czwartek, 12 stycznia 2012

Duch - Rozdział 33

Rozdział 33 – Ciche dni

            Mijają się po raz pierwszy od pięciu dni, na parterze, tuż przy wejściu do sypialni Narcyzy. Harry niemal wzdryga się na widok Draco, za to na twarzy tego drugiego nie widać żadnych emocji, żadnej zmiany. I Harry karci się w duchu za swoją reakcję, a Draco czuje do niego obrzydzenie i pogardę za tak bezczelne okazywanie uczuć, za pozwalanie im na wypłynięcie na jego własną twarz. Nie komentuje tego jednak i już po chwili, całkowicie go ignorując, mija go i odchodzi, przenikając przez jedną ze ścian.
            Gdyby nagle mieli się skonfrontować, co by sobie zarzucili? Jakie słowa wypowiedzieliby jako pierwsze? Jakie padłyby zarzuty?

            Harry nie wie. Nie ma Draco nic do zarzucenia, bo przecież sam zawinił. Może jedynie parszywy charakter i niewyparzony język, ale to wszystko. A Draco? Draco mógłby zarzucić Potterowi zdradę i może nawet ten głupiec zrozumiałby, że nie chodzi o rodzaj zdrady pospolitej, tak nic nieznaczącej w porównaniu do tego, co ich spotkało, ale o coś poważniejszego, o te wszystkie cholerne niepisane zasady, których mieli się trzymać przynajmniej do śmierci Narcyzy. Które Potter złamał – tak po prostu. Później miał czelność powiedzieć o tym Draco. Możliwe, że nie zrobił tego, żeby go zranić. Możliwe, że bolało go to samego, możliwe, że zależało mu na szczerości i zaufaniu… Ale przecież wtedy nie doszłoby do niczego między nim a Ginny, prawda? Gdyby mu zależało.
            Harry przegląda „Mikstury z północy”, siedząc przy Narcyzie. Tym razem kompletnie ją ignoruje, nie mając już nawet siły na denerwowanie się brakiem reakcji z jej strony. Na przemian myśli o eliksirach i Draco, przerzucając niemal bezwiednie kolejne kartki, nie mogąc w pełni skupić się na literach przepływających mu przed oczami. Czuje złość – na siebie i Draco. Jest kompletnie wytrącony z równowagi, kiedy także w książce nie znajduje żadnej przydatnej informacji. Gdy wieczorem wychodzi z komnaty Narcyzy, kieruje się prosto do biblioteki, tym razem mając nadzieję, że zastanie w niej Draco.
            Pomieszczenie jak zwykle oświetlone jest jaskrawym, magicznym światłem świec zawieszonych w powietrzu. Malfoy siedzi plecami do wejścia, rozłożony wygodnie na kanapie. Kiedy Harry wchodzi do środka, nawet nie drga ani nie podnosi głowy znad książki. Kilka długich minut zajmuje mu zebranie się w sobie i odezwanie. W tym czasie Malfoy nie wykonuje żadnego ruchu i Harry ma dziwne wrażenie, że wcale nie czyta książki. Że może już od wielu godzin pogrążony jest w jakichś myślach…?  
            - Malfoy – zaczyna Harry zdeterminowany, nadal stojąc w progu.
            Odpowiada mu cisza i zastygła w bezruchu postać Draco.
            - Ile jeszcze zamierzamy się tak zachowywać? – wypala, czując narastający w nim gniew.
            - To znaczy jak? – słyszy w odpowiedzi znudzony głos przeciągający sylaby.
            - Tak – mówi po prostu, niemal wypluwając słowa. – Jak dzieci.
            - Jak dzieci? – Malfoy odwraca się, unosi nad kanapą, jego lewa noga przenika przez nią nienaturalnie, a potem w ciągu kilku sekund po prostu podlatuje do Harry’ego, który cofa się automatycznie w przestrachu. – Nikt nie zachowuje się jak dziecko – mówi sucho.
            - Och, chcesz mi powiedzieć, że mamy po prostu… ciche dni? – parska Harry. Purpura wylewa mu się na policzki.
            - Możesz tak to nazywać. – Malfoy wzrusza ramionami, niby z lekkością i bez zainteresowania, ale jego puste oczy pozostają skupione i uważne; przenikają Harry’ego.
            - Nie udawaj, że to cię nie obchodzi! – wybucha Harry. – Jak możesz być taki? Tak się zachowywać? To kompletnie absurdalne, Malfoy. Nie możesz zachowywać się jak normalny człowiek?
            - Ty rzeczywiście zachowałeś się jak normalny człowiek – podkreśla ostatnie słowa z zaciętością. – Normalni ludzie zdradzają i oszukują, a to właśnie zrobiłeś.
            - Więc czujesz się zdradzony, tak? Wreszcie umiesz nazwać swoje uczucia! – atakuje go Harry, dostrzegając w końcu zmianę w stężałym spojrzeniu Draco.
            - Nie będziesz mnie w żaden sposób pouczał, Potter – prycha Malfoy. – Wydawało ci się, że jesteś kimś ponad wszystko? Że to, w czym tutaj razem tkwimy, w tym cholernym gównie, to tylko jakaś zwykła praca? Wstajesz rano, idziesz do biura, odwalasz brudną robotę i wracasz do domu? Do kochającej żony? – Śmieje się z kpiną, przerażająco, przenikając Harry’ego gniewnym spojrzeniem. – Nie, Potter, to tak nie działa. A to nie jest zwykła robota, o której możesz zapomnieć, odrzucić myśli, uciec przed nimi…
            - Jak gdybym już o tym nie wiedział, Malfoy! – krzyczy Harry, nie mogąc już dłużej nad sobą panować. Jaskrawe światło rzuca na jego zarumienioną, pociągłą twarz sztuczny blask; jasne włosy wydają się być w nim wyblakłe. – Codziennie muszę cię oglądać, słuchać twoich ironicznych tekstów, tego wszystkiego, co mnie tak cholernie denerwuje! Myślisz, że umiem po prostu zapomnieć o tym, że ty tu jesteś, że muszę tu wrócić… dalej się męczyć? Myślisz, że da się zapomnieć?!
            - Udało ci się kilka dni temu – wpada mu w słowo Draco.
            - Musiałem to zrobić! Potrzebowałem tego! – wybucha. – Cholernie tego potrzebowałem! Jakiegoś… prawdziwego dotyku! Drugiego człowieka! Myślisz, że seks z tobą… czy to, co robimy, że to wystarczy? Że po miesiącach samotności to jest właśnie to, co może mi pomóc? Seks z martwym?! To jest, kurwa, chore, Malfoy! Ja jestem człowiekiem, żywym człowiekiem… zdrowym mężczyzną z potrzebami! I jestem cholernie samotnym człowiekiem, który potrzebuje czyjegoś ciepła. Ciepła, Malfoy! A ty jesteś cholernym duchem i nie możesz mi tego dać! Nie rozumiesz tego? Nadal dziwisz się, że to się stało? Jesteś na mnie wściekły?
            - Nie jestem wściekły – odzywa się nagle, a jego głos jest niski, niemal gardłowy i przerażająco suchy. Harry na ten dźwięk nabiera gwałtownie powietrza. Nie jest w stanie już niczego wyczytać z twarzy Draco. Powiedział wszystko, co go bolało, wszystko, co tylko przyszło mu na myśl. Oddycha jeszcze ciężko, nie mogąc się uspokoić. A Draco po prostu patrzy na niego, zupełnie bez wyrazu. – Znaczysz zbyt mało, żebym mógł się na ciebie wściekać.
            Harry nic nie mówi, totalnie zszokowany. Czy to prawda? Czy Malfoy powiedział to naprawdę, czy po prostu… nie chciał pokazywać swoich prawdziwych uczuć? Harry już nie wie. Nic nie wie.
            - Istnieją pewne zasady i wcale nie chodzi mi tu o jakiś seks, Potter – kontynuuje Draco, śmiertelnie poważnym głosem. Teraz wygląda już zupełnie jak zjawa, nie jak duch, jasny, emanujący przyjemną poświatą, znany i przyjazny Harry’emu, ale jako prawdziwa zjawa, prosto z koszmarów. Jak jeden z tamtych, którzy chcą porwać Harry’ego w swoje ohydne łapska, żeby zapłacił za śmierć ofiar wojny. – Jeśli myślisz, że jestem zazdrosny, bo posuwałeś tę wiewiórę, to powiem ci, że tylko sobie schlebiasz. Chodzi o zasady, o to, że zawarliśmy pewną umowę. Wydawało mi się, że to wszystko jest zupełnie jasne. Pomagasz mi aż do śmierci mojej matki. Nic więcej. – Zawiesza na chwilę głos, a na jego twarzy w końcu malują się jakieś emocje, ale jest to tylko obrzydzenie i odraza. – Mogłeś poczekać te kilka dni, twojemu kutasowi nic by się nie stało.
            Tak jak wtedy, kilka dni temu, Harry znowu zostaje sam w bibliotece. Czuje, jak osuwa się po ścianie i pada na podłogę. Zakrywa twarz dłońmi, jednak nie roni ani jednej łzy. Możliwe, że nie ma już na to siły. Albo po prostu wstyd jest zbyt wielki, by mógł pozwolić mu na płacz.

***

            Próbuje uciec przed myślami, pogrążając się w lekturze książek o eliksirach. Każda kolejna nie przynosi żadnej nadziei, a jedynie odbiera tę, która jeszcze w nim została. Powoli zaczynają go boleć oczy, srebrzysty księżyc zdołał przedrzeć się przez śniegowe chmury i zagląda teraz do komnaty przez odsłonięte zasłony. Harry wpatruje się nieruchomo w świece rozpalone w całym pokoju, przypominając sobie wszystkie tamte rozmowy z Draco – o każdym z nich, o koszmarach, o zapalonym świetle i wielu innych rzeczach. I teraz Harry’emu brakuje tego wszystkiego bardziej, niż mógłby się tego spodziewać. Szczególnie, że to przez niego wszystko się rozpadło. Gdyby to ktoś inny – Draco – był tego powodem, czułby złość, ale nie wstyd, nie gniew na samego siebie. Nie, wtedy on sam czułby się zdradzony i oszukany.
            Postanawia przejrzeć jeszcze kilka książek, ostatnich, jakie zostały mu z całego stosu rozciągającego się pod łóżkiem. Za pierwszym razem w ogóle nie zauważa niczego ciekawego, nie widzi słowa „dusza” i „duch” i przegląda stronę dalej, ale wtedy świadomość jakby do niego wraca i przesuwa też wzrok na poprzednią kartkę.
            „Eliksir Charona” – napis wykaligrafowany jest jakimś pradawnym pismem na samym środku strony. To coś z mitologii greckiej, Harry nie wie dokładnie co, bo nigdy go to nie interesowało, ale zdania takie jak „przeprowadzenie duszy na drugą stronę” wystarczą w zupełności, żeby rozumiał, o co chodzi. Serce podchodzi mu do gardła, zaczyna coraz szybciej bić. Przebiega wzrokiem po kartce, ale nic nie rozumie, zbyt podniecony odkryciem. Tak naprawdę aż do tego momentu nie wierzył w pełni, że ten eliksir istnieje w rzeczywistości. Patrzy na okładkę książki – tytuł zapisany jest po grecku. Kilka pierwszych stron podobnie, dopiero później język zmienia się. Możliwe, że ktoś rzucił na książkę zaklęcie tłumaczące, ale z biegiem lat zdążyło już częściowo zaniknąć. Księga wygląda na bardzo, bardzo starą, możliwe, że jedną z najstarszych, jakie widział w tym domu Harry. Niektóre kartki są w połowie pokruszone ze starości, pożółkłe i twarde. W końcu jednak udaje mu się skupić, a kiedy już to robi, wydaje się, że czyta skład i przygotowanie eliksiru bez końca. Kilkadziesiąt razy. Później leży jeszcze na łóżku z książką przyciśniętą do boku, jakby już nigdy więcej nie miał się z nią rozstać i wpatruje się przed siebie z uśmiechem triumfu błąkającym się po twarzy. Nie wie, kiedy zasypia. Co jakiś czas rozchyla ciężkie powieki, nie mając już siły, żeby podnieść się z kołdry i nakryć się nią.
Mógłby przysiąc, że zanim ostatecznie zapada w sen, widzi go stojącego w progu pokoju, patrzącego na niego z bólem. Ale może to już był sen…?

***

            Czuje bolesne wręcz podniecenie i nerwowe skurcze żołądka, kiedy schodzi po schodach rankiem następnego dnia. A więc nareszcie mu się udało. Odnalazł eliksir, odnalazł sposób na uratowanie Draco.
            „Eliksir stosowany w przypadku duchów, istot, które utknęły między światem żywych i umarłych. Pozwala im przedostać się na drugą stronę – ostatecznie umrzeć, skończyć swe wieczne męczarnie…”
            Nie może powstrzymać uśmiechu, który ciśnie mu się na usta; pomimo wczorajszej kłótni chce spotkać Malfoya, ale… czy powiedziałby mu wtedy? Tak, musiałby powiedzieć. Obwieścić mu, że będzie mógł go uratować. Niezależnie od wszystkiego. Kiedy jednak wchodzi do komnaty Narcyzy, uśmiech mu rzednie. Spojrzenie kobiety jest puste jak zwykle, ale wlepione prosto w niego – zupełnie inaczej, niż było to w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Wpatruje się w niego przenikliwym wzrokiem, śledząc każdy jego nawet najmniejszy ruch, obserwując go z uwagą, bez jakiejkolwiek emocji na pooranej zmarszczkami, niegdyś pięknej twarzy. Głowę ma przekrzywioną nieco w bok, jakby nie miała jej już siły utrzymywać prosto na karku, a pojedyncze i lekkie niczym mgiełka włosy zwisają po jednej stronie, opadając na ramię. Harry dopiero teraz dostrzega jej dłonie, pokrzywione, naznaczone przez reumatyzm, który… przyszedł tak nagle? W ciągu nocy? Doby? Harry nie wie, nie zwracał na nią ostatnio większej uwagi. A teraz żałuje, widząc, w jakim stanie się znajduje. Choć jej wzrok pozostaje skupiony i uważny, choć powieki drgają, jakby i one chciały opaść, nie mogąc już dłużej utrzymać oczu otwartych.
            - Matko – mówi Harry cicho i podchodzi do niej, siada na fotelu, naprzeciwko niej i dotyka jej trzęsącej się, lodowatej dłoni. – Matko… – Tylko to umie powiedzieć. Nic więcej. Boi się jej wyglądu, tego, jak ona na niego działa. Tego, jak zdołała odegnać z niego całą radość i podniecenie. I znowu czuje na nią złość. Wstaje z fotela i pochodzi do okna. Opiera się o nie, przytyka czoło do chłodnej szyby.
Pada śnieg. Temperatura nareszcie obniżyła się do tego stopnia, że płatki śniegu nie roztapiają się natychmiast, ale osadzają się – coraz większymi gromadami – na ziemi, zamarzniętej trawie, na nagich gałęziach. Harry chciałby uciec stąd, móc cieszyć się padającym śniegiem, tym, że zaczyna się piękna, mroźna zima, która zawsze tak mu się podobała. Słyszy nagle jakiś ruch za sobą i odwraca się gwałtownie, myśląc, że to może Draco nagle zjawił się w komnacie, ale… to nie on. To Narcyza wstała ze swojego fotela i próbuje zbliżyć się do niego. Stawia niepewne, ciężkie kroki, szura stopami o posadzkę, zgięta, z przekrzywioną głową. Niczym upiór. A Harry stoi jak spetryfikowany, wpatrując się w nią i znowu potrafi powiedzieć tylko ciche, głuche „matko”, zbyt przerażony jej widokiem. Zupełnie, zupełnie jak ze snu, który przyśnił mu się wiele tygodni temu, kiedy to jeszcze wahał się, czy jej pomóc… Wstała, by do niego podejść. Odszedł od niej, a ona chciała, by przy niej został. Harry natychmiast robi krok w jej stronę, a ona wpada wprost w jego ramiona, cała trzęsąca się, z dzwoniącymi o siebie zębami i pokrzywionymi dłońmi wczepiającymi się rozpaczliwie w jego koszulę.
            - Draco – charczy do niego. Dawno nie używała swojego głosu.
            Obejmuje ją i próbuje podnieść, ustawić do pozycji stojącej, ale ona jest niczym worek albo lalka, ciężka, z bezwładnymi członkami… całym ciałem. Harry ugina się pod jej ciężarem, powoli klękając, jednak wciąż trzymając ją w objęciach. Tysiące myśli przebiega mu przez głowę, a Narcyza patrzy na niego tymi swoimi pustymi, stalowymi oczami. Jej wzrok boli go i przeraża; zupełnie, jakby zaglądała wprost w jego duszę. Jakby przenikała go i miała zaraz rozpoznać sekret, który tak skrzętnie skrywał od dawna. Jej oczy na chwilę wywracają się do tyłu, ale zaraz wracają z powrotem na twarz Harry’ego, choć kosztuje ją to wiele wysiłku. Chwyta palcami jego ramienia, wczepia się w nie paznokciami i ciągnie do siebie, nakazując mu się pochylić.
            - Draco, mój kochany… – szepcze mu prosto do ucha, nie mogąc zdobyć się na głośniejszy ton. – Draco… dlaczego… nigdy… dlaczego… – Nabiera głęboko powietrza, a jej oddech jest niemal skrzypiący. – Dlaczego nigdy mi nie… nie wytłumaczyłeś…? – pyta, przymykając oczy. – Dlaczego nie powiedziałeś… swojej matce… dlaczego mnie zostawiłeś?
            - Nie zostawiłem cię – odpowiada natychmiast Harry, przyciskając ją mocniej do siebie. – Nie zostawiłem – zapewnia gorączkowo.
            - Draco… jak mogłeś – Nie słyszy jego słów. Możliwe, że nic już nie słyszy. – Ja… my z ojcem… tak bardzo chcieliśmy… tylko najlepiej… tradycje, Draco, tradycje… - zaczyna mówić już nieskładnie. Porusza ustami, choć nie wydobywają się z nich żadne dźwięki. W końcu udaje jej się odezwać ponownie, ale mówi już o czymś innym, jej myśli są już gdzie indziej. – On nie wiedział… nie miał wyboru… Lucjuszu, ja wiem… tak… już za chwilę… nie wiedziałeś, ale… ale to nieważne… nieistotne, bo już za chwilę będę tam z tobą… porozmawiamy wtedy, nie martw się… nie przejmuj się mną… wiesz…
            - Mamo! – Harry potrząsa nią mocno, zmuszając do spojrzenia na siebie. Czy Narcyza w ostatnich chwilach swojego życia myśli właśnie o Lucjuszu? Nie o swoim synu? Harry nagle uzmysławia sobie, że Draco powinien tu być. Że przecież… nie ma go tu, a powinien… przecież powinien. – Draco! – wrzeszczy. – Draco! – I nie obchodzi go to, że ona może go usłyszeć. Nie, on musi tu być. Po prostu musi…
            - Draco, chcieliśmy z ojcem… jak najlepiej… – mówi Narcyza, nagle znowu go dostrzegając. – Jak mogłeś nam to zrobić… jak mogłeś… kazać mi… odwrócić się od niego…
            - Nie kazałem ci! Chciałem tylko, żebyś była bezpieczna! – odpowiada gorączkowo Harry. Czuje łzy piekące go w oczy. – Mamo, uwierz mi… błagam. Chciałem jak najlepiej! Nie chciałem… ja…
            Ale ona nie słyszy. Niczego już nie słyszy, tylko patrzy na niego, mówiąc ciągle, jakby do siebie. O Lucjuszu, o tym, że Draco ich zdradził, że zdradził swoją rodzinę. Że nie tak go wychowali. Że… Lucjusz nigdy by mu tego nie wybaczył.
            - Nie! – Jęk wyrywa się z gardła Harry’ego i pochyla się nad Narcyzą, płacząc teraz już głośno. Ukrywa twarz w jej pojedynczych, siwych włosach i płacze, szepcząc, zaprzeczając. Bo to nieprawda. Ona nie może umrzeć, nie rozumiejąc. – Nie daliście mi wyboru… nie chciałem cię skrzywdzić. Tylko o twoje dobro zawsze dbałem – mówi. – Nie chciałem cię skrzywdzić… proszę, uwierz mi… ja… ja cię kocham, matko, kocham cię. Zrozum to, chciałem jak najlepiej. – Może nie powinien był tego mówić. Ale czy to istotne? Przecież to właśnie czuje Draco… nic innego.
            Narcyza już nie odpowiada, Harry nie czuje jej bezładnych, nieskładnych szeptów. Podnosi się i przez łzy widzi jej zastygłą, pomarszczoną twarz. Szeroko otwarte stalowe oczy – puste i bez wyrazu. Zaczyna ją potrząsać, mówiąc „mamo” i „matko”; potrząsa nią, jakby to miało jej pomóc. Obudzić ją z wiecznego snu, w który zdążyła zapaść… nie słysząc już tego, co powinna usłyszeć dawno, dawno temu.
            - Draco! – Harry krzyczy, łkając, a gdy się odwraca, widzi Malfoya, stojącego tuż za nim, patrzącego szeroko otwartymi oczami na swoją martwą matkę, leżącą w ramionach Harry’ego. – Draco… – mówi żałośnie Harry, choć nie wie, dlaczego. Płacze w głos, ledwie dostrzegając przez łzy pełne strachu spojrzenie Malfoya.
            - Wyjdź, Potter – słyszy jego ostry głos.
            - Ale…
            - Powiedziałem: wynoś się! – powtarza i zbliża się w ciągu sekundy do Harry’ego i Narcyzy, którą ten wciąż trzyma w objęciach. – Natychmiast! – Malfoy mówi głosem tak lodowatym i cichym, że aż świszczy w uszach.
            Harry z wahaniem kładzie Narcyzę na podłodze, a później kładzie drżącą dłoń na jej oczach. Nie ujrzy już tych stalowych tęczówek, żywych – takich samych jak tęczówki Draco… kiedyś, kiedy jeszcze żył. Cząstka jego – w niej – umarła. Podnosi się powoli, a Malfoy nadal stoi obok, nie ruszając się, po prostu patrząc na Narcyzę bez słowa.
            - Draco… – mówi raz jeszcze Harry.
            - Wynocha! – syczy Draco, posyłając Harry’emu pełne nienawiści i bólu spojrzenie.
            I nie musi już tego więcej powtarzać. Hary po prostu odwraca się i ucieka. Biegnie przed siebie, aż do kominka, a później wypada na podłogę w swoim salonie i płacze. Płacze tak długo, aż brakuje mu tchu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz