Rozdział 44 – Na
granicy
Następnego dnia Harry przenosi się z
powrotem do sypialni Narcyzy. Draco czuje się dziwnie, znowu przebywając z nim w
tym miejscu, tym bardziej że ta mroczna atmosfera, która zdawała się powoli
rozwiewać po śmierci kobiety, teraz wróciła. Wydaje mu się jednak, że jest
jeszcze bardziej przerażająca. Nie wiąże go z Harrym nic szczególnego, nic
poważniejszego niż jego własna więź z matką; ale fakt, że Harry, przecież
zdrowy i młody, ciągnie za sobą złą aurę. Jest okropny. To nie powinno tak
wyglądać. To właśnie Harry był zawsze tym, który zawsze daje sobie ze wszystkim
radę; przecież Draco nie wybrałby go, gdyby nie był pewny, że Harry to wszystko
udźwignie.
Oczywiście później przychodziły chwile zwątpienia, bo nagle okazało
się, że Draco nie spodziewał się, jak bardzo zniszczony jest Harry, jak bardzo jest
z nim źle po tym wszystkim, co go spotkało – wojnie, utracie magii, samotności;
a później po trafieniu do Malfoy Manor. Ale zawsze, za każdym razem, wylizywał
się z tego i ich życie wracało do normy. Teraz leży w łóżku Narcyzy, jego twarz
wygładzona jest snem. Nie je od samego rana, prawie się nie rusza, nie wydaje
żadnego dźwięku. I powiedzieć, że Draco jest przestraszony, to o wiele za mało.
Harry tak wiele razy mówił o swojej śmierci, pragnął tego z całego serca, a przynajmniej
takie sprawiał wrażenie. Czy możliwe, że teraz, kiedy przyszło co do czego,
kiedy był tak blisko śmierci, nagle oprzytomniał? Zdał sobie sprawę, że jej nie
chce? Powiedział: „nie w ten sposób”, tak. Ale jednocześnie mogło to oznaczać,
że nie chce tego wcale. Draco aż uśmiecha się do siebie pod nosem; jeśli jego
przypuszczenia są słuszne, mogłoby to oznaczać, że Harry da sobie z tym
wszystkim spokój. Będzie pogrążał się w swojej depresji jeszcze dzień lub dwa,
a później wróci do życia i nie będzie chciał już z niego zrezygnować. W obliczu
czegoś takiego Draco nawet nie musi denerwować się jego obecną „depresją”.
Gdyby tylko miał pewność, że Harry pójdzie po rozum do głowy i wybije sobie z
niej tę cholerną śmierć. Harry mruczy coś przez sen i wzdryga się gwałtownie,
jednak się nie budzi; wydaje z siebie tylko przeciągłe chrapnięcie i mocniej wtula
twarz w poduszkę. Jego czoło, oprócz błyskawicy, zdobi druga blizna,
jasnoróżowa i lśniąca plama na samym środku, tuż nad oczami. Druga, na
policzku, to zaledwie draśnięcie – jakby coś go drapnęło. Najbardziej poranione
są jego dłonie i klatka piersiowa, nienaturalnie zaróżowione, w niektórych
miejscach jeszcze z małymi bąblami. Nagle Harry otwiera oczy, wciągając ze
świstem powietrze. Oddycha ciężko, wpatruje się w sufit, po czym odwraca szybko
głowę i dopiero kiedy dostrzega Malfoya, stojącego w rogu pokoju przy oknie,
uspokaja się powoli.
- Kolejny koszmar? – pyta Draco,
chcąc brzmieć jak najbardziej obojętnie. Przecież jeszcze wczoraj byli
pokłóceni, powiedział Potterowi niemal wprost, że ma się wynosić; dziecinnie na
siebie naskoczyli, byle tylko zranić drugiego. A teraz co? Nagle ma się nim
opiekować? Pielęgnować?
- Nie wiem – odpowiada Harry i
powoli się podnosi. – Jak długo spałem?
- Dość długo – mówi w roztargnieniu
Malfoy, przyglądając się jego ciału i twarzy, którą wykrzywia grymas bólu. Obserwuje
ją dokładnie, szukając kolejnych emocji. Harry odsuwa kołdrę, patrząc ze
strachem na swoją poparzoną skórę. Dotyka ostrożnie tors, przejeżdża po nim
drżącym palcem, bada jego nienaturalną strukturę. Wyciąga przed siebie dłoń i
rozpościera palce, skóra naciąga się na kościach, w niektórych miejscach
pomarszczona.
- Da się to… wyleczyć? – odzywa się
Harry, opuszczając rękę na pościel i naciągając na siebie kołdrę.
- Mogę spróbować dalej robić ci
okłady z eliksiru uzdrawiającego, tak jak dotychczas. Ale i tak dobrze to
wygląda, Potter – stwierdza, podchodząc do łóżka i siadając na jego brzegu,
plecami do Harry’ego, a przodem do bieli rozpościerającej się za oknem. – Wprawdzie
nie wiem, jak by to wyglądało, gdyby nie ja i eliksiry, które zawsze są w tym
domu pod ręką, ale na pewno byłoby kiepsko. – Uśmiecha się pod nosem, zerkając
z boku na Pottera, który nawet na niego nie patrzy. Z nieobecnym spojrzeniem
kładzie się z powrotem na poduszkach, a ciemne włosy rozsypują się na białej
poszewce i Draco gwałtownie odwraca od niego wzrok. Przed oczami pojawia mu się
Narcyza z siwiejącymi kosmykami okalającymi jej marszczącą się, bladą twarz.
Leżała dokładnie w tym łóżku, w ten sam sposób, co Harry teraz i Draco czuje
tak okropny ucisk gdzieś w środku… ma wrażenie, jakby pot zaczął lać mu się z
czoła i spływać strużką po plecach.
- Jak długo zamierzasz tak leżeć? –
pyta niby mimochodem. Kątem oka dostrzega niewyraźne wzruszenie ramion
Harry’ego. – Powinieneś coś zjeść – próbuje dalej.
- Nie mam ochoty – odpowiada Harry
bez wyrazu.
- Albo chociaż wstać i napalić w
kominku. Nie jest ci zimno?
- Nie.
Draco przymyka oczy, coraz bardziej
zdenerwowany. Do czego to doszło, żeby musiał zabiegać o zainteresowanie
Pottera? O jego zdrowie?
- Potter, do cholery, podnieś się
łaskawie i chociaż rozpal ogień. Może przez swoje chwilowe załamanie nerwowe
nie odczuwasz zimna, ale nie chcę, żebyś nagle je poczuł, kiedy już zmarzniesz
– syczy, wlepiając w Harry’ego rozeźlone spojrzenie.
Harry powoli przenosi na niego
wzrok, patrzą na siebie przez chwilę i Draco ma nieodparte wrażenie, że Potter
w zasadzie nie jest do końca świadomy otaczającej go rzeczywistości; później
odkrywa się i po prostu wstaje, nagusieńki, oszpecony przez blizny, i drepta do
kominka, trochę niezgrabnie – bardziej niż zazwyczaj – jakby ruchy sprawiały mu
ból. Draco nie może na niego patrzeć; na te poparzone plecy i ręce, na obojętną
twarz i puste spojrzenie. Po chwili w kominku pali się już ogień, a Harry wraca
do łóżka jak gdyby nigdy nic. Draco nie ma pojęcia, co robić. Ta sytuacja
przeraża go i denerwuje; to nie on powinien być tym, który musi się troszczyć,
mieć głowę na karku. Nie, nie odpowiada mu ta rola i chciałby powiedzieć to Potterowi
jasno i wyraźnie, ale ma dziwne wrażenie, że ten nawet tego nie zrozumie. Jak
długo ma to trwać? Ile jeszcze czasu upłynie, zanim Harry otrząśnie się z szoku
pourazowego i wróci do życia, odnowiony i uświadomiony, że śmierć nie jest
niczym przyjemnym; z chęcią na jak najdłuższy żywot?
Przerażające jest to, że gdy kilka
dobrych godzin później – Draco nie wie dokładnie ile, nie liczy – kiedy słońce
jest już daleko za horyzontem, kiedy śniegowe chmury się rozpraszają i
granatowe niebo rozciąga się nad światem, a Malfoy w końcu zwraca się ku
Harry’emu, ten nadal leży w tej samej pozycji, tak jak wtedy, te kilka godzin
wcześniej, wciąż wpatrzony przed siebie pustym wzrokiem. W pierwszym odruchu
Draco myśli, że Harry nie żyje. Świat ciemnieje mu przed oczami, ale Harry
przenosi na niego spojrzenie, a jego czoło marszczy się. Coś pojawia się w jego
wzroku, coś nowego, jakieś uczucie – strach albo smutek – i teraz, w kolejnym
odruchu, Malfoyowi przychodzi do głowy myśl, że Potter zaczyna wybudzać się ze
swojego otępienia. Kładzie się obok niego, bezszelestnie jak zawsze, a Harry
nie spuszcza z niego oczu ani na moment. W końcu przewraca się na lewy bok i
teraz leżą twarzą w twarz. To jak niewerbalne porozumienie, pewne ustępstwo, na
które idzie; pierwszy krok do czegoś większego.
Powietrze zdaje się być ciężkie,
zawisło nad nimi, tuż nad ich głowami, próbując ich dosięgnąć, przydusić. Ktoś
musi je rozwiać.
- Wciąż nie jesteś głodny, Potter? –
pyta Draco, uświadamiając sobie nagle, że Harry nie jadł prawdopodobnie nic od
wczorajszego poranka.
- Nie – odpowiada szybko, jakby w
ogóle nie słyszał pytania, zbyt pochłonięty myślami o swoim własnych, po chwili
wypowiedzianych, słowach. – Nie chcę zasypiać – mówi szeleszczącym szeptem.
Gdyby Draco nie był duchem i gdyby
był bardziej wylewny w swoich uczuciach, zapewne przytuliłby w tym momencie
Harry’ego, tego przerażonego, nieobecnego Harry’ego, z tymi jego zielonymi
oczami, teraz przepełnionymi głęboką pustką, z tą poranioną twarzą. Ale Draco
potrafi odpowiedzieć tylko:
- Daj spokój, Potter. Cały czas
tutaj będę – głosem tak obojętnym i oschłym, jak gdyby wcale go to nie
obchodziło, a cała ta sytuacja zwyczajnie go irytowała.
Jednak wydaje się, że Harry’emu to
wystarczy, bo kiwa niemrawo głową i na chwilę przesuwa wzrok na granatowe niebo
za oknem, na maleńkie, złote gwiazdki, które obsypały je tej nocy tak
szczodrze.
- Nigdy mi nie mówiłeś, jak to było…
kiedy umierałeś – odzywa się w końcu Harry, a jego głos jest niemal
niedosłyszalny.
- Kiepska historia – prycha Draco,
dokładnie obserwując twarz Pottera, który z powrotem zwraca na niego wyczekujące
spojrzenie. Kolejne sekundy mijają, a Harry dalej się w niego wpatruje. – Daj
spokój, Potter. Nie chcesz tego słuchać.
- Chcę – odpowiada z niemal
dziecięcym uporem.
- Po co ci to? Chcesz… porównać
odczucia? – prycha, wykrzywiając usta w kpiącym uśmieszku. Harry pozostaje
jednak niewzruszony. Draco wzdycha przeciągle, zrezygnowany. – W porządku –
wzrusza ramionami. W zasadzie nie „w porządku”. Nie wracał do tamtych chwil od
bardzo długiego czasu. Do pewnego momentu rozpamiętywał to wszystko, ale nigdy
na głos; a później, może po kilku tygodniach, po prostu przestał. Może to za
sprawą Harry’ego albo Narcyzy, która była w coraz gorszym stanie; a może po
prostu Draco był już zmęczony. Teraz, kiedy ma znowu do tego wrócić, czuje się
przez chwilę tak, jakby to wszystko działo się jeszcze raz, zamglone i odległe,
w przyspieszonym tempie, ale wciąż bolesne i przerażające. – Naszą historię
zaczniemy w momencie…
- Malfoy, przestań – wpada mu w
słowo Harry.
Draco przez chwilę patrzy na niego,
jakby nie do końca był pewien, czy chce to zrobić, jakby szukał czegoś w
Harrym, co mu pomoże, ale zielone oczy wcale nie pomagają swoją głębią i
wyczekiwaniem.
- Wracałem ze Śmiertelnego Nokturnu
– podejmuje. – Nawet nie wiem, po co tam poszedłem. Byłem przy bramie
wejściowej do Malfoy Manor, już miała się przede mną otworzyć, kiedy nagle
usłyszałem za sobą czyjś krzyk. „Śmierciożerco!”. Tylko tyle. Odwróciłem się
momentalnie, już miałem w dłoni różdżkę, ale oni byli szybsi. Sam ich
widziałeś, zwykli narwańcy. Nawet nie zdążyłem dobrze na nich spojrzeć, a już
uderzyły we mnie dwie avady. – Draco przerywa na chwilę. Harry cały czas
wpatruje się w niego z uporem, na jego twarzy jawi się skupienie i niepewność.
- I co było później? – pyta
ochrypłym od milczenia i napięcia głosem.
- Nic – odpowiada po prostu Draco. –
Sen. Niesamowicie długi sen, ale bez żadnych snów, koszmarów. Po prostu
odpoczywałem, tak właśnie się czułem. A kiedy już się obudziłem, wydawało mi
się, że spałem kilkanaście godzin, może kilka dni. Mięśnie, całe ciało miałem
wypoczęte, chciałem się przeciągnąć, rozprostować, ale nie mogłem się poruszyć.
Tylko że wcale mi to nie przeszkadzało. Leżałem na czymś, ale niczego pod sobą
nie wyczuwałem; jakbym leżał w powietrzu… Dookoła chyba nic nie było; nie, nie
było ciemno, po prostu… nie było nic. Było mi tak dobrze, Potter… Chciałem
spędzić tak całą wieczność; błogość, beztroska, czułem to wszystko, naprawdę. I
wtedy po prostu pomyślałem – nikt nic do mnie nie powiedział, nie usłyszałem
żadnego głosu ani niebiosa się nie rozstąpiły i nie wysunął się z nich palec
boży, nie – że muszę wybrać między śmiercią a pozostaniem na granicy. Tak po
prostu, to pojawiło się znikąd. I tak bardzo tego nie chciałem, pragnąłem tylko
zostać tam, w tej nicości, w tym spokoju. Leżałem dalej, starając się o niczym
nie myśleć, ale wtedy po prostu życie zaczęło mi się nagle przewijać przed
oczami. Calutkie życie, Potter. Nie wiem, ile to trwało, ale wydawało się, że
zaledwie kilka sekund. Widziałem wszystko, Potter. A na samym końcu, oprócz
twarzy moich morderców, nie było nic oprócz mojej matki. I po prostu
zdecydowałem. Nie złożyłem żadnej deklaracji; to jakby stało się wewnątrz, ale
jak najbardziej świadomie. I znowu pogrążyłem się we śnie, ale teraz nie był
już taki błogi jak wcześniej; to był raczej zlepek jakiś dziwnych scen z życia,
wszystkie się ode mnie oddalały, próbowałem je gonić, ale one były coraz dalej
i dalej… Nie mogłem ich złapać. Po prostu odpłynęły.
- Tak samo jak ludzkie życie – mówi
cicho Harry i Draco wydaje się, że w jego oczach widać łzy.
- Tak samo – przyznaje mu rację.
- Co było potem? – Potter porusza
się nieznacznie z napięciem na twarzy.
- Obudziłem się. – Draco już na
niego nie patrzy. Widzi znowu wszystko, jakby to działo się przed chwilą. Twarz
matki śpiącej tutaj, w tej sypialni, w tym łóżku. Pierwsze przebłyski
jesiennego słońca, złociste kolory liści na drzewach w rezydencji Malfoyów. A
później mamrotanie Narcyzy, jej głuche pytania wycelowane w nicość, w pustkę.
„Draco?”, „Draco, gdzie jesteś”? Krzyki i płacz. Jego własna bezradność i
przerażenie. Nie wiedział, co robić; został wrzucony na głęboką, lodowatą wodę
bez żadnych instrukcji, bez żadnych ostrzeżeń. – Stałem przy matce, przy tym
łóżku. To tyle – kończy powoli.
- Żałujesz? – pyta po dłuższej
chwili Harry.
Draco wpatruje się w niego przez
moment.
- Nie – odpowiada. Ale czy to
prawda? Czy będzie tego tak samo pewien za rok? Pięć? Dziesięć? Za całą
wieczność? Nie, na pewno nie, jeśli w tym momencie tak trudno było mu wymówić
to słowo. Żałuje tego chyba każdego dnia. I nieistotnym jest już to, czy Potter
jest obok, czy Malfoy przypomina sobie o swojej matce, czy o czymkolwiek innym;
chciałby zmienić tę decyzję w każdej chwili swojego obecnego życia.
Harry kiwa tylko głową i przymyka
oczy, najwyraźniej gotowy do spania.
- Ale nie odchodź – mówi jeszcze.
Draco mu już nie odpowiada. Czy
powinien był w ogóle opowiadać Harry’emu o tym wszystkim? Jeśli uspokoił tylko
jego zszargane nerwy, udowadniając mu, że śmierć wcale nie jest taka zła?
Jeżeli właśnie tego potrzebował Potter, żeby przywrócić swoje pragnienie
śmierci? W desperackiej próbie naprawienia swojego błędu, Malfoy odzywa się
ponownie:
- Nie wiem, co byłoby później,
Potter. Ale jestem pewien, że wieczność po śmierci nie wyglądałaby tak, jak
tamten moment, w którym miałem wybierać.
- Ale nie masz pewności, prawda? –
nie daje za wygraną Harry, otwierając oczy.
- Nie – przyznaje powoli. – Ale po
tym wszystkim, co zrobiłem w życiu… co każdy z nas, którzy walczyli na wojnie –
podkreśla – zrobili, tam nie będzie miłosierdzia.
- Nie mamy pewności – powtarza
Potter, ponownie zamykając oczy.
I Draco ma niesamowicie silne
wrażenie, że nie leży obok niego już „ten” Harry, ten „jego” Harry,
spontaniczny, lekkomyślny i pełen energii – nawet, jeśli chciałby spożytkować
ją na uśmiercenie samego siebie. Ten Harry jest inny, jest spokojny i
wyciszony. Może Draco tylko zdawało się, że wczorajsze wydarzenia nakażą
Potterowi wycofać się ze swojego pragnienia śmierci? A może to wszystko to
tylko część jego powolnego wychodzenia z otępienia. Przecież jest lepiej niż
rano; odezwał się, zaczął rozmawiać. Nie, niemożliwe, żeby nadal marzył o
śmierci; nawet, jeśli Draco tak przyjemnie mu ją przedstawił. Nie mija dużo
czasu, a Harry wpada w wir snu, drga lekko kilka minut, a później uspokaja się
całkowicie. Draco kładzie dłoń w jego dłoni i wyobraża sobie, że sam również
może zasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz