wtorek, 7 sierpnia 2012

Duch - Rozdział 43


Rozdział 43 – Nie pozwól mi odejść


            Cały następny dzień z nieba sypią się nieustannie salwy śniegu, zasypując kolejnymi warstwami ogród w Malfoy Manor. Wszystko dookoła, jak okiem sięgnąć, staje się białe i czyste. Bielejące kształty drzew wyłaniają się spod puchowej pokrywy, wiatr próbuje strząsnąć ją z gałęzi, ale śnieg jest nieugięty, trzyma się wszystkiego z całej siły, nie chcąc puścić. Draco stoi przy oknie, a wrażenie, jakoby zostawali zasypywani przez ten śnieg, odcięci od wszystkiego, napawa go obawą. W zasadzie to nic nowego, prawda? Przecież już od dawna zdawali sobie sprawę, że tam, na zewnątrz, nie ma już nic. Że nie ma nic poza nimi. Ale teraz, kiedy ich spostrzeżenie zostaje przypieczętowane przez naturę, wydaje się to jeszcze prawdziwsze, ostateczne. Harry porusza się na łóżku, a okłady zsuwają mu się z ramienia. Powoli mruga i otwiera oczy, rozglądając się nieprzytomnie dookoła. Draco momentalnie pojawia się tuż przy nim. Harry syczy z bólu, kiedy przekręca się na plecy.

            - Co się dzieje? – pyta ochrypłym głosem, a w jego spojrzeniu czai się strach i niepewność.
            - Chyba ty powinieneś mi to wyjaśnić, Potter – prycha Malfoy, ponownie kładąc okład na pomarszczonym ramieniu Harry’ego. Przez cały dzień większość bąbli zdążyła już zejść, ale skóra nadal pozostaje nienaturalnie zaczerwieniona i zaróżowiona, a miejscami mocno pomarszczona. Mimo wszystko, dzięki eliksirom i tak wygląda dobrze.
            - Nie rozumiem – mamrocze Harry, wpatrując się z otępieniem w twarz Draco. Powoli kieruje wzrok na swoje ciało. Aż podskakuje, widząc poparzenia. – Co to jest?! – wykrzykuje. – Co się stało, Malfoy?!
            - Uspokój się, do cholery. Wszystko już w porządku – warczy Draco, rozeźlony. – Uspokój się!
            Harry kładzie się z powrotem na poduszce, a jego twarz wykrzywia ból i przerażenie. Nic nie pamięta? Lunatykował wczorajszej nocy, próbując się zabić? Strach w jego spojrzeniu wydaje się być taki prawdziwy, naturalny. Niczego nie udaje, on naprawdę nie ma pojęcia, co się stało. I co wciąż się dzieje.
            - Coś ci się chyba śniło i trochę się… zraniłeś – odpowiada mu Malfoy najspokojniejszym głosem, na jaki go w tym momencie stać.
            - Trochę się zraniłem? – prycha Harry, nie odrywając wzroku od swoich ran. – Trochę?! To wygląda cholernie poważnie, Malfoy! Co się dzieje? Co mi jest?!
            - Już wszystko dobrze, Potter – ucina go Draco ostro. – Sytuacja jest pod kontrolą.
            - Nie rozumiem, Malfoy, co się stało… – Klatka piersiowa podnosi mu się i opada w przyspieszonym tempie, a na czoło występuje pot. – Co się ze mną dzieje…
            - Potter, do cholery, uspokój się! Natychmiast! – warczy Draco. Harry przez chwilę patrzy na niego przerażony, ale powoli się uspokaja, wciąż jednak oddycha płytko. – Nie mam pojęcia, co się stało, nie było mnie tu. Prawdopodobnie coś ci się przyśniło, lunatykowałeś, poszedłeś pod prysznic i puściłeś gorącą wodę. Później trochę za długo pod nią stałeś i, ot, cała historia.
            Harry wpatruje się w niego z niedowierzaniem. Nie, to nie jest cała historia. Nie ma tu nawet połowy najważniejszych rzeczy. Draco zachowuje względny spokój, stara się, by jego głos brzmiał pewnie, a na twarzy nie było widać strachu. Ale przecież Potter i tak się domyśli – zawsze się domyśla – o co naprawdę chodzi. To wszystko nie było zwykłym snem i zwykłym lunatykowaniem. Harry nic nie mówi, możliwe, że zbyt zszokowany nie potrafi wydobyć z siebie ani słowa. Kładzie ostrożnie głowę na poduszce i tłumi syk, kiedy próbuje ułożyć wygodniej obolałe, poparzone ciało. Nie patrzy już na Draco; jego spojrzenie pozostaje głębokie, ale przeraźliwie puste. Odzywa się dopiero później, całą wieczność później, kiedy Draco zaczyna już obawiać się o jego zdrowie psychiczne.
            - Jeśli byś mnie nie uratował… umarłbym? – pyta zduszonym głosem.
            - Prawdopodobnie – odpowiada Draco bardzo powoli, nie wiedząc, do czego ma to prowadzić. Jeśli do kolejnych samobójczych myśli Harry’ego, tym razem świadomych, to chyba sam pozbawi go życia.
            - Dziękuję – mówi cicho.
            - Gdzie się podziało twoje desperackie pragnienie śmierci, Potter? – prycha Draco, zbliżając się do łóżka. – Czy nie powinieneś raczej nakrzyczeć na mnie, że nie pozwoliłem ci tam zdechnąć?
            Harry zwraca ku niemu drżące spojrzenie, marszczy brwi, a plac różowej skóry na czole ściąga się brzydko, zniekształcając bliznę w kształcie błyskawicy.
            - To nie tak ma wyglądać – oświadcza w końcu bardzo poważnie.
            - A jak? Masz rzucić się ze skały w jedwabnej sukni, z bukietem kwiatów w dłoniach? A może coś szybszego i mniej romantycznego? Strzał w głowę? Albo wypicie trucizny?
            - Przestań – przerywa mu zbolałym głosem. – Przestań, Malfoy. To nie tak. Po prostu przestań.
            Więc Draco przestaje, jak kazał mu Harry, ale wciąż czuje wściekłość pulsującą mu w niematerialnych żyłach; czuje też ciepło Harry’ego, jego poparzonej, wciąż rozgrzanej nienaturalnie skóry. Wściekłość ta narasta, kiedy pomyśli o tym, że wszystko mogłoby się w jednej chwili skończyć, minąć. Że chwila nieuwagi wystarczyłaby, żeby wyssać życie z tego ciepłego ciała.
            - Nic nie pamiętasz? – pyta Draco, siląc się na spokojny ton.
            - Nie, zupełnie nic – kręci głową Harry.
            - Może kiedy zaśniesz, to znowu do ciebie wróci? – proponuje Malfoy, a Potter podrywa gwałtownie głowę, wpatrując się w niego z przerażeniem.
            - Nie! – niemal wykrzykuje ściśniętym głosem. – Nie chcę tego, Malfoy! Co… nie chcę, rozumiesz? Znowu to zrobię? Będę próbował się zabić? Nie, Malfoy, jak w ogóle możesz…
            - Będę tutaj cały czas – wpada mu w słowo Draco. – Jeżeli tylko będziesz próbował zrobić coś głupiego, obudzę cię. Będę cię pilnował i nie pozwolę zrobić nic złego.
            - W takim razie gdzie byłeś wczoraj? – pyta słabo.
            Malfoy patrzy na niego przez dłuższą chwilę. Na zaczerwieniony policzek, różową zabliźniającą się skórę na czole, tuż obok błyskawicy. Na rozchylone, spierzchnięte usta i poparzoną szyję i ramiona, wreszcie w oczy, pełne wyrzutu i obawy.
            - Przyszedłem jak najszybciej. Gdy tylko usłyszałem twój krzyk – oznajmia mu w końcu powoli. Kłamstwo. Wielkie, obrzydliwe kłamstwo, ale Harry’emu wystarczy.
            - Dobrze – kiwa głową i kładzie się na poduszce.
            Draco przysuwa się do niego i bierze z szafki nocnej kolejne okłady, znowu nasącza je eliksirem uzdrawiającym i eliksirem przeciwko poparzeniom, po czym kładzie je na torsie Harry’ego, na ramionach i brzuchu. Gazą przemywa jego twarz i szyję, cały czas czując czujne spojrzenie Harry’ego. Ten leży nieruchomo, nawet nie drgnąwszy, pozwalając Malfoyowi się pielęgnować. Boi się, Draco doskonale o tym wie. W zasadzie obaj się boją, tyle że każdy, prawdopodobnie, czegoś innego. Harry jst wyczerpany i obolały. W końcu jego oczy zamykają się powoli, uwalniając Malfoya. Najpierw w ogóle się nie rusza, jego oddech stopniowo się wyrównuje, uspokaja, staje się coraz głębszy, później przychodzą pierwsze drgnięcia, kiedy zaczyna spadać w otchłań snu. I znowu spokój. Malfoy Manor ponowniepogrąża się w ciszy; śnieg prószy na zewnątrz teraz już z mniejszą siłą, wciąż jednak nie pozwalając księżycowi ani gwiazdom przebić się przez powłokę zszarzałych chmur. Wydaje się, że cały pokój, korytarz, piętro, cały dom jest wypełniony miarowym oddechem Harry’ego. Gdyby Draco tylko mógł, wstrzymałby zapewne swój, wsłuchując się w ten uspokajający oddech i oczekując na koszmar, który, jak wierzy, w końcu musi nadejść. „Nie odchodź”, słyszy jeszcze cichy, niewyraźny szept Harry’ego, jakby nieświadomy.
            Wszystko dzieje się tak, jak mówił… kto? Kto mówił? Jakieś imię, imię na „D”. Zna je, zna je tak dobrze, ale kto to był? Ciemność; zalewa go z każdej strony, nic nie widzi. Nawet swoich rąk. Nie ma nic, tylko ciemność – było tak już wiele razy wcześniej. Czuje, jak coś przewraca mu się w żołądku, ściska mu się boleśnie i później wszystko dzieje się w przyspieszonym tempie. Są, są, tuż tuż, tuż za rogiem, na korytarzu. Smolista maź przelewa się korytarzami, ryk narasta mu w głowie, są już coraz bliżej, tak, czekał na to, oczekiwał, wyczekiwał… tęsknił? Są tak blisko, wpatruje się w drzwi – otwarte czy zamknięte? – będą tutaj za chwilę. Śmiech, ryk, coraz głośniejsze. Skądś to zna. Skądś je kojarzy. Maź wlewa się do pokoju, ogień zalewa pomieszczenie, Harry płonie, smoła wlewa mu się do oczu, wypala je, gorąco, gorąco, ryk rozbrzmiewa mu w głowie, śmiech… Znowu ciemność i znowu się boi, ale jest chłodno i to jest przyjemne, ale po chwili maź znowu wlewa się do tego przeklętego pokoju, znowu jest gorąco i Harry nie czuje już rąk, nie ma dłoni, palce odklejają mu się od ciała, skóra odrywa się od niego, jakby była tylko mokrą kartką papieru. Nie! Krzyczy i błaga, boli, oni się śmieją, ale nic się nie dzieje. Po prostu umiera. I budzi się. Pokój jest normalny, wszystko jest normalnie, materac ugina się nagle. Harry trzęsie się ze strachu, to coś na kołdrze jest coraz bliżej, podnosi się, już jest… Śmiech. Złapali go.
            - Harry! Harry!
            Potter zwija się z bólu, wykrzywia ciało i członki w nienaturalnych pozycjach. Próbuje się drapać, jakby zdzierał z siebie skórę. Krzyczy i trzęsie się na całym ciele. Wrzeszczy i błaga, i Draco robi to samo, byle tylko się obudził, byle tylko do niego wrócił. W końcu wpływa w niego, chłód ocuca Harry’ego i ten zrywa się do pozycji siedzącej. Pot leje mu się z czoła, skóra jest podrapana, ale na szczęście nie do krwi. Patrzy przed siebie rozedrganym, oszalałym wzrokiem. Dyszy.
            - Potter! Wracaj! – Uderza go w twarz, ale uderzenie to nie wywołuje żadnego dźwięku; tylko chłód chlasta Harry’ego po policzku. Jego wzrok powoli się uspokaja, tak samo oddech.
            - Jestem, jestem… – dyszy. – Było tak samo, jak powiedziałeś. Tak samo… – wpatruje się przed siebie pustym wzrokiem. – Wrócili. Chcieli, żebym to jeszcze raz zobaczył. Nie dadzą za wygraną. Nie zostawią mnie w spokoju. Chcieli, żebym zobaczył, żebym pamiętał… to tak bolało. Umierałem, Draco. Nie… Umarłem. Dwa razy. Trzy. Oni tego pragną. I były smoki, i maź wlewająca się do pokoju, spalała mnie.
            - Smoki?
            - Smoki… tak – Harry błądzi przez chwilę wzrokiem. – Wszystko płonęło, ja też. A później oni pojawili się… tu, na mojej kołdrze. Przyszli po mnie, zabili. W końcu mnie dopadli! – Trzęsie się, jego głos jest histeryczny. – Myślałem, że już wszystko się uspokoiło. Myślałem, że wszystko… się skończyło. Malfoy, oni mnie nie zostawią.
            -  Ich tutaj nie ma, Potter – oświadcza mu zdecydowanym głosem. – Oni nie istnieją naprawdę!
            - Właśnie próbowali mnie zabić! – oburza się Harry.
            - Nie było ich tutaj. Nie opuściłem cię ani na chwilę, nikogo tu nie było!
            - Więc boją się ciebie… – mówi Harry. – Ale nie na tyle, żeby nie nawiedzać mnie we snach. Będą próbować jeszcze wiele razy, Draco. Wiem o tym! Nie chcę umrzeć… nie tak!
            - Potter, zamknij się, do cholery – przerywa mu rozeźlony Malfoy. – Nic ci się nie stanie. Jeśli będzie trzeba, będę cię pilnował w nocy i budził cię za każdym razem, kiedy będzie działo się coś złego. Jakiś koszmar, lunatykowanie, cokolwiek! Nikt cię tu nie dopadnie. Próbowali, ale im się nie udało. Nie wygrają z nami – mówi z mocą.
            Harry nie wygląda na przekonanego. Kuli się na łóżku, nakrywając kołdrą pod samą brodę. Trzęsie się jeszcze nieznacznie, a w oczach ma łzy, ale stara się je opanować. Kiwa w końcu powoli głową, jakby na znak, że godzi się z Draco, że mu wierzy i ufa. Że naprawdę mogą „ich” pokonać. Ale przecież oni są przeszłością, są prawdą, są sprawiedliwością, a przed tym nie da się uciec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz