Rozdział 43 –
Nie pozwól mi odejść
Cały następny dzień z nieba sypią
się nieustannie salwy śniegu, zasypując kolejnymi warstwami ogród w Malfoy
Manor. Wszystko dookoła, jak okiem sięgnąć, staje się białe i czyste. Bielejące
kształty drzew wyłaniają się spod puchowej pokrywy, wiatr próbuje strząsnąć ją
z gałęzi, ale śnieg jest nieugięty, trzyma się wszystkiego z całej siły, nie
chcąc puścić. Draco stoi przy oknie, a wrażenie, jakoby zostawali zasypywani
przez ten śnieg, odcięci od wszystkiego, napawa go obawą. W zasadzie to nic
nowego, prawda? Przecież już od dawna zdawali sobie sprawę, że tam, na
zewnątrz, nie ma już nic. Że nie ma nic poza nimi. Ale teraz, kiedy ich
spostrzeżenie zostaje przypieczętowane przez naturę, wydaje się to jeszcze
prawdziwsze, ostateczne. Harry porusza się na łóżku, a okłady zsuwają mu się z
ramienia. Powoli mruga i otwiera oczy, rozglądając się nieprzytomnie dookoła.
Draco momentalnie pojawia się tuż przy nim. Harry syczy z bólu, kiedy przekręca
się na plecy.
- Co się dzieje? – pyta ochrypłym
głosem, a w jego spojrzeniu czai się strach i niepewność.
- Chyba ty powinieneś mi to
wyjaśnić, Potter – prycha Malfoy, ponownie kładąc okład na pomarszczonym
ramieniu Harry’ego. Przez cały dzień większość bąbli zdążyła już zejść, ale
skóra nadal pozostaje nienaturalnie zaczerwieniona i zaróżowiona, a miejscami
mocno pomarszczona. Mimo wszystko, dzięki eliksirom i tak wygląda dobrze.
- Nie rozumiem – mamrocze Harry,
wpatrując się z otępieniem w twarz Draco. Powoli kieruje wzrok na swoje ciało.
Aż podskakuje, widząc poparzenia. – Co to jest?! – wykrzykuje. – Co się stało,
Malfoy?!
- Uspokój się, do cholery. Wszystko
już w porządku – warczy Draco, rozeźlony. – Uspokój się!
Harry kładzie się z powrotem na
poduszce, a jego twarz wykrzywia ból i przerażenie. Nic nie pamięta?
Lunatykował wczorajszej nocy, próbując się zabić? Strach w jego spojrzeniu
wydaje się być taki prawdziwy, naturalny. Niczego nie udaje, on naprawdę nie ma
pojęcia, co się stało. I co wciąż się dzieje.
- Coś ci się chyba śniło i trochę
się… zraniłeś – odpowiada mu Malfoy najspokojniejszym głosem, na jaki go w tym
momencie stać.
- Trochę się zraniłem? – prycha
Harry, nie odrywając wzroku od swoich ran. – Trochę?! To wygląda cholernie
poważnie, Malfoy! Co się dzieje? Co mi jest?!
- Już wszystko dobrze, Potter –
ucina go Draco ostro. – Sytuacja jest pod kontrolą.
- Nie rozumiem, Malfoy, co się
stało… – Klatka piersiowa podnosi mu się i opada w przyspieszonym tempie, a na
czoło występuje pot. – Co się ze mną dzieje…
- Potter, do cholery, uspokój się!
Natychmiast! – warczy Draco. Harry przez chwilę patrzy na niego przerażony, ale
powoli się uspokaja, wciąż jednak oddycha płytko. – Nie mam pojęcia, co się
stało, nie było mnie tu. Prawdopodobnie coś ci się przyśniło, lunatykowałeś,
poszedłeś pod prysznic i puściłeś gorącą wodę. Później trochę za długo pod nią
stałeś i, ot, cała historia.
Harry wpatruje się w niego z
niedowierzaniem. Nie, to nie jest cała historia. Nie ma tu nawet połowy
najważniejszych rzeczy. Draco zachowuje względny spokój, stara się, by jego
głos brzmiał pewnie, a na twarzy nie było widać strachu. Ale przecież Potter i
tak się domyśli – zawsze się domyśla – o co naprawdę chodzi. To wszystko nie
było zwykłym snem i zwykłym lunatykowaniem. Harry nic nie mówi, możliwe, że zbyt
zszokowany nie potrafi wydobyć z siebie ani słowa. Kładzie ostrożnie głowę na
poduszce i tłumi syk, kiedy próbuje ułożyć wygodniej obolałe, poparzone ciało.
Nie patrzy już na Draco; jego spojrzenie pozostaje głębokie, ale przeraźliwie
puste. Odzywa się dopiero później, całą wieczność później, kiedy Draco zaczyna
już obawiać się o jego zdrowie psychiczne.
- Jeśli byś mnie nie uratował…
umarłbym? – pyta zduszonym głosem.
- Prawdopodobnie – odpowiada Draco bardzo
powoli, nie wiedząc, do czego ma to prowadzić. Jeśli do kolejnych samobójczych
myśli Harry’ego, tym razem świadomych, to chyba sam pozbawi go życia.
- Dziękuję – mówi cicho.
- Gdzie się podziało twoje
desperackie pragnienie śmierci, Potter? – prycha Draco, zbliżając się do łóżka.
– Czy nie powinieneś raczej nakrzyczeć na mnie, że nie pozwoliłem ci tam
zdechnąć?
Harry zwraca ku niemu drżące
spojrzenie, marszczy brwi, a plac różowej skóry na czole ściąga się brzydko,
zniekształcając bliznę w kształcie błyskawicy.
- To nie tak ma wyglądać – oświadcza
w końcu bardzo poważnie.
- A jak? Masz rzucić się ze skały w
jedwabnej sukni, z bukietem kwiatów w dłoniach? A może coś szybszego i mniej
romantycznego? Strzał w głowę? Albo wypicie trucizny?
- Przestań – przerywa mu zbolałym
głosem. – Przestań, Malfoy. To nie tak. Po prostu przestań.
Więc Draco przestaje, jak kazał mu
Harry, ale wciąż czuje wściekłość pulsującą mu w niematerialnych żyłach; czuje
też ciepło Harry’ego, jego poparzonej, wciąż rozgrzanej nienaturalnie skóry. Wściekłość
ta narasta, kiedy pomyśli o tym, że wszystko mogłoby się w jednej chwili
skończyć, minąć. Że chwila nieuwagi wystarczyłaby, żeby wyssać życie z tego
ciepłego ciała.
- Nic nie pamiętasz? – pyta Draco,
siląc się na spokojny ton.
- Nie, zupełnie nic – kręci głową
Harry.
- Może kiedy zaśniesz, to znowu do
ciebie wróci? – proponuje Malfoy, a Potter podrywa gwałtownie głowę, wpatrując
się w niego z przerażeniem.
- Nie! – niemal wykrzykuje
ściśniętym głosem. – Nie chcę tego, Malfoy! Co… nie chcę, rozumiesz? Znowu to
zrobię? Będę próbował się zabić? Nie, Malfoy, jak w ogóle możesz…
- Będę tutaj cały czas – wpada mu w
słowo Draco. – Jeżeli tylko będziesz próbował zrobić coś głupiego, obudzę cię.
Będę cię pilnował i nie pozwolę zrobić nic złego.
- W takim razie gdzie byłeś wczoraj?
– pyta słabo.
Malfoy patrzy na niego przez dłuższą
chwilę. Na zaczerwieniony policzek, różową zabliźniającą się skórę na czole,
tuż obok błyskawicy. Na rozchylone, spierzchnięte usta i poparzoną szyję i
ramiona, wreszcie w oczy, pełne wyrzutu i obawy.
- Przyszedłem jak najszybciej. Gdy
tylko usłyszałem twój krzyk – oznajmia mu w końcu powoli. Kłamstwo. Wielkie,
obrzydliwe kłamstwo, ale Harry’emu wystarczy.
- Dobrze – kiwa głową i kładzie się
na poduszce.
Draco przysuwa się do niego i bierze
z szafki nocnej kolejne okłady, znowu nasącza je eliksirem uzdrawiającym i
eliksirem przeciwko poparzeniom, po czym kładzie je na torsie Harry’ego, na
ramionach i brzuchu. Gazą przemywa jego twarz i szyję, cały czas czując czujne
spojrzenie Harry’ego. Ten leży nieruchomo, nawet nie drgnąwszy, pozwalając
Malfoyowi się pielęgnować. Boi się, Draco doskonale o tym wie. W zasadzie obaj
się boją, tyle że każdy, prawdopodobnie, czegoś innego. Harry jst wyczerpany i
obolały. W końcu jego oczy zamykają się powoli, uwalniając Malfoya. Najpierw w
ogóle się nie rusza, jego oddech stopniowo się wyrównuje, uspokaja, staje się
coraz głębszy, później przychodzą pierwsze drgnięcia, kiedy zaczyna spadać w
otchłań snu. I znowu spokój. Malfoy Manor ponowniepogrąża się w ciszy; śnieg
prószy na zewnątrz teraz już z mniejszą siłą, wciąż jednak nie pozwalając
księżycowi ani gwiazdom przebić się przez powłokę zszarzałych chmur. Wydaje
się, że cały pokój, korytarz, piętro, cały dom jest wypełniony miarowym
oddechem Harry’ego. Gdyby Draco tylko mógł, wstrzymałby zapewne swój,
wsłuchując się w ten uspokajający oddech i oczekując na koszmar, który, jak
wierzy, w końcu musi nadejść. „Nie odchodź”, słyszy jeszcze cichy, niewyraźny
szept Harry’ego, jakby nieświadomy.
Wszystko dzieje się tak, jak mówił…
kto? Kto mówił? Jakieś imię, imię na „D”. Zna je, zna je tak dobrze, ale kto to
był? Ciemność; zalewa go z każdej strony, nic nie widzi. Nawet swoich rąk. Nie
ma nic, tylko ciemność – było tak już wiele razy wcześniej. Czuje, jak coś
przewraca mu się w żołądku, ściska mu się boleśnie i później wszystko dzieje
się w przyspieszonym tempie. Są, są, tuż tuż, tuż za rogiem, na korytarzu.
Smolista maź przelewa się korytarzami, ryk narasta mu w głowie, są już coraz
bliżej, tak, czekał na to, oczekiwał, wyczekiwał… tęsknił? Są tak blisko,
wpatruje się w drzwi – otwarte czy zamknięte? – będą tutaj za chwilę. Śmiech,
ryk, coraz głośniejsze. Skądś to zna. Skądś je kojarzy. Maź wlewa się do pokoju,
ogień zalewa pomieszczenie, Harry płonie, smoła wlewa mu się do oczu, wypala
je, gorąco, gorąco, ryk rozbrzmiewa mu w głowie, śmiech… Znowu ciemność i znowu
się boi, ale jest chłodno i to jest przyjemne, ale po chwili maź znowu wlewa
się do tego przeklętego pokoju, znowu jest gorąco i Harry nie czuje już rąk,
nie ma dłoni, palce odklejają mu się od ciała, skóra odrywa się od niego, jakby
była tylko mokrą kartką papieru. Nie! Krzyczy i błaga, boli, oni się śmieją,
ale nic się nie dzieje. Po prostu umiera. I budzi się. Pokój jest normalny, wszystko
jest normalnie, materac ugina się nagle. Harry trzęsie się ze strachu, to coś na
kołdrze jest coraz bliżej, podnosi się, już jest… Śmiech. Złapali go.
- Harry! Harry!
Potter zwija się z bólu, wykrzywia
ciało i członki w nienaturalnych pozycjach. Próbuje się drapać, jakby zdzierał
z siebie skórę. Krzyczy i trzęsie się na całym ciele. Wrzeszczy i błaga, i
Draco robi to samo, byle tylko się obudził, byle tylko do niego wrócił. W końcu
wpływa w niego, chłód ocuca Harry’ego i ten zrywa się do pozycji siedzącej. Pot
leje mu się z czoła, skóra jest podrapana, ale na szczęście nie do krwi. Patrzy
przed siebie rozedrganym, oszalałym wzrokiem. Dyszy.
- Potter! Wracaj! – Uderza go w
twarz, ale uderzenie to nie wywołuje żadnego dźwięku; tylko chłód chlasta
Harry’ego po policzku. Jego wzrok powoli się uspokaja, tak samo oddech.
- Jestem, jestem… – dyszy. – Było
tak samo, jak powiedziałeś. Tak samo… – wpatruje się przed siebie pustym
wzrokiem. – Wrócili. Chcieli, żebym to jeszcze raz zobaczył. Nie dadzą za
wygraną. Nie zostawią mnie w spokoju. Chcieli, żebym zobaczył, żebym pamiętał…
to tak bolało. Umierałem, Draco. Nie… Umarłem. Dwa razy. Trzy. Oni tego pragną.
I były smoki, i maź wlewająca się do pokoju, spalała mnie.
- Smoki?
- Smoki… tak – Harry błądzi przez
chwilę wzrokiem. – Wszystko płonęło, ja też. A później oni pojawili się… tu, na
mojej kołdrze. Przyszli po mnie, zabili. W końcu mnie dopadli! – Trzęsie się,
jego głos jest histeryczny. – Myślałem, że już wszystko się uspokoiło.
Myślałem, że wszystko… się skończyło. Malfoy, oni mnie nie zostawią.
-
Ich tutaj nie ma, Potter – oświadcza mu zdecydowanym głosem. – Oni nie
istnieją naprawdę!
- Właśnie próbowali mnie zabić! –
oburza się Harry.
- Nie było ich tutaj. Nie opuściłem
cię ani na chwilę, nikogo tu nie było!
- Więc boją się ciebie… – mówi
Harry. – Ale nie na tyle, żeby nie nawiedzać mnie we snach. Będą próbować
jeszcze wiele razy, Draco. Wiem o tym! Nie chcę umrzeć… nie tak!
- Potter, zamknij się, do cholery –
przerywa mu rozeźlony Malfoy. – Nic ci się nie stanie. Jeśli będzie trzeba,
będę cię pilnował w nocy i budził cię za każdym razem, kiedy będzie działo się
coś złego. Jakiś koszmar, lunatykowanie, cokolwiek! Nikt cię tu nie dopadnie.
Próbowali, ale im się nie udało. Nie wygrają z nami – mówi z mocą.
Harry nie wygląda na przekonanego.
Kuli się na łóżku, nakrywając kołdrą pod samą brodę. Trzęsie się jeszcze
nieznacznie, a w oczach ma łzy, ale stara się je opanować. Kiwa w końcu powoli
głową, jakby na znak, że godzi się z Draco, że mu wierzy i ufa. Że naprawdę
mogą „ich” pokonać. Ale przecież oni są przeszłością, są prawdą, są
sprawiedliwością, a przed tym nie da się uciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz