze spotykacie Blaise’a, który z chęcią się do was przyłącza. Teraz, gdy idziecie sobie w trójkę przez miasto w całkowitej zgodzie, jego marudzenie wydaje ci się wyjątkowo zabawne. Chłopak za to jest bardzo otwarty, często poklepuje cię po ramieniu – czasem zupełnie bez potrzeby, obejmuje na chwilę Pansy albo was oboje, naraz. Zachowuje się, jakby czyściec wcale nie był dla niego utrapieniem, czymś nieprzyjemnym i niebezpiecznym, tylko sielanką, żartem, miejscem, w którym można się doskonale bawić. Tak naprawdę uważasz, że to świetny sposób na radzenie sobie z tym wszystkim i na pewno każdemu przydałoby się takie podejście.
Dom Draco jest dla ciebie całkowicie wyraźny – kremowe, marmurowe ściany, na których rozkładają się promienie słońca, duże okna z czystymi, błyszczącymi szybami i ciemny, spadzisty dach. W ogrodzie zieleń, wysoka trawa, kilka pojedynczych, różnokolorowych kwiatów, szara, wykładana kamieniami ścieżka i stara, drewniana furtka. Uwielbiasz to miejsce. Bardziej niż swój własny dom.
Przy płocie Blaise staje się poważniejszy, czujny i nieufny, podobnie jak Pansy. Obydwoje stoją za tobą, sztywni, z napiętymi mięśniami. Chyba słyszeli wiele historyjek o Malfoyu. Kiedy popychasz furtkę, w oknie pojawia się na chwilę twarz Draco. Sprawdza, kto przyszedł. Dopiero teraz uświadamiasz sobie, że może dwie nowe osoby naraz to zbyt wiele? Przecież od dawna nie był w Parku Niewyraźnych, nie miał styczności z innymi ludźmi, poza tobą i Cho. Ale jest już za późno na wycofanie się z tego. Ruszasz w stronę werandy, spodziewając się, że gospodarz domu wyjdzie wam na powitanie, tak jak kiedyś, gdy po raz pierwszy przyszedłeś tu z Luną, jednak nic takiego się nie dzieje. Pansy i Blaise stoją za tobą i czekają, aż otworzysz drzwi, a ich twarze są napięte, jednak nie widzisz na nich emocji – żadnego strachu, czy zwątpienia. Zachowują się trochę jak Malfoy. Naciskasz klamkę i wchodzisz do środka.
Draco siedzi w fotelu, trzymając w rękach książkę, a jego szare spojrzenie utkwione jest w jednym punkcie. Chyba wcale jej nie czyta. Powoli, z ociąganiem, podnosi wzrok na ciebie, a później prześlizguje się po dwóch nieznajomych postaciach. Jego twarz jest beznamiętna niczym maska.          
– Draco. – Odpowiada ci milczenie. Uznajesz to za zły znak. – Przyprowadziłem do ciebie… Penelopę i Marka…
– Nie prosiłem cię o to – warczy, przerywając ci.
– C–co? – wyduszasz z siebie po chwili, zupełnie zbity z tropu.
– Słyszałeś, co powiedziałem, Potter – syczy, wypuszczając książkę z rąk i pozwalając, żeby spadła z głuchym łoskotem na podłogę.
            – Ale myślałem, że…
            – To źle myślałeś.
            – Nie! – podnosisz głos. – Obiecałem ci coś, więc dotrzymam obietnicy!
– Wypchaj się tymi swoimi obietnicami, Potter. – Ciężko jest mu ukryć gniew i na jego twarzy nareszcie pojawiają się uczucia, na czole delikatne zmarszczki, a pięści ma mocno zaciśnięte, aż bieleją mu knykcie.
            – Malfoy, sam tego chciałeś… Potrzebujesz tego!
– Pieprzysz – warczy. – Nie potrzebuję. Nie potrzebuję ich ani nikogo innego! – Z każdym krokiem przybliża się do ciebie. – Rozumiesz?
            Zaglądasz w jego oczy i jesteś wręcz przerażony, gdy dostrzegasz w nich czysty gniew i desperację. 
            – Nikogo, tak? – szepczesz, czując, jak twój głos drży ze złości.
            – Nikogo – cedzi słowa, podnosząc brew.
            – Jesteś tego absolutnie pewien? – drążysz.
            – Na Salazara, tak! Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać, żebyś w końcu zrozumiał?
– Świetnie – warczysz, odpychasz go od siebie i odwracasz się. – Przepraszam was, nic z tego nie będzie – mówisz tylko do Pansy i Blaise’a, którzy stoją nieruchomo w drzwiach i wpatrują się w rozgrywającą się scenę.
            Otwierasz z rozmachem drzwi i wychodzisz na zewnątrz – ani błękit, ani chmury, ani te kolory nie są w stanie cię teraz zadowolić, sprawić, byś poczuł się lepiej. Skoro nikogo nie potrzebuje, to nie! Nie będziesz się przecież przed nim płaszczył, błagając, by cię polubił czy zaczął potrzebować.
Parkinson i Zabini wychodzą za tobą, jednak są dziwnie niepewni, wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. A więc teraz i ciebie uważają za szaleńca.
– Hej! – zatrzymuje was głos Draco, który wyszedł na werandę, a teraz idzie szybkim krokiem w waszą stronę.
            Zaciskasz pięści, czekając na kolejny cios.
– Wybaczcie mi to żałosne widowisko, ale nie byłem gotowy na waszą wizytę. – Usta otwierają ci się ze zdziwienia, gdy słyszysz jego słowa. – Następnym razem uprzedźcie mnie, gdy będziecie chcieli mnie odwiedzić, dobrze? – Znasz go zbyt dobrze, by uwierzyć, że jest swobodny i szczery, że wcale się nie boi i nie czuje niepewnie. – Zapraszam do środka. – Odsuwa się i gestem wskazuje im wejście.
Pansy ma nieodgadnione spojrzenie, gdy wpatruje się w Malfoya, a w oczach Blaise’a tli się nieufność.
            – Pamiętaj, że nas jest troje, więc w razie czego, nie masz z nami najmniejszych szans – oznajmia w końcu poważnym głosem.
Draco uśmiecha się tylko pod nosem i ponownie pokazuje im wejście. Wymieniają jeszcze raz porozumiewawcze spojrzenia, po czym wchodzą do środka. Ty jednak się wahasz, stojąc nadal przy furtce, na wpół zdenerwowany, na wpół zszokowany. Patrzysz na Malfoya, który przygląda ci się z wyczekiwaniem.
– Robię to tylko dla nich, żeby czuli się pewniej – informujesz go i kierujesz się w stronę drzwi. Mógłbyś przysiąc, że przez chwilę przez twarz Draco przewinęło się uczucie bólu.
– To oczywiste. I nie myśl sobie, że ja robię to dla ciebie, Potter – warczy, unosząc brew. – Jedynie dbam o własne… interesy.
Zaciskasz pięści i siłą zmuszasz się, żeby się nie odwrócić się i nie uderzyć go.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz