środa, 18 stycznia 2012

Duch - Rozdział 34

Rozdział 34 – Świat pogrążony w spokoju

            Chce uciec. Chce uciec jak najdalej od Draco… od Malfoy Manor… od martwego, zwiotczałego ciała Narcyzy, leżącego bezwładnie na podłodze w jej przytulnej, jasnej sypialni. Mógłby uciekać choćby na koniec świata, jeśli tylko by to pomogło, gdyby tylko mógł się od tego wszystkiego uwolnić…
            Wie również jednak, że na jedno słowo Draco – jedno „Harry”, „Potter, „wróć”, „potrzebuję cię”, „przyjdź”, cokolwiek – wróciłby natychmiast. Nawet z drugiego końca świata. Odwróciłby się i pobiegł przed siebie, prosto do bramy rezydencji Malfoyów, do ciasnego korytarza, z którego obserwował go Draco, kiedy Harry wykopywał jego zwłoki; prosto do komnaty Narcyzy, ale też dalej, do biblioteki, w której spędzał z Draco godziny na milczeniu i sprzeczkach, zwykłych rozmowach; do biblioteki, w której Draco dotknął go po raz ostatni, w której Harry definitywnie wszystko zakończył… Pobiegłby na górę, do sypialni Malfoya, która stała się także jego własną; i wszedłby do łazienki, w której Malfoy podglądał go, gdy Harry się kąpał… Ale później, z największą ochotą i ulgą, padłby na miękki materac łóżka i pozwoliłby kołdrze otulić się swoimi ciepłymi ramionami.

            Nie wahałby się ani przez moment, gdyby Draco chciał go z powrotem.
            Wieczór zastaje Harry’ego ochrypłego, wyczerpanego ciągłym płaczem; z głową ułożoną na siedzeniu kanapy. Łzy zaschły mu na twarzy, a trzymanie oczu otwartych sprawia mu ból. Widzi tylko martwą Narcyzę i zrozpaczonego Draco, każącego mu się wynosić. Przewijają mu się w głowie – nieustannie, na zmianę – to ciało kobiety, to emocje Drasco. Jego myśli skurczone są jedynie do tych dwóch obrazów, nie potrafią sięgnąć nigdzie dalej. Oddycha ciężko przez usta. Kiedy zapada noc, Harry dalej siedzi w swojej pozycji, nie poruszywszy się ani odrobinę, a myśli nareszcie powoli rozbiegają się powolnie, rozciągając o nowe wspomnienia – momenty, w których widział twarze Narcyzy i Draco… Ale to wciąż nie pomaga, wciąż jest tak samo bolesne. Nie wie, o czym śnił. Pamięta tylko płatki śniegu spadające z nieba w nienaturalnie zwolnionym tempie. Osadzały się ciężko na zielonych liściach drzew, które uginały się pod ich ciężarem. Nic więcej… Gdy się budzi, leżąc na kanapie w swoim salonie, z zimowym słońcem oświetlającym mu powieki, otulającym jego policzki, dochodzi do niego w końcu niepodważalna świadomość tego, co stało się poprzedniego dnia.
            Narcyza nie żyje.

***

            Nie może jej dotknąć ani przytulić, ani nawet unieść i trzymać przy piersi, i płakać w jej cienkie, siwe włosy.
            Nie może zrobić żadnej z tych rzeczy, które tak łatwo wykonywał Potter.
            Skurwysyn.  
            Obraz, jedyna myśl, którą ma przed oczami, to Potter, trzymający w ramionach Narcyzę szepczącą do niego: „Draco”, „synu”. Nie daje mu to spokoju, ale Draco nawet go nie szuka… nie chce ignorować tego obrazu – jest bolesny i wywołuje nienawiść, a niczego więcej w tym momencie nie potrzebuje.
            Kiedy chwilę potem patrzy na spokojną, nieruchomą twarz Narcyzy, na jej zwiotczałe ciało, a później znowu na twarz pooraną zmarszczkami, na zaciśnięte wąskie usta, nic nie jest już ważne oprócz żalu, który zdaje się rozdzierać go od środka.
            Na co mu były te ostatnie tygodnie? Na co „zwyciężenie” śmierci, skoro ani chwili z tego nie mógł wziąć dla siebie? Wszystko zostało mu odebrane – bezpowrotnie. Narcyza umarła, myśląc, że to Draco, jej ukochany, jedyny syn, opiekował się nią w ostatnich dniach życia. Jeżeli w ogóle była czegokolwiek świadoma… I chyba o to właśnie chodziło, czyż nie?
            Nie. Jednak nie… teraz to już nieistotne, ponieważ Draco po prostu cierpi, choć nie chce, bo to uczucie jest tak ohydnie ludzkie – a przecież nie jest już człowiekiem i podobne rzeczy nie powinny go dotykać. Gdyby mógł płakać, zapewne płakałby tak długo, na jak długo starczyłoby mu sił. Jest wdzięczny, że nie potrafi tego zrobić.
            Wiedział od samego początku, że rozciąga się przed nim cała nieskończona wieczność. Dopiero teraz jednak zdaje sobie sprawę z tego, że ta wieczność będzie się ciągnęła jeszcze długo, długo po śmierci Narcyzy. Że na tym się nie skończy.
            Że powód, dla którego Draco wybrał granicę życia i śmierci odszedł.
            I nie istnieje już żaden inny, dla którego miałby dalej to ciągnąć. Nie ma żadnego innego sensu dla jego istnienia, a ta myśl boli go najbardziej. Sprawia mu największy, okrutny w swojej beznadziejności ból.
            Więc może po prostu zostanie tu na wieczność – ślęcząc przy martwym ciele swojej matki, próbując przyjąć do świadomości fakt, że jej już nie ma…?

***

            Na początku są tylko płatki śniegu.
Spadają powoli z nieba, otulając białym puchem ogród – wszystkie te martwe, nagie drzewa, zamarzniętą trawę. Komnatę wypełnia jedynie cisza, nawet ogień w kominku wygasł i wieczorami pomieszczenie zalewa ciemność. Jeżeli chmury zezwalają na to księżycowi, zagląda on przez ogromne, niezasłonięte okna do środka, oświetlając srebrzystą poświatą Narcyzę, leżącą niezmiennie na podłodze. Draco nie wie, jak długo to wszystko trwa. Jak długo klęczy przy martwej matce, nie poruszywszy się ani razu. Jak długo już wpatruje się w jej spokojną, pomarszczoną twarz.
            Nie wie, kiedy w końcu docierają do niego jego własne myśli, wspomnienia, ale dzieje się to chyba po bardzo długim czasie…
            Najpierw powraca do dzieciństwa i szczerego uśmiechu matki, którym go obdarzała. Czasem w jego myślach pojawia się także ojciec – surowszy i poważniejszy niż ona, ale także uśmiechający się czasami. Draco chce złapać te wspomnienia, uczepić się ich i nigdy już nie wypuszczać, bo są kojące i ciepłe, pełne życia – zgubnego uczucia spełnienia i bliskości kogoś żywego. Ale wspomnienia biegną swoim nieubłaganym tempem i nie potrafi ich zatrzymać. Później prawie nie ma już uśmiechów, nie ma już ciepła, a tylko mrok i wojna i ojciec znowu będący śmierciożercą i służący Czarnemu Panu, który powrócił z zaświatów. Draco tego nienawidzi. Nagle ponownie czuje ten ciężar – spoczywający na jego barkach obowiązek, który będzie musiał kiedyś podjąć. Znów owiewa go strach, który tak naprawdę zawsze odczuwał, ale pokazywał wszystkim jedynie dumę i wyniosłość, zadowolenie z zapisanej mu przyszłości. Ale przecież nigdy nie mógł okazywać prawdziwych emocji – tego go właśnie nauczono, a on dorastał z tą myślą, dusząc w sobie wszystkie niepożądane uczucia. Trzymał je w sobie także wtedy, gdy miał ochotę – a może nawet potrzebę – wybuchnąć, pokazać, co naprawdę się w nim kryje. Kolejne myśli są chyba najgorszymi ze wszystkich. Ostateczne starcie, wielka wojna, rozmowa z matką, ratowanie jej… Zdrada swojej rodziny. Bolą najbardziej, bo to on sam brał w nich udział, a część z nich zainicjował samodzielnie, miał na nie bezpośredni, decydujący wpływ. Część z nich nie miałaby miejsca, gdyby nie on.
            Słyszał, co Narcyza mówiła do Pottera. Słyszał każde słowo. Nigdy nie zrozumiała, Draco nigdy jej nie wytłumaczył. Umarła, nie wiedząc, o co chodziło. Co miał na uwadze – że myślał tylko o jej dobru. I swoim własnym, ale przecież nie jest to istotne, jeżeli stawiał ich życia na równi, prawda? Jest usprawiedliwiony.
            - Matko… – szepcze, dotykając jej twarzy opuszkami palców. Po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna.
Nie wie, ile czasu minęło od jej śmierci. Czy to ważne…? Nie czuje nic – żadnego pulsu życia, bicia serca. Nie czuje tego obezwładniającego ciepła. Nic. Tylko chłód. Obrzydliwy chłód i twardość – jakby nie dotykał ludzkiej skóry a marmur, kamień czy cokolwiek innego. „Matko!”, powtarza zduszonym głosem, nachylając się nad nią. Mamrocze kolejne słowa, obsypując jej spokojną twarz pocałunkami. Chce poczuć, chce ją poczuć…Chce jej z powrotem. Chce z powrotem jej życia. Jej równomiernego bicia serca, które uspokajało go, ilekroć znajdował się w jej pobliżu – nawet, jeśli nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, z jego śmierci.
- Mamo. – Zamyka oczy, przytykając swoje czoło do jej czoła. – Proszę… – O co prosi…? Nie ma pojęcia. Wydaje się jednak, że w jego prośbie kryje się wszystko, czego nie wypowiedział za jej życia. Za życia ich obojga.

***

            Później nie ma już płatków śniegu, nie ma również księżyca, zaglądającego nieśmiało do komnaty. Jest szarość i ciemność – niezmienna i bezsłoneczna. Deszcz zmieszany ze śniegiem, zamiecie i porywisty wiatr. Mróz skrobiący zewnętrzne szyby okien.
            Nie ma już spokoju ani smutku, ani tęsknoty. Jest tylko ból i rozpacz i mamrotane niczym w szaleństwie słowa – obelgi i wyzwiska, którymi obrzuca wszystkich i wszystko, co tylko przyjdzie mu na myśl. Nienawidzi Narcyzy za to, że nigdy nie próbowała go zrozumieć. Nie potrafi jej tego wybaczyć, bo także ona nie była w stanie wybaczyć mu tego, co zrobił – nie mając pojęcia, o co mu tak naprawdę chodziło. Myśl o Lucjuszu napawa go wściekłością, bo to przez niego tak właśnie skończyli. To on doprowadził ich do tego wszystkiego. Na skraj życia i śmierci, do choroby, cierpienia i szaleństwa. A on zginął – spokojnie, bezboleśnie. Draco natomiast ma nigdy nie umrzeć, na wieczność zostając niematerialnym czymś… A  Potter? Do niego czuje obrzydzenie, dziką zazdrość i zawiść, gdy przypomni sobie tamtą scenę – kiedy Narcyza umierała, a Potter trzymał ją w swoich ramionach; kiedy mówiła do niego jak do swego syna. Kiedy on mówił, że ją kocha. Nie ma drugiej osoby na tym świecie, której nienawidziłby tak bardzo jak jego – nienawiścią tak czystą i żywą, jakiej nigdy do nikogo nie czuł.

***

            A później… później jest spokój.
Tylko spokój.
Cisza i bezruch okrytych śniegiem, zamarzniętych gałązek drzew. I jest jasność śnieżnego ogrodu i jasność zimowych promieni słońca, ledwie przenikających przez szkło okienne.
            I właśnie wtedy, kiedy świat pogrążony jest w spokoju, w cichej, śnieżnobiałej żałobie, kiedy Draco płacze wewnętrznie, nie wydając z siebie ani jednego odgłosu, nie drgając ani razu…
… zjawia się Harry Potter.

***

            Uchyla powoli drzwi. Sypialnia Narcyzy jest jasna i lodowata, ogień w kominku dawno już zdążył wygasnąć – możliwe, że całe sześć dni temu, tego dnia, kiedy umarła. Kiedy Harry był tu po raz ostatni. Ciało kobiety leży w tym samym miejscu, w którym je zostawił. Nie od razu dostrzega Draco, przez którego prześwitują słoneczne promienie, tworząc go prawie niewidocznym. Ból, jaki nagle uderza w Harry’ego, gdy nieruchoma, pochylona nad matką postać Malfoya zarysowuje się na jaskrawym tle, jest nie do opisania. Wydawało mu się, że nie ma już łez, którymi mógłby płakać. Wydawało mu się tak całe dnie, kiedy leżał wtulony w swoją kanapę, niezdolny do poruszenia się.
Wchodzi do komnaty, stawiając ostrożne, niepewne kroki, będąc w każdej sekundzie przygotowany na wściekłe spojrzenie Draco. Nic takiego jednak nie następuje, więc Harry podchodzi bliżej, coraz bliżej, aż staje w końcu nad Malfoyem i jego matką. Przestaje oddychać, wpatrując się w pochyloną nad ciałem głowę Draco, przez którą widzi jasny materiał sukni Narcyzy i jej pomarszczone dłonie, leżące bezwładnie po obu stronach jej tułowia. Klęka obok Malfoya i czuje, jak jego własne ręce drżą ze strachu przed jego reakcją. Spogląda na niego z boku, na jego przezroczystą twarz zakrytą bezuczuciową maską. Patrzy prosto w jego stalowe oczy i mrok, który się w nich czai. Nigdy wcześniej tego nie widział – nie u Draco. Śmierć odcisnęła swoje piętno na pogodnych twarzach Weasleyów, ukryła się w oczach George’a, Ginny, także w oczach Narcyzy. I Harry dostrzegał czasem jej ślady w spojrzeniu Draco, ale jeszcze nigdy, nigdy wcześniej nie widział ich tak wyraźnych i przerażających jak w tym momencie.
Mimo wszystko odwraca wzrok, co przychodzi mu ze swoistą ulgą. Myśli i wszelkie emocje ulatują z niego, powracają do stanu, w którym znajdował się jeszcze kilka godzin temu, zanim podjął decyzję o powrocie do Malfoy Manor i zrobieniu wszystkiego tego, do czego niezdolny jest Malfoy. Spokój, jaki nagle go ogarnia, dziwi i przeraża jego samego.
            - Menial – mówi w powietrze, a skrzat nagle pojawia się tuż u jego boku. Malfoy nawet nie drgnie. Skrzat natomiast patrzy na ich trójkę – także na ducha – wielkimi, przekrwionymi oczami. Kiedy dochodzi to, co się stało, łzy zaczynają powoli spływać po jego długim pyszczku.
            - Pani Malfoy! Panicz Malfoy… – skrzeczy, patrząc to na kobietę, to na Draco, nie wiedząc, co ma o tym w ogóle myśleć.
            - Menial, przygotuj grób dla Narcyzy. Myślę, że możesz wyczarować jej trumnę? – rozkazuje mu Harry suchym głosem, próbując powstrzymać uczucie ohydnej guli w gardle.
            - Menial nie będzie wykonywał rozkazów Harry’ego Pottera, sir – oznajmia mu stworzenie.
            - To rozkaz panicza Malfoya! – unosi się Harry, nagle bardzo zirytowany. – Zrób to natychmiast. Masz przecież służyć rodowi Malfoyów, a ten rozkaz jest częścią twoich obowiązków, prawda?
            Skrzat jeszcze przez chwilę patrzy na niego żałośnie, z cieniem złości w oczach, ale po chwili znika z głuchym trzaskiem. Harry boi się spojrzeć na Draco. Drży na całym ciele, siedząc wciąż obok niego i patrząc na martwą Narcyzę. Wydaje się, że mija cała wieczność, zanim Menial pojawia się znowu, oznajmiając, że grób jest gotowy. Nie czekając na przyzwolenie Draco, Harry bierze Narcyzę na ręce. Jest lodowata i zwiotczała, kończyny zwisają jej bezwładnie, kiedy niesie ją przez pokój. Mróz momentalnie uderza mu w policzki, gdy wychodzi na zimowe powietrze, a ostre światło słoneczne i jasność bijąca od nietkniętego, czystego śniegu, oślepia go przez chwilę. Nie wie, czy Malfoy idzie za nim. Harry przyciska do siebie ciało Narcyzy, przedzierając się przez wysokie zaspy, kierując się na cmentarz za dworem. Pod wielkim, ośnieżonym świerkiem znajduje się otwarty grób Lucjusza Malfoya, a obok czarna trumna. Harry podchodzi do niego czując, jak jego nogi uginają się pod nim coraz bardziej – nie, nie z powodu ciężaru, jaki sprawia mu drętwe ciało kobiety, ale z powodu mdłości, które zaczyna odczuwać. Staje nad trumną i ostrożnie układa w niej Narcyzę. Bezwładne ręce leżą bez ładu, blade i pomarszczone. Kiedy składa jej dłonie na brzuchu, czuje uważne spojrzenie Draco. Odwraca się i patrzy na niego z uwagą, ale Draco nie podnosi na niego wzroku, nie rusza się, po prostu stoi nieruchomo, wpatrując się w swoją matkę. Skrzat zamyka wieko trumny i, tylko za pomocą swojego długiego palca wskazującego, unosi ją w powietrze, a później opuszcza powoli do wykopanego w czarnej, zamarzniętej ziemi grobu. Układa ją na trumnie Lucjusza, leżącej głębiej, a kilka grudek zsypuje się do środka, odbijając ostro od wieka. Harry’emu wydaje się, jakby ten głuchy odgłos rozchodził się echem w jego głowie, dzwonił mu w uszach i przesyłał przez jego ciało tysiące ostrych impulsów. Skrzat tymczasem zakrywa grób i…
Już po wszystkim.
Menial płacze, jego chude ramiona wstrząsane są spazmami, choć nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Wyczarowuje na epitafium imię i nazwisko Narcyzy oraz datę jej śmierci – nieprawidłową.
            - 19 listopada, idioto – poprawia go Draco, odzywając się cichym, syczącym szeptem. Skrzat patrzy na niego pytająco, nic z tego nie rozumiejąc, ale posłusznie zmienia liczby.
            I w tym właśnie momencie wszystko się kończy. Harry przestaje cokolwiek czuć. Jeżeli do tej pory działał jak maszyna – tak, jak to się działo kilka tygodni temu, kiedy to wykopywał zwłoki Draco i udawał go przed Narcyzą – to teraz zachowuje się jak trup. Wszystko z niego ulatuje – wszelkie emocje.
            Bo to już koniec.
Definitywny koniec ostatnich tygodni.
Niemal bezwiednie ściąga z siebie sweter należący do Malfoya, który miał na sobie tamtego dnia, kiedy Draco wyrzucił go z domu, po czym podaje go skrzatowi.
            - To własność panicza Malfoya. Teraz jesteś już wolny. Wszystkie jesteście wolne – mówi do niego czekając, aż stworzenie weźmie od niego ubranie. Menial patrzy z przestrachem na ducha Malfoya, a później znowu na Harry’ego.
            - Menial nie może – skrzeczy w końcu, odsuwając się od Harry’ego.
            - Oczywiście, że możesz – irytuje się Harry.
            - Menial… musi dostać to od samego pana! – tłumaczy, odsuwając się jeszcze bardziej, zażenowany i zawstydzony swoim zachowaniem.
            - Twój pan się na to godzi, prawda? – Harry odwraca się do Malfoya, który kiwa tylko lekko głową. – Widzisz? Bierz to i odejdź stąd razem z innymi skrzatami – nakazuje mu, machając swetrem.
            Menial wyciąga drżącą, chudą rękę i chwyta ubranie, mówiąc ciche: „Dziękuję, paniczu Malfoy”, po czym znika.
            Jest niesamowicie zimno i Harry trzęsie się, stojąc na mrozie jedynie w zwykłej koszulce z krótkim rękawem. Nie czuje już obecności Malfoya. Wraca do Malfoy Manor i zastaje Draco, stojącego przy oknie w sypialni Narcyzy. Harry staje w progu i patrzy na jego plecy, patrzy przez nie – na śnieżny ogród, rozciągający się za oknem, i choć dookoła jest tak niesamowicie zimno, choć w domu panuje martwa cisza, chciałby już tutaj zostać – nigdzie się stąd nie ruszać.
            - Wynoś się, Potter – odzywa się Malfoy oschle.
            I Harry wcale nie jest zdziwiony.
            - Jeszcze tu wrócę – odpowiada mu tylko i wychodzi.
Nie kieruje się od razu do kominka w salonie, ale na górę, do sypialni Draco – swojej – i zabiera ze sobą książki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz