środa, 4 stycznia 2012

Duch - Rozdział 31

Rozdział 31 – Ucieczka

            Malfoy wcale nie miał obowiązku czekać na niego przy kominku. Nie, jego nieobecność jest całkowicie zrozumiała – szczególnie po ich ostatniej kłótni. To wcale nie oznacza, że on już wie… Nie. Bo niby skąd miałby wiedzieć? Podąża za Harrym – krok w krok? Poszedł za nim do Weasleyów i… i widział… to wszystko? Harry aż zaciska pięści na samą myśl o tym, co stało się przed kilkudziesięcioma zaledwie minutami. Niemożliwym było dla niego powstrzymać się. Wie, że to było mu potrzebne – dotyk drugiego, żywego, ludzkiego ciała. Ciepłego i namacalnego. Poczucie przynależności do kogoś, czyjejś miłości. Ale czy nie czuł podobnych emocji już wcześniej? W ostatnich tygodniach, przebywając tutaj, w Malfoy Manor? Spędzając godziny z Narcyzą, czytając jej, rozmawiając z nią, udając jej syna? I nieważne, że ona brała go za kogoś innego. Że kochała kogoś innego. Nie odwzajemniał jej uczucia, nie, ale przyzwyczaił się do jej obecności, bliskości; do jej matczynego zachowania. Cierpiał, widząc jej cierpienie, i bał się o jej zdrowie; myślał z lękiem o nadchodzącej śmierci Narcyzy. Nie stała się dla niego matką, ale wciąż – kimś ważnym, kogo nie chciałby tracić.

            A sam Draco? Czy również przy nim nie czuł swego rodzaju bliskości i nici zrozumienia, która się między nimi zawiązywała? Jakkolwiek zagmatwana by nie była? Choć ich kontakty wciąż pozostawały dla Harry’ego dziwne i niezrozumiałe, nie potrafił sobie już wyobrazić swojego życia ponownie spędzanego w pustym mieszkaniu. Bez Malfoya. Bez jego matki. Tak, to wszystko było nienormalne, wręcz chore, poczynając od tego, jak cudownie zaczęli swoją nową znajomość – wykopywanie zwłok zapewne nie zalicza się do standardowych etapów nawiązywania przyjaźni. Jeśli w ogóle ten termin mógł się stosować do jego relacji z Malfoyem… Przyjaciel. Do tej pory mówił tak o Hermionie i Ronie, o Neville’u i Lunie, Ginny, bliźniakach Weasley – ludziach, którzy byli przy nim w Hogwarcie, z którymi walczył przeciwko Voldemortowi. A teraz…? Przyjaciel. Draco jest jego przyjacielem. Bo Draco jest jedyną osobą w życiu Harry’ego. Nieżywą, ale zawsze…
            Świadomość tego wszystkiego uderza w Harry’ego jeszcze bardziej, kiedy idzie długim korytarzem w kierunku sypialni Narcyzy; kiedy dochodzi do niego ciężar tego, co właśnie wydarzyło się między nim a Ginny. Dopuścił się czegoś niewybaczalnego. Przeciwko Draco. Przeciwko sobie samemu i Draco. Przeciwko nim. Ich światy ograniczają się do nich dwóch, bo tylko oni dwaj rozumieją sens – albo może bezsens? – swoich istnień, bo tylko oni dwaj przeszli to, co przeszli, i w jakiś dziwny sposób ich przeżycia pasują do siebie nawzajem, uzupełniając się. A Harry bezczelnie wciągnął do ich świata kolejną osobę – bez wiedzy drugiego, bez pozwolenia… Bez sensu.
            Narcyza wpółleży na łóżku, oparta na poduszkach. Kiedy Harry wchodzi do komnaty, spogląda na niego bez wyrazu, ale nic nie mówi. Zasłony są do połowy zasunięte, ciężkie i nieprzepuszczające światła; sprawiają, że pokój osnuty jest mrokiem, nierozświetlanym nawet przez ogień, który zazwyczaj trzaskał na kominku. Harry podchodzi do łóżka i siada na fotelu, tuż obok, patrząc przez chwilę na Narcyzę, która zdążyła już odwrócić od niego wzrok i przenieść go na pojedyncze płatki śniegu wirujące za oknem.
Coś w nim narasta – jakaś frustracja i rozgoryczenie – na nią, na cały świat… na siebie. Kryje twarz w dłoniach, próbując się opanować. Ale prawda jest taka, że najchętniej wybuchłby – tak po prostu zaczął płakać, krzyczeć, wyć, kopać, cokolwiek. Albo wtuliłby się w Narcyzę i pozwolił jej głaskać się po blond włosach, szeptać jakieś uspokajające słowa, niczym prawdziwa mama. W tej chwili czuje się samotny bardziej niż przez ostatnie tygodnie. Teraz, kiedy wykroczył poza ten mały, ograniczający się do Malfoy Manor – do ich trójki: Draco, Narcyzy i jego – świat, jest mu źle. Czuje się podle. Mówi się, że ktoś wszedł z butami w czyjeś życie. Harry czuje, że zrobił coś podobnego, tylko jakby na odwrót. Żył sobie spokojnie, grzał sobie gdzieś miejsce w domowych kapciach – i nagle wyszedł, tak po prostu, na zewnątrz. I wszystko byłoby jeszcze w porządku, gdyby już tam został. Ale on wrócił – trochę z obowiązku, a trochę z potrzeby, pragnienia. Wszedł z powrotem do domu w tych miękkich, ciepłych kapciach, tyle że już ubrudzonych, pokrytych błotem… Plugawiących czyste podłogi, pozostawiających ślad wszędzie, gdzie stąpnie.
Nie wierzy, jak mógł to zrobić. Zaciska palce na włosach, ciągnąc za nie boleśnie. Jak ma teraz spojrzeć Malfoyowi w oczy? Rozmawiać z nim? To było zbyt wiele, by to wybaczyć. Ale przecież musi coś zrobić… Nie, nie powie mu. Nie odezwie się ani słowem, będzie udawał, że nic się nie wydarzyło. I będą żyć dalej – we względnym szczęściu – tak jak do tej pory. Malfoy nigdy się nie dowie. Nigdy nie przestanie ufać Harry’emu. Nigdy nie poczuje się dotknięty. Nie przez to…
Cienkie, siwe kosmyki spływają Narcyzie po wyłysiałej czaszce, niemal zlewając się kolorem z poduszką. Twarz ma już pomarszczoną prawie tak mocno jak w tamtym śnie Harry’ego sprzed kilku tygodni, kiedy jeszcze nie zdecydował się pomóc Malfoyowi. Szare oczy, patrzące na wszystko z nieodgadnionym wyrazem, otulone są głębokim zmarszczkami. Wyschnięte usta cały czas zaciskają się w wąską linię. Dłonie naznaczone siateczką fioletowych i zielonkawych żył drżą silnie, położone płasko na kołdrze. Choć jej twarz wygląda na oblicze osiemdziesięcioletniej staruszki, to jednak w stalowych oczach Narcyzy wcale nie widać takiej starości. Nie, nie fizycznej – tej pasującej do jej ciała. Widać psychiczną starość, wymęczenie i rozżalenie. I Harry nawet byłby w stanie zgodzić się ze słowami Draco, który powiedział kiedyś, że śmierć będzie dla Narcyzy ukojeniem, gdyby nie fakt, że zdążył tak bardzo się do niej przywiązać. 
Malfoy mówił mu takie rzeczy… nawet, jeśli dla niego były wyjątkowo ciężkimi słowami do wypowiedzenia. Jak Harry może ukrywać przed nim prawdę? Jak mógł w ogóle zrobić coś takiego…? Nieważne, jak bardzo – jak się okazało – tego potrzebował. To nie było warte tego wszystkiego. Tych uczuć, które teraz rozsadzają Harry’ego od środka. Tych myśli, które go nawiedzają. Tego, co stanie się już po – po tym, jak Harry powie Malfoyowi prawdę.
Nie ma pojęcia, co robić. Chce to załatwić – szybko, już, natychmiast. Wstaje gwałtownie i Narcyza nawet zwraca ku niemu zdziwione spojrzenie, ale teraz jest nieważna. Wychodzi i kieruje się prosto do biblioteki. Jest mu gorąco. Przeraźliwie gorąco, a ucisk w żołądku przyprawia niemalże o odruch wymiotny. Harry otwiera z rozmachem drzwi i możliwe, że wygląda to nazbyt dramatycznie, i Draco spogląda na niego wręcz wystraszony tym nagłym wejściem, a na jego twarz przez chwilę wypływa wyraz ulgi. Jakby… jakby spodziewał się, że Harry już nie wróci. Nonsens. Choć może tak byłoby lepiej? Dla nich obu?
- Potter – odzywa się, przeciągając sylaby.
- Malfoy – odpowiada mu zdławionym głosem.
- Jak tam było u Weasleyów? – pyta Malfoy, nie zaszczycając go już spojrzeniem.
- Tak sobie – wzrusza ramionami Harry i zamyka za sobą drzwi. Opiera się o ścianę, wpatrując się w Draco. W jego przezroczystą postać, jasne włosy opadające na szare, lodowate oczy i szczupłą, przystojną twarz. Po tych słowach Malfoy podnosi głowę i Harry mógłby przysiąc, że widzi w jego wzroku coś na kształt triumfu, może nawet ponownej ulgi i radości.
- Tak, jak mówiłem – rzuca Draco.
I Harry nie zamierza mu zaprzeczać ani wyprowadzać go z błędu. Nie, nie może tego zrobić. Kiedy Malfoy odkłada książkę i zbliża się do niego, uśmiechając się jednym z tych swoich okrutnych, perfidnych uśmieszków, Harry czuje, jak nagła fala gorąca rozlewa się po jego ciele. Czuje, jak się rumieni – ze wstydu i strachu, z tłumionych w sobie uczuć…  od prawdy.
- Widzisz, że to nie był najlepszy pomysł – mówi powoli Malfoy.
- Nie – kręci głową Harry, przywierając plecami do ściany, jakby wierząc, że dzięki temu ukryje się przed Malfoyem, że zdoła przed nim uciec.
- Mówili coś ciekawego? – Draco obrzuca go zaintrygowanym spojrzeniem, dostrzegając chyba jego dziwne zachowanie, ale nie komentuje tego, zatrzymując się jakiś metr przed nim i zakładając ręce na piersi.
Harry wzrusza ramionami, gorączkowo szukając w myślach czegoś, o czym mogliby potencjalnie rozmawiać Weasleyowie. Ale w głowie ma jedynie Ginny, Ginny, Ginny… nie chce tego. Nie chce już pamiętać ani czuć. Ani mieć przed oczami jej twarzy, pełnej pożądania i rozkoszy. Ani czuć ciepłych ust, ciepłych dłoni, ciepłego wnętrza… nie! Nie! Woli patrzeć na Malfoya, na jego kpiące uśmieszki, rozmawiać z nim, nie kłócić się… albo może i sprzeczać, nieistotne… Jest na siebie wściekły. Niebywale wściekły i zażenowany. Zniszczył to wszystko i wie, że już tego nie naprawi.
            - Coś tam o interesach George’a na Pokątnej i pracy pana Weasleya… –– odpowiada w końcu wymijająco, wywracając oczami, jakby nie bardzo go to w ogóle interesowało.
            - Ach, no tak, interesy rudzielców, fascynujące – prycha Malfoy. – Nie stęskniłeś się? – pyta nagle, a Harry przełyka ślinę, zupełnie bezwiednie, automatycznie. Dlaczego to pytanie tak nim wstrząsnęło?
            - Oczywiście, Malfoy – śmieje się w końcu, nieco nerwowo.
            - Wiedziałem! – Draco wydaje się świetnie bawić. – Tak więc rozumiem, że już więcej nie będziesz odczuwał potrzeby uciekania?
            - Uciekania? – dziwi się Harry.
            - Dobrze, jak wolisz. Opuszczania Malfoy Manor. Opuszczania… mnie? – robi teatralnie smutną minę, przenikając Harry’ego zimnym spojrzeniem.
            Coś wstrząsa Harrym, jakaś myśl, uczucie – decyzję podejmuje w ciągu sekundy, może nawet do końca się nad nią nie zastanawiają. Nie, wcale się nad nią nie zastanawiając.
            - Draco…? – Harry przełyka ślinę.
            - No?
            - Pieprz mnie.
            Malfoy wygląda jak spetryfikowany. Na jego twarz powoli wypełzają obrzydzenie i strach, których chyba nawet nie próbuje ukryć.
            - Słucham?
            - Pieprz mnie… – powtarza Harry, ciszej. Nie jest to naturalne uczucie, spontaniczne i szczere. Jest to raczej akt desperacji; naiwnej wiary w to, że jego słowa, cicha, idiotyczna prośba, może cokolwiek zmienić. Pomóc mu zapomnieć albo złagodzić niedaleką złość Malfoya? Albo może wydaje mu się, że seks zmyje wszelkie myśli i wyrzuty sumienia?
            - Nie będę pieprzył samego siebie, Potter – parska Draco.
            Stoją naprzeciwko siebie – dwóch Malfoyów. Nie po raz pierwszy, ale to jednak pierwszy raz, kiedy postawieni są w takiej sytuacji. Kiedy ich kontakty nie ograniczają się już do samej neutralnej rozmowy. Kiedy Draco czuje się tak, jakby patrzył w lustro, widział swoje odbicie – swoje własne jasne włosy i stalowe oczy, i kiedy wcale nie podoba mu się pomysł dotykania samego siebie w ten sposób.
            - Nie będziesz pieprzył siebie, Malfoy! – prycha Harry, zirytowany. – To ja! To wciąż ja, Harry!
            - Zapomnij, Potter – kręci głową.
            - To wciąż ja… – zapewnia go gorączkowo Harry. Zsuwa dłoń po swoim – Draco! – torsie i zaciska ją na kroczu. – Proszę – kwili cicho, zagryzając wargę. Draco widzi w swoich własnych oczach desperację i pożądanie, coś, z czym jego przystojna twarz wygląda bardzo dobrze… ale to wciąż nie zmienia faktu, że dotykanie się – swojego ciała, tyle że z inną osobą pod nim ukrytą, wcale mu się nie podoba.
            Tymczasem dłoń Harry’ego, dłoń Draco, rozpina pasek spodni i wsuwa się do środka. Zaczyna się poruszać na budzącej się erekcji. Jego twarz powoli pokrywa się rumieńcem, usta rozchylają; różowy koniuszek języka zwilża je nerwowo.
            - No dalej… Malfoy – mamrocze drugi Draco i Malfoyowi kręci się w głowie.
Zaczyna to czuć – narastające pulsowanie krwi i życia. Zupełnie tak, jakby wdychał jakiś zapach – ta woń wypełnia go, wlewając się w każdy niematerialny kawałek jego ciała. Drugi Draco odchyla głowę i biała szyja wydaje się jeszcze dłuższa i smuklejsza niż w rzeczywistości. Porusza dłonią w spodniach, a z jego ust wydobywa się cichy jęk. Wciąż patrzy – prosto na Draco. Prosto w jego oczy. Dwie pary szarych tęczówek mierzą się. Draco wie, że jego własne są wypełnione strachem i niepewnością. Ale nie obchodzi go to w tej chwili, bo to wszystko jest zbyt chore, by się nad tym zastanawiać… Drugi Draco patrzy na niego z wyczekiwaniem, z determinacją i pożądaniem, wylewającym się poza stalowe oczy, na różowe policzki, na całą, zwykle spokojną, bladą twarz. Harry nie zrobiłby mu tego… nie. Pulsowanie życia narasta i Draco nie może się powstrzymać. Po prostu nie może.
- Draco, proszę – mruczy drugi Draco i Malfoy robi to.
Zbliża się do niego gwałtownie. W ciągu sekundy jest już przy nim – przy samym sobie. Ten drugi zamiera na chwilę, patrząc na niego z nagłym wahaniem. Wyjmuje dłoń ze spodni, pozwalając, by Malfoy sam włożył tam swoją, lodowatą rękę. Nie musi jednak tego robić, wystarczy, że przyłoży dłoń do materiału i naciśnie nieco mocniej, by przebić się przez niego, owiewając zimnem ciało. Drugi Draco cofa gwałtownie biodra, uciekając przed chłodem, zaraz jednak, kiedy Malfoy zaczyna masować jego jądra… swoje jądra!, a później zsuwa z niego spodnie, biodra zaczynają oddawać rytmiczne ruchy, napierając na jego niematerialną dłoń. Cały czas wpatrują się w siebie – dwóch Malfoyów, takich samych, tak samo pięknych. Draco porusza dłonią wzdłuż swojego członka, wiedząc doskonale, jak ją trzymać, w jaki sposób nią kierować, by wywoływać najsilniejsze odczucia. Wystarczy rozmasować kciukiem główkę, by drugi Draco wygiął się w gwałtownej rozkoszy. A kiedy drugą rękę wsunie pod materiał koszuli, tamten zacznie skomleć – z łaskotek i przyjemności. Robi to, po prostu wpatrując się w samego siebie, nie przerywając tych czynności – widząc swoją twarz, pełną rozkoszy, i oczy – wlepione w siebie stalowe, głębokie spojrzenie. Pełne pożądania. Pożąda samego siebie… Przyspiesza ruchy i drugi Draco szarpie biodrami, i Draco czuje to wszystko – czuje gorąc jego ciała i czuje życie, przepływające przez członek razem z pulsującą w nim krwią. A później drugi Draco wyswobadza się ze spodni i majtek, które opadły do podłogi. I Draco jeszcze chwilę pieści swojego penisa, poruszając rytmicznie dłonią, po czym przesuwa ją między rozsunięte uda i wsuwa dwa palce w swoją własną dziurkę. Ciepło zdaje się zaciskać na nich i Draco rozkoszuje się tą chwilą, mrużąc oczy. Drugi Draco również to robi i teraz patrzą na siebie spod półprzymkniętych powiek. Ich spojrzenia nie wyrażają już niczego prócz pożądania. I wtedy Draco nagle zdaje sobie sprawę, że nie może już na siebie patrzeć, kiedy wbija palce w swoje własne ciasne, gorące wnętrze. Jednocześnie nie chce przestać, nie… Życie pulsuje gwałtownym, równym tempem i wypełnia go, a z tego nie chce zrezygnować.
            - Odwróć się – szepcze trochę za ostro i wycofuje palce. Drugi Draco wypełnia jego rozkaz, choć nie bez zawahania. Kładzie ręce na ścianie i wypina się na niego, eksponując swój płaski, jędrny tyłek i Draco przez chwilę czuje takie obrzydzenie, że nie jest w stanie się ruszyć. To jego ciało, tak, jego własne ciało, które dobrze zna… które jest jego, do cholery, ale jednocześnie jest to też inna osoba, choć wciąż w jego postaci, a to wszystko… co robi i co ma zaraz zrobić – wykracza mocno poza granice zwykłej masturbacji. Nie, to wszystko jest chore. Drugi Draco porusza nerwowo biodrami, spoglądając na niego przez ramię. Draco przybliża się do niego, czując gdzieś w okolicach swojego krocza ciepło bijące od tyłka drugiego Draco. Gładzi skórę na pośladkach, przesuwa palcem wzdłuż rozcięcia, a później wsuwa go powoli w dziurkę. Bardzo powoli. Przeciąga to, nie będąc tego pewnym. I jednocześnie delektując się tym uczuciem. Delektując się swoim własnym ciepłem, gorącem… bijącym od siebie życiem. Pulsującym i narastającym z każdym ruchem – narastającym także w nim samym. Wypełniającym go. Biodra poruszają się coraz gwałtowniej, wychodząc mu naprzeciw, nabijając się na jego palce. Zalewa zimnem swój własny, gorący tyłek, wchodząc w niego tak głęboko, jak to w ogóle możliwe, do samego nadgarstka. Ale to nieważne, nieistotne… przecież to nie boli, prawda? Nie odczuwa bólu. Nic go nie boli. Tylko życie, życie go wypełnia i to takie cudowne… Zamyka oczy. Zaczyna ogarniać go gorąco. Sięga drugą dłonią do swojego twardego członka i pieści go, a on pulsuje pod jego ręką, pełny gorącego nasienia, chcącego się już z niego wydostać. Coraz gwałtowniej, coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo. Nie kontroluje już niczego – nie kontroluje życia, która się na niego wylewa. Które go oblewa. Które wychodzi mu naprzeciw. Jest żywy – tak, to jego własne, piękne ciało. Żywe, pełne życia… pełne gorącej krwi tętniącej w żyłach. I to jest takie cudowne, takie prawdziwe i namacalne, czuć samego siebie, czuć swoją ciepłą skórę. Jeszcze chwila… przyspiesza ruchy i jęczy, już się nie powstrzymując. Dochodzi we własną rękę, mając swoje własne palce w tyłku, czując, jak gorąca sperma rozlewa się po jego dłoni. Gdyby tylko mógł, gdyby tylko odczuwał zmęczenie – dyszałby właśnie. Ale nie czuje tego – czuje za to wiele innych rzeczy, i między innymi jest to spełnienie… Bo przecież doszedł, tak? Doszło jego ciało. Doszedł on…
            - Draco – słyszy z oddali czyjś głos całą wieczność później.
            Otwiera powoli oczy i widzi ścianę w swojej bibliotece, a zaraz potem drugiego Draco, czyli Pottera, który opiera się o ścianę, odgarniając nerwowo włosy. Odsuwa się od niego, próbując uspokoić myśli.
            - Potter – odpowiada zbyt szybko, nie będąc jeszcze w stanie opanować swojego głosu. Patrzy na niego z roztargnieniem, czując, jak uniesienie spowodowane pulsującym życiem, wypełniającym jego ciało jeszcze przed chwilą, odchodzi; jak wszystko to jakby wylewa się z niego i on na powrót staje się jedynie niematerialnym, zimnym duchem.
            - Draco, ja…
            Drugi Draco czy też po prostu Potter, patrzy na niego z zakłopotaniem, dysząc jeszcze od orgazmu. Ma zarumienione policzki i pogniecioną koszulę. Zdążył założyć majtki, choć Draco nie zauważył kiedy.
            - Draco, kochałem się z Ginny – mówi mu, a Draco wcale nie rozumie.
            Nie w pierwszych sekundach.
            - Słucham? – odpowiada po całej wieczności. Nie ma już drugiego Draco ani żadnego Draco. Jest po prostu Potter – przestraszony i zawstydzony, uciekający wzrokiem.
            - Kochałem się z Ginny – powtarza ciszej, nie patrząc na niego.
            - Dlaczego mi to mówisz? – „Teraz” – chciałoby się dodać, ale Draco nie robi tego. Czy to jakiś żart? O czym w ogóle mówi, do cholery, Potter? Żartuje sobie z niego, prawda? To… to niemożliwe, jeszcze kilka minut temu…
            - Myślałem, że… powinienem…
            - To źle myślałeś – przerywa mu, nagle czując ponownie irytację i wściekłość na Pottera, które odczuwał jeszcze tego dnia, kilka godzin temu, kiedy to Potter przyszedł do niego po list. Draco czuje również upokorzenie, mając na uwadze to, co działo się jeszcze przed pięcioma minutami. Może nawet nie pięcioma… Odrażające, do czego zmusił go Potter – bo przecież Draco nie chciał! Odrażające, co zrobił Potter… kochał się z Ginny? Z tą wiewiórą, która tak niezmiernie go ostatnio irytowała? Która nie jest warta chociażby pisania do Pottera? A może jednak jest. Może jednak są siebie warci. Potter… pieprzył się z nią w tym zapchlonym domu Weasleyów… Ohydne.
            - Draco…
            Jest mu niedobrze, kiedy słyszy swoje imię wymawiane ustami Pottera. Te same usta jeszcze niedawno jęczały zapewne imię Ginny Weasley, krzyczały z rozkoszy, kiedy dochodził w jej oślizgłe wnętrze.
            - Źle myślałeś, Potter – powtarza, mając na myśli więcej, niż jedno znaczenie tego zdania, lecz nie zamierzając już nic mówić. Nie zamierzając już w ogóle rozmawiać z Potterem. Ten patrzy na niego tylko z otwartymi ustami, ze słowami, które utknęły gdzieś w połowie drogi do gardła. Nie odpowiada.
Rozmowa chyba jest skończona… więc Draco po prostu wychodzi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz