czwartek, 27 maja 2010

Miniatura

Beta: Malinka, Charlox, Anya
Gatunek: Yaoi

Dedykowane Mamie.


Miniatura


Te kilka chwil wydaje się być dla ciebie wiecznością. Każda sekunda, która normalnie powinna być ósemką… nie! szesnastką, teraz rozciąga się do półnuty. Chcesz, żeby jej brzmienie ustało, żeby minęły te dwie miary. A później kolejne. I kolejne. Żeby nie zostało już nic, skoro nie może pozostać wszystko.

W jego szarych oczach zdaje się odbijać nie tylko dzisiejszy półkolisty księżyc, ale także wszystkie inne księżyce, wszystkie chmury, słońca, deszcze, burze i śniegi, które wam towarzyszyły. Przy akompaniamencie których graliście swój powolny, durowy utwór. Swoją spokojną, tylko dla was zrozumiałą miniaturę, składającą się z dni-nut – dźwięków tak cudownie czystych i kojących, których jednak w tym momencie chcesz się pozbyć. Wymazać je. Bo teraz, zupełnie nagle, gdy jego oczy nieświadomie się w ciebie wpatrują... właściwie jedynie przez ciebie przenikają, dźwięki stają się fałszywe. A później melodia zmienia się w mollową, tak dotkliwą i rozrywającą od środka. Zarazem piękną i bolesną, potrafiącą wedrzeć się w zakamarki duszy, choćbyś nie wiem, jak bardzo się bronił. Niepozornie i delikatnie wedrze się w ciebie i wszystko zacznie drgać – niespokojnie i żałośnie.
Jego nieruchome ciało leży bezwładnie w twoich ramionach, które powoli drętwieją. Czujesz, że już dłużej go nie utrzymasz. Półnuta za półnutą, opadasz z sił.
— Wróć. Wróć do mnie, nie zostawiaj mnie — szepczesz pianissimo.
Ale on nie wraca. Zostawia cię. Zupełnie samego i tak bezbronnego. Z drżącymi dłońmi zaciśniętymi kurczowo na jego rękach. Twój płacz to powolne, mozolne staccato ciężkich łez, skapujących na jego ciało. Odbijających się od jego białej, bielszej niż mgła, chłodnej skóry.
— Wróć — piano pianissimo. Niedosłyszalnie, a jednak.
Półnuty nagle zamieniają się w całe nuty i nie potrafisz już zliczyć miar ani ich ilości. Jego szare oczy nagle zwracają się wprost na ciebie. Puste, bezdenne… martwe.
— Jak dobrze, że jesteś. — Uśmiecha się i ten uśmiech na chwilę rozjaśnia jego pociemniałą, zmęczoną twarz. Jednak tylko na sekundę, tylko na szesnastkę.
Po szesnastce…
Pauza.
Naznaczona fermatą.
A później twój krzyk. Forte fortissimo.
Diminuendo. 
 maj '10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz