poniedziałek, 22 lutego 2010

Czyściec - Fragment 18


Głos grzęznie ci w gardle, a serce nagle przestaje bić. Czas zatrzymuje się w miejscu.
– Co? – udaje ci się wykrztusić.
Cho, widząc twoją minę, uśmiecha się pocieszająco i podchodzi do ciebie, po czym siada pospiesznie obok, na łóżku, otaczając cię ramieniem.
– Och, Harry – śmieje się łagodnie. – Nie martw się, nic mi się nie stało. Kate nie jest aż taka zła. Zmieniła się, nie krzyczy już ani nie płacze, zachowuje się całkiem normalnie. Tylko czasami trzęsie się ze strachu albo wzdryga, jakby ktoś klepnął ją znienacka w plecy. Ale jest nieszkodliwa, nie martw się.
Ta wiadomość bardzo cię uspokaja i z ulgą wypuszczasz powietrze. Nie do końca chodziło o bezpieczeństwo Cho, ale skoro zinterpretowała to w ten sposób – niech tak będzie. Skoro jednak się zakolegowały, to niedługo mogą się zaprzyjaźnić, a wtedy… Co będzie wtedy?

– Wszystko w porządku, Harry? – Chang obejmuje cię mocniej, kładąc głowę na twoim ramieniu. – Wyglądasz jakoś blado i mizernie. Kiedy ostatnio spałeś?
– Tej nocy, u Draco – odpowiadasz bezmyślnie, nie bardzo zastanawiając się nad tym, co mówisz.
– U kogo? – pyta Cho.
– U Josha – prostujesz odruchowo.
Dziewczyna nic nie odpowiada, ale czujesz, że jej mięśnie napinają się. Nie reagujesz na to jednak i po dłuższej chwili milczenia, kiedy w myślach odtwarzasz wszelkie scenariusze wydarzeń po rozpoznaniu cię przez Cho i Ginny, Chang odzywa się nagle:
– Wiesz, zastanawiałam się nad tym, co sobie przypomnieliśmy. Nad tą zdradą. – Drżysz. – Zareagowałam zbyt spontanicznie. Oczywiście, to, co zrobiliśmy, jest straszne, ale… nie wiemy, dlaczego, nie znamy wszystkich faktów i możliwe, że twoje wspomnienia – nasze wspomnienia – to jedynie cząstka, która oderwana od całości jest bezsensowna, nielogiczna i zwodnicza. Myślę, że nie powinniśmy się tym zamartwiać, dopóki nie dowiemy się wszystkiego.
Przełykasz głośno ślinę, obejmując ją w pasie.
– Tak, Cho. Masz rację. Całkowitą rację.

                                                                       ~~*.*~~

Słońce znajduje się już wysoko nad widnokręgiem, kiedy do twoich drzwi puka Penelope. Jest stanowcza i pewna siebie, i po chwili – nie czekając na zaproszenie – wchodzi do środka. Przemierza twój pokój, a jej kroki są mocne, choć jednocześnie pełne gracji. Zatrzymuje się przy kanapie, na której właśnie leżysz, i patrzy na ciebie z góry, opierając dłonie na jej oparciu.
Dobrze, że Cho musiała wyjść wcześniej, żeby spotkać się ze swoimi znajomymi, bo na pewno nie zniosłaby takiego zachowania. Może nawet nazwałaby je zuchwałym. Ale dla ciebie nie jest to niczym niezwykłym ani złym, że Penny wchodzi do twojego domu wręcz nieproszona. Szczerze mówiąc, czujesz ulgę, widząc właśnie ją, a nie Chang, Draco albo kogokolwiek innego, uwikłanych w to całe zamieszanie, jakim jest twoja zdrada. Cieszysz się również, że Cho w końcu ma swoich własnych znajomych, własne życie, niezależne od ciebie i niezwiązane z twoim, że potrafi sama sobie poradzić i chyba jest szczęśliwa. Możliwe, że nie jesteś jej już potrzebny, ale ta świadomość jakoś cię nie smuci – przecież ty również znalazłeś kogoś, kto wydaje się być dla ciebie o wiele ważniejszy niż ona. Może nawet mógłbyś nazwać Draco swoim przyjacielem?
Tymczasem Penelope stoi nieruchomo przy kanapie, niemal nad tobą, nie odzywając się.
– Eee… cześć? – Postanawiasz zaryzykować.
– Witaj – odpowiada bezbarwnym głosem.
Znowu zapada cisza.
– Wszystko w porządku? – odzywasz się znowu po upływie kilku minut w ciszy.
– Właśnie chciałam zapytać cię o to samo.
– Chyba nie rozumiem – mruczysz niewyraźnie, zastanawiając się, co też mogło się stać, bo przecież nie wie nic o Ginny i Cho. To niemożliwe.
– Nie mów, że nic nie pamiętasz – prycha zirytowana, siadając na oparciu.
– Nie wiem, o co ci chodzi – przyznajesz, czując się coraz bardziej głupio.
Penny wzdycha przeciągle.
– O to, gdy spotkałeś mnie i Blaise’a – pomijasz fakt, że zna jego imię – kiedy rozmawialiśmy przy jego domu. Stanąłeś przed nami, nagle znieruchomiałeś, mówiliśmy do ciebie, ale nie odpowiadałeś, a potem po prostu uciekłeś… Pamiętasz?
– Och, tak. – Musisz przyznać, że czujesz ulgę. Oczywiście niedorzeczne byłoby, gdyby Penelope wiedziała coś o twoich problemach sercowych, ale na pewno byś się z tego nie cieszył.
– No więc… wszystko w porządku? – ponawia pytanie.
– Eee… tak. – Uśmiechasz się niepewnie. – Przepraszam, nie chciałem cię martwić – dodajesz.
– Czy ja mówię, że mnie zmartwiłeś? – odpowiada natychmiast Penny ostrym głosem. – Po prostu chciałam się upewnić, że nie stałeś się kolejnym wariatem.
Coś w jej głosie i zaciętości mówi ci jednak, że dziewczyna naprawdę się zmartwiła. I nie tylko o swoje życie, ale także o twoje.
– Skoro wszystko wytłumaczone, idę – oznajmia i podnosi się z kanapy.
– Penny…? – Zatrzymujesz ją, kiedy już stoi przed drzwiami.
– Tak? – Dziewczyna ledwie się odwraca.
– Dziękuję – mówisz cicho, oblewając się jak głupi rumieńcem.
I już ją widzisz. Krótko przycięte czarne włosy, sięgające ramion i gęstą grzywkę, wpadającą jej gdzieniegdzie do ciemnych oczu. Ten lekko zadarty nosek, napiętą, ale zgrabną sylwetkę.
– Nie ma za co, Potter – warczy i odwraca się natychmiast, gdy tylko spostrzega, kim jesteś. Chyba nie jest zadowolona z twojego widoku.
Nie wiedzieć dlaczego ten fakt wyraźnie cię smuci. Zdążyłeś ją polubić. I lubisz ją nadal, teraz także, gdy okazała się być Pansy Parkinson, znienawidzoną koleżanką z lat szkolnych. Dziewczyna jednak nie wychodzi – stoi w miejscu, wpatrując się w klamkę w drzwiach, jakby przed czymś się wahając . Nawet nie zastanawiasz się nad tym, co robisz, tylko wstajesz i do niej podchodzisz.
– Pansy – odzywasz się niepewnie, nie bardzo wiedząc, co masz teraz powiedzieć.
Parkinson powoli staje z tobą twarzą w twarz, wciąż jednak nie rozluźniając napiętych mięśni, jakby bojąc się, że możesz jej coś zrobić. Nagle uderza cię straszna świadomość, że może w przeszłym życiu… coś jej zrobiłeś…
– Co pamiętasz? – pytasz natychmiast.
– Czy to ważne? – odpowiada opryskliwie.
– Tak, ja… Nie skrzywdziłem cię, prawda? – To pytanie wyjątkowo ciężko wydobywa się z twoich ust.
Pansy patrzy na ciebie zdziwiona – chyba nie tego się spodziewała.
– Jasne, Potter. Wykorzystałeś mnie seksualnie, a później uciekłeś – prycha. Zapada chwila milczenia, a twoje oczy robią się coraz większe, serce bije coraz szybciej. Ona tylko żartuje, prawda? – Ale ty jesteś głupi! Zresztą… to chyba żadna nowość – dodaje po chwili, uśmiechając się szyderczo, choć dostrzegasz w tym geście trochę szczerości, może nawet ciepła? – Nic mi nie zrobiłeś, durniu, a na pewno niczego nie pamiętam. Po prostu… nie sądziłam, że mogę zaprzyjaźnić się z byłym wrogiem.
Kiedy w końcu odzyskujesz głos, a serce wraca do normalnego tempa, chwytasz Pansy za ramiona, które okazują się wyjątkowo drobne i delikatne.
– Teraz nie jestem twoim wrogiem – zapewniasz ją, uśmiechając się szczerze.
– Dobra, dobra. Zresztą… nieważne. Co było, minęło – mówi beztrosko, na co uśmiechasz się jeszcze szerzej.
– Nie wiem, dlaczego, ale poczułem ulgę, kiedy zobaczyłem ciebie, a nie kogoś… innego – wyznajesz jej z mocą, zastanawiając się, skąd u ciebie w tym momencie tyle pozytywnych emocji i ogólnej radości.
– Bardzo cieszę się twoim szczęściem, Potter, ale zapewniam, że nie podzielam twojej ulgi, czy czegoś, co tam poczułeś – odpowiada, unosząc wysoko ciemną brew. – Potter? Nawet nie próbuj mnie przytulić! Z tobą naprawdę jest coś nie tak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz