niedziela, 19 sierpnia 2012

Duch - Rozdział 44


Rozdział 44 – Na granicy

           
            Następnego dnia Harry przenosi się z powrotem do sypialni Narcyzy. Draco czuje się dziwnie, znowu przebywając z nim w tym miejscu, tym bardziej że ta mroczna atmosfera, która zdawała się powoli rozwiewać po śmierci kobiety, teraz wróciła. Wydaje mu się jednak, że jest jeszcze bardziej przerażająca. Nie wiąże go z Harrym nic szczególnego, nic poważniejszego niż jego własna więź z matką; ale fakt, że Harry, przecież zdrowy i młody, ciągnie za sobą złą aurę. Jest okropny. To nie powinno tak wyglądać. To właśnie Harry był zawsze tym, który zawsze daje sobie ze wszystkim radę; przecież Draco nie wybrałby go, gdyby nie był pewny, że Harry to wszystko udźwignie.
Oczywiście później przychodziły chwile zwątpienia, bo nagle okazało się, że Draco nie spodziewał się, jak bardzo zniszczony jest Harry, jak bardzo jest z nim źle po tym wszystkim, co go spotkało – wojnie, utracie magii, samotności; a później po trafieniu do Malfoy Manor. Ale zawsze, za każdym razem, wylizywał się z tego i ich życie wracało do normy. Teraz leży w łóżku Narcyzy, jego twarz wygładzona jest snem. Nie je od samego rana, prawie się nie rusza, nie wydaje żadnego dźwięku. I powiedzieć, że Draco jest przestraszony, to o wiele za mało. Harry tak wiele razy mówił o swojej śmierci, pragnął tego z całego serca, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Czy możliwe, że teraz, kiedy przyszło co do czego, kiedy był tak blisko śmierci, nagle oprzytomniał? Zdał sobie sprawę, że jej nie chce? Powiedział: „nie w ten sposób”, tak. Ale jednocześnie mogło to oznaczać, że nie chce tego wcale. Draco aż uśmiecha się do siebie pod nosem; jeśli jego przypuszczenia są słuszne, mogłoby to oznaczać, że Harry da sobie z tym wszystkim spokój. Będzie pogrążał się w swojej depresji jeszcze dzień lub dwa, a później wróci do życia i nie będzie chciał już z niego zrezygnować. W obliczu czegoś takiego Draco nawet nie musi denerwować się jego obecną „depresją”. Gdyby tylko miał pewność, że Harry pójdzie po rozum do głowy i wybije sobie z niej tę cholerną śmierć. Harry mruczy coś przez sen i wzdryga się gwałtownie, jednak się nie budzi; wydaje z siebie tylko przeciągłe chrapnięcie i mocniej wtula twarz w poduszkę. Jego czoło, oprócz błyskawicy, zdobi druga blizna, jasnoróżowa i lśniąca plama na samym środku, tuż nad oczami. Druga, na policzku, to zaledwie draśnięcie – jakby coś go drapnęło. Najbardziej poranione są jego dłonie i klatka piersiowa, nienaturalnie zaróżowione, w niektórych miejscach jeszcze z małymi bąblami. Nagle Harry otwiera oczy, wciągając ze świstem powietrze. Oddycha ciężko, wpatruje się w sufit, po czym odwraca szybko głowę i dopiero kiedy dostrzega Malfoya, stojącego w rogu pokoju przy oknie, uspokaja się powoli.
            - Kolejny koszmar? – pyta Draco, chcąc brzmieć jak najbardziej obojętnie. Przecież jeszcze wczoraj byli pokłóceni, powiedział Potterowi niemal wprost, że ma się wynosić; dziecinnie na siebie naskoczyli, byle tylko zranić drugiego. A teraz co? Nagle ma się nim opiekować? Pielęgnować?
            - Nie wiem – odpowiada Harry i powoli się podnosi. – Jak długo spałem?
            - Dość długo – mówi w roztargnieniu Malfoy, przyglądając się jego ciału i twarzy, którą wykrzywia grymas bólu. Obserwuje ją dokładnie, szukając kolejnych emocji. Harry odsuwa kołdrę, patrząc ze strachem na swoją poparzoną skórę. Dotyka ostrożnie tors, przejeżdża po nim drżącym palcem, bada jego nienaturalną strukturę. Wyciąga przed siebie dłoń i rozpościera palce, skóra naciąga się na kościach, w niektórych miejscach pomarszczona.
            - Da się to… wyleczyć? – odzywa się Harry, opuszczając rękę na pościel i naciągając na siebie kołdrę.
            - Mogę spróbować dalej robić ci okłady z eliksiru uzdrawiającego, tak jak dotychczas. Ale i tak dobrze to wygląda, Potter – stwierdza, podchodząc do łóżka i siadając na jego brzegu, plecami do Harry’ego, a przodem do bieli rozpościerającej się za oknem. – Wprawdzie nie wiem, jak by to wyglądało, gdyby nie ja i eliksiry, które zawsze są w tym domu pod ręką, ale na pewno byłoby kiepsko. – Uśmiecha się pod nosem, zerkając z boku na Pottera, który nawet na niego nie patrzy. Z nieobecnym spojrzeniem kładzie się z powrotem na poduszkach, a ciemne włosy rozsypują się na białej poszewce i Draco gwałtownie odwraca od niego wzrok. Przed oczami pojawia mu się Narcyza z siwiejącymi kosmykami okalającymi jej marszczącą się, bladą twarz. Leżała dokładnie w tym łóżku, w ten sam sposób, co Harry teraz i Draco czuje tak okropny ucisk gdzieś w środku… ma wrażenie, jakby pot zaczął lać mu się z czoła i spływać strużką po plecach.
            - Jak długo zamierzasz tak leżeć? – pyta niby mimochodem. Kątem oka dostrzega niewyraźne wzruszenie ramion Harry’ego. – Powinieneś coś zjeść – próbuje dalej.
            - Nie mam ochoty – odpowiada Harry bez wyrazu.
            - Albo chociaż wstać i napalić w kominku. Nie jest ci zimno?
            - Nie.
            Draco przymyka oczy, coraz bardziej zdenerwowany. Do czego to doszło, żeby musiał zabiegać o zainteresowanie Pottera? O jego zdrowie?
            - Potter, do cholery, podnieś się łaskawie i chociaż rozpal ogień. Może przez swoje chwilowe załamanie nerwowe nie odczuwasz zimna, ale nie chcę, żebyś nagle je poczuł, kiedy już zmarzniesz – syczy, wlepiając w Harry’ego rozeźlone spojrzenie.
            Harry powoli przenosi na niego wzrok, patrzą na siebie przez chwilę i Draco ma nieodparte wrażenie, że Potter w zasadzie nie jest do końca świadomy otaczającej go rzeczywistości; później odkrywa się i po prostu wstaje, nagusieńki, oszpecony przez blizny, i drepta do kominka, trochę niezgrabnie – bardziej niż zazwyczaj – jakby ruchy sprawiały mu ból. Draco nie może na niego patrzeć; na te poparzone plecy i ręce, na obojętną twarz i puste spojrzenie. Po chwili w kominku pali się już ogień, a Harry wraca do łóżka jak gdyby nigdy nic. Draco nie ma pojęcia, co robić. Ta sytuacja przeraża go i denerwuje; to nie on powinien być tym, który musi się troszczyć, mieć głowę na karku. Nie, nie odpowiada mu ta rola i chciałby powiedzieć to Potterowi jasno i wyraźnie, ale ma dziwne wrażenie, że ten nawet tego nie zrozumie. Jak długo ma to trwać? Ile jeszcze czasu upłynie, zanim Harry otrząśnie się z szoku pourazowego i wróci do życia, odnowiony i uświadomiony, że śmierć nie jest niczym przyjemnym; z chęcią na jak najdłuższy żywot?
            Przerażające jest to, że gdy kilka dobrych godzin później – Draco nie wie dokładnie ile, nie liczy – kiedy słońce jest już daleko za horyzontem, kiedy śniegowe chmury się rozpraszają i granatowe niebo rozciąga się nad światem, a Malfoy w końcu zwraca się ku Harry’emu, ten nadal leży w tej samej pozycji, tak jak wtedy, te kilka godzin wcześniej, wciąż wpatrzony przed siebie pustym wzrokiem. W pierwszym odruchu Draco myśli, że Harry nie żyje. Świat ciemnieje mu przed oczami, ale Harry przenosi na niego spojrzenie, a jego czoło marszczy się. Coś pojawia się w jego wzroku, coś nowego, jakieś uczucie – strach albo smutek – i teraz, w kolejnym odruchu, Malfoyowi przychodzi do głowy myśl, że Potter zaczyna wybudzać się ze swojego otępienia. Kładzie się obok niego, bezszelestnie jak zawsze, a Harry nie spuszcza z niego oczu ani na moment. W końcu przewraca się na lewy bok i teraz leżą twarzą w twarz. To jak niewerbalne porozumienie, pewne ustępstwo, na które idzie; pierwszy krok do czegoś większego.
            Powietrze zdaje się być ciężkie, zawisło nad nimi, tuż nad ich głowami, próbując ich dosięgnąć, przydusić. Ktoś musi je rozwiać.
            - Wciąż nie jesteś głodny, Potter? – pyta Draco, uświadamiając sobie nagle, że Harry nie jadł prawdopodobnie nic od wczorajszego poranka.
            - Nie – odpowiada szybko, jakby w ogóle nie słyszał pytania, zbyt pochłonięty myślami o swoim własnych, po chwili wypowiedzianych, słowach. – Nie chcę zasypiać – mówi szeleszczącym szeptem.
            Gdyby Draco nie był duchem i gdyby był bardziej wylewny w swoich uczuciach, zapewne przytuliłby w tym momencie Harry’ego, tego przerażonego, nieobecnego Harry’ego, z tymi jego zielonymi oczami, teraz przepełnionymi głęboką pustką, z tą poranioną twarzą. Ale Draco potrafi odpowiedzieć tylko:
            - Daj spokój, Potter. Cały czas tutaj będę – głosem tak obojętnym i oschłym, jak gdyby wcale go to nie obchodziło, a cała ta sytuacja zwyczajnie go irytowała.
            Jednak wydaje się, że Harry’emu to wystarczy, bo kiwa niemrawo głową i na chwilę przesuwa wzrok na granatowe niebo za oknem, na maleńkie, złote gwiazdki, które obsypały je tej nocy tak szczodrze.
            - Nigdy mi nie mówiłeś, jak to było… kiedy umierałeś – odzywa się w końcu Harry, a jego głos jest niemal niedosłyszalny.
            - Kiepska historia – prycha Draco, dokładnie obserwując twarz Pottera, który z powrotem zwraca na niego wyczekujące spojrzenie. Kolejne sekundy mijają, a Harry dalej się w niego wpatruje. – Daj spokój, Potter. Nie chcesz tego słuchać.
            - Chcę – odpowiada z niemal dziecięcym uporem.
            - Po co ci to? Chcesz… porównać odczucia? – prycha, wykrzywiając usta w kpiącym uśmieszku. Harry pozostaje jednak niewzruszony. Draco wzdycha przeciągle, zrezygnowany. – W porządku – wzrusza ramionami. W zasadzie nie „w porządku”. Nie wracał do tamtych chwil od bardzo długiego czasu. Do pewnego momentu rozpamiętywał to wszystko, ale nigdy na głos; a później, może po kilku tygodniach, po prostu przestał. Może to za sprawą Harry’ego albo Narcyzy, która była w coraz gorszym stanie; a może po prostu Draco był już zmęczony. Teraz, kiedy ma znowu do tego wrócić, czuje się przez chwilę tak, jakby to wszystko działo się jeszcze raz, zamglone i odległe, w przyspieszonym tempie, ale wciąż bolesne i przerażające. – Naszą historię zaczniemy w momencie…
            - Malfoy, przestań – wpada mu w słowo Harry.
            Draco przez chwilę patrzy na niego, jakby nie do końca był pewien, czy chce to zrobić, jakby szukał czegoś w Harrym, co mu pomoże, ale zielone oczy wcale nie pomagają swoją głębią i wyczekiwaniem.
            - Wracałem ze Śmiertelnego Nokturnu – podejmuje. – Nawet nie wiem, po co tam poszedłem. Byłem przy bramie wejściowej do Malfoy Manor, już miała się przede mną otworzyć, kiedy nagle usłyszałem za sobą czyjś krzyk. „Śmierciożerco!”. Tylko tyle. Odwróciłem się momentalnie, już miałem w dłoni różdżkę, ale oni byli szybsi. Sam ich widziałeś, zwykli narwańcy. Nawet nie zdążyłem dobrze na nich spojrzeć, a już uderzyły we mnie dwie avady. – Draco przerywa na chwilę. Harry cały czas wpatruje się w niego z uporem, na jego twarzy jawi się skupienie i niepewność.
            - I co było później? – pyta ochrypłym od milczenia i napięcia głosem.
            - Nic – odpowiada po prostu Draco. – Sen. Niesamowicie długi sen, ale bez żadnych snów, koszmarów. Po prostu odpoczywałem, tak właśnie się czułem. A kiedy już się obudziłem, wydawało mi się, że spałem kilkanaście godzin, może kilka dni. Mięśnie, całe ciało miałem wypoczęte, chciałem się przeciągnąć, rozprostować, ale nie mogłem się poruszyć. Tylko że wcale mi to nie przeszkadzało. Leżałem na czymś, ale niczego pod sobą nie wyczuwałem; jakbym leżał w powietrzu… Dookoła chyba nic nie było; nie, nie było ciemno, po prostu… nie było nic. Było mi tak dobrze, Potter… Chciałem spędzić tak całą wieczność; błogość, beztroska, czułem to wszystko, naprawdę. I wtedy po prostu pomyślałem – nikt nic do mnie nie powiedział, nie usłyszałem żadnego głosu ani niebiosa się nie rozstąpiły i nie wysunął się z nich palec boży, nie – że muszę wybrać między śmiercią a pozostaniem na granicy. Tak po prostu, to pojawiło się znikąd. I tak bardzo tego nie chciałem, pragnąłem tylko zostać tam, w tej nicości, w tym spokoju. Leżałem dalej, starając się o niczym nie myśleć, ale wtedy po prostu życie zaczęło mi się nagle przewijać przed oczami. Calutkie życie, Potter. Nie wiem, ile to trwało, ale wydawało się, że zaledwie kilka sekund. Widziałem wszystko, Potter. A na samym końcu, oprócz twarzy moich morderców, nie było nic oprócz mojej matki. I po prostu zdecydowałem. Nie złożyłem żadnej deklaracji; to jakby stało się wewnątrz, ale jak najbardziej świadomie. I znowu pogrążyłem się we śnie, ale teraz nie był już taki błogi jak wcześniej; to był raczej zlepek jakiś dziwnych scen z życia, wszystkie się ode mnie oddalały, próbowałem je gonić, ale one były coraz dalej i dalej… Nie mogłem ich złapać. Po prostu odpłynęły.
            - Tak samo jak ludzkie życie – mówi cicho Harry i Draco wydaje się, że w jego oczach widać łzy.
            - Tak samo – przyznaje mu rację.
            - Co było potem? – Potter porusza się nieznacznie z napięciem na twarzy.
            - Obudziłem się. – Draco już na niego nie patrzy. Widzi znowu wszystko, jakby to działo się przed chwilą. Twarz matki śpiącej tutaj, w tej sypialni, w tym łóżku. Pierwsze przebłyski jesiennego słońca, złociste kolory liści na drzewach w rezydencji Malfoyów. A później mamrotanie Narcyzy, jej głuche pytania wycelowane w nicość, w pustkę. „Draco?”, „Draco, gdzie jesteś”? Krzyki i płacz. Jego własna bezradność i przerażenie. Nie wiedział, co robić; został wrzucony na głęboką, lodowatą wodę bez żadnych instrukcji, bez żadnych ostrzeżeń. – Stałem przy matce, przy tym łóżku. To tyle – kończy powoli.
            - Żałujesz? – pyta po dłuższej chwili Harry.
            Draco wpatruje się w niego przez moment.
            - Nie – odpowiada. Ale czy to prawda? Czy będzie tego tak samo pewien za rok? Pięć? Dziesięć? Za całą wieczność? Nie, na pewno nie, jeśli w tym momencie tak trudno było mu wymówić to słowo. Żałuje tego chyba każdego dnia. I nieistotnym jest już to, czy Potter jest obok, czy Malfoy przypomina sobie o swojej matce, czy o czymkolwiek innym; chciałby zmienić tę decyzję w każdej chwili swojego obecnego życia.
            Harry kiwa tylko głową i przymyka oczy, najwyraźniej gotowy do spania.
            - Ale nie odchodź – mówi jeszcze.
            Draco mu już nie odpowiada. Czy powinien był w ogóle opowiadać Harry’emu o tym wszystkim? Jeśli uspokoił tylko jego zszargane nerwy, udowadniając mu, że śmierć wcale nie jest taka zła? Jeżeli właśnie tego potrzebował Potter, żeby przywrócić swoje pragnienie śmierci? W desperackiej próbie naprawienia swojego błędu, Malfoy odzywa się ponownie:
            - Nie wiem, co byłoby później, Potter. Ale jestem pewien, że wieczność po śmierci nie wyglądałaby tak, jak tamten moment, w którym miałem wybierać.
            - Ale nie masz pewności, prawda? – nie daje za wygraną Harry, otwierając oczy.
            - Nie – przyznaje powoli. – Ale po tym wszystkim, co zrobiłem w życiu… co każdy z nas, którzy walczyli na wojnie – podkreśla – zrobili, tam nie będzie miłosierdzia.
            - Nie mamy pewności – powtarza Potter, ponownie zamykając oczy.
            I Draco ma niesamowicie silne wrażenie, że nie leży obok niego już „ten” Harry, ten „jego” Harry, spontaniczny, lekkomyślny i pełen energii – nawet, jeśli chciałby spożytkować ją na uśmiercenie samego siebie. Ten Harry jest inny, jest spokojny i wyciszony. Może Draco tylko zdawało się, że wczorajsze wydarzenia nakażą Potterowi wycofać się ze swojego pragnienia śmierci? A może to wszystko to tylko część jego powolnego wychodzenia z otępienia. Przecież jest lepiej niż rano; odezwał się, zaczął rozmawiać. Nie, niemożliwe, żeby nadal marzył o śmierci; nawet, jeśli Draco tak przyjemnie mu ją przedstawił. Nie mija dużo czasu, a Harry wpada w wir snu, drga lekko kilka minut, a później uspokaja się całkowicie. Draco kładzie dłoń w jego dłoni i wyobraża sobie, że sam również może zasnąć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz