piątek, 14 września 2012

Duch - Rozdział 48


Przedstawiam wszystkim ostatni rozdział "Ducha"! Bardzo dziękuję Lasair za rzetelną betę oraz wszystkim czytelnikom i komentatorom, którzy wspierali mnie bardzo w pisaniu tego - niezwykle trudnego zresztą - tekstu (trudnego nie tylko ze względu na treść, ale też, a może przede wszystkim, na długość i czas, jaki mi zajęło pisanie go). Miłego czytania! 


Rozdział 48 – Odwrócone role

            Słuchanie Harry’ego płaczącego i wrzeszczącego w poduszkę i nie reagowanie na to w żaden sposób, przypomina Draco słuchanie jego krzyku, rozchodzącego się po Malfoy Manor kilka dni temu, ciemną nocą, kiedy ten był o krok od śmierci. Tym razem jednak Draco naprawdę nie zamierza nic robić. Stoi w swojej sypialni, obserwując w ciszy ostatnie jasne chmury rozciągające się tuż nad linią horyzontu. Słońce dawno już zaszło, granat nocy rozlewa się po niebie, ciemność powoli pochłania świat. Ich świat.

            Jest tyle rzeczy domagających się dokładnego przemyślenia i przeanalizowania; tyle szczegółów, które wcześniej umknęły uwadze Draco, a teraz nagle, zupełnie bez uprzedzenia, stały się wręcz boleśnie wyraziste. To wszystko wygląda tak, jakby Potter bawił się nim od dłuższego czasu, jakby Malfoy nie służył mu jako nic innego, tylko przedmiot, zabawka, której jedyną wartością jest to, że dzięki niej może nadać swojemu samobójstwu honorowe zabarwienie. To nie jest w stylu Harry’ego i dlatego wydaje się całkowicie nieprawdopodobne, ale teraz prawdopodobieństwo nie jest czymś, na co Draco zwraca uwagę. Nigdy w życiu nie domyśliłby się, że Harry warzy sobie w domu eliksiry, planując swoją śmierć, w chwilach przerwy udając szczęśliwego i pełnego życia. A to wszystko działo się tuż pod jego nosem! Nawet nie zauważył, że książka, w której znajdował się przepis na Eliksir Charona, zniknęła. Kiedy ją znalazł, kilka miesięcy wcześniej, gdy Harry już był w Malfoy Manor, przeraził się, czytając o warunku, jaki trzeba spełnić, by mikstura w pełni zadziałała. Nie był tylko pewny, czy taką reakcję wywołało u niego samo okrucieństwo tego warunku, czy też fakt, że jego spełnienie było niemal niemożliwe… Oczywiście, pomyślał od razu o Potterze – i później także, jeszcze nie raz, wracał do tego myślami – ale za każdym razem odpędzał od siebie podobne pomysły. To byłoby już za wiele. Co innego wyciągnąć Pottera z jego pustego mieszkania i kazać naśladować odwiecznego wroga, a co innego nakłonić go do oddania za siebie życia. Tym bardziej – zrobić obie te rzeczy.
            - Potter. – Harry aż podrywa się, słysząc znienacka głos Draco. Ten stoi przy oknie i patrzy na niego z ukosa nieprzeniknionym wzrokiem. – Jest jedna rzecz, która mnie zastanawia… – Draco zawiesza głos. – Skąd wziąłeś ten eliksir? – Wskazuje na fiolkę, którą Potter cały czas trzyma w dłoni. Harry wykonuje ruch, jakby chciał ją przycisnąć do siebie, ukryć, obronić przed Malfoyem.
            - Zrobiłem go – odpowiada niepewnie, bojąc się dalszego rozwoju rozmowy.
            Draco unosi brew w niemym niedowierzaniu.
            - Zakładając, że dałeś sobie radę… – wykrzywia na chwilę usta w kpiącym uśmieszku, jednak zaraz ponownie przywołuje na twarz całkowitą obojętność – skąd wziąłeś składniki? Wkradłeś się do lochów Malfoy Manor?
            Harry ma wrażenie, że  żołądek zaraz mu się rozerwie od tego ściskania się i wywracania. Wie doskonale, że odpowiedź nie spodoba się Draco. I… dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? O lochach Malfoy Manor? Czy Draco nie wspominał kiedyś o zapasach eliksirów i składników, które tam trzymał? Ile stresu, ryzyka i strachu by to zaoszczędziło Harry’emu…
            - No? – ponagla go Draco, wciąż czekający na odpowiedź.
            - Nie – odpowiada Harry, nie patrząc mu prosto w oczy.
            - Tak więc…? – nie daje za wygraną Malfoy, ale kiedy Potter podnosi na niego wzrok, dostrzega, że ten powoli domyśla się, jaka będzie ostateczna odpowiedź.
            - Poszedłem na Śmiertelny Nokturn – wyznaje w końcu i żołądek znowu ściska mu się boleśnie, bo na twarzy Draco widać prawdziwy szok i przerażenie.
            - Poszedłeś dokąd? – pyta z niedowierzaniem.
            - Na Śmiertelny Nokturn – powtarza cicho Harry.
            Przez dłuższą chwilę – Harry nie ma pojęcia, czy to kilkanaście sekund, pół minuty czy też kilka – Draco nic nie mówi, tylko patrzy na niego swoimi lodowatymi, przenikającymi oczami, które zdają się zamrażać człowieka, zaglądać mu w głąb duszy, rozdzierać go od środka. A później mówi chłodno, całkowicie opanowany, świszczącym głosem:
            - Czy tobie kompletnie odbiło, Potter?
            - Nie miałem innego wyjścia! – próbuje się bronić, ale bez skutku.
            - Owszem, miałeś: nigdy nie decydować się na robienie tego eliksiru! A jeżeli już nie mogłeś wytrzymać, mogłeś przyjść do mnie i się ze mną skonsultować, czy to w ogóle ma jakikolwiek sens! A tak, teraz wszystko poszło na marne, bo – zniża głos – powtarzam, Potter, nie pozwolę ci na to. 
            - Ale to mój wybór, rozumiesz? – wykrzykuje Harry. – Chcę umrzeć, ile razy mam ci to mówić?!
            - W takim razie droga wolna! – odpowiada Draco, machając ręką. – Ale mnie do tego nie mieszaj. Zresztą… już samo pójście na Śmiertelny Nokturn było jak samobójstwo – warczy rozeźlony. – Ktoś cię rozpoznał? – Łypie na niego.
            - Nie… – odpowiada Harry z wahaniem. – Tylko sprzedawca w sklepie z eliksirami – dodaje.
            - Słucham?! – Wydaje się, że Malfoy jest na granicy szału.
            - Ale on nikomu nie powie, jestem pewien – zapewnia go gorączkowo Potter.
            - Och, a skąd możesz to wiedzieć? – prycha Draco. – Bo ci obiecał?
            - Nie! Po prostu… – Harry błądzi wzrokiem w przestrzeni, szukając odpowiednich słów. – Wiedział, jaki zamierzam uwarzyć eliksir. Wiedział, czym to się dla mnie skończy, więc… ponieważ był z Ciemnej Strony, nie chciałby przeszkadzać Harry’emu Potterowi w takich planach, prawda? A jeśli gdzieś by to rozgłosił , od razu ktoś mógłby spróbować odwieść mnie od tego pomysłu.
            Draco patrzy na niego z niedowierzaniem. Nic nie mówi, tylko kiwa lekko głową i odwraca się. Nie potrafi nawet określić rozsadzających go od środka emocji. Wie tylko, że roztrzaskałby Pottera na kawałki, gdyby tylko mógł – za jego głupotę, sposób, w jaki to wszystko opowiada, i sam pomysł… Samo pragnienie śmierci.
            - Draco, przepraszam – słyszy głos Harry’ego. – Ja naprawdę… to wszystko było szczere, przecież wiesz o tym. Ale ja już tak dłużej nie mogę. Po prostu. Jestem pewien, że… w jakiś sposób… nie wiem jak, ale to rozumiesz. Tylko nie chcesz tego przyznać.
            - Nie, Potter, wcale tego nie rozumiem – odpowiada mu ostro Draco. – Już ci powiedziałem, co sądzę o życiu. Ogólnie i twoim konkretnie. To głupota, co sobie wymyśliłeś.
            - Nie wymyśliłem sobie niczego! Przestań tak mówić! Nie wierzę, że ty, akurat ty, nie możesz tego pojąć! – krzyczy Harry.
            - Na twoim miejscu nie byłbym taki zdziwiony, Potter – Draco odwraca się do niego i zbliża do łóżka. – Ja cenię sobie wartość życia. Jakiegokolwiek. Dlaczego więc nie możesz pogodzić się z tym, że nie rozumiem, dlaczego chcesz z niego zrezygnować?!
            - Bo doskonale wiesz, że to nie jest życie… nie takie, jakiego bym pragnął…
            - Nic nie jest doskonałe, Potter! – wcina mu się w słowo Malfoy, wznosząc oczy ku sufitowi.
            - Nie o to mi chodzi! – Harry przestaje nad sobą panować. Zawsze wydawało mu się, że tak dobrze rozumieją się z Draco, bo obydwaj odczuwają podobnie. Obaj stracili swoje życia, całe swoje światy, sens swojego istnienia; czasem Harry czuł się tak, jakby obaj byli martwi, dryfowali jak zjawy kilka centymetrów nad ziemią, nie do końca świadomi otaczającego ich, obcego świata.
            - Potter, powiem ci, jaka jest prawda – warczy Draco, przybliżając się do niego. Znajduje się teraz kilkanaście centymetrów od twarzy Harry’ego i ten dokładnie widzi jego ostre rysy, lodowate oczy i… wszystko, co znajduje się tuż za nim. – Przyzwyczaiłeś się do myśli, że niedługo, w najbliższej przyszłości, umrzesz. Zaplanowałeś to sobie tak, jak ci już wcześniej powiedziałem. I to było takie łatwe, bo wiedziałeś, że prędzej czy później to nastąpi. Dzięki temu nie musiałeś zastanawiać się nad tym, co będzie działo się z tobą za kilka lub kilkanaście lat, a to byłoby już przecież dla ciebie za ciężkie! Wiedziałeś, że niedługo przyjdzie dla ciebie wybawienie. A później nagle zdałeś sobie sprawę, że możesz dać sobie radę; że może to wszystko ma jakiś sens i wystarczy go tylko odnaleźć! Musisz tylko się postarać, zapomnieć o strachu i wyjść… po prostu wyjść i spróbować! Ale nie, nie chciałeś tego. Pierwotny plan wydaje się przecież o wiele prostszy i przyjemniejszy. Życie jest ciężkie i bolesne; śmierć natomiast wydaje się kojąca. Postanowiłeś nie zbaczać z obranej wcześniej ścieżki i iść dalej, naprzód, czekając, wypatrując jakiegoś znaku… tudzież Eliksiru Charona. Samobójstwo jest przecież haniebne, zbyt proste. Szczególnie dla bohatera wojennego. Ale śmierć w imię wyższego dobra, za drugą osobę… och, to przecież takie bohaterskie i honorowe. Takie pasujące do ciebie. Jestem pewien, że twoi przyjaciele byliby z ciebie dumni…
            - Zamknij się! – wrzeszczy Harry, uderzając powietrze. Draco odsuwa się odruchowo, ale czuje, jak ciepło przepływa gwałtownie przez jego twarz. – Ja już zdecydowałem, Malfoy. Nieważne, co mi powiesz, ja już zdecydowałem! I zrobię to! Rozumiesz? Zrobię! Nie mam już siły i mam gdzieś, co o tym myślisz… Czy to z tchórzostwa czy… co ty tam sobie jeszcze wymyślisz. Mam to gdzieś! Nie rozumiem tylko… dlaczego nie chcesz się zgodzić? Skąd wiesz, kiedy znowu powtórzy się taka szansa?
            - Po prostu nie chcę – odpowiada ze spokojem Draco, znowu się odwracając.
            - Więc chcesz, żeby to wszystko poszło na marne?! Całe moje poświęcenie, moje… wyjście na Śmiertelny Nokturn! Wszystkie te starania… wszystko?
            - Nikt cię o to nie prosił!– Więc nie mów do mnie w ten sposób. – warczy Malfoy przez ramię. Harry milczy i Draco słyszy tylko jego przyspieszony oddech i szelest kołdry, kiedy Potter podciąga kolana do piersi i ogarnia je ramionami. Wciąż jest w samych spodniach i w jego górnych partiach ciała pojawia się gęsia skórka, ale wydaje mu się to wcale nie przeszkadzać. Malfoy obserwuje go z boku, jego zamglone spojrzenie i ściągniętą złością i beznadzieją twarz. W dłoni wciąż ściska flakonik z Eliksirem Charona. – Powiedziałeś… czy coś się stało na Śmiertelnym Nokturnie? – pyta Draco i Harry zdaje się wzdrygnąć na jego słowa. Na ułamek sekundy spotykają się spojrzeniami, ale Potter odwraca wzrok.
            - Tak… – mówi szeptem. – Wydawało mi się, że… że oni tam przyszli – przełyka ślinę i przestaje mówić. Po dłuższej chwili podejmuje znowu, zaczerpnąwszy szybko powietrza. – Osaczyli mnie, próbowałem im uciec, gonili mnie aż na Pokątną. Przebiegłem przez Dziurawy Kocioł i złapałem taksówkę… no wiesz, samochód… i dzięki temu uciekłem. Dzięki temu, że znalazłem się w świecie mugoli – wyznaje jeszcze ciszej.
            Draco odwraca się do niego i obserwuje z uwagą. Nie wie, co ma o tym myśleć. Czy czuje współczucie do tego zagubionego, rozczarowanego światem chłopaka, czy też wściekłość spowodowaną bezgraniczną głupotą i lekkomyślnością altruistycznego kretyna z masochistycznymi zapędami? Pewnie obie te rzeczy…
            - Widzisz, to było dla mnie chyba najgorsze – wyznaje mu Harry, opierając brodę na przedramionach. – Że tam, kiedy jechałem taksówką, obserwowałem zza szyby ludzi stojących na przejściach dla pieszych, spieszących się do pracy i Merlin wie, dokąd jeszcze, takich… czystych, nieświadomych, że gdzieś obok nich toczy się równorzędne życie, pełne magii i dziwnych, niezrozumiałych dla nich rzeczy… kiedy tak jechałem… zdałem sobie nagle sprawę, że czuję się bezpiecznie… nie jak w domu, w miejscu, do którego przynależę i pasuję; ale po prostu… po prostu bezpiecznie. Rozumiesz? – zwraca się do Draco, patrząc na niego zielonymi, pełnymi żalu oczami. – W świecie, do którego naprawdę pasuję, nie jestem bezpieczny i… w pewnym sensie już nie pasuję. A świat, od którego zawsze próbowałem uciec i który nigdy nie wydawał mi się dla mnie odpowiedni, nagle stał się jedynym schronieniem. Tak nie powinno być, Draco.
            - Może i nie powinno – odpowiada powoli Malfoy – ale to nie oznacza, że nie mógłbyś spróbować się w nim odnaleźć. To mogłoby być dla ciebie jakieś wyjście …
            - Nie – przerywa mu stanowczo Harry. – Nie, Draco. Wiesz, że to niemożliwe. Sam w to nie wierzysz.
            - Tak się składa, że w to wierzę, Potter – parska Draco. – Oczywiście, lepszym wyjściem jest zabicie się niż skorzystanie z drugiej, bardziej żywotnej wersji. Nie tak łatwej, ale na pewno niosącej ze sobą więcej możliwości i dłuższe życie.
            Harry tylko kręci głową. Może dlatego, że brakuje mu już argumentów, a może po prostu dlatego, że jest zmęczony i pewny tego, iż nie zdoła przekonać Malfoya do swoich racji. Zresztą, podobnie jak i Malfoy jego.
            Niebo jest już całkowicie granatowe, gdzieniegdzie nagromadziły się szare śniegowe chmury. Pojedyncze gwiazdy rozświetlają nocne sklepienie, dając jednocześnie nieco światła dla Harry’ego i Draco, znajdujących się w tej chłodnej, ciemnej komnacie. Ale nawet, jeśli by nie świeciły i zalałaby ich ciemność, oni prawdopodobnie i tak by tego nie zauważyli.
            - W zasadzie… – zawiesza głos Malfoy – to to wszystko, co się teraz dzieje, jest twoją winą – oznajmia zdecydowanym, beztroskim niemal głosem.
            Harry podrywa gwałtownie głowę.
            - Że co?!
            - Idąc na Śmiertelny Nokturn przekroczyłeś pewną granicę, Potter. To już nie jest twój świat i nie powinieneś był tam iść, choćby nie wiadomo co. Oni o tym wiedzą, pamiętają o tym i będą tego zawsze strzec. Skoro mówisz, że ich zdaniem jesteś odpowiedzialny za śmierć wielu, wielu ludzi i musisz ponieść za to karę, a… cały czas jej nie ponosisz, to, jak myślisz, jak bardzo ich wkurzyłeś, przychodząc sobie jeszcze do świata czarodziejów? Z powrotem korzystając z życia, którego przecież nie miałeś mieć. Rozumiesz, do czego dążę, Potter?
            - Szczerze powiedziawszy, to nie, Malfoy – odpowiada ze złością Harry, zaciskając mocniej pięść na fiolce z eliksirem.
            - Dążę do tego, że gdybyś tam nie poszedł, to może wcale nie próbowaliby cię zabić wtedy, w łazience; może wcale nie nawiedzaliby cię tutaj, w Malfoy Manor. Może wcale nie prowadzilibyśmy teraz tej rozmowy, bo dalej wszystko wyglądałoby tak, jak wyglądało przez ostatnie kilka dni… Naprawdę widziałem radość w twoich oczach, Potter. To nie jest trudne do rozpoznania. – Draco patrzy na niego z góry z lekkim pobłażaniem.
            - Chcesz mi wmówić, że daliby sobie spokój, widząc, że jestem szczęśliwy? – śmieje się z niego Harry.
            - Na pewno nie, ale może to wszystko nie wyglądałoby tak dramatycznie… – Malfoy wzrusza ramionami.
            - To i tak niczego nie zmienia, Draco – mówi mu Harry na powrót zduszonym głosem. Przewraca flakonik w dłoni, śledząc go wzrokiem. Wygląda tak, jakby nie mógł już doczekać się, aż wypije jego zawartość.
            - Harry. – Głos Malfoya brzmi nienaturalnie słabo. – Nie pozwolę ci na to.
            Potter przenosi wzrok z fiolki na Draco. Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienia, choć Harry tak bardzo chciałby się temu nie poddawać. Jednak widok tych oczu… lodowatych, pustych oczu, wpatrzonych w niego z czymś na wzór niemego błagania… Nigdy wcześniej nie widział takiego Malfoya. Nigdy nie spodziewałby się, że w ogóle taki istnieje. Draco stara się zachować kamienną twarz, ale Harry marszczy brwi i czoło – włącznie z błyskawicą i tą okropną blizną po poparzeniu – ściąga mu się boleśnie. Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, coś na kształt przeprosin albo… prośby.
            - Draco… obaj tego chcemy. – Jego szept jest niemal niesłyszalny. Chyba nie może już zdobyć się na głośniejszy ton. Malfoy kręci głową, wykrzywia usta w ten swój charakterystyczny sposób, a twarz przybiera grymas obrzydzenia. Harry nienawidzi tego grymasu. – Nie musisz nic mówić – stara się go przekonać. – Znam cię, Draco. Naprawdę cię znam. I… ja wiem, że chcesz. Tylko… boisz się. Albo wstydzisz. Ale ja tego chcę, Draco! Wyświadczysz mi tylko przysługę…
            - Przestań w końcu, do cholery! – Harry widział takiego Malfoya tylko raz w życiu. Na szóstym roku w Hogwarcie, w łazience, tuż przed tym, jak Harry o mało co go nie zabił, rzucając na niego Sectumsemprę. Wtedy, myśląc, że jest sam, nie musząc przed nikim udawać, Draco po prostu płakał. Ramiona unosiły mu się w szlochu, kiedy pochylał się nisko nad umywalką, patrząc w górę, na swoje lustrzane odbicie, pełne bólu i rozpaczy. – Nie chcę tego. Nikt nie będzie za mnie umierał… A na pewno nie będzie wykorzystywał mnie do zrobienia ze swojej śmierci bohaterskiego aktu altruizmu!
            - Przecież to nie tak! – krzyczy Harry, podnosząc się. – Wiesz, że to nie tak! Draco, ja muszę to zrobić! To jest dla nas obu! Nie wykorzystuję cię, rozumiesz?! Chcę ci pomóc. Chcę pomóc nam! To jest jedyne…
            - Nie chcę tego! Nie pozwalam ci na to – warczy i gdyby tylko mógł, prawdopodobnie zrobiłby coś Potterowi. Rzuciłby się na niego, wyrwałby mu z dłoni tę przeklętą fiolkę. Ale jedyne, co może, to tylko stać tam, naprzeciwko niego, zaciskać pięści… – Potter!
            Harry wyciąga z kieszeni różdżkę Malfoya. Jedno zerknięcie na jego twarz – Draco jest przerażony. Wygląda jak małe dziecko. Jak mały Draco z pierwszego roku w Hogwarcie, kiedy razem szli przez Zakazany Las na szlabanie… Mały Draco, który tak bardzo się boi, a jednak tak bardzo tego pragnie… i boi się nie tylko tego, że to wszystko, o czym marzył i czego potrzebuje, jest na wyciągnięcie ręki; ale także tego, że ktoś chce mu to dać. Nie, nie bezinteresownie, nie… Harry jednym ruchem łamie różdżkę na pół. Unosi się z niej srebrzysty pył, a włos z ogona jednorożca wypływa z niej momentalnie, jednak nie skapuje na ziemię, a zatrzymuje się w powietrzu, niczym strumień deszczu zastygły na mrozie w postaci lodowego sopla.  
            Spojrzenia Draco i Harry’ego spotykają się na kilka niewysłowienie długich sekund i usta Malfoya układają się w nieme „nie”, kręci głową, ale oczy… tak, te oczy, Harry tak dobrze to rozumie… a może tylko sobie wmawia? Tak bardzo by tego chciał. Te oczy obserwują niespokojnie jego dłonie, przełamaną różdżkę, tylko czekają, aż Harry po prostu zrobi to, co powinien.
            I Harry robi to. Odkorkowuje fiolkę i wrzuca do niej dwie przełamane połówki różdżki. Głóg momentalnie rozpuszcza się w eliksirze przy akompaniamencie cichego skwierczenia, a po chwili mikstura przybiera półprzezroczysty kolor.
            - Draco… – Harry nie wie, co chce powiedzieć. Czy jest w ogóle cokolwiek, co mógłby w tej chwili powiedzieć.
Malfoy natomiast powtarza tylko zupełnie cicho: „nie, nie”. Nic więcej. Potter podnosi fiolkę i wtedy Draco krzyczy:
            - Nie rób tego, Potter! Nie pozwalam ci! Nie!
            Ale Harry już go nie słucha. Odurzający zapach eliksiru już dociera przez nozdrza do jego mózgu i Harry wypija zawartość buteleczki. Słodki smak rozchodzi mu się w ustach, lepka maź zdaje się sklejać jego przełyk. Kiedy odsuwa fiolkę od ust, Draco już nie ma.
            - Malfoy? – nawołuje spanikowany. – Malfoy, wracaj! – krzyczy. – Draco, wracaj tu! To nie zadziała, jeśli cię tu nie bę… – Urywa, głos grzęźnie mu w gardle. Nie może złapać powietrza. Wydaje mu się, jakby krew zaczęła bulgotać w jego żyłach, a później gwałtownie zaczęła płynąć w jednym tylko kierunku – do jego serca. Nagle koniuszki jego palców stają się białe, nie sine, lecz dosłownie białe, jakby krew nie odpłynęła z nich, ale nigdy wcześniej jej tam nie było. Najpierw koniuszki, później całe palce, dłonie, aż do nadgarstków i dalej, przez przedramiona. Na początku jest zupełnie tak, jakby krwi w żyłach było o wiele za dużo i miały one zaraz eksplodować, i Harry przez chwilę ma takie uczucie, ale ona po prostu  płynie dalej, cienkie linie naczyń krwionośnych zanikają, a wraz z nimi naturalny kolor skóry. Harry patrzy w dół na swoje stopy, które też całe są już blade. Cała krew spływa do jego serca, ale… co się stanie, jeśli nagle zorientuje się, że nie ma drugiego ciała, do którego mogłaby przepłynąć? Wy… wyleje się z Harry’ego? Harry po prostu wykrwawi się na śmierć i… tyle? Chce zawołać Draco, ale nie może wydusić z siebie ani słowa.
            Jest na środku sadu w Malfoy Manor. Zamarznięta fontanna na środku placu i zaśnieżone ławki dookoła niego, a dalej tylko drzewa – wszystkie nagie, martwe… Co on wyprawia? Dlaczego uciekł? Dlaczego tak bardzo się tego przestraszył?! Przecież to może być jedyna szansa, przecież Harry już to zrobił. Nie tylko dla siebie, ale też i dla Malfoya. Tak, przecież Draco o tym wie! Księżyc rzuca na niego srebrzystą poświatę, jego blask odbija się od białego, nieskazitelnego śniegu pod stopami Draco, a on idealnie wtapia się w to światło, w te barwy; jest niewidoczny… w ogóle nie istnieje. Nagle czuje coś w okolicy klatki piersiowej. Z początku to tylko delikatne ciepło, później coś na kształt bulgotania. Patrzy w dół, dotyka swojej piersi, która jakby nagle nabrała koloru. Tak po prostu – ubranie w tym miejscu powróciło do swojej zielonej barwy. Draco już dawno zapomniał, jak wyglądało. Ale czuje śliski materiał koszuli, czuje też wyraźnie ciepło zaczynające rozpływać mu się w klatce piersiowej… I nagle całe to uczucie znika. W ciągu jednej sekundy – tak, jak się pojawiło, tak teraz nie ma po nim ani śladu.
„Harry”.
            Potter leży na łóżku w tej zielonej pościeli, która teraz przesiąknięta jest już jego krwią. Z trudem oddycha, leżąc na wznak z głową przekrzywioną w stronę okna.
            - Nie, nie! Potter! – Draco nie ma pojęcia, co robić. Dopada Harry’ego, którego skóra jest biała jak u trupa. Czarne włosy, pojedyncze blizny na twarzy i ciele, i te zielone oczy, i krew, która zdaje się wypływać… prosto z jego piersi. – Harry, Harry…  – Potter nawet nie patrzy na niego, może nie jest świadomy jego obecności; łapie chrapliwie oddech, z bezwładnymi kończynami rozrzuconymi na zakrwawionej pościeli. – Potter… – Draco nachyla się nad nim, dotyka jego klatki piersiowej. Gorąco, jakie go ogarnia, jest powalające. Bulgotanie krwi, świeżej, gorącej krwi, wypływającej strumieniami z jego ciała, oszałamia i przeraża jednocześnie. – Harry! – Gorąco wydaje się wzrastać, bicie serca narasta, Draco aż szumi od tego w uszach; ogarnia go to całego. Narasta w nim, jakby dochodziło nie z ciała Pottera, ale z jego własnego. Rozlewa się po nim, poczynając od serca, biegnąc przez wszystkie członki, aż do czubka głowy. Jest mu gorąco, serce bije mu w oszalałym tempie, tłukąc się o żebra. Draco dotyka swojej klatki piersiowej, czuje ją dokładnie, całą. Zielony materiał koszuli, swoją bladą, ale jednak ludzką, namacalną skórę na dłoniach… Ale to bicie serca rozchodzące się po jego ciele, dudniące w jego umyśle… jest najbardziej oszałamiające. Nachyla się nad Harrym. Krew przestała z niego wypływać i ten leży teraz nieruchomo, trupioblady, jedynie z plamami krwi na piersi i brzuchu, z pojedynczymi, ostatnimi strużkami, spływającymi gdzieś przez obojczyki, po szyi. – Harry… – szepcze po raz kolejny, dotykając jego lodowatej skóry na twarzy. Ma szeroko otwarte, zielone, puste oczy i rozchylone, pobielałe usta. I Draco dotyka ich opuszkami palców i wydaje mu się, jakby zamarzały mu od tego zimna, zupełnie inaczej, niż było wcześniej. Przykłada dłoń do miejsca, które jeszcze niedawno było tak gorące i niemal kojące; w którym jeszcze chwilę temu biło szybko serce Harry’ego. Role się odwróciły.
Serce Draco nagle gwałtownie przyspiesza, rozpędza się coraz bardziej i bardziej, Malfoy nie może złapać oddechu. Chwyta się odruchowo za pierś, czuje, jak bije mu w niej oszalałe, tuż pod skórą, tuż pod jego palcami. Nabiera szaleńczego rytmu i Draco zaczyna się dusić. Krew uderza mu do głowy, jest mu potwornie gorąco.
I wtedy… Serce po prostu się zatrzymuje. W ciągu jednej sekundy. Draco jeszcze przez chwilę klęczy zamarły w półruchu, po czym przewraca się tuż obok Harry’ego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz