środa, 12 września 2012

Duch - Rozdział 47


Rozdział 47 – I będziemy wolni


            Draco nasłuchuje, jak szybkie kroki Harry’ego oddalają się, najpierw przemierzając długi korytarz, a później ginąc gdzieś w salonie. Słyszy, jak ten mówi głośno: „Dom Godryka” i płomienie pochłaniają z hukiem jego ciało. I znowu do Draco wraca dziwne uczucie pustki, tym razem jednak wyjątkowo słabe, ledwo przebijające się przez otoczkę, którą zdążyli wspólnie zbudować. Ma wrażenie, jakby spłynęło na niego to emanujące z Pottera szczęście; nareszcie ukoiło nerwy Draco, tak bardzo napięte od czasu wypadku pod prysznicem. Czuje także, nie… po prostu wie, że coś się zmieniło – nie tylko między nimi, ale wokół nich – i że tym razem jest to poważna i trwała zmiana. Nie ma jeszcze pojęcia, jak teraz będzie wyglądało ich życie, ale czuje, że będzie zupełnie inne.  Od dawna na to czekał. Draco nawet nie zamierza zaprzeczać temu, że potrzeba widoku szczęśliwego Pottera była jak najbardziej egoistyczna. Zawsze denerwowała go myśl, że Harry, posiadający to, za czym tak bardzo tęskni Malfoy, czego pragnie najbardziej na świecie, chce się tego pozbyć, że nie potrafi tego docenić. Ciepła swojego ciała, gorąca krwi płynącej w żyłach, odgłosu bijącego serca – życia samego w sobie. Uśmiecha się do siebie. Kominek w salonie znowu wybucha ogniem, Harry wychodzi z niego i Draco znowu słyszy jego kroki gdzieś na korytarzu, później stają się coraz cichsze, kiedy Potter wchodzi do kuchni, prawdopodobnie żeby odłożyć jedzenie; przez dłuższą chwilę Malfoy wytęża słuch, a cisza niemal świszczy mu w uszach. Po minucie kroki Harry’ego rozlegają się na korytarzu, a sekundę później staje w progu komnaty.

            Uśmiecha się szeroko, nadal z tym uradowanym wyrazem twarzy i przechodzi przez pokój, trzymając ręce za plecami.
            - Gdzie twoje jedzenie? – pyta Draco.
            - Jedzenie? – Harry marszczy brwi i waha się przez chwilę, ale zaraz znowu na przywołuje radosny uśmiech. – Zapomniałem. – Wzrusza ramionami i podchodzi do łóżka.
            - Przecież po to poszedłeś…
            - Draco, mam coś dla ciebie – przerywa mu Potter i klęka na materacu, wpatrując się wielkimi lśniącymi oczami w Malfoya.
            - Jeśli chcesz mi się oświadczyć, to moja odpowiedź brzmi „nie” – prycha od razu Draco, przewracając oczami.
            Kąciki ust Harry’ego drgają, jakby nie mógł utrzymać ust w uśmiechu, a przez twarz przemyka zdziwiony, niemal urażony wyraz. Draco obserwuje go z rozbawieniem.
            - Nie… to nie to – mamrocze Harry całkowicie zbity z tropu. Błądzi oczami, omijając twarz Malfoya.
            - Och, daj spokój, Potter – śmieje się z niego Draco. – Chyba nie spodziewałeś się ode mnie innej odpowiedzi? – Unosi brew, taksując Harry’ego kpiącym wzrokiem.
            - Nie… – Harry przełyka ślinę. W końcu patrzy na Malfoya i uśmiecha się znowu szeroko. – Draco – przechodzi do rzeczowego tonu. – Mam coś dla ciebie. Coś… prezent. Myślałem nad tym od dawna, szukałem, próbowałem… – mówi z coraz większym przejęciem – i w końcu mi się udało! Udało mi się, rozumiesz? Znalazłem sposób, Draco. Sposób na uratowanie cię! –krzyczy. – Możesz umrzeć… jak normalny człowiek! Nie musisz się już więcej męczyć, mogę ci pomóc… – Wyciąga ręce zza pleców i w jednej z nich trzyma fiolkę z eliksirem. – Wystarczy tylko eliksir!
            Malfoyowi rzednie mina. Harry natomiast nie przestaje się uśmiechać, oczy błyszczą mu dzikim, radosnym blaskiem. Jest pełen ekscytacji, pełen nadziei… nie, nie nadziei – pewności, że wszystko może być dobrze. Znowu jest jak ten  Chłopiec, Który Przeżył, latający na miotle podczas meczów quidditcha w Hogwarcie, chłopiec, który jest pewien, że może zbawić świat.
            - Potter… – Głos Draco jest słaby.
            To jeszcze bardziej nakręca Harry’ego. Widzi, jak zszokowany jest Draco. Może nawet mu nie wierzy! Przecież to takie łatwe – jeden eliksir i cała ta męczarnia może się skończyć w ciągu jednej chwili!
            - To na pewno zadziała! – zapewnia go z zapałem. – Możesz być wolny, Draco. Mogę ci pomóc i wystarczy tylko ten eliksir, tylko to…!
            - Potter – powtarza raz jeszcze Malfoy, tym razem mocniejszym głosem. Jego spojrzenie jest tak… lodowate. I puste. Przypomina mu tamto spojrzenie, sprzed kilku miesięcy, z samego początku, kiedy po raz pierwszy zobaczył Draco jako ducha. – Przeczytałeś wszystko o tym eliksirze? – pyta całkowicie opanowany.
            - Tak! Nie ma w tym nic trudnego…
            - Przeczytałeś też, co ty musisz zrobić, żeby Eliksir Charona zadziałał? – nie daje mu dojść do słowa.
            - Tak, oczywiście! Przecież… – Harry nagle się reflektuje. Zamiera, wpatrzony w Draco w niemym szoku. – Skąd… Ty… Ty wiedziałeś? – udaje mu się wyjąkać.
            - Oczywiście. Myślisz, że nie przeczytałem każdej pieprzonej książki w tym domu, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie? – pyta ze złością.
            - Dlaczego… dlaczego mi nie powiedziałeś? – wykrzykuje Harry. – Wiedziałeś o tym od dawna, mogliśmy już dawno…
            - Wydaje mi się jednak, Potter, że czegoś nie doczytałeś – warczy Draco.
            - Wszystko przeczytałem! – zarzeka się rozeźlony.
            - W takim razie może powiesz mi, co ty musisz zrobić, żeby ten eliksir zadziałał? – powtarza swoje wcześniejsze pytanie, cedząc każde słowo.
            - Umrzeć. – Harry mówi to w taki sposób, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Po prostu – „umrzeć”, „zginąć”, „śmierć”. Zupełnie jak – „żyć”, „istnieć”, „życie”. – Wiem o tym.
            Malfoy patrzy tylko na niego, nic nie mówiąc. Wszystko mu się układa. Wszystko rozumie. Nic nie czuje, jedynie pustkę. Zero emocji, zero jakichkolwiek uczuć. Naprawdę jest martwy, jest przeklętym duchem – bez ciała, bez możliwości odczuwania. Wpatruje się w tę łagodną twarz Harry’ego, w zielone, błyszczące oczy… Już rozumie.
            - Draco… chcę to zrobić. Chcę ci pomóc! – Harry przysuwa się do niego, rozrzucona pościel szeleści w irytujący sposób. Zdecydowanie za głośno. – To nic takiego…
            - Nie pozwolę ci na to – przerywa mu Malfoy. Jego twarz jest niczym kamienna maska, głos natomiast ostry, a oczy lodowate – jak wtedy. Jak gdyby od tamtego czasu nic się nie wydarzyło, nic między nimi nie zaszło; jak gdyby cały czas byli w tym samym miejscu… albo po prostu do niego wrócili. Jakby Harry wcale go nie znał. To przeraża go najbardziej, nie rozumie, nie ma pojęcia, dlaczego Draco tak zareagował… może jest w szoku? Może po prostu nie potrafi w to uwierzyć i musi tylko oswoić się z tą myślą?
            - Draco, naprawdę… chcę ci pomóc, możemy to zrobić! – nie daje za wygraną Harry.
            - Nie! – Krzyk. Harry nigdy nie słyszał, żeby Malfoy krzyczał… nie tak. Nie w taki zwyczajny, ludzki sposób. Głośno i ze złością, nie kryjąc żadnych emocji. – Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, o czym mówisz, Potter? Ty mówisz o śmierci… swojej własnej śmierci.
            - Wiem, o czym mówię! – odpowiada mu z zapałem. – Draco, przecież wiesz… chcę tego. I ty też chcesz. Możemy sobie pomóc, wystarczy tylko ten eliksir, nic więcej. I będziemy wolni!
            - Zastanów się, co ty w ogóle wygadujesz – warczy Malfoy. – Nie chcesz tego…
            - Oczywiście, że chcę! – krzyczy Harry. – Przecież doskonale wiesz, że myślę o tym od dawna, że nie pragnę niczego bardziej… tutaj nie ma już dla mnie miejsca! Tak samo jak i dla ciebie! Jestem zmęczony, Malfoy. Po prostu cholernie zmęczony i nie mam już siły dalej udawać, że wszystko jest dobrze.
            Draco nie chce tego więcej słuchać. „Udawać” – to słowo boli go najbardziej. Ale przecież Harry wcale nie udawał… Draco wyraźnie to widział! Widział prawdziwość jego uczuć, szczerość uśmiechu…
            - Nie wmówisz mi, że to wszystko, co działo się w ostatnich dniach, a także o wiele wcześniej… te wszystkie chwile, w których się śmiałeś, że to wszystko było udawane. Nie było, Potter. Za dobrze cię znam, wiem, kiedy kłamiesz, a kiedy to, co robisz, jest prawdziwe.
            - Skoro tak dobrze mnie znasz, Malfoy – mówi cicho Harry ze spuszczoną głową – powinieneś doskonale wiedzieć, że nie chcę już dalej żyć.
            - Jesteś idiotą – oznajmia nagle Draco. – Więc chcesz mi powiedzieć, że wszystko, co się ostatnio wydarzyło, że ten lot na miotle, nasze rozmowy o Hogwarcie, było udawane? – Harry próbuje się odezwać, ale Malfoy już nad sobą nie panuje. – A przed chwilą? Pieprzyłeś się ze mną… marząc o śmierci? – Jest obrzydzony. – Pieprzyłeś się, dochodziłeś, śmiałeś się i wyglądałeś na takiego radosnego, bo wiedziałeś, że już zaraz powiesz mi o swoim planie? Że już za chwilę umrzesz? To cię tak podnieciło, ty popaprańcu?!
            - Nie, Draco…
            - Powiem ci coś, Potter. Nie dam ci tej szansy. Nie pozwolę ci umrzeć, a na pewno nie za mnie. Nie tak.
            - Doskonale wiesz, że to wszystko, co mówisz, to nieprawda! – zaprzecza Harry, przybliżając się do Malfoya jeszcze bardziej. Ten jednak odsuwa się gwałtownie, obrzydzony swoimi własnymi słowami, ich prawdziwością. – Nie udawałem niczego, wszystko było prawdziwe…
            - No właśnie! – wpada mu w słowo. – Wmówiłeś sobie, że chcesz umrzeć. Kiedyś, dawno temu, było ci źle i zaplanowałeś sobie samobójstwo. Ale ja ci przeszkodziłem i zająłeś się czymś innym, odkładając ten plan na później. I nagle okazało się, że życie wcale nie jest tak parszywe, jak ci się wydawało. A nawet, jeśli jest, to można z tym walczyć. I zwyciężyć – Draco nie patrzy już na niego; siedzi bokiem, wpatrzony przed siebie, z kamienną twarzą. – Ale cały czas miałeś w myślach ten plan… i zacząłeś sobie wmawiać, że nie możesz go nie wypełnić.
            - Nieprawda – przerywa mu Harry. – Ja naprawdę chcę go wypełnić! Chcę tego, Draco. Nie rozumiesz? Powinieneś! – Draco nadal na niego nie patrzy, ale słyszy już po jego głosie, że Potterowi z wściekłości i bezradności zbiera się na płacz. – Przecież ty też tego chcesz… chcesz przerwać to wszystko…
            - Z tą drobną różnicą, Potter, że ja już jestem martwy! – mówi ze złością, zwracając się nagle ku niemu. – To ty nic nie rozumiesz… Masz przed sobą całe pieprzone życie i możesz wykorzystać je, jak tylko zechcesz, a ty chcesz z niego zrezygnować.
            - Wiesz dobrze, że to nieprawda! – wykrzykuje. – Nie mam przed sobą żadnego życia. Wszystko przepadło, wszystko straciłem. Świat czarodziejów już dla mnie nie istnieje. Magia dla mnie nie istnieje. Nie istnieją moi przyjaciele… nie mam już nic, Malfoy. Jak mógłbym być szczęśliwy przez resztę swojego życia, podczas gdy tuż obok, ale daleko ode mnie, toczy się życie, które znam, za którym tęsknię, a które nie jest przeznaczone dla mnie? Które jest mi zakazane?
            - Tutaj też możesz żyć, Potter – mówi mu Draco. – I nie tylko tu, gdziekolwiek. Znam cię i widziałem radość w twoich oczach, kiedy latałeś na miotle, kiedy czytałeś, śmiałeś się albo rozmawialiśmy… Było wiele takich momentów, Potter. I może ich być jeszcze więcej, w każdym innym miejscu. Ale ty wmówiłeś sobie, że to niemożliwe, bo po prostu nie chce ci się już starać! W ogóle ci się nie chciało… nigdy!
            - Zamknij się – warczy Harry. – Nie mów tak, Malfoy. To nieprawda…
            - Oczywiście, że to prawda! – Draco aż wstaje z łóżka i, unosząc się kilka centymetrów nad ziemią, staje nad Harrym, patrząc na niego z góry. – Postanowiłeś się zabić, ale nawet tego ci się nie chciało… bałeś się. Nie chciałeś zwykłej śmierci, zwykłego tchórzowskiego samobójstwa. Więc wymyśliłeś sobie, że znajdziesz ten pieprzony eliksir, że zabijesz się, ratując mnie. Jak prawdziwy bohater. I może nawet to mógłby być świetny plan, Potter, ale ja ci na to nie pozwolę. Nie pozwolę ci za mnie umrzeć. Ani wykorzystać mnie do swojego planu.
            - To nie tak, Malfoy! Wiesz, że to nie tak! – wykrzykuje i zrywa się na równe nogi. Jest wzburzony i przerażony, a jednocześnie wściekły. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, o nie.
            - Nie chcę tego słuchać – warczy Draco, taksując Pottera lodowatym wzrokiem.
            - Ale Draco…! – Malfoy momentalnie przemieszcza się na drugi koniec komnaty, Harry ledwo nadąża za nim wzrokiem, potem ten znika za drzwiami i Harry zostaje sam.
            Czuje się jak dziecko. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Czekał na tę chwilę od kilkunastu dni, a na całą tę sytuację, możliwość – od bardzo, bardzo dawna. W jego wyobrażeniach Malfoy zgadzał się po dłuższym przemyśleniu, dziękował. Stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy i, na znak Draco, Harry pił eliksir, a później po prostu umierali – jeden po drugim. Wszystko w totalnej harmonii i spokoju. Nigdy nie przypuszczałby, że Malfoy może się nie zgodzić. Oczywiście, może nie od razu, ale w wyobrażeniach Harry’ego Malfoy w końcu zawsze się zgadzał. Teraz jednak Draco odwrócił wszystko przeciwko niemu i Harry nawet nie potrafi się bronić. Nic nie było udawane, było wiele momentów, w których czuł się naprawdę szczęśliwy, w których nawet myślał o tym, że takie życie mógłby znieść – i to całkiem przyjemnie. Ale o wiele więcej było tych drugich chwil, tych, które uświadamiały mu, że jest za słaby, że ten świat, w którym nie ma nikogo poza nimi dwoma, nie jest wcale prawdziwy… a może jest, tylko Harry wyobraża sobie Merlin wie co? Koszmary, noce pełne strachu, duchy przeszłości… A ostatnio ten przeklęty lot na miotle. To było piękne, nie mógłby temu zaprzeczyć; był szczęsliwy, tak, tęsknił przecież za tym tak bardzo, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I latali razem z Draco, obok siebie, przecinając zimowe powietrze, mając we włosach mroźny wiatr i czując się zupełnie tak, jakby znowu był w Hogwarcie, znowu grał jakiś mecz ze Ślizgonami, jakby nie liczyło się nic poza quidditchem i złotym zniczem, który musiał wytropić. Ale później, kiedy Malfoy wrócił do domu i Harry został sam; kiedy wzleciał wysoko w powietrze, minął kilka wieżyczek na dachu Malfoy Manor, kiedy wznosił się coraz wyżej i wyżej, aż do słońca, i łzy cisnęły mu się do oczu, a on nie wiedział, czy to z bólu, od zimna, czy też z emocji, które nagle w nim wybuchły, zdał sobie sprawę, że to już nie to… Że to zbyt wiele. Tak po prostu – quidditch był kolejną rzeczą, która nie pasowała już do świata Harry’ego, z którą rozstał się dawno temu, a powrót do tego nie miał żadnego sensu, był zbyt bolesny.
            A tamten sen? Tamta noc, kiedy prawie zginął z własnych rąk… Otarł się o śmierć, a Draco go uratował, wciągając z powrotem na stronę życia. Czy nie lepiej by było, gdyby Harry wtedy po prostu umarł? Bał się potwornie; nie chciał znowu tego powtarzać, kolejny już raz. To wszystko było zbyt bolesne – nie tylko psychicznie, ale też fizycznie; nie chciał zginąć w ten sposób. Nie teraz, gdy znalazł wyjście, żeby uratować Draco. Jednak tamten koszmar uświadomił mu, że duchy się niecierpliwią, że nigdy nie dadzą mu spokoju i będą posuwać się do coraz gorszych rzeczy, byle osiągnąć sprawiedliwość. Nie mógł im na to pozwolić.
            Harry kładzie się na łóżku, twarz ukrywa w poduszkach. W tylnej kieszeni spodni czuje pulsowanie różdżki Malfoya, zabranej ukradkiem z szuflady w jego sypialni, w której ukrył ją kilka dni temu, gdy przeniósł się do Malfoy Manor. W dłoni nadal trzyma fiolkę z Eliksirem Charona. Przyciska ją do piersi i kuli się w sobie. A później zaczyna krzyczeć, nie mogąc się już dłużej pohamować.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz