wtorek, 4 września 2012

Duch - Rozdział 46


Rozdział 46 –  Boleśnie przeciągając

            Przekręca się na drugi bok. Poprzedniego wieczora do późna rozmawiali z Draco o Hogwarcie, nauczycielach i lekcjach; niczym starzy dobrzy znajomi wymieniali się poglądami na temat sposobów nauczania poszczególnych profesorów i poziomie nudności niektórych zajęć. Draco z uporem bronił Snape’a, pozostając nieugiętym i wiernym, nawet jeśli Harry dwoił się i troił, szukając kolejnych argumentów na jego niekompetencję. Obaj byli zgodni co do tragiczności Quirella i Lockharta oraz Umbridge, przy czym Harry nie zapomniał napomknąć o tym, że to właśnie nie kto inny, ale Draco wstąpił do Brygady Inkwizycyjnej na piątym roku, ale ten zbył to wzruszeniem ramionami i prychnięciem. Malfoy nie cierpiał Moody’ego, tłumacząc się, że był zbyt szalony i  niezorganizowany, ale Harry uznał, że ten po prostu się go bał. Zgadzali się odnośnie Lupina, choć Draco przyznał to z niemałymi oporami, że był najlepszym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. No, oczywiście pomijając ukochanego przez Malfoya Snape’a.

Rozmawiali naprawdę długo, ogień trzaskał wesoło na kominku, w komnacie było przyjemnie ciepło, podczas gdy za oknami szalała prawdziwa burza śnieżna; wiatr zacinał w ściany i okna. Od dawna Harry nie czuł się tak spokojnie i beztrosko jak tego wieczoru. Nie kłócili się nawet za bardzo, choć nie obyło się od wyzwisk i kpiących uśmieszków Malfoya. Jednak przez te kilka godzin po raz pierwszy nie pamiętał o koszmarach i śmierci, o duchach czających się po kątach. Zasypiał spokojnie, zmęczony rozmową i najwyraźniej odurzony pierwszą od dawna dawką świeżego, zimowego powietrza. Nie pamięta nawet, w którym dokładnie momencie zasnął. Pamięta tylko Malfoya opierającego się o zagłówek łóżka, leżącego tuż obok.
Otwiera powoli oczy i od razu rażą go promienie słońca. Przez całą noc napadało kolejne kilka centymetrów śniegu i teraz już ledwo można dostrzec drzewa w sadzie, prawie całkowicie pokryte śniegowym puchem. Ma wrażenie, że wszystko, co złe, odeszło; wszystko się uspokoiło, już jest bezpieczny i tak może być zawsze, musiałby tylko się postarać. Obaj by musieli – on i Malfoy. Kołdra jest przyjemnie ciepła i Harry mocniej się nią opatula, kuli się pod nią niczym dziecko. Coś jednak przytrzymuje ją w nogach, coś ciężkiego i Potter momentalnie drętwieje, po czym w ciągu ułamka sekundy zrywa się do pozycji siedzącej.
W nogach łóżka leży miotła. Najzwyklejsza w świecie miotła do latania, Błyskawica – taka, jaką Harry dostał kiedyś od Syriusza. O mały włos nie zsunęłaby się na podłogę; Harry sięga po nią, dotyka i waży w dłoniach. Jest lekka i zachowana w świetnym stanie, jakby nigdy nie była używana. I już, już sobie wyobraża, jak wskakuje na nią i unosi się w powietrzu, wzlatuje w górę, leci z chłodnym, zimowym wiatrem, czując go we włosach i na twarzy.
- Widzę, że już zapoznałeś się z moją miotłą, Potter. – Podrywa go głos Malfoya, który znikąd pojawia się w komnacie.
- Tak – odpowiada niemrawo, odkładając miotłę na łóżko.
- No, to może ją wypróbujesz? – zachęca go Draco, podchodząc bliżej.
Oczy Harry’ego wbijają się w niego niemal boleśnie; są przepełnione złością i strachem. Draco zupełnie tego nie rozumie. Kiedy tu przyszedł, kiedy zobaczył Pottera trzymającego tę miotłę tak, jak gdyby nic nie ważyła, jak gdyby była stworzona specjalnie dla niego; jego twarz była tak spokojna, gładka. A teraz? Zupełne przeciwieństwo. Ponownie jest to twarz tego obcego Harry’ego, tego, z którym Draco nie chce mieć nic do czynienia.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł – mruczy Harry i odkłada miotłę, jednak nie spuszcza z niej wzroku.
- Dlaczego? – dziwi się Malfoy. – Wiesz, napadało dużo śniegu… jeśli nie będziesz wzlatywał wyżej niż dwa metry, to nic ci się nie stanie. Nie muszę patrzeć!
- Nie, nie o to chodzi, Malfoy – odpowiada mu ze złością Harry, patrząc na niego spode łba.
- W takim razie o co? – Draco zakłada ręce na piersi, patrząc z góry na Pottera, świdrując go groźnym wzrokiem. Chciałby zmusić Harry’ego do powiedzenia prawdy, wylania z siebie uczuć, które tak skrzętnie ukrywa. Ale ten chyba nie zamierza się poddać, bo tylko posyła Malfoyowi pełne rezygnacji spojrzenie.
- No dobra… – przeciąga sylaby. – Ale najpierw zjem śniadanie.
Wstaje z łóżka i przechodzi obok Draco ze spuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami. Nie łatwiej byłoby dla niego, gdyby po prostu powiedział, o co mu chodzi? Ale Harry, jak zwykle zresztą, nie zamierza sobie niczego ułatwiać. A już szczególnie nie swojego życia. Malfoy zostaje w komnacie, myśląc, że Potter zaraz wróci ze swoim zwyczajowym wypełnionym po brzegi kanapkami talerzem oraz kubkiem gorącej herbaty, ale ten nie wraca. Przez chwilę Draco ma odruch, żeby przenieść się szybko do kuchni i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Nie potrafi w sobie tego stłamsić, za bardzo jest przewrażliwiony na punkcie Harry’ego przez całe to jego zachowanie. Teraz jednak postanawia, że uspokoi się i poczeka, że nie da się ponieść emocjom, że przecież… ufa Potterowi, wszystko jest dobrze i Draco nie może biegać za nim niczym nadopiekuńcza mamusia. Te dokładnie dwadzieścia osiem minut, które spędza na czekaniu na Harry’ego, to jak dwadzieścia osiem miesięcy… ba! Lat, wieków wyrwanych z jego wiecznego życia! Odwraca się momentalnie, kiedy tylko słyszy ruch gdzieś w okolicy progu. Potter stoi tam ubrany w swój szary wełniany sweter, dżinsy i buty zimowe. Ma niezdecydowaną, skwaszoną minę, ale stara się uśmiechać, więc i Malfoy odwzajemnia ten grymas.
- Coś ty tam robił tak długo? – pyta, nie mogąc powstrzymać złości.
- Zjadłem śniadanie i ubrałem się – odpowiada Harry niepewnym głosem, zerkając dziwnie na Draco, jakby bojąc się, do czego ten może zmierzać.
Malfoy jednak macha tylko ręką, jakby to już go nie interesowało, i staje przy łóżku, na którym nadal leży jego miotła. Kiedy Harry do niego podchodzi, Draco obserwuje go bacznie, jak gdyby Harry był jakimś masochistycznym psychopatą i te ostatnie dwadzieścia osiem minut spędził na samookaleczaniu lub błyskawicznej próbie samobójczej. Ale w zasadzie, jakby nie patrzeć, Harry Potter jest masochistycznym psychopatą, więc czy zachowanie Malfoya naprawdę jest zdawkowe? Dalej mu się przygląda; dłoniom noszącym ślady po poparzeniu, wystającym spod długich rękawów, trzęsącym się lekko palcom.
- Malfoy… – słyszy słaby głos Harry’ego. – Ja chyba… – Zatrzymuje rękę kilkanaście centymetrów nad miotłą i wydaje się, jakby napotkał jakąś niewidzialną barierę, która nie pozwala mu opuścić jej niżej. Przymyka oczy, a ręka cała mu drży.
- Potter, daj spokój, to tylko miotła – wzrusza ramionami Draco, mówiąc do niego niemal dziarskim głosem. Harry mierzy go wściekłym wzrokiem, ale w tych zielonych oczach czai się strach i niepewność i to sprawia, że beztroski stan Malfoya ulatuje z niego. – Co się dzieje? – pyta z niepokojem.
            - Po prostu… – Harry odwraca spojrzenie wydaje z siebie krótki, nerwowy chichot. – Dawno nie latałem, Malfoy.
            - Już ci mówiłem, Potter, ty idioto, że nie będę się śmiał – mówi z drwiną w głosie, spoglądając na Harry’ego z ukosa. – Może troszkę… na początku.
            - Dzięki – mamrocze Harry. Nabiera głęboko powietrze i wyciąga rękę w stronę miotły. Jej trzonek jakby wyczuwał obecność Pottera i dosłownie wzlatuje do góry, lgnąc do rozpostartej dłoni, wpasowując się w nią niczym stworzony specjalnie dla Harry’ego. Draco nie wie, czy to oznacza, że drzemie w nim jeszcze odrobina magii, którą wyczuwa Błyskawica, czy też po prostu Potter ma niebywałe zdolności, ale jednego jest pewien – Potter wygląda niczym odrzucony, zszokowany tą sytuacją. Nie spodziewał się tego, a teraz, gdy to już nastąpiło, na jego twarzy pojawia się uniesienie i ulga jednocześnie, kąciki ust drgają w niepewnym uśmiechu. Podnosi wzrok na Malfoya i Draco nie potrafi również się nie uśmiechnąć – szczerze i naprawdę radośnie – kiedy widzi wszystkie te iskierki w oczach Harry’ego, wesołe refleksy, które zastąpiły strach i złość. Ciepło emanuje z niego falami, wprost w Malfoya i ten odczuwa to każdym kawałkiem swojego niematerialnego ciała. W końcu Harry odwraca się i niemal wybiega z komnaty na świeże powietrze, na świat oślepiający swoją śniegową bielą. Draco wychodzi za nim i obserwuje, jak Potter najpierw staje przy miotle, wyciąga ją przed siebie i przygląda jeszcze z resztkami niepewności, po czym przekłada nad nią nogę i… wzbija się w powietrze. Mknie jak błyskawica, wzlatuje wysoko, wysoko, po czym nagle opada w dół, a każdy jego ruch, nerwowy i szybki, jest dokładnie wykalkulowany i zaplanowany, jak gdyby Harry nigdy nie rozstawał się z miotłą. Żadną. Zatacza koła wokół Malfoya, później przelatuje ze świstem przez sad, okrąża fontannę i zawraca. I Draco dołącza do niego i leci tuż obok, trzymając trzonek miotły tuż przy dłoniach Harry’ego, ścinając mroźne powietrze, mknąc pod zimowy wiatr i w górę, w górę, aż do oślepiającego słońca. Przed oczami co jakiś czas pojawia mu się uśmiech Pottera, najszczerszy, jaki widział od czasów Hogwartu; włosy ma rozrzucone, błyskawicę i bliznę po poparzeniu obnażone na gładkim czole, a oczy, schowane za okularami, błyszczą i jaśnieją, pełne radości i uniesienia. 
            - I jak? – krzyczy do Harry’ego przez wiatr.
            - Cudownie! – odkrzykuje mu Potter, śmiejąc się głośno.
            Latają tak obok siebie jeszcze długi czas, aż Harry’emu zaczynają od zimna łzawić oczy, a policzki robią mu się całe czerwone. Lądują tuż przy oknie komnaty Narcyzy, Potter oddycha szybko, uśmiechając się szeroko. Ma rozczochrane włosy i patrzy z fascynacją na Błyskawicę.
            - Wracamy do środka? – pyta Draco, robiąc krok w stronę domu.
            - Nie, nie – zatrzymuje go Harry. – To znaczy… – miesza się. – Ty idź, ja chcę jeszcze polatać – posyła mu krótkie, zawstydzone spojrzenie.
            - A tak się przed tym wzbraniałeś! – prycha Draco i macha ręką. – Ja zawsze mam rację, powinieneś się mnie słuchać.
            - Będę pamiętał na przyszłość – odpowiada potulnie Potter i śmieje się z niego.
            - Tylko, Potter, proszę cię, choć wiem, że i tak prawdopodobnie mnie nie posłuchasz… zawsze byłeś za głupi na wszelkie regulaminy i zasady… nie lataj za wysoko, z łaski swojej. Gdyby ci wścibscy aurorzy koczowali gdzieś pod naszymi murami, lepiej, żeby nie zobaczyli Harry’ego Pottera latającego sobie po posiadłości Malfoyów.
            - Dobrze, mamo, nie będę. – Potter uśmiecha się słodko. Draco, gdyby tylko mógł, przyłożyłby mu w ten rozczochrany łeb. Ale może tylko skarcić go jednym ze swoich najbardziej pogardliwych, zażenowanych spojrzeń i odejść, w duchu jednak uśmiechając się szczerze.
Widzi później przez okno, jak Harry ponownie wzbija się w powietrze. Jak oblatuje w zawrotnym tempie drzewa w sadzie, okrąża kilkakrotnie cmentarz, omal nie zahaczając o ten wielki świerk, pochylający się nad grobowcem Lucjusza. Później leci wyżej, aż do dachu Malfoy Manor i Draco na chwilę traci go z oczu, żeby po kilku minutach ujrzeć spadającą niemal prostopadle do ziemi postać i już krzyk ciśnie mu się na usta, kiedy Potter w profesjonalnym stylu podrywa się w ostatnim momencie do góry, rozrzucając dookoła śnieg, dotykając go jeszcze przez chwilę stopami. Jest jak małe dziecko, które właśnie dostało pod choinkę swoją wymarzoną zabawkę i nie może się od niej oderwać. Ciemna postać, idealnie widoczna na tle śnieżnobiałego krajobrazu, przemyka się między bezlistnymi drzewami, dryfuje tuż nad powierzchnią ziemi, lecąc bez trzymanki. To wszystko trwa dobre pół godziny, Harry musi mieć już skostniałe z zimna palce, ale chyba nic go to nie obchodzi, bo właśnie zaczyna ćwiczyć stanie na miotle, trik, dzięki któremu kiedyś – Malfoy nie pamięta, na którym roku – zdołał złapać znicz. Jak zwykle przed Draco. Ale, oczywiście, gdyby tylko Malfoy bardziej poświęcił się quidditchowi, zapewne byłby teraz lepszy od Harry’ego. Ba, już w Hogwarcie byłby najlepszym szukającym, wyprzedziłby Pottera, to pewne. Przygląda mu się w ciszy, niemal czując ten pęd wiatru i mróz ocierający się o policzki. Po raz pierwszy czerpie przyjemność z czyjejś przyjemności i uczucie to jest dla niego zupełnie nowe i irytujące, ale jednocześnie… jeśli tylko to wszystko ma zmienić Pottera, sprawić, że Draco uda się przytrzymać go przy sobie jeszcze trochę, odpędzić od niego złe myśli i wspomnienia, to chyba jest to tego warte?

***

- Jestem taki zmęczony – sapie Harry, rzucając się na łóżko. Miotła ląduje przy jego ramieniu i teraz leżą obok siebie, tak samo wyczerpani lataniem.
            Draco siada na brzegu materaca i przygląda się Harry’emu surowym wzrokiem.
            - Proszę, proszę, ktoś tu, rzekomo najlepszy szukający w historii Hogwartu, ma słabą kondycję – cmoka z udawanym niezadowoleniem.
            - Odwal się, Malfoy – prycha Harry i zamyka oczy. – Dawno tego nie robiłem – dodaje, wzruszając ramionami. Klatka piersiowa unosi mu się jeszcze w przyspieszonym tempie, a na bladej twarzy widnieją purpurowe rumieńce.
Ciepło, jakie bije z niego, z tego rozgrzanego, spoconego ciała, jest wręcz oszałamiające. Draco czuje je całym sobą, jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Harry przyłapuje go na tym łapczywym spojrzeniu, kiedy nagle otwiera oczy. Patrzą na siebie, mierzą się wzrokiem przez dobre kilkanaście sekund. Od Pottera bije coś pozytywnego, ciepło… gorąco! Draco nagle uświadamia sobie, że tak dawno tego nie zaznał, już tak długo nie miał styczności z tą cudowną, ciepłą skórą. Harry uśmiecha się łobuzersko, oczy ma przymknięte, a policzki zarumienione i Malfoy po prostu w ciągu sekundy znajduje się tuż nad nim. Już nachyla się nad jego ustami, spierzchniętymi z zimna i całuje je, pieści swoim chłodnym oddechem, który jeszcze bardziej drażni Harry’ego. Ale on odwzajemnia pocałunek, wysuwa koniuszek śliskiego, gorącego języka i liże nim wargi Malfoya i ciepło rozlewa się po nich, jakby przepływało żyłami do policzków, powodowało rumieniec, płynęło dalej, do skroni, zaczynało pulsować w nich, a później jeszcze dalej, aż do mózgu. Harry przerywa pocałunek, unosi się trochę i ściąga z siebie sweter i koszulkę, która niemal klei mu się do ciała. Kładzie się z powrotem na łóżku, odgarnia z czoła spocone włosy i uśmiecha się do Draco, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Draco chciałby być w tym momencie w ludzkiej postaci, chciałby wejść w Harry’ego i pieprzyć go do omdlenia. Tak bardzo pragnie go mieć tylko dla siebie.  Opuszcza wzrok z zarumienionej twarzy Pottera i kieruje go niżej, na szyję, do której przylepiło się kilka czarnych kosmyków; i jeszcze niżej, na klatkę piersiową, ramiona poznaczone bliznami oraz tors z plamą różowej, poparzonej skóry niemal na środku. Brzuch Harry’ego opada i wznosi się w szybkim tempie, a na jego ciele pojawia się gęsia skórka, choć nadal pozostaje rozgrzane i spocone od wysiłku. Draco przesuwa językiem po tych bliznach i plamach po poparzeniu, później liże ślady po dawnych ranach, ale z największym skupieniem traktuje te pierwsze. Czuje, jak gdyby biło od nich większe ciepło, jakby skóra w tych miejscach była nadal nienaturalnie rozgrzana, świeżo poparzona. Robi to z takim oddaniem, jak gdyby chciał jakoś uśmierzyć jego ból, odwdzięczyć mu się za to wszystko, co przez niego przeszedł. Harry napina się cały, wciąga ze świstem powietrze i oddycha ciężko. To, co robi Malfoy, na zmianę łaskocze go, zadaje wręcz okropny ból, a także przyjemność, chłodną przyjemność, która, gdy zderza się z jego gorącą skórą, daje połączenie wręcz nie do zniesienia.
            - Draco… – syczy przez zaciśnięte zęby, kręcąc się na pościeli. – Draco, proszę… Proszę…! – jęczy, zaciskając powieki.
            - O co mnie prosisz, Potter? – pyta ochrypłym głosem Draco, odrywając się od jego ciała.  Unosi głowę, pragnąc zobaczyć tę przepełnioną mieszaniną bólu i rozkoszy twarz Harry’ego, otwarte usta, które teraz ten nerwowo zwilża językiem.
            - Nie, nie przestawaj…! – sapie, patrząc błagalnie na Malfoya.
            Draco uśmiecha się łobuzersko, unosząc brew.
            - Ściągaj spodnie.
            Harry niemal natychmiast wykonuje jego rozkaz; rozpina trzęsącymi się dłońmi pasek i zsuwa szybko dżinsy razem z majtkami; skopuje je później na podłogę. Leży pod Draco, jedynie w samych skarpetkach, z powoli nabiegającym krwią penisem, drżąc na całym ciele – na przekór z podniecenia i zimna, zderzonego z jego spoconą skórą. Na dworze jest jeszcze całkiem jasno, choć niebo zdążyło zajść ciemnymi chmurami, sprawiając wrażenie, jak gdyby zbliżał się już wieczór. Harry wyciąga ręce ku twarzy Malfoya, chcąc przyciągnąć je do siebie. Draco rozchyla wargi i pozwala, żeby język Pottera wsunął się między nie; pozwala, by to ciepło znowu rozlało się w jego ustach, spłynęło dalej przez gardło, aż do żołądka i wypełniło je tym cudownym uczuciem motylich skrzydeł trzepoczących w środku. Pieści klatkę piersiową Harry’ego, najpierw tylko opuszkami, po pojedynczych włoskach rosnących wokół stwardniałych sutków, a później, powoli i delikatnie, wsuwa się w nią, pod skórę, aż do samego serca. Hamuje się z całych sił przez wejściem w niego bez skrupułów, gwałtownie i szybko, byle jak najszybciej… Jak przez mgłę dochodzi do niego myśl, że to może zadać Potterowi ból. Ale tak trudno jest mu się powstrzymać przy Harrym, przy jego gorącym ciele. Czuje to gorąco niemal wybuchające w jego dłoni, jeszcze gorętsze niż kiedy dotykał członka Harry’ego, gdy ten dochodził. Podczas gdy rozkoszuje się ciepłem w klatce piersiowej Pottera, Harry zsuwa dłoń po swoim ciele, dotyka go z zapamiętaniem, nie spuszczając wzroku z twarzy Malfoya, i zaciska palce wokół swojego penisa. Zaczyna gładzić go powolnymi ruchami, w górę i w dół, przeciągając je boleśnie. Draco wykrzywia usta w uśmiechu i całuje szczękę Harry’ego, drażni koniuszkiem języka płatek jego ucha i szyję. Potter odchyla głowę, dając mu do niej dostęp, i przyspieszając jednocześnie ruchy dłoni. Malfoy liże jego skórę sprawiając, że pojawia się na niej znowu gęsia skórka, że Harry drży na całym ciele tuż pod nim, rozkosznie rozpalony. Draco odsuwa się od niego, nie wyjmując jednak ręki z jego klatki piersiowej; drugą sięga w dół i przez chwilę trzyma ją obok dłoni Pottera na jego gorącym, nabrzmiałym członku. Harry jęczy, poruszając ręką coraz szybciej i gwałtowniej, a kiedy Malfoy go puszcza, zimno ustępuje na sekundę, by po chwili pojawić się wszędzie, w nim całym, w całym jego ciele, Potter dochodzi z szeroko otwartymi oczami i okrzykiem szoku i rozkoszy zamarłym na ustach. Draco czuje tylko rozlewające się po nim ciepło ciała Harry’ego, jak gdyby był w każdym kawałeczku jego skóry, od czubka głowy aż po koniuszki palców u stóp. Jest w Harrym. Harry jest w nim i jest to uczucie równe ekstazie. Czuje w klatce piersiowej oszalałe bicie serca Pottera i jest zupełnie tak, jak gdyby to jego własne serce biło mu w piersi, wysyłając gorące impulsy do całego jego ciała. I to wszystko razem, połączone, jest niczym szalona eksplozja, wydobywająca się z ich połączonych ciał, oszałamiający wybuch. Harry oddycha jeszcze płytko, dochodząc powoli do siebie, podczas gdy Draco wciąż się w nim znajduje. Uświadamia sobie niejasno, że powinien już się odsunąć, że dla Harry’ego może to już nie być przyjemne, a raczej bolesne. Odsuwa się niechętnie – chciałby zostać w nim tak na zawsze! – i kładzie obok, jednak tuż przy nim, tuż przy jego ramieniu, możliwie najbliżej.
            Po kilku minutach oddech Harry’ego wyrównuje się całkowicie i ten kładzie się na poduszce, z jedną ręką założoną za głową. Patrzy na Draco, uśmiech czai mu się na ustach i Draco nie potrafi go nie odwzajemnić. Wygląda pięknie, a jego oczy wypełnione są radosnym, dzikim blaskiem – są dokładnie takie, jakie Malfoy lubi najbardziej; to są „te” oczy, które Draco chciałby zawsze oglądać. Smutek i strach zupełnie wyparte przez rozkosz i radość, jakby tamten Harry do niego wrócił, zostawiając za sobą duchy przeszłości, koszmary i śmierć.
            Draco układa ostrożnie głowę na unoszącej się powoli klatce piersiowej Harry’ego, a ten syczy z powodu zimna rozlewającego mu się po piersi. Po chwili jednak zdaje się do tego przyzwyczaić, bo Malfoy nagle czuje ciepłą dłoń Harry’ego na swojej głowie, jakby przeczesującą mu włosy, głaszczącą go delikatnie. W uchu wręcz bębni mu od ogłuszającego bicia serca Pottera. Dlaczego Draco nie próbował tego wcześniej? Być tak blisko Harry’ego, życia – teraz ich wspólnego życia, wspólnego bicia serca. Czuje niewysłowioną ulgę i spokój – nie tylko w sobie, we własnym umyśle i ciele, ale także w powietrzu, którym oddychają i ma nadzieję, że Harry odczuwa to samo. Podnosi głowę, żeby na niego spojrzeć. Potter wpatrzony jest w przybierające barwy zachodu niebo; miejscami fioletowe i różowawe, jednak w większości zalane już przez nadciągający od strony zachodniej granat nocy. Jego oczy nadal błyszczą, te ostatnie refleksy dnia zdają się je wypełniać, nadając im nienaturalny blask, bawiąc się ich zielenią. Wygładzona twarz Harry’ego jest pełna wyczekiwania i uniesienia; kąciki ust drgają, gotowe do uśmiechu. Opuszcza powoli wzrok, czując na sobie spojrzenie Draco, a kiedy już patrzą na siebie, uśmiecha się szeroko.
            - Zgłodniałem – mówi, przedłużając sylaby jak małe dziecko.
            - Toż to nowość, Potter – odpowiada z przekąsem Malfoy. Chwila przeciąga się. – Chyba nie sądzisz, że pójdę zrobić ci coś do jedzenia? – prycha.
            - Nie – kręci głową Harry. – I tak chyba już nic tu nie zostało… – zastanawia się przez chwilę. – Pójdę szybko do Domu Godryka i coś sobie przyniosę, dobrze? – pyta, wpatrując się w skupieniu w Draco, nie przestając się uśmiechać.
            - W porządku – wzrusza ramionami Malfoy i odsuwa się.
            - Zaraz będę – zapewnia go Potter, podnosząc się z łóżka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz