środa, 22 sierpnia 2012

Duch - Rozdział 45


Rozdział 45 – To, co minęło
           
Harry budzi się w nocy co jakiś czas. Czasem całym jego ciałem wstrząsa jakiś gwałtowny dreszcz, a jego oczy jeszcze przez dłuższą chwilę pozostają szeroko otwarte, choć nadal zamglone snem. Innym razem Draco, wpatrzony bezwiednie przed siebie – czyli w twarz Harry’ego – uświadamia sobie nagle, że ten od dłuższej chwili mu się przygląda. Z całkowitym spokojem, jakby żadna myśl nie zaprzątała jego głowy. Może nawet jakby wciąż spał, tyle że z otwartymi oczyma. Często jednak Harry mówi przez sen i zazwyczaj nie są to rzeczy normalne; o ile imię Malfoya można jeszcze do nich zaliczyć, o tyle wzywanie smoków, błagalne przeprosiny i krzyki już nie. Wydaje się to aż nieprawdopodobne, by tak wiele mogło się śnić jednej nocy, ale z Harrym nigdy nic nie jest zwyczajne i Draco już chyba zdążył się do tego przyzwyczaić. Czuje ulgę, kiedy słońce jest już wysoko nad horyzontem i Harry w końcu się budzi. Najpierw przeciąga się nieznacznie, nieco skrępowany bliskością Draco, tym bardziej, że pod kołdrą nadal jest nagi; później podnosi się i opiera o zagłówek łóżka. Jego twarz jest rześka, a spojrzenie jasne, pozbawione strachu z poprzednich nocy i dni.

- Chyba dzisiaj będę musiał wreszcie coś zjeść – oznajmia Malfoyowi, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu.
- Wypadałoby – odpowiada Draco z ukrytą ulgą. – Ale wątpię, żebyś znalazł w tym domu jeszcze cokolwiek zdatnego do jedzenia – dodaje po chwili z zastanowieniem.
            - Może pójdę do domu? Wiesz, Ministerstwo zapewniło mi niepsującą się żywność… Mógłbym trochę przynieść – proponuje niepewnie.
            - W porządku – zgadza się Draco, wzruszając ramionami. – Jak na razie będzie to najlepsze rozwiązanie.
            „Jak na razie?”, co to miało oznaczać? Harry powoli przenosi na niego spojrzenie o niezrozumiałym dla Malfoya wyrazie. „Jak na razie”, czyli Draco planuje zatrzymać tu Harry’ego na dłużej. Nie ma czego się wstydzić ani z czego tłumaczyć, bo przecież Potter sam do niego przybiegł, kiedy tylko stwierdził, że jedynie w Malfoy Manor czuje się bezpiecznie. Tak więc to wszystko nie było pomysłem Draco, może czuć się spokojny; on tylko łaskawie się na to zgodził , nic więcej.
            Harry wzdycha przeciągle i wstaje ostrożnie z łóżka. Ogląda z przestrachem swoje pokreślone bliznami ciało, przesuwa opuszkami palców po ranach na klatce piersiowej. Z wyczekiwaniem spogląda przez ramię na Malfoya.
            - Mógłbyś przynieść mi coś do ubrania? Chociażby spodnie, cokolwiek – mówi cicho. Zdecydowanie zbyt cicho i bez życia; Draco się to nie podoba. Wiadomo, nie może oczekiwać od razu, że Harry będzie śmiał się, biegał i skakał, że będzie nagle pełen energii; ale to zaczyna go już irytować.
            - Och, daj spokój, Potter. Nie raz już oglądałem cię nago. Nie wstydzę się przecież – prycha, próbując rozluźnić sytuację i samego Harry’ego.
            - Draco – upomina go ten nieco ostrzejszym głosem.
            - Coś ty się nagle zrobił taki wstydliwy. – Draco wznosi oczy ku sufitowi i teleportuje się do swojej sypialni. Wybiera pierwsze lepsze spodnie od piżamy, beżowe, w jasną kratę, i znowu pojawia się przy Potterze. Rzuca mu na kolana ubranie i odchodzi na bok, dając mu trochę prywatności, jednak wciąż przyglądając mu się przez ramię. Widzi, jak Harry ostrożnie podnosi stopę i wkłada ją w nogawkę; palce u stóp ma mocno poranione, tak samo jak wewnętrzną stronę uda. Szybko unosi drugą nogę, wstaje z łóżka i naciąga na siebie spodnie. Czy on naprawdę się wstydzi? Draco w końcu odwraca wzrok, a Potter wychodzi z pokoju, rzucając Malfoyowi krótkie spojrzenie. Draco najchętniej poszedłby za nim, nie spuszczałby go więcej z oczu . Ani na moment. Już otwiera usta, żeby zapytać Harry’ego, czy czasem z nim nie iść, ale ostatecznie się hamuje, stwierdzając, że to byłoby już za dużo.
            Stoi w komnacie Narcyzy następne kilkanaście minut, czekając na powrót Pottera, z każdą kolejną minutą – choć wie, że jest to wręcz nieracjonalne – denerwując się o niego coraz bardziej. Prawdziwą ulgę przynosi mu widok Harry’ego w drzwiach sypialni. Uśmiecha się lekko do Draco, w rękach trzymając jakieś ubrania. Zdążył już się przebrać w szary, rozciągnięty sweter i sprane dżinsy; poparzone stopy ukrył w bawełnianych, białych skarpetkach. Kładzie ubrania na fotelu.
            - Jedzenie odniosłem do kuchni – oznajmia Malfoyowi. – Powinno mi wystarczyć na… jakiś czas. – Posyła Draco niepewne spojrzenie.
            Później Harry siada na „swoim” fotelu z talerzem pełnym kanapek i zaczyna w skupieniu je konsumować. Przeżuwa szybko każdy kęs, sprawiając przy tym wrażenie niesamowicie wygłodniałego. Draco przygląda mu się z uwagą, próbując rozstrzygnąć, czy w Potterze zaszła jakaś zmiana na lepsze; czy jego kontaktowanie się ze światem, całe to zachowanie jest czymś pozytywnym, czy też Malfoy wciąż powinien na niego uważać. Nie potrafi tego określić. Jest to niezwykle denerwujące i zawstydzające, ale często wydaje mu się, że o ile Harry potrafi go z łatwością rozszyfrować, o tyle Draco wciąż ma jeszcze problemy ze zrozumieniem choćby najprostszego zachowania Pottera. Może mogliby w jakiś sposób powrócić do tamtych czasów, kiedy siadali razem w bibliotece, zatapiali się każdy w swojej lekturze i spędzali tak całe godziny, w spokoju i harmonii. A może powinni zrobić coś nowego? Wprowadzić jakieś zmiany, dać początek czemuś nowemu, a nie tylko kręcić się w kółko, powtarzając te same czynności, pogrążając się w rutynie.
            - Wyjdziemy na dwór? – pyta Harry’ego, spoglądając na niego z ukosa.
            Potter najpierw wygląda na prawdziwie zdziwionego; ogarnia wzrokiem krajobraz za oknem, przeżuwając kanapkę, a gdy wreszcie – całą wieczność później – ją połyka, kiwa głową z lekkim uśmiechem.
            - Muszę tylko iść do siebie po kurtkę – mówi, podnosząc się z fotela.
            - W porządku, weź mój płaszcz. Wisi w przedsionku – Draco wskazuje głową bliżej nieokreślone miejsce. – Kiedy przynosiłeś tutaj swoje ubrania, nie zakładałeś, że kiedykolwiek stąd wyjdziesz? – prycha, taksując Harry’ego wzrokiem.
            Potter wzrusza ramionami, ale wciąż się uśmiecha. Po chwili wraca ubrany w brązowy, futrzany płaszcz Malfoya, sięgający mu do pół uda, z nieco za krótkimi rękawami. Wychodzą na zewnątrz. Draco uderza myśl, że po raz pierwszy robią to tak po prostu, z własnej woli i przyjemności, nie mając zamiaru udać się na cmentarz czy też na spotkanie z wścibskimi aurorami. Malfoy kieruje ich w stronę sadu. Idą powoli; buty Harry’ego pozostawiają w grubej warstwie nietkniętego śniegu głębokie ślady. Kilkadziesiąt metrów przed nimi wystają z zasp mury chroniące posiadłości Malfoyów. Teraz, kiedy drzewa w sadzie mają nagie, bezlistne gałęzie, ogrodzenie jest idealnie widoczne, ale wiosną i latem wszystko zakwita, i gdy patrzy się na to z okna sypialni Narcyzy, widać jedynie zielony, rozpościerający się daleko, niczym nieograniczony krajobraz. Później, gdy spojrzy się w lewo, widać wysokie świerki z wiecznym srebrzystym igliwiem, uginające się nad grobami rodu Malfoyów, ale i to wydaje się być bardzo odległe. Z prawej zaś strony, daleko za sadem, można dostrzec majaczącą w oddali bramę wejściową i prowadzącą do niej żwirową alejkę, teraz przykrytą grubym puchem. Idą obok siebie w milczeniu, towarzyszy im tylko trzeszczenie śniegu i delikatny szum wiatru, przepływającego między nagimi gałęziami drzew. Ta ogarniająca ich cisza, brak jakichkolwiek odgłosów zewnętrznych sprawia wrażenie, jak gdyby tylko oni byli na tym pustym, zaśnieżonym świecie. Jak gdyby poza murami Malfoy Manor… nic nie istniało. Draco myślał o tym już kiedyś, nie raz. Możliwe, że Harry postrzega to bardzo podobnie. Świadczy o tym sam fakt, że nie ubiega się o utrzymywanie kontaktu z Weasleyami. Może Harry pogodził się z myślą, że nie ma już dla niego życia poza Malfoy Manor, a może boi się, że nawet, jeśli ono gdzieś tam jest, czeka na niego, on nie potrafiłby po tak długim czasie nieobecności się do niego przystosować? Draco czuje podobnie. Gdyby tylko chciał, mógłby poznać każdy zakątek świata. Nie ma dla niego żadnych granic, żadnych przeszkód. Może gdyby nie było Pottera, gdyby zmęczyły go miesiące samotności – w końcu zrobiłby krok naprzód i skorzystał ze swojego wiecznego życia. A może Potter jest tylko wymówką i tak naprawdę Draco boi się tak, jak Harry; boi się, bo czuje, że ten świat nie jest dla niego, że tamto życie, które toczy się gdzieś obok nich, nie ma mu nic do zaoferowania. Nic, oprócz bólu i goryczy.
            Dochodzą do małego placyku na środku sadu; porozstawiane na kształt koła marmurowe ławki okalają zamarzniętą fontannę. Harry zgarnia z jednej z nich śnieg rękawem płaszcza i siada, odchylając głowę do tyłu i wdychając mroźne, gryzące w nos powietrze. Draco chciałby się odezwać, porozmawiać o czymkolwiek, byle przerwać tę ciszę, ponieważ nie ufa myślom, jakie mogą krążyć teraz po głowie Pottera.  Cokolwiek jednak chce powiedzieć, wydaje mu się idiotyczne. Poza tym, to nie on jest od zagadywania Harry’ego. Od kiedy to musi zabiegać o jego zainteresowanie?
            - Dawno tu nie byłem – mówi z głębokim westchnieniem, jakby sam napawał się chłodnym powietrzem, a nie próbował zagadać Pottera.
            - Kiedy był ostatni raz? – Harry naprawdę jest zainteresowany, czy tylko udaje tak jak Draco?
             - Nie wiem. – Wzrusza ramionami. Harry robi to samo i znowu odchyla głowę i przymyka oczy, ale Malfoy naprawdę zaczyna się nad tym zastanawiać. Pamięta, jak przychodził tu z matką, latał na miotle; później już samotnie spacerował między kolejnymi alejkami, czasami napotykając matkę zrywającą z drzew jabłka albo czytającą książki przy szumie fontanny. Ale kiedy był ten ostatni raz? W wakacje przed szóstym rokiem w Hogwarcie, kiedy zastanawiał się nad zadaniem, które polecił mu Czarny Pan? – Przed szóstą klasą – odpowiada Potterowi.
            Ten spogląda na niego z jawnym zainteresowaniem, jakby czekając na ciąg dalszy.
            - Kiedy ojciec trafił do Azkabanu, a ja musiałem podjąć się specjalnej misji od Czarnego Pana… potrzebowałem spokoju do planowania, rozmyślania i kalkulowania…
            - Jak gdybyś w Malfoy Manor miał mało miejsca – prycha Harry, patrząc na Draco pod słońce, mrużąc oczy.
            - Zabawne, Potter. – Unosi z lekceważeniem brew, taksując go wzrokiem. – Nie rozumiesz – dodaje, odwracając spojrzenie. – Wiesz, może ci się wydawać, że to nic takiego, kiedy twój ojciec idzie do Azkabanu za śmierciożerstwo, a twoja rodzina wszystko może wszystko stracić. Wtedy żadne miejsce nie wydawało mi się bezpieczne. Szczególnie tam, w środku, gdzie co chwilę napotykałem płaczącą matkę albo śmierciożerców, czasami aurorów i członków Ministerstwa, szperających po kątach, nie czułem się dobrze, a nie mogłem opuszczać Malfoy Manor; aurorzy cały czas nas pilnowali. Przychodziłem tutaj i starałem się wymyśleć, jak uratować mojego ojca, matkę i całe dziedzictwo rodu.
            - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – przyznaje Harry ze skruchą w głosie. – No wiesz… nad tym, jak to wszystko wyglądało, kiedy Lucjusz wylądował w Azkabanie.
            - Wcale mnie to nie dziwi – parska Malfoy, obrzucając Pottera pogardliwym spojrzeniem. – Ty świętowałeś zwycięstwo, a ja ocierałem się o bankructwo.
            - Tak, to musiało być z tego wszystkiego najgorsze – śmieje się Harry.
            - Naprawdę, Potter, czasami żałuję, że nie jestem człowiekiem i nie mogę cię stłuc – odpowiada urażony. – Ale… – zawiesza na chwilę głos – zdążyłem to zrobić na szóstym roku, prawda? Świetnie mi się to udało.
            - Złamałeś mi nos, Malfoy. Nie wiem, co w tym takiego „świetnego” – warczy Harry.
            - Och, zaledwie lekkie złamanie. Po chwili byłeś już wyleczony – wzdycha teatralnie ze zmartwieniem. – Należało ci się.
            - Tak samo jak tobie, pół roku później, w łazience prefektów – odgrywa się Potter, posyłając mu szelmowski uśmiech.
            - To akurat mogło skończyć się tragicznie, gdyby nie Snape. Nie masz z czego się cieszyć, Potter. Przez twoją głupotę mogłem zginąć. I to z twojej ręki… co za żenada. – Wznosi oczy ku niebu.
            - Lepsze chyba to niż zostać zabitym przez jakiś dwóch nieznanych ci psychopatów? – Dopiero gdy to mówi, dociera do niego, jak brutalne były to słowa; zagryza wargę, wpatrując się z przestrachem w Malfoya. Ten zamiera na chwilę z szarymi oczami wpatrzonymi w błękitne niebo, ale ostatecznie nic nie mówi. – Przepraszam – szepcze Harry. Wydaje się, że chce załagodzić sytuację i teraz on próbuje znaleźć temat do rozmowy. – Tutaj pierwszy raz siadałeś na miotle?
            - Nie. Kiedyś miałem małe boisko przed oknami sypialni mojej matki. Ojciec wyczarował mi bramki i nawet kilka razy, zanim poszedłem do Hogwartu, grał ze mną i uczył mnie latać… ale tylko kilka razy, tak jak powiedziałem. – Harry wpatruje się w niego zszokowany. Wizja Lucjusza Malfoya latającego na miotle ze swoim kilkuletnim synkiem najwyraźniej wydaje mu się zbyt abstrakcyjna. – Później przestał i jedynie kupował mi sprzęt, miotły i tak dalej.
            - Widzisz, mnie nikt nigdy nie uczył, a i tak byłem najmłodszym i najlepszym szukającym w historii Hogwartu – śmieje się Harry.
            - I najskromniejszym… – Draco wygina usta w kpiącym uśmieszku.
            - Wyobraź sobie, co by było, gdyby mój tata uczył mnie regularnie od najmłodszych lat! – wykrzykuje z pasją Potter.
            - Zamiast do Hogwartu, przysłaliby ci list z Armat z Chudley albo Salazar wie z czego. Od razu wsadziliby cię do międzynarodowej ligi – przytakuje Malfoy.
            - Niewykluczone. Byłem bardzo utalentowany – wzdycha Harry.
            - Byłeś?
            Potter omija go spojrzeniem. Czerwonymi palcami zsuwa z brzegu ławki śnieg. Uśmiecha się do siebie pod nosem, ale uśmiech ten nie wygląda przekonująco ani szczerze. A już na pewno nie radośnie.
            - No wiesz, to już minęło. Tak jak wszystko – wzrusza ramionami i podnosi głowę, nie przestając się uśmiechać.
            - Talent nie mija – odpowiada mu z przekonaniem Draco. – No, a już na pewno nie taki! – dodaje z prychnięciem.
            - Trochę mi zimno. Możemy już wracać? – pyta znienacka Harry i podnosi się z ławki.
            Malfoy nic nie mówi, tylko podąża za nim. Potter idzie w milczeniu, rozkopując śnieg pod nogami, ten trzeszczy, uginając się pod każdym jego krokiem. Kiedy wychodzą z sadu i zmierzają w stronę domu, Draco mógłby przysiąc, że Harry odwrócił głowę w stronę miejsca, w którym kiedyś znajdowało się małe boisko do quidditcha. Nie zatrzymał się jednak ani nie odezwał, tylko poszedł dalej.

***

            Po południu niebo szybko zasnuwa się szarymi chmurami, z których zaczyna padać obfity śnieg, pokrywający ślady pozostawione w ogrodzie przez Harry’ego. Świat na zewnątrz znowu staje się czysty, nietknięty i obcy. Draco znajduje Pottera siedzącego w bibliotece z kubkiem kawy stojącym na stoliczku, czytającego książkę Lockharta.
            - No, no, widzę, że ktoś tu sobie wybrał ambitną lekturę na wieczór – cmoka Malfoy, rozsiadając się w fotelu naprzeciwko Harry’ego.
            - No, no, widzę, że ktoś tu kolekcjonuje ambitną lekturę – Harry podnosi znad książki łobuzerskie spojrzenie i taksuje nim Draco.
            Malfoy macha ręką.
            - Matka kupowała jego książki. No wiesz… ten jego uśmiech. – Malfoy próbuje go naśladować, co wychodzi mu całkiem dobrze i Potter nie może się nie roześmiać.
            - Przyznaj się, Malfoy. Wtedy, na drugim roku, strasznie mi zazdrościłeś, kiedy dostałem od Lockharta wszystkie jego książki za darmo – nie daje za wygraną Harry.
            - Oczywiście. Mój ojciec nawet pobił się o to w moim imieniu z Weasleyem – prycha Draco. – Świetnie to wymyśliłeś, Potter. Gratulacje.
            Harry bierze kubek i upija kilka łyków, po czym opiera się wygodnie na kanapie, patrząc na Malfoya przymrużonymi oczami. Ma na sobie koszulkę z krótkim rękawem i na przedramieniu widać wyraźnie bladoróżowe blizny po poparzeniu. Potter kieruje swój wzrok za spojrzeniem Draco i dotyka opuszkiem palców rany.
            - Zagoją się? – pyta cicho, gładząc nienaturalnie śliską skórę.
            - Nie mam pojęcia, Potter, nie jestem magomedykiem – odpowiada Malfoy. Harry piorunuje go wzrokiem. – Możesz zażywać eliksiru uzdrawiającego i czekać. Powinien być w szafce mojej matki, przy jej łóżku.
            - Dzięki, będę pamiętał – uśmiecha się lekko. Odkłada kubek i bierze się z powrotem za książkę.
            - Naprawdę zamierzasz to czytać? – wzdryga się Malfoy.
            - Tak, w zasadzie… – Harry waha się przez moment, śmiejąc się – jest całkiem dobrze napisane. No, może pomijając te ciągłe przechwałki Lockharta. I pomyśleć, że to wszystko naprawdę się komuś przydarzyło.
            - No właśnie, komuś. Jakiemuś głupiemu czarodziejowi, który rozpowiadał na prawo i lewo o swoich przeżyciach i pozwolił tak żałosnemu typkowi jak Lockhart zabrać swoją tożsamość.
            - Jesteś bezwzględny, Malfoy – stwierdza z niedowierzaniem Harry.
            - Może chcesz przeczytać coś ciekawszego? Mam całą historię quidditcha z podziałem na ligę europejską, angielską, amerykańską…
            - Nie, dzięki. Najpierw skończę to – odpowiada mu z uśmiechem Potter i spuszcza wzrok. Draco jest jednak przekonany, że w jego oczach można dostrzec ukucie bólu. Jego udawana obojętność na quidditcha jest… naprawdę udawana. Dlaczego nie mógłby po prostu przyznać, że mu tego brakuje? Przecież to była jego wielka pasja, był w tym – niestety – najlepszy, a teraz tak po prostu nie chce do tego wracać i mówi, że to minęło? Niemożliwe. I Malfoy udowodni to Harry’emu, choćby ten nie wiadomo jak bardzo się opierał.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz