Przedstawiam wszystkim ostatni rozdział "Ducha"! Bardzo dziękuję Lasair za rzetelną betę oraz wszystkim czytelnikom i komentatorom, którzy wspierali mnie bardzo w pisaniu tego - niezwykle trudnego zresztą - tekstu (trudnego nie tylko ze względu na treść, ale też, a może przede wszystkim, na długość i czas, jaki mi zajęło pisanie go). Miłego czytania!
Rozdział
48 – Odwrócone role
Słuchanie Harry’ego płaczącego i
wrzeszczącego w poduszkę i nie reagowanie na to w żaden sposób, przypomina
Draco słuchanie jego krzyku, rozchodzącego się po Malfoy Manor kilka dni temu,
ciemną nocą, kiedy ten był o krok od śmierci. Tym razem jednak Draco naprawdę
nie zamierza nic robić. Stoi w swojej sypialni, obserwując w ciszy ostatnie
jasne chmury rozciągające się tuż nad linią horyzontu. Słońce dawno już zaszło,
granat nocy rozlewa się po niebie, ciemność powoli pochłania świat. Ich świat.
Jest tyle rzeczy domagających się
dokładnego przemyślenia i przeanalizowania; tyle szczegółów, które wcześniej
umknęły uwadze Draco, a teraz nagle, zupełnie bez uprzedzenia, stały się wręcz
boleśnie wyraziste. To wszystko wygląda tak, jakby Potter bawił się nim od
dłuższego czasu, jakby Malfoy nie służył mu jako nic innego, tylko przedmiot,
zabawka, której jedyną wartością jest to, że dzięki niej może nadać swojemu
samobójstwu honorowe zabarwienie. To nie jest w stylu Harry’ego i dlatego
wydaje się całkowicie nieprawdopodobne, ale teraz prawdopodobieństwo nie jest
czymś, na co Draco zwraca uwagę. Nigdy w życiu nie domyśliłby się, że Harry
warzy sobie w domu eliksiry, planując swoją śmierć, w chwilach przerwy udając
szczęśliwego i pełnego życia. A to wszystko działo się tuż pod jego nosem!
Nawet nie zauważył, że książka, w której znajdował się przepis na Eliksir
Charona, zniknęła. Kiedy ją znalazł, kilka miesięcy wcześniej, gdy Harry już był
w Malfoy Manor, przeraził się, czytając o warunku, jaki trzeba spełnić, by
mikstura w pełni zadziałała. Nie był tylko pewny, czy taką reakcję wywołało u
niego samo okrucieństwo tego warunku, czy też fakt, że jego spełnienie było
niemal niemożliwe… Oczywiście, pomyślał od razu o Potterze – i później także,
jeszcze nie raz, wracał do tego myślami – ale za każdym razem odpędzał od
siebie podobne pomysły. To byłoby już za wiele. Co innego wyciągnąć Pottera z
jego pustego mieszkania i kazać naśladować odwiecznego wroga, a co innego
nakłonić go do oddania za siebie życia. Tym bardziej – zrobić obie te rzeczy.
- Potter. – Harry aż podrywa się,
słysząc znienacka głos Draco. Ten stoi przy oknie i patrzy na niego z ukosa
nieprzeniknionym wzrokiem. – Jest jedna rzecz, która mnie zastanawia… – Draco
zawiesza głos. – Skąd wziąłeś ten eliksir? – Wskazuje na fiolkę, którą Potter
cały czas trzyma w dłoni. Harry wykonuje ruch, jakby chciał ją przycisnąć do
siebie, ukryć, obronić przed Malfoyem.
- Zrobiłem go – odpowiada niepewnie,
bojąc się dalszego rozwoju rozmowy.
Draco unosi brew w niemym
niedowierzaniu.
- Zakładając, że dałeś sobie radę… –
wykrzywia na chwilę usta w kpiącym uśmieszku, jednak zaraz ponownie przywołuje
na twarz całkowitą obojętność – skąd wziąłeś składniki? Wkradłeś się do lochów
Malfoy Manor?
Harry ma wrażenie, że żołądek zaraz mu się rozerwie od tego
ściskania się i wywracania. Wie doskonale, że odpowiedź nie spodoba się Draco.
I… dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? O lochach Malfoy Manor? Czy Draco nie
wspominał kiedyś o zapasach eliksirów i składników, które tam trzymał? Ile
stresu, ryzyka i strachu by to zaoszczędziło Harry’emu…
- No? – ponagla go Draco, wciąż
czekający na odpowiedź.
- Nie – odpowiada Harry, nie patrząc
mu prosto w oczy.
- Tak więc…? – nie daje za wygraną
Malfoy, ale kiedy Potter podnosi na niego wzrok, dostrzega, że ten powoli
domyśla się, jaka będzie ostateczna odpowiedź.
- Poszedłem na Śmiertelny Nokturn –
wyznaje w końcu i żołądek znowu ściska mu się boleśnie, bo na twarzy Draco
widać prawdziwy szok i przerażenie.
- Poszedłeś dokąd? – pyta z
niedowierzaniem.
- Na Śmiertelny Nokturn – powtarza
cicho Harry.
Przez dłuższą chwilę – Harry nie ma
pojęcia, czy to kilkanaście sekund, pół minuty czy też kilka – Draco nic nie
mówi, tylko patrzy na niego swoimi lodowatymi, przenikającymi oczami, które
zdają się zamrażać człowieka, zaglądać mu w głąb duszy, rozdzierać go od
środka. A później mówi chłodno, całkowicie opanowany, świszczącym głosem:
- Czy tobie kompletnie odbiło,
Potter?
- Nie miałem innego wyjścia! –
próbuje się bronić, ale bez skutku.
- Owszem, miałeś: nigdy nie
decydować się na robienie tego eliksiru! A jeżeli już nie mogłeś wytrzymać,
mogłeś przyjść do mnie i się ze mną skonsultować, czy to w ogóle ma jakikolwiek
sens! A tak, teraz wszystko poszło na marne, bo – zniża głos – powtarzam,
Potter, nie pozwolę ci na to.
- Ale to mój wybór, rozumiesz? –
wykrzykuje Harry. – Chcę umrzeć, ile razy mam ci to mówić?!
- W takim razie droga wolna! –
odpowiada Draco, machając ręką. – Ale mnie do tego nie mieszaj. Zresztą… już
samo pójście na Śmiertelny Nokturn było jak samobójstwo – warczy rozeźlony. –
Ktoś cię rozpoznał? – Łypie na niego.
- Nie… – odpowiada Harry z wahaniem.
– Tylko sprzedawca w sklepie z eliksirami – dodaje.
- Słucham?! – Wydaje się, że Malfoy
jest na granicy szału.
- Ale on nikomu nie powie, jestem
pewien – zapewnia go gorączkowo Potter.
- Och, a skąd możesz to wiedzieć? – prycha
Draco. – Bo ci obiecał?
- Nie! Po prostu… – Harry błądzi
wzrokiem w przestrzeni, szukając odpowiednich słów. – Wiedział, jaki zamierzam
uwarzyć eliksir. Wiedział, czym to się dla mnie skończy, więc… ponieważ był z
Ciemnej Strony, nie chciałby przeszkadzać Harry’emu Potterowi w takich planach,
prawda? A jeśli gdzieś by to rozgłosił , od razu ktoś mógłby spróbować odwieść
mnie od tego pomysłu.
Draco patrzy na niego z
niedowierzaniem. Nic nie mówi, tylko kiwa lekko głową i odwraca się. Nie
potrafi nawet określić rozsadzających go od środka emocji. Wie tylko, że
roztrzaskałby Pottera na kawałki, gdyby tylko mógł – za jego głupotę, sposób, w
jaki to wszystko opowiada, i sam pomysł… Samo pragnienie śmierci.
- Draco, przepraszam – słyszy głos
Harry’ego. – Ja naprawdę… to wszystko było szczere, przecież wiesz o tym. Ale
ja już tak dłużej nie mogę. Po prostu. Jestem pewien, że… w jakiś sposób… nie
wiem jak, ale to rozumiesz. Tylko nie chcesz tego przyznać.
- Nie, Potter, wcale tego nie
rozumiem – odpowiada mu ostro Draco. – Już ci powiedziałem, co sądzę o życiu.
Ogólnie i twoim konkretnie. To głupota, co sobie wymyśliłeś.
- Nie wymyśliłem sobie niczego!
Przestań tak mówić! Nie wierzę, że ty, akurat ty, nie możesz tego pojąć! –
krzyczy Harry.
- Na twoim miejscu nie byłbym taki
zdziwiony, Potter – Draco odwraca się do niego i zbliża do łóżka. – Ja cenię
sobie wartość życia. Jakiegokolwiek. Dlaczego więc nie możesz pogodzić się z
tym, że nie rozumiem, dlaczego chcesz z niego zrezygnować?!
- Bo doskonale wiesz, że to nie jest
życie… nie takie, jakiego bym pragnął…
- Nic nie jest doskonałe, Potter! –
wcina mu się w słowo Malfoy, wznosząc oczy ku sufitowi.
- Nie o to mi chodzi! – Harry
przestaje nad sobą panować. Zawsze wydawało mu się, że tak dobrze rozumieją się
z Draco, bo obydwaj odczuwają podobnie. Obaj stracili swoje życia, całe swoje
światy, sens swojego istnienia; czasem Harry czuł się tak, jakby obaj byli
martwi, dryfowali jak zjawy kilka centymetrów nad ziemią, nie do końca świadomi
otaczającego ich, obcego świata.
- Potter, powiem ci, jaka jest
prawda – warczy Draco, przybliżając się do niego. Znajduje się teraz
kilkanaście centymetrów od twarzy Harry’ego i ten dokładnie widzi jego ostre
rysy, lodowate oczy i… wszystko, co znajduje się tuż za nim. – Przyzwyczaiłeś
się do myśli, że niedługo, w najbliższej przyszłości, umrzesz. Zaplanowałeś to
sobie tak, jak ci już wcześniej powiedziałem. I to było takie łatwe, bo
wiedziałeś, że prędzej czy później to nastąpi. Dzięki temu nie musiałeś
zastanawiać się nad tym, co będzie działo się z tobą za kilka lub kilkanaście
lat, a to byłoby już przecież dla ciebie za ciężkie! Wiedziałeś, że niedługo
przyjdzie dla ciebie wybawienie. A później nagle zdałeś sobie sprawę, że możesz
dać sobie radę; że może to wszystko ma jakiś sens i wystarczy go tylko
odnaleźć! Musisz tylko się postarać, zapomnieć o strachu i wyjść… po prostu
wyjść i spróbować! Ale nie, nie chciałeś tego. Pierwotny plan wydaje się
przecież o wiele prostszy i przyjemniejszy. Życie jest ciężkie i bolesne;
śmierć natomiast wydaje się kojąca. Postanowiłeś nie zbaczać z obranej
wcześniej ścieżki i iść dalej, naprzód, czekając, wypatrując jakiegoś znaku…
tudzież Eliksiru Charona. Samobójstwo jest przecież haniebne, zbyt proste.
Szczególnie dla bohatera wojennego. Ale śmierć w imię wyższego dobra, za drugą
osobę… och, to przecież takie bohaterskie i honorowe. Takie pasujące do ciebie.
Jestem pewien, że twoi przyjaciele byliby z ciebie dumni…
- Zamknij się! – wrzeszczy Harry,
uderzając powietrze. Draco odsuwa się odruchowo, ale czuje, jak ciepło
przepływa gwałtownie przez jego twarz. – Ja już zdecydowałem, Malfoy. Nieważne,
co mi powiesz, ja już zdecydowałem! I zrobię to! Rozumiesz? Zrobię! Nie mam już
siły i mam gdzieś, co o tym myślisz… Czy to z tchórzostwa czy… co ty tam sobie
jeszcze wymyślisz. Mam to gdzieś! Nie rozumiem tylko… dlaczego nie chcesz się
zgodzić? Skąd wiesz, kiedy znowu powtórzy się taka szansa?
- Po prostu nie chcę – odpowiada ze
spokojem Draco, znowu się odwracając.
- Więc chcesz, żeby to wszystko
poszło na marne?! Całe moje poświęcenie, moje… wyjście na Śmiertelny Nokturn!
Wszystkie te starania… wszystko?
- Nikt cię o to nie prosił!– Więc
nie mów do mnie w ten sposób. – warczy Malfoy przez ramię. Harry milczy i Draco
słyszy tylko jego przyspieszony oddech i szelest kołdry, kiedy Potter podciąga
kolana do piersi i ogarnia je ramionami. Wciąż jest w samych spodniach i w jego
górnych partiach ciała pojawia się gęsia skórka, ale wydaje mu się to wcale nie
przeszkadzać. Malfoy obserwuje go z boku, jego zamglone spojrzenie i ściągniętą
złością i beznadzieją twarz. W dłoni wciąż ściska flakonik z Eliksirem Charona.
– Powiedziałeś… czy coś się stało na Śmiertelnym Nokturnie? – pyta Draco i
Harry zdaje się wzdrygnąć na jego słowa. Na ułamek sekundy spotykają się
spojrzeniami, ale Potter odwraca wzrok.
- Tak… – mówi szeptem. – Wydawało mi
się, że… że oni tam przyszli – przełyka ślinę i przestaje mówić. Po dłuższej
chwili podejmuje znowu, zaczerpnąwszy szybko powietrza. – Osaczyli mnie,
próbowałem im uciec, gonili mnie aż na Pokątną. Przebiegłem przez Dziurawy
Kocioł i złapałem taksówkę… no wiesz, samochód… i dzięki temu uciekłem. Dzięki
temu, że znalazłem się w świecie mugoli – wyznaje jeszcze ciszej.
Draco odwraca się do niego i
obserwuje z uwagą. Nie wie, co ma o tym myśleć. Czy czuje współczucie do tego
zagubionego, rozczarowanego światem chłopaka, czy też wściekłość spowodowaną
bezgraniczną głupotą i lekkomyślnością altruistycznego kretyna z
masochistycznymi zapędami? Pewnie obie te rzeczy…
- Widzisz, to było dla mnie chyba
najgorsze – wyznaje mu Harry, opierając brodę na przedramionach. – Że tam,
kiedy jechałem taksówką, obserwowałem zza szyby ludzi stojących na przejściach
dla pieszych, spieszących się do pracy i Merlin wie, dokąd jeszcze, takich…
czystych, nieświadomych, że gdzieś obok nich toczy się równorzędne życie, pełne
magii i dziwnych, niezrozumiałych dla nich rzeczy… kiedy tak jechałem… zdałem
sobie nagle sprawę, że czuję się bezpiecznie… nie jak w domu, w miejscu, do
którego przynależę i pasuję; ale po prostu… po prostu bezpiecznie. Rozumiesz? –
zwraca się do Draco, patrząc na niego zielonymi, pełnymi żalu oczami. – W
świecie, do którego naprawdę pasuję, nie jestem bezpieczny i… w pewnym sensie
już nie pasuję. A świat, od którego zawsze próbowałem uciec i który nigdy nie
wydawał mi się dla mnie odpowiedni, nagle stał się jedynym schronieniem. Tak
nie powinno być, Draco.
- Może i nie powinno – odpowiada
powoli Malfoy – ale to nie oznacza, że nie mógłbyś spróbować się w nim
odnaleźć. To mogłoby być dla ciebie jakieś wyjście …
- Nie – przerywa mu stanowczo Harry.
– Nie, Draco. Wiesz, że to niemożliwe. Sam w to nie wierzysz.
- Tak się składa, że w to wierzę,
Potter – parska Draco. – Oczywiście, lepszym wyjściem jest zabicie się niż
skorzystanie z drugiej, bardziej żywotnej wersji. Nie tak łatwej, ale na pewno
niosącej ze sobą więcej możliwości i dłuższe życie.
Harry tylko kręci głową. Może
dlatego, że brakuje mu już argumentów, a może po prostu dlatego, że jest
zmęczony i pewny tego, iż nie zdoła przekonać Malfoya do swoich racji. Zresztą,
podobnie jak i Malfoy jego.
Niebo jest już całkowicie granatowe,
gdzieniegdzie nagromadziły się szare śniegowe chmury. Pojedyncze gwiazdy
rozświetlają nocne sklepienie, dając jednocześnie nieco światła dla Harry’ego i
Draco, znajdujących się w tej chłodnej, ciemnej komnacie. Ale nawet, jeśli by
nie świeciły i zalałaby ich ciemność, oni prawdopodobnie i tak by tego nie
zauważyli.
- W zasadzie… – zawiesza głos Malfoy
– to to wszystko, co się teraz dzieje, jest twoją winą – oznajmia zdecydowanym,
beztroskim niemal głosem.
Harry podrywa gwałtownie głowę.
- Że co?!
- Idąc na Śmiertelny Nokturn
przekroczyłeś pewną granicę, Potter. To już nie jest twój świat i nie
powinieneś był tam iść, choćby nie wiadomo co. Oni o tym wiedzą, pamiętają o
tym i będą tego zawsze strzec. Skoro mówisz, że ich zdaniem jesteś
odpowiedzialny za śmierć wielu, wielu ludzi i musisz ponieść za to karę, a…
cały czas jej nie ponosisz, to, jak myślisz, jak bardzo ich wkurzyłeś,
przychodząc sobie jeszcze do świata czarodziejów? Z powrotem korzystając z
życia, którego przecież nie miałeś mieć. Rozumiesz, do czego dążę, Potter?
- Szczerze powiedziawszy, to nie,
Malfoy – odpowiada ze złością Harry, zaciskając mocniej pięść na fiolce z
eliksirem.
- Dążę do tego, że gdybyś tam nie
poszedł, to może wcale nie próbowaliby cię zabić wtedy, w łazience; może wcale
nie nawiedzaliby cię tutaj, w Malfoy Manor. Może wcale nie prowadzilibyśmy
teraz tej rozmowy, bo dalej wszystko wyglądałoby tak, jak wyglądało przez
ostatnie kilka dni… Naprawdę widziałem radość w twoich oczach, Potter. To nie
jest trudne do rozpoznania. – Draco patrzy na niego z góry z lekkim
pobłażaniem.
- Chcesz mi wmówić, że daliby sobie
spokój, widząc, że jestem szczęśliwy? – śmieje się z niego Harry.
- Na pewno nie, ale może to wszystko
nie wyglądałoby tak dramatycznie… – Malfoy wzrusza ramionami.
- To i tak niczego nie zmienia,
Draco – mówi mu Harry na powrót zduszonym głosem. Przewraca flakonik w dłoni,
śledząc go wzrokiem. Wygląda tak, jakby nie mógł już doczekać się, aż wypije
jego zawartość.
- Harry. – Głos Malfoya brzmi
nienaturalnie słabo. – Nie pozwolę ci na to.
Potter przenosi wzrok z fiolki na
Draco. Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienia, choć Harry tak bardzo
chciałby się temu nie poddawać. Jednak widok tych oczu… lodowatych, pustych
oczu, wpatrzonych w niego z czymś na wzór niemego błagania… Nigdy wcześniej nie
widział takiego Malfoya. Nigdy nie spodziewałby się, że w ogóle taki istnieje.
Draco stara się zachować kamienną twarz, ale Harry marszczy brwi i czoło –
włącznie z błyskawicą i tą okropną blizną po poparzeniu – ściąga mu się
boleśnie. Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, coś na kształt przeprosin
albo… prośby.
- Draco… obaj tego chcemy. – Jego
szept jest niemal niesłyszalny. Chyba nie może już zdobyć się na głośniejszy
ton. Malfoy kręci głową, wykrzywia usta w ten swój charakterystyczny sposób, a
twarz przybiera grymas obrzydzenia. Harry nienawidzi tego grymasu. – Nie musisz
nic mówić – stara się go przekonać. – Znam cię, Draco. Naprawdę cię znam. I… ja
wiem, że chcesz. Tylko… boisz się. Albo wstydzisz. Ale ja tego chcę, Draco!
Wyświadczysz mi tylko przysługę…
- Przestań w końcu, do cholery! –
Harry widział takiego Malfoya tylko raz w życiu. Na szóstym roku w Hogwarcie, w
łazience, tuż przed tym, jak Harry o mało co go nie zabił, rzucając na niego
Sectumsemprę. Wtedy, myśląc, że jest sam, nie musząc przed nikim udawać, Draco
po prostu płakał. Ramiona unosiły mu się w szlochu, kiedy pochylał się nisko
nad umywalką, patrząc w górę, na swoje lustrzane odbicie, pełne bólu i rozpaczy.
– Nie chcę tego. Nikt nie będzie za mnie umierał… A na pewno nie będzie
wykorzystywał mnie do zrobienia ze swojej śmierci bohaterskiego aktu altruizmu!
- Przecież to nie tak! – krzyczy
Harry, podnosząc się. – Wiesz, że to nie tak! Draco, ja muszę to zrobić! To
jest dla nas obu! Nie wykorzystuję cię, rozumiesz?! Chcę ci pomóc. Chcę pomóc
nam! To jest jedyne…
- Nie chcę tego! Nie pozwalam ci na
to – warczy i gdyby tylko mógł, prawdopodobnie zrobiłby coś Potterowi. Rzuciłby
się na niego, wyrwałby mu z dłoni tę przeklętą fiolkę. Ale jedyne, co może, to
tylko stać tam, naprzeciwko niego, zaciskać pięści… – Potter!
Harry wyciąga z kieszeni różdżkę
Malfoya. Jedno zerknięcie na jego twarz – Draco jest przerażony. Wygląda jak
małe dziecko. Jak mały Draco z pierwszego roku w Hogwarcie, kiedy razem szli
przez Zakazany Las na szlabanie… Mały Draco, który tak bardzo się boi, a jednak
tak bardzo tego pragnie… i boi się nie tylko tego, że to wszystko, o czym
marzył i czego potrzebuje, jest na wyciągnięcie ręki; ale także tego, że ktoś
chce mu to dać. Nie, nie bezinteresownie, nie… Harry jednym ruchem łamie
różdżkę na pół. Unosi się z niej srebrzysty pył, a włos z ogona jednorożca wypływa
z niej momentalnie, jednak nie skapuje na ziemię, a zatrzymuje się w powietrzu,
niczym strumień deszczu zastygły na mrozie w postaci lodowego sopla.
Spojrzenia Draco i Harry’ego
spotykają się na kilka niewysłowienie długich sekund i usta Malfoya układają
się w nieme „nie”, kręci głową, ale oczy… tak, te oczy, Harry tak dobrze to
rozumie… a może tylko sobie wmawia? Tak bardzo by tego chciał. Te oczy obserwują
niespokojnie jego dłonie, przełamaną różdżkę, tylko czekają, aż Harry po prostu
zrobi to, co powinien.
I Harry robi to. Odkorkowuje fiolkę
i wrzuca do niej dwie przełamane połówki różdżki. Głóg momentalnie rozpuszcza
się w eliksirze przy akompaniamencie cichego skwierczenia, a po chwili mikstura
przybiera półprzezroczysty kolor.
- Draco… – Harry nie wie, co chce
powiedzieć. Czy jest w ogóle cokolwiek, co mógłby w tej chwili powiedzieć.
Malfoy natomiast powtarza tylko zupełnie
cicho: „nie, nie”. Nic więcej. Potter podnosi fiolkę i wtedy Draco krzyczy:
- Nie rób tego, Potter! Nie pozwalam
ci! Nie!
Ale Harry już go nie słucha.
Odurzający zapach eliksiru już dociera przez nozdrza do jego mózgu i Harry wypija
zawartość buteleczki. Słodki smak rozchodzi mu się w ustach, lepka maź zdaje
się sklejać jego przełyk. Kiedy odsuwa fiolkę od ust, Draco już nie ma.
- Malfoy? – nawołuje spanikowany. –
Malfoy, wracaj! – krzyczy. – Draco, wracaj tu! To nie zadziała, jeśli cię tu
nie bę… – Urywa, głos grzęźnie mu w gardle. Nie może złapać powietrza. Wydaje
mu się, jakby krew zaczęła bulgotać w jego żyłach, a później gwałtownie zaczęła
płynąć w jednym tylko kierunku – do jego serca. Nagle koniuszki jego palców
stają się białe, nie sine, lecz dosłownie białe, jakby krew nie odpłynęła z
nich, ale nigdy wcześniej jej tam nie było. Najpierw koniuszki, później całe
palce, dłonie, aż do nadgarstków i dalej, przez przedramiona. Na początku jest
zupełnie tak, jakby krwi w żyłach było o wiele za dużo i miały one zaraz
eksplodować, i Harry przez chwilę ma takie uczucie, ale ona po prostu płynie dalej, cienkie linie naczyń
krwionośnych zanikają, a wraz z nimi naturalny kolor skóry. Harry patrzy w dół
na swoje stopy, które też całe są już blade. Cała krew spływa do jego serca,
ale… co się stanie, jeśli nagle zorientuje się, że nie ma drugiego ciała, do
którego mogłaby przepłynąć? Wy… wyleje się z Harry’ego? Harry po prostu
wykrwawi się na śmierć i… tyle? Chce zawołać Draco, ale nie może wydusić z
siebie ani słowa.
Jest na środku sadu w Malfoy Manor.
Zamarznięta fontanna na środku placu i zaśnieżone ławki dookoła niego, a dalej
tylko drzewa – wszystkie nagie, martwe… Co on wyprawia? Dlaczego uciekł?
Dlaczego tak bardzo się tego przestraszył?! Przecież to może być jedyna szansa,
przecież Harry już to zrobił. Nie tylko dla siebie, ale też i dla Malfoya. Tak,
przecież Draco o tym wie! Księżyc rzuca na niego srebrzystą poświatę, jego
blask odbija się od białego, nieskazitelnego śniegu pod stopami Draco, a on
idealnie wtapia się w to światło, w te barwy; jest niewidoczny… w ogóle nie
istnieje. Nagle czuje coś w okolicy klatki piersiowej. Z początku to tylko
delikatne ciepło, później coś na kształt bulgotania. Patrzy w dół, dotyka
swojej piersi, która jakby nagle nabrała koloru. Tak po prostu – ubranie w tym
miejscu powróciło do swojej zielonej barwy. Draco już dawno zapomniał, jak
wyglądało. Ale czuje śliski materiał koszuli, czuje też wyraźnie ciepło
zaczynające rozpływać mu się w klatce piersiowej… I nagle całe to uczucie
znika. W ciągu jednej sekundy – tak, jak się pojawiło, tak teraz nie ma po nim
ani śladu.
„Harry”.
Potter leży na łóżku w tej zielonej
pościeli, która teraz przesiąknięta jest już jego krwią. Z trudem oddycha,
leżąc na wznak z głową przekrzywioną w stronę okna.
- Nie, nie! Potter! – Draco nie ma
pojęcia, co robić. Dopada Harry’ego, którego skóra jest biała jak u trupa. Czarne
włosy, pojedyncze blizny na twarzy i ciele, i te zielone oczy, i krew, która
zdaje się wypływać… prosto z jego piersi. – Harry, Harry… – Potter nawet nie patrzy na niego, może nie
jest świadomy jego obecności; łapie chrapliwie oddech, z bezwładnymi kończynami
rozrzuconymi na zakrwawionej pościeli. – Potter… – Draco nachyla się nad nim,
dotyka jego klatki piersiowej. Gorąco, jakie go ogarnia, jest powalające.
Bulgotanie krwi, świeżej, gorącej krwi, wypływającej strumieniami z jego ciała,
oszałamia i przeraża jednocześnie. – Harry! – Gorąco wydaje się wzrastać, bicie
serca narasta, Draco aż szumi od tego w uszach; ogarnia go to całego. Narasta w
nim, jakby dochodziło nie z ciała Pottera, ale z jego własnego. Rozlewa się po
nim, poczynając od serca, biegnąc przez wszystkie członki, aż do czubka głowy.
Jest mu gorąco, serce bije mu w oszalałym tempie, tłukąc się o żebra. Draco
dotyka swojej klatki piersiowej, czuje ją dokładnie, całą. Zielony materiał
koszuli, swoją bladą, ale jednak ludzką, namacalną skórę na dłoniach… Ale to
bicie serca rozchodzące się po jego ciele, dudniące w jego umyśle… jest
najbardziej oszałamiające. Nachyla się nad Harrym. Krew przestała z niego
wypływać i ten leży teraz nieruchomo, trupioblady, jedynie z plamami krwi na
piersi i brzuchu, z pojedynczymi, ostatnimi strużkami, spływającymi gdzieś
przez obojczyki, po szyi. – Harry… – szepcze po raz kolejny, dotykając jego
lodowatej skóry na twarzy. Ma szeroko otwarte, zielone, puste oczy i rozchylone,
pobielałe usta. I Draco dotyka ich opuszkami palców i wydaje mu się, jakby
zamarzały mu od tego zimna, zupełnie inaczej, niż było wcześniej. Przykłada
dłoń do miejsca, które jeszcze niedawno było tak gorące i niemal kojące; w
którym jeszcze chwilę temu biło szybko serce Harry’ego. Role się odwróciły.
Serce Draco nagle gwałtownie
przyspiesza, rozpędza się coraz bardziej i bardziej, Malfoy nie może złapać
oddechu. Chwyta się odruchowo za pierś, czuje, jak bije mu w niej oszalałe, tuż
pod skórą, tuż pod jego palcami. Nabiera szaleńczego rytmu i Draco zaczyna się
dusić. Krew uderza mu do głowy, jest mu potwornie gorąco.
I wtedy… Serce po prostu się zatrzymuje.
W ciągu jednej sekundy. Draco jeszcze przez chwilę klęczy zamarły w półruchu,
po czym przewraca się tuż obok Harry’ego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz